29-08-2012, 14:39
Prolog
Cichutka muzyka z pozytywki odbijała się o ściany szarego korytarza, biegnąc ku schodom. Opadała z jednego stopnia na drugi, roznosząc urocze dźwięki. Kapnęła na ciemne panele jadalni, nie zaprzestając swej wędrówki. Popłynęła prosto do kuchni, wodząc starszą panią za uszy. Ta, zaintrygowana jej źródłem poczęła wędrówkę ku górze. Dotarła na piętro razem ze spokojną muzyką, orzeźwiającą jej zmysły. Kobieta chłonęła wzrokiem wszystko dokoła. Ubrane w kolory ziemi, małe dzieci tańczyły na szmaragdowym dywaniku ciągnącym się aż do ostatniego pokoju. Harmonia, którą tworzyły była wręcz niewyobrażalna. Jakby dobre duszki nawiedziły to stare domostwo, tchnąc w nie nowego ducha.
Jednakże, wpatrując się rozmarzonym spojrzeniem w to, co było dane jej ujrzeć, kobieta spostrzegła widok, który niemal rozdarł jej serce. Pod oknem, kryjąc się za bordową firanką łkała maleńka dziewczyneczka ubrana w wyświechtaną sukieneczkę koloru bezgwiezdnej nocy. Cienkie warkoczyki opadały na chude ramiona dziecka, niczym słabe korzenie chorującego drzewa. Blada twarzyczka nosiła ślady wielu przeżyć - liczne otarcia, siniaki. Brud widoczny gołym okiem oraz łzy wymieszane z krwią i błotem. Sine, bose stópki ledwo utrzymywały chude ciałko. Kobieta podeszła ostrożnie do dziecka.
- Kim jesteś, kochanie?
- Niech mi pani nie robi krzywdy. Oni mnie tu nie chcą.
- Kto taki?
- Oni wszyscy. Niech tylko pani spojrzy. To piękno, które ich otacza stwarza iluzję, w którą wszyscy wierzą bez zawahania. Piękno bywa zabójcze. Jest jak trucizna, jak narkotyk. Daje chwilę przyjemności, doprowadzając do zgonu.
Kobieta zerknęła przez ramię, otaczając wzrokiem tańczące dzieci. Widziała ten czerwony płomień w ich spojrzeniu, lecz nie chciała wierzyć własnym oczom. Tak słodkie istotki nie mogłyby przecież nieść zagłady, śmierci. Przypominała sobie opowiastki, których słuchała za młodu, siedząc na babcinych kolanach. Staruszka zawsze upominała wnuczkę, że nigdy nie powinna wierzyć oczom, które nie wyłapują iluzji, czy kłamstw. Przykazywała jej widzieć sercem. Wsłuchiwać się w ogrom sił natury. Jako młoda, niedoświadczona dziewczynka, wyśmiewała babcię. Jednak z czasem poznała, iż nauki pomarszczonej damy były trafniejsze, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
- Zrobili ci krzywdę?
- Pod swoją piękną powłoką kryją demony. Niewielu z nich ukazuje swą prawdziwą naturę. Widzi pani przed sobą kilka duszków leśnych, ale i wysłańców szatana. Nie może pani wierzyć w ich kłamstwa. Nie powinna pani ich słuchać. Sprowadzają na złą drogę. Niszczą wszystko to, czego się tkną.
Świat zawirował kobiecie przed oczyma. Zaczęła się dusić, gdy ciśnienie zdawało się rozsadzać jej głowę. Krew zakryła pole widzenia. Poczuła mocne pchnięcie w bok i straciła przytomność. Nie tyle bała się o siebie, co o niewinną dziewuszkę ukrytą za zasłonką…
Rozdział I
Szmaragdowe źdźbła trawy, mimo swej pozornej delikatności, kuły niemiłosiernie moją delikatną skórę. Południowe słońce zmuszało mnie do odwrócenia wzroku. Słabe gałęzie drzew w sadzie uginały się pod ciężarem owoców czekających na zerwanie.
- Marysiu, chodź no tu na chwilkę! – krzyknęła moja mama.
