Via Appia - Forum

Pełna wersja: Malina wychodzi za mąż [2/?]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Chciałam coś stworzyć bardzo luźnego, o luźnej tematyce i równie luźnym stylu.

Miała to być miniaturka, ale się rozrosła. W związku z tym podzieliłam ją na 5 raczej niedużych części.

O czym jest to opowiadanie? O Malinie. No tak, skoro mąż, to i kobieta musi być z niej już poważna. Tymczasem... no właśnie!
Miało być trochę zabawnie... a czy w rzeczywistości jest? Sami na to odpowiedzcie.

PS. To raczej nie zakrawa na powieść akcji... ;p





18 maja 2014r.


05:20
"Niemożliwe. Przecież wczoraj położyłam się po drugiej! To mnie po prostu wykończy".

Jeszcze nie podniosłam powiek, a już wiedziałam, że o dalszym spaniu mowy być nie może. Serce w piersi tłukło się zbyt głośno. I zdecydowanie za szybko.

Otworzyłam jedno oko. Jakoś tak dziwnie mnie zaprogramowano, że najpierw otwieram jedno oko, a potem z opóźnieniem drugie. Widocznie to nie jest dzień cudów.

Westchnęłam ciężko. Na zewnątrz było już prawie jasno, a ptaki nieźle dawały czadu. Pogoda szykowała się wprost przepyszna!

Niczym kobieta dobrze po czterdziestce (a zapewniam, że mam to wciąż przed sobą) usiadłam ciężko na łóżku, zbierając myśli.

"Do diabła z tym całym ślubem, jeśli zaraz nie dostanę kawy...", pomyślałam desperacko i ciężkim krokiem ruszyłam do kuchni.

Dom tonął w ciszy.
Cała ja. Stres zawsze mnie budzi wcześniej. Mam zupełnie odwrotnie niż moja siostra, Gaba - zaspała w dzień własnego ślubu. Ech, te specyficzne geny Mrówczaków*....

Z zamyślenia wyrwał mnie widok własnego odbicia. Jednak nie spodziewałam się czegoś takiego: obraz nędzy i rozpaczy.

"Wyglądam jak ofiara przemocy...", pomyślałam bez emocji, tak dla uspokojenia.

Na szczęście cudem utrzymałam nienaganną sylwetkę, choć - jak powszechnie wiadomo już nie tylko socjologom - kobieta nigdy nie jest zadowolona z własnego wyglądu. A dziś byłam zapewne podręcznikowym przykładem. Twarz zdecydowanie nie reprezentowała mojego nastawienia do dzisiejszego dnia: zmęczone, trochę podkrążone oczy, włosy stojące we wszystkich możliwych kierunkach... Słowem: szałowo.

Machnęłam z rezygnacją ręką. W dzisiejszych czasach możliwości kosmetyczki są naprawdę... prawie nieograniczone. I może tym razem nie wnikajmy, co kryje się za tym niepozornym "prawie". Nie dajmy się zwieźć reklamie. "Prawie", to "prawie" - nie musi robić zbyt dużej różnicy.

Przytargałam swoje zwłoki do kuchni i przecierając oczy zaczęłam niezdarnie krzątać się wokół ekspresu do kawy.
- Że też ta cholera** wymaga takiego zachodu! - ziewnęłam, pastwiąc się nad machiną.
- Na energiczną pannę młodą to ty nie wyglądasz. - Moja siostra i te jej niejednoznaczne dowcipy...
- Na jaką to niby nie wyglądam: na energiczną, na pannę, czy na młodą? - Moja błyskotliwość o tej porze była rozbrajająca.
- Teraz to mi zabiłaś ćwieka, Siostra***. - Przysięgam, że jej dokopię, jak cała ceremonia dobiegnie końca, bo nie chcę świadka z podbitym okiem. - Chyba na młodą nie wyglądasz.