Powoli podniosłam się z ziemi. Unosząc głowę, uderzyłam nią o gruby konar jabłoni. Zaklęłam pod nosem i podbiegłam na drugi koniec sadu do mamy. Pomogłam jej przy zrywaniu jabłek, a następnie przeniesieniu ich do szopy nieopodal domu. Kiedy skończyłyśmy, słońce chyliło się ku zachodowi. Pospiesznie przygotowałyśmy kolację i zasiadłyśmy do stołu. Po kilku minutach przyszedł mój ojciec- starszy mężczyzna z rzadkimi, siwymi włosami na czubku głowy. Jego ubranie było brudne, w kilku miejscach podarte. Niechlujnie opadł na krzesło, burcząc pod nosem.
- Znowu tylko chleb z dżemem? Nie stać cię na nic lepszego?
- Kochanie, od kilku tygodni nic nie złowiłeś. Samochód zabierasz na całe dnie, więc nie mogę nawet pojechać do miasta po zakupy. Robię posiłki z…
- Cicho. Marudzisz, babo. Ej, ty! – zwrócił się do mnie. – Nie gap się tak. Żryj i do pokoju.
Trzęsąc się ze strachu, szybko dokończyłam posiłek i wybiegłam na dwór, rzucając znaczące spojrzenie rodzicielce. Za sobą słyszałam odgłosy kłótni rodziców. Czując łzy cieknące po moich policzkach, bez namysłu przebiegłam cały ogród. Docierając na skraj lasu, zerknęłam za siebie. Ciemne kontury domu odznaczały się na tle nocnego nieba. Krzyki dobiegały nawet tutaj. Nie mogąc już tego wytrzymać, przyspieszyłam. Chciałam zostawić wszystko za sobą. Obudzić się i poczuć bezpieczną, kochaną.
Biegłam jeszcze chwilę, gdy mrok pochłonął mnie całą. Korony drzew przysłoniły księżyc i gwiazdy, zdając się kryć przerażające istoty. Każdy trzask, szelest przyprawiał mnie o mocniejsze bicie serca. Nie żałowałam jednak swojej decyzji. Wiedziałam, że gdybym tam została, spędziłabym kolejną noc, trzęsąc się ze strachu w sadzie. Nasłuchując, czy pijany ojciec nie nadchodzi z zamiarem pobicia mnie, czy mamy.
oOoOoOo
- Proszę pani? Słyszy mnie pani? – kobieta nieznacznie pokiwała głową. – Ile pokazuję palców?
- Dwa…- wychrypiała.
- Dobrze. Pielęgniarka zaraz przyjdzie podłączyć kroplówkę. Niech pani odpoczywa.
- Co mi jest?- zapytała na wpół przytomna. W głowie dudniły jej obrazy dzieciństwa.
- Do końca nie wiemy. Pogotowie przywiozło panią wczoraj w południe. Nieprzytomną. Zrobiliśmy wszystkie potrzebne badania, ale wszystko wydaje się być w normie.
Maria pokiwała głową, a lekarz opuścił salę. Rozejrzała się dokoła. Z okna po lewej sączyły się jaskrawe promienie światła. Natomiast po prawej stało puste łóżko szpitalne. Kilka nieskomplikowanych obrazków zdobiło żółte ściany pomieszczenia.
- Ach, nie ma to, jak szpital- burknęła pod nosem sama do siebie.
oOoOoOo
Podczas pobytu w szpitalu, kobietę odwiedzała jej kuzynka oraz mąż. Ona jednak nie była zbyt skora do rozmów. Oboje wypytywali ją o to, co się stało. Wiedziała jednak, że gdyby powiedziała im prawdę, uznaliby ją za chorą psychicznie. Postanowiła więc zachować to dla siebie.
- Marysiu, przynieść ci coś?- zapytał Mariusz, dokładając drewna do kominka.
- Nie, dziękuję- uśmiechnęła się, obejmując go. Przytuleni, usiedli na kanapie.
- Kochanie, powiedz mi proszę, co takiego stało się w domu, że zemdlałaś?- zapytał delikatnie.
- Tyle razy już to przerabialiśmy. Nie pamiętam! Po prostu nie pamiętam! Weszłam na piętro po coś i dalej nic nie pamiętam! Czemu nie możecie mi w to po prostu uwierzyć?- wstała i przeszła na koniec pokoju.
- Nie to, że ci nie wierzę. Po prostu… Ja…
- No właśnie, nie potrafisz znaleźć innego wytłumaczenia.
- Kochanie…
- Cicho, koniec tematu. Idę spać, dobranoc.
Kobieta wzięła szybki prysznic i położyła się do łóżka. Przykryła się kołdrą aż po brodę i odmówiła modlitwę. Ni stąd, ni zowąd, do jej uszu dotarła ta sama muzyka, co przed zemdleniem. Podeszła do okna i zerknęła w stronę sadu. Widząc małą dziewczynkę, wbiegającą między drzewa, bez wahania zeszła na parter i wybiegła z domu. Tak, jak się spodziewała, między jabłoniami tańczyły te same słodkie istotki, co kilka dni temu w korytarzu. Przetarła oczy ze zdziwieniem i poczęła szukać rannej dziewuszki. Dość szybko odnalazła jej chude ciałko tam, gdzie leżała za młodu.
- Dziecko, co tu się dzieje?- zapytała, klękając przy niej.
- Oni wszyscy próbują zawładnąć ludzkimi zmysłami. Zawładnąć ich decyzjami, całym życiem. Pragną, aby wszystko na ziemi toczyło się po ich myśli. Rozumie pani?
- Ale czemuż tutaj przybyli? Czemuż właśnie mi to mówisz?
- Ponieważ wkrótce przydarzy się pani coś, co nam pomoże.
- Nic z tego nie rozumiem. Kochanie…
- Mario, Marysiu! Gdzie jesteś?- dobiegło do niej wołanie męża. Zaklęła pod nosem.
- Tutaj jestem, w sadzie!- odkrzyknęła, obracając się.
Chciała pogadać jeszcze z dziewczynką, ale gdy spojrzała w miejsce, gdzie siedziała kilka sekund temu, zobaczyła tylko trawę. Zerknęła za ramie spostrzegając, iż tańczące istotki również zniknęły. W sadzie była jedynie ona i jej mąż.
- Co się dzieje? Czemu klęczysz tutaj sama?
- Nic, po prostu przypomniało mi się coś z dzieciństwa.- Uśmiechnęła się sztucznie, kłamiąc.
- Chodźmy stąd- powiedział Mariusz, obejmując żonę.- Nigdy nie lubiłem tego sadu.
- Nawet nie wiesz, ile on kryje tajemnic…- szepnęła.
- Nawet nie chce ich poznać- zaśmiał się, zmierzając w kierunku domu.
oOoOoOoOo
Cienie wychylały się spomiędzy drzew i krzewów, wpatrując się we mnie z szatańskim uśmiechem. Potykałam się o nie i traciłam równowagę. Upadałam na wilgotną ziemię, by po chwili podnieść się i biec dalej. Uciekać od kłótni, niebezpieczeństwa i nieakceptacji.
Mimo tego, iż nie zwalniałam, cienie były coraz bliżej. Wyciągały swe szpony w moją stronę, aby pochwycić sine ciało, rozszarpać i skonsumować.
Biegnij szybciej.
Biegnij tak, jakby całe twoje życie zależało tylko od tego biegu.
Biegnij. Szybciej!
Nie odwracaj się. Zapomnij o złym.
- Próbuję!- wrzasnęłam zirytowana dudniącym w mojej głowie głosem.
Niewystarczająco.
Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie wiedziałam kim są te cienie i czemu pragną mnie dopaść. Nie kojarzyłam głosu osoby, która mnie poganiała. Wiedziałam tylko jedno- musiałam uciekać jak najdalej stąd, ponieważ już nie tylko ojciec mi zagrażał.
Szybciej. Zbliżają się.
Wzięłam głęboki wdech i przyspieszyłam. Przestałam się potykać, a przez korony drzew zaczęło prześwitywać światło księżyca. Zrozumiałam, że zbliżam się do polany położonej niedaleko mojego domu. Zaklęłam pod nosem wiedząc, iż nadal jestem za blisko.
Nie zatrzymuj się- skarcił mnie tajemniczy głos, gdy chciałam przystanąć.
Biegłam jeszcze kilka minut, kiedy w końcu, zmęczona do granic wytrzymałości, opadłam na ziemię. Zdawało mi się, że ktoś łapie mnie za ramie i próbuje cucić. Ja jednak nie miałam już sił, by uciekać dalej. Powieki opadły mi na oczy, a mrok znów omamił me zmysły.
oOoOoOo
Strumień lodowatej wody opadł na ręce Marii, by po chwili wylądować na jej zmęczonej twarzy. Wspomnienia z dzieciństwa powracały, nie dając jej spokoju. Każda chwila, gdy cierpiała. Każdy moment, kiedy mogła zachować się inaczej. Każdy błąd.