Zabrzmiało to trochę z przekąsem.
- Bóg ci zapłać, cyniczko - powiedziałam, po czym zawiesiłam wzrok gdzieś w przestrzeni.
- Zostaw, ja zrobię tę kawę. - Gaba westchnęła ciężko. Widocznie mój wyraz twarzy mówił, że absolutnie nie mam dziś głowy do tej kawy, której w końcu mój organizm uporczywie się domagał. - Jeszcze byś zepsuła. Wyglądasz na taką.

Już miałam jej powiedzieć, żeby sobie darowała te uprzejmości z rana, ale się pohamowałam. Dopóki nie dostane kawy, mogłam na wszystko przymykać oko.

Nie, no... Ale, kurczę, co ona sobie myśli?! Że jak ma na sobie te szare kapcie taty, to nagle doświadczenia nabyła? Owszem, ma ten dzień już za sobą, ale czy to moja wina, że tak mi się życie ułożyło?

Usiadłam ciężko przy stole, aż pode mną skrzypnęło.
- W końcu masz te swoje... dwadzieścia cztery lata. Nie czarujmy się: w kwiecie wieku to ty już nie jesteś... - A Gaba brnęła dalej. Nie miałam siły na takie żarty. Co ja będę walczyć z wiatrakami... No, może jak dostanę w końcu tę kawę.
- No co ty nie powiesz. Masz do mnie tylko rok, cwaniaro - próbowałam się odgryźć, ale nie szło mi. W myślach musiałam jednak przyznać, że w dzień mojego ślubu dopadła mnie jakaś czasowa impotencja intelektualna. Dno i sześc metrów mułu.
- Ale już od roku jestem mężatką. - I ten jej uśmiech. Tryumfalny. "Masz rację, jeszcze wywal język, jak na tę całą mężatkę przystało", pomyślałam jadowicie.
- Jeszcze mi powiedz, że coś w drodze jest - powiedziałam na głos. Teraz ja byłam na tzw. wozie.
- Malwa! Ty złośliwcu jeden! Skąd u ciebie ten jadzik? - zmrużyła oczy.

Nie przepadam, jak mnie tak nazywają. Na imię dali mi Malina. Ale gdzież by je tam kto stosował! Oczywiście wszyscy muszą je zmieniać. To znaczy wszyscy, prócz Mojego.

Gwoli wyjaśnienia: Mój, to po prostu Mój. Bo... jest mój. A dokładniej, będzie od dziś. I na imię mu Stiv. To znaczy, tak na niego mówią, bo co można zrobić z takim imieniem jak Stefan? Jak dla mnie, "Stiv" i tak daleko odbiega od ideału imienia, dlatego pozostańmy przy "Mój".

A wracając: Co ma Malwa do Maliny? Nie wiem. Aż strach pomyśleć, jak wyewoluowałoby imię Kunegunda, gdyby mnie na coś takiego skazano...

Gaba przyniosła dwie kawy z tzw. pianką z ekspresu.
- A nie mówiłam? - Spojrzała na mnie moja siostra, ostrożnie pijąc kawę.
- No, to zależy... - bąknęłam mało błyskotliwie, bo straciłam wątek.
- Wiedziałam, że nasi ci jeszcze podziękuję za takiego zięcia - powiedziała Gaba, zesiorbując z kawy samą piankę.
- Stiva? Hm. Mówiłam wam przecież, że tym razem będzie inaczej.

Gaba spojrzała na mnie pytająco.
- No, że za niego wyjdę. Wiedziałam to już w liceum, kiedy on tak naprawdę miał mnie, no... w głębokim poważaniu.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

* Mrówczakowie - to nazwisko rodowe Maliny. Bo macie oto przed sobą Malinę Mrówczak.
** cholera - tu (w znaczeniu): ekspres do kawy.
*** Siostra - zabieg celowy, bez odmiany i z dużej litery; trochę jak ksywa wśród rodzeństwa.
Takie to opowiadanko jakieś...sympatyczneBig Grin Szukam i szukam odpowiedniego określenia na nie, ale nic bardziej odpowiedniego, niż "sympatyczne" nie przychodzi mi do głowy. Leciutko się czyta, bardzo przyjemnie. Świetnie zbudowałaś dialogiSmile

Błędów nie widzę. Nie pasuje mi tylko:

Cytat:Nie przepadam, jak mnie tak nazywają.