Kobieta przejechała ręką po twarzy. Opierając się o blat zlewu, zerknęła na swoje odbicie w lustrze. W pierwszej chwili nie poznała osoby, stojącej po drugiej stronie. Sińce pod oczyma, strach w oczach i drżące ciało. Potargane włosy i wygnieciona koszula nocna. To nie była ta sama Maria, co przed omdleniem.
- Kim jesteś?- zapytała, przykładając dłoń do zimnego lustra.- Czemu znów zajmujesz moje miejsce?
Nie doczekała się odpowiedzi. Łzy popłynęły jej z oczu, kapiąc do zlewu.
- Kochanie, czemu nie… Dlaczego płaczesz?- zapytał Mariusz, wchodząc do łazienki. Objął żonę, obracając ją tak, by mógł spojrzeć w zapłakane oczy.
Podobnie jak Maria, on również nie doczekał się odpowiedzi. Po prostu przytulił kobietę mocniej pozwalając, by łkała w jego ramię. Nie wiedział co takiego mogło się stać, iż jego żona, która rzadko kiedy okazywała swoje uczucia w taki sposób, rozkleiła się w środku nocy. Jedyne co mógł teraz zrobić, to dać jej oparcie.
oOoOoOo
Marię obudził zapach jajecznicy oraz dźwięk gotującej się wody. Promienie słoneczne rażące jej oczy zapewniały, że to nie jest sen, a rzeczywistość. Ta rzeczywistość, w której do niedawna bez problemu się odnajdywała. Aktualnie czuła się jak na polu bitwy, gdzie każdy krok mógł kończyć się wejściem na minę.
Kobieta narzuciła na siebie brunatny szlafrok i pospiesznie zeszła na parter. Stanęła w progu kuchennych drzwi i uśmiechnęła się do męża, nakładającego jajecznicę na talerze. Ten, zajęty przygotowywaniem śniadania, nie zauważył jej. Przygotował dwie herbaty, stół i sprzątnął brudne naczynia z blatu. Maria obserwowała go z rozbawieniem na twarzy. Nagle zapomniała o nocnych koszmarach, duchach nawiedzających jej dom. Choć na chwilę. Kiedy w końcu mężczyzna uznał, że wszystko jest gotowe, obrócił się i tanecznym krokiem zwrócił ku drzwiom. Gdy zobaczył Marię, zastygł w bezruchu. Szybko doszedł do siebie i pocałował żonę na powitanie.
- Od dawna tu stoisz?- zapytał z rozbawieniem, siadając do stołu.
- Nie, tylko od kilku minut- zaśmiała się.
Oboje szybko zjedli śniadanie rozmawiając i śmiejąc się. Żadne nie wracało do wydarzeń z ostatnich dni. Wspólnie posprzątali po posiłku i zasiedli przed kominkiem. Mariusza wielokrotnie nachodziła myśl, by spytać żonę co takiego stało się w nocy. W głębi duszy jednak zdawał sobie sprawę z tego, iż i tak nie otrzyma odpowiedzi.
oOoOoOoOo
A gdyby tak odejść,
nie wracać już nigdy.
W otchłani wspomnień
zasnąć pośród fałd
alabastrowej pościeli.
Pozwolić łzom płynąć
tak długo, aż same przestaną.
A wtedy wstać,
szukać szans na nowe życie.
~ Lexis
Czemu nie?- myślała Maria, którą otulało zmęczenie. Smutek przez chwilę dawał jej siłę, by uciekać. Jednak teraz, gdy była sama pośród drzew, wystawiona na atak dzikich zwierząt, smutek ustąpił miejsca strachowi. A strach był jednym z najczęstszych gości w sercu dziewczynki.
- Mamusiu, boję się…- szepnęła, zasypiając w mchu pośrodku polany.- Mamusiu, przyjdź po mnie.
oOoOoOoOo
- Możemy wszystko zmienić- do uszu kobiety płynął ciepły głos jej męża.- Wyjechać stąd na jakiś czas, może sprzedać ten dom i w końcu się przeprowadzić… Jest wiele możliwości.
- Sprzedać ten dom?- wykrzyknęła, stając na równe nogi. Włosy sterczały jej w różne strony, a twarz nabrała sinego koloru.- Wychowałam się tutaj. Raz już uciekłam, drugi tego nie zrobię…
- Uciekłaś?- spytał zdezorientowany Mariusz.- Nigdy o tym nie mówiłaś…
- Nie chciałam. Nikomu o tym nie mówiłam- burknęła, przeklinając siebie w głębi duszy, że w ogóle cokolwiek powiedziała.- Zapomnij.
Maria zaczęła iść w stronę schodów, gdy niemal biała dłoń Mariusza złapała ją za nadgarstek. Przyciągnął kobietę do siebie, spoglądając w zmęczone oczy żony. Niegdyś przepełnione chęcią życia, teraz jakby patrzyły w zupełnie inną rzeczywistość.
- Czy to było wtedy, gdy po kilku dniach poszukiwań, znaleziono cię na polanie nieopodal domu?
Odpowiedziały mu tylko oczy. Spojrzenie przepełnione bólem, strachem.
- Mario, co się wtedy wydarzyło?
Łza popłynęła po policzku kobiety, popędzana przez dwie następne. Maria wyrwała się mężowi, wbiegając na piętro. Drzwi trzasnęły, a po chwili zostały zakluczone. Mariusz westchnął, wychodząc na podjazd. Próbował sobie wyobrazić, co takiego mogło się wtedy stać. Co takiego powróciło, że jego żona, która tak rzadko okazuje emocje, nie może wspominać dzieciństwa.
Po chwili postanowił przejść się na polanę, gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej znaleźli wycieńczone dziecko pośród spopielonych gałęzi i wyschniętego mchu.
oOoOoOoOo
Biała ręka dotknęła spoconego karku dziewczynki płaczącej w mech na środku polany. Przeczesała długie, czarne włosy, ściągając niesforne kosmyki z jej twarzy. Maria ocknęła się. Otworzyła duże oczy, obdarzając białą postać ciekawskim spojrzeniem.
- Mamusiu? Mamusiu, czy to ty?
- Ciii… Ciii, dziecko.
- Mamusiu, dlaczego jesteś taka biała?- jęknęła, pozwalając, by łzy ciekły jej po policzkach.
- Mój czas dobiega końca, dziecko. Zostało mi jedno do zrobienia- szepnęła, rozpływając się w powietrzu.
Ciało dziewczynki zapłonęło żywym ogniem. Płomienie lizały jej skórę. Przerażona Maria zaczęła skakać po polanie, otrzepując się. Gdy to nic nie dawało, spostrzegła, iż nic jej nie boli. Że ogień jej nie rani. Uniosła się kilka metrów nad ziemię. Płomienie stworzyły wokół dziewczynki barierę, której żaden śmiertelnik nie był w stanie pokonać. Wtedy Maria poczuła pewien rodzaj satysfakcji i straciła przytomność.
oOoOoOoOo
Płomień.
Ogień.
Języki w górę.
Bariera.
Bezpieczeństwo.
- Marysiu, możesz liczyć tylko na siebie, żywioł ci pomoże. On zawsze nam pomaga.
- Wiem- szepnęła dziewczynka, uśmiechając się.- Chcę spalić ten przeklęty las.
- Spal- mruknął tajemniczy głos, wydobywający się ze ścian ognistej bariery.- Rób co tylko zechcesz. Uważaj, by nikt nigdy nie dowiedział się o twoich zdolnościach, dziecko. Nikt. Nigdy.
- Nikt. Nigdy. Zapamiętam- zaśmiała się cicho, przymykając oczy.
Ogień zaczął się rozprzestrzeniać, liżąc trawy i pobliskie drzewa. Zwierzęta uciekały w popłochu, a nieprzyjazne cienie odsuwały się od dziewczynki.
- Jeśli ktoś się o tym dowie...
- Zabij go- dokończyła, uśmiechając się.
- Dobra dziewczynka, do zobaczenia w przyszłości.
oOoOoOoOo
Wiatr smagał usianą zmarszczkami, posępną twarz Mariusza. Płatki śniegu zaczęły opadać z szarych chmur kłębiących się nad lasem. Do polany było jeszcze kilkaset metrów, jednak tempo, w jakim mężczyzna brnął przez śnieg wróżyło pół godziny do celu.
- Mam czas, przez tyle lat nic się nie działo. Czemu niby teraz by miało?- myślał, powoli krocząc naprzód.