Tak nie może być, nie mówi się tak. Mogłoby być "Nie przepadam za tym, że tak mnie nazywają", albo po prostu "Nie lubię być tak nazywana".

Nie mam nic do dodania. Podoba mi się i tyle! Wink
Dodaję drugą część, gdyż nie widziałam zainteresowania wcześniej. Nie, nie chodziło tu bynajmniej o to, by uzyskać u czytelników efekt zachwytu, potwierdzany komentarzami. Chodziło o to by ludzi nie męczyć.
Pewnie zabiegi były celowe. I wcale nie miały obrażać niczyjej inteligencji.


Stiv, zięć moich rodziców...



... A mój przyszły mąż, to właśnie Stefan. Mój Książę Zy Bajki i Mężczyzna Mojego Życia. Generalnie piękny, wysoki, o zabójczym spojrzeniu. A co najważniejsze: mój. I z tego właśnie cieszę się najbardziej.

Naprawdę wszystko zaczęło się mało konkretnie, bez nagłych zawrotów góry, westchnień czy maślanych oczu. Czyli początku raczej nie można zaliczyć do tych chwytających za serce.

A dokładniej, było to tuż po jednym z występów duetu "ja i moja koleżanka Karolina" (Śpiewałyśmy zawsze razem, zawsze na dwa głosy i zawsze się podobało. Aż mi się w głowie zakręciło od tego zawsze.), kiedy to zostałam pochwalona przez zupełnie mi obcego chłopaka. Wiedziałam o nim tylko tyle, że gra z tą właśnie Karoliną w szkolnym zespole. A to, że gra na gitarze dowiedziałam się nieco później. Kiedy Karolina odeszła z zespołu, chłopcy zaproponowali mi współpracę. Wtedy miałam wreszcie okazję poznać go oficjalnie.

Nigdy bym nie przypuszczała... Zresztą nikt chyba by nie przypuszczał, że to akurat na niego trafi. Naprawdę - typ bardzo niepozorny, wzrostu średniego (albo raczej średniowysokiego), taki rodzaj sportowca o szczupłej budowie. Nie można też powiedzieć, żeby jakoś specjalnie był rozmowny - bardziej milczący, niż małomówny. Ale głębokie spojrzenie piwnych oczu, mierzące spod wyraźnie zarysowanych brwi sprawiało, że nogi uginały się zapewne pod niejedną dziewczyną.

No i w pewnym momencie pode mną również się ugięły. Niestety. Wszędzie zaczynałam widzieć tę młodziutką, chłopięcą twarz... (Chyba by mnie zabił za tę "młodziutką" i "chłopięcą"), ale oczywiście robiłam wszystko, by nikt się nie zorientował. Chciałam zdusić w zarodku to, co zaczynało dopiero we mnie kiełkować, ale nie umiałam.

I właśnie dlatego tak się okropnie mordowałam.

Fakt, miałam czasem takie odloty, że wyobrażałam sobie coś na pocieszenie i zapisywałam w pamiętniku:

Szczerze mówiąc nie wyobrażam go sobie, jak leży na wznak na łóżku, myśli o kimś, przeżywa niespełnioną miłość. Albo jak ma doła... W ogóle chłopaki mogą mieć doła? Takie to wydaje się babskie trochę. Wyobraźmy sobie: Stiv właśnie wrócił ze szkoły do domu i nie ma na nic ochoty, bo moja osoba nie daje mu spokoju. Wyobraża sobie, że zaprosił mnie do siebie i prezentuje nowy riffy. A potem z rezygnacją i potężnym westchnieniem opada na łóżko, stwierdzając, że nigdy ze mną mnie będzie, że nie ma u mnie szans, i że nigdy się nie zdobędzie, żeby mnie gdzieś zaprosić. Przywołuje przed oczy moją twarz i marzy. Jest wieczór, musi się pouczyć, ale nie może się na niczym skupić, gdyż wciąż zakłócam fale mózgowo-naukowe. W końcu jest tak późno, że idzie się myć, kładzie spać i długo rozmyśla...

Takie fragmenty, to perełki: zawsze mnie bawią. A najbardziej w trudnych chwilach.

No, a niespełniona miłość w końcu nadziana jest konkretnie takimi "rodzinkami". Chociaż, w tym kontekście są one raczej zgniłe...

Wracając, to tak naprawdę przygwoździła mnie pewna środa. Niby dzień, jak co dzień. Tylko, że to była środa dwudziesty siódmy marca. Cztery dni przed moimi osiemnastymi urodzinami. Płacząca deszczem środa. Nie mogłam lepiej wybrać: środa dla zdeterminowanych i zdesperowanych jak ja...

Bez pardonu, ale z duszą na ramieniu powiedziałam mu wszystko. Błąd, potworny błąd! Zawsze na tę myśl zamykam oczy, żeby zatrzymać wspomnienie. Nie, zdecydowanie nie należy do moich ulubionych.

Potem było jeszcze lepiej - przez kilka miesięcy w ogóle nie gadaliśmy. W tzw. międzyczasie zdążyłam się chyba ze dwa razy zakochać. Ależ to były miłości... Jedna naprawdę silna. Niestety skończyła się wyjątkowo tragicznie. Nie wiem czemu piszę "wyjątkowo". W końcu ze Stivim też nie zakończyło się różowo.

Zmiana nastąpiła w pewne wakacje...

Akurat siedziałam na tzw. gadu-gadu. No, były czasy, gdy ta cała machina prosperowała całkiem dobrze, a ludzie wirtualne zycie przedkładali nad to prawdziwe... Ja nie należałam do żadnej grupy. Weszłam na gg, ot tak. I to zmieniło moje życie (Zalatuje wenezuelskim banałem, ale chyba coś w tym było).

Pamiętam bardzo dobrze tę jedną rozmowę. Zaczęliśmy się bawić w dorosłych. Ja miałam dłuższy od pierwszego, drugi palec u nogi i upierałam się, że to niewątpliwie znak, mówiący: "Będę rządzić mężem". Od tego się zaczęło. Na żarty mi się wówczas oświadczył, a ja na żarty się zgodziłam. Potem - oczywiście znów w formie żartów - planowaliśmy nasz ślub, wspólne życie. I tak to się potoczyło. Ale - muszę to podkreślić - wszystko było tylko na niby.

Widocznie coś poszło nie tak, bo kiedy położyłam się spać, usłyszałam śmiech dziecka (ten dźwięk mnie totalnie powala; na sms jest wprost idealny). Zaświeciłam lampkę nocną i sięgnęłam po telefon. Czyżby to był Stiv?

Patrzę - tak, to on.

Serce już miałam w gardle. I zdecydowanie za głośno biło.

Yyy... Nie wiem czy wiesz, ale ta nasza ostatnia rozmowa (o naszym ślubie), z mojej strony nie była żartem.
- przeczytałam treść wiadomości.

Łapczywie wciągnęłam powietrze. W głowie mi pulsowało.

Stiv, który mnie przez połowę liceum zbywał cichutkim "cześc", a następnie po naszej sławetnej rozmowie postanowił się oddalić - jak to się ładnie mówi - dla naszego dobra, czegoś ode mnie chce. Ha! I to raczej nie wspólnego chodzenia po bułki!

Co odpisałam? No... że z mojej strony też.

Kiedy się potem widzieliśmy, było dość... "mało wcielająco słowa w życie".

Staliśmy przed klatką schodową bloku, w którym mieszkałam, a pogoda - nawiasem mówiąc - była koszmarna. Postanowiłam zacisnąć zęby i coś z tym fantem zrobić. "Trzeba to wyjaśnić", stwierdziłam w myślach.
- Widzisz... wciąż planujemy. Wszystko fajnie. Tylko powiedz mi, co jest teraz prawdą? - spytałam. Spojrzał na mnie fantastycznie głupim wzrokiem - ledwie powstrzymałam się od śmiechu. No dobra, przyznaję, nie wysłowiłam się za dobrze.
- Jak to co? - spytał. W jego oczach czaił się lęk. Miał cholernego cykora