Nie wiedział, co takiego zamierza znaleźć. Minęły dziesiątki lat, wszelkie poszlaki już dawno zniknęły. Kiedy znaleziono wycieńczoną dziewczynkę, leżącą na górce popiołu w przypalonych ubraniach, policja brała pod uwagę, iż wybuchł pożar, a dziecko z niewiadomych przyczyn ugrzęzło wśród płomieni, a gdy zrobiło się spokojnie, zapadło w sen. Wersja prawdopodobna, a jednocześnie tak niedorzeczna.
Miastowi nie wiedzieli o tym, co działo się w domu Marysi. Tomasz, jej ojciec uchodził za porządnego sprzedawcę używanych samochodów w pobliskim miasteczku. Wszechobecną informacją było to, że lubił sobie popić. Zaraz po pracy chadzał z przyjaciółmi do pubu na kilka piw. Często jednak dochodziła wódka, trawka i panienki, o czym wiedziało już niewielu. Matka Marysi, Anna kochała swojego męża pomimo to. Była bita, wyzywana i oszukiwana przez niego na każdym kroku, jednak nigdy nie zdecydowała się na rozwód. Nigdy nie podniosła na niego głosu.
- Mąż jest po to, by przynosić do domu pieniądze. Kobiecie w twoim wieku nie wypada robić afer o zdrady, zajmuj się dzieckiem i domem- mawiała matka kobiety.
Tomasz często przesadzał, doprowadzając żonę i córkę do łez. Marysia wielokrotnie kryła się przed ojcem, niejeden raz uciekając. Ale o tym miastowi również nie wiedzieli. Kowalscy byli wzorem idealnej rodziny, oczywiście jedynie na pozór. Mariusz zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie postrzegali rodziców Marysi zupełnie inaczej, niż jak było w rzeczywistości. Jednak kobieta nie lubiła opowiadać o swoim dzieciństwie. Zawsze zbywała męża, a gdy naciskał, dochodziło do kłótni.
Kilkaset metrów kurczyło się do stu, pięćdziesięciu, aż w końcu do dziesięciu. Trawa wokół polany, jak i na niej samej, była wyraźnie niższa niż ta w lesie, a krzewy i drzewka mogły mieć najwyżej piętnaście lat. Prócz tego, wszystko zdawało się wyglądać normalnie, gdy nagle, Mariusz zauważył wypalone miejsce oraz wyschnięty mech. Mężczyzna przetarł oczy ze zdziwieniem, podchodząc bliżej. Wszędzie wokół walał się śnieg, jednak pośrodku polany był jednie popiół, spalona ziemia i wyschnięty mech.
Mariusz nigdy nie wierzył w zjawiska paranormalne. Był przekonany, że wszystko da się wyjaśnić racjonalnie. Wiecznie doszukiwał się rozwiązań, dzięki czemu był świetnym adwokatem. Jednak to, co właśnie widział, napawało go strachem. Nie mógł znaleźć odpowiedzi na nurtujące go zjawisko. Po raz pierwszy w życiu.
- Mariusz Siwak, pięćdziesiąt pięć lat, mąż Marii Kowalskiej- Ściana ognia wysunęła się z ziemi w miejscu, gdzie leżał popiół. Głos wydobywał się właśnie z niej.- Przez całe życie nie zdawał sobie sprawy z tego, co się tutaj działo kilkadziesiąt lat temu. Jednak tej zimy, pan Siwak zrobił kilka kroków za daleko.
- Co...?- wydusił, czując ciepło wypalające go od środka.
- Kochanie, nie powinieneś naciskać. Mogłeś mnie posłuchać...- do uszu mężczyzny dotarł spokojny głos jego żony, która wyszła z ognistej ściany bez poparzeń.
Mariusz rzucił w kierunku Marii przerażone spojrzenie pełne bólu. Jego krzyk przeciął powietrze, a po chwili, poparzone ciało mężczyzny opadło na śnieg. Oczy zapadły się, a w ciele powstało kilka dziur na wylot.
- Przykro mi- szepnęła, całując lekko męża w policzek.
- Nie kłam, nie kochałaś go- odezwał się ktoś z płomiennej ściany.- Za dużo węszył, trzeba było go zabić już dawno.
- Miałam zabijać tych, którzy dowiedzą się o żywiołach, nie tych, którzy węszą- mruknęła Maria, zbliżając się do ściany.
- Szczegóły... Zrób coś z tym ciałem, znikam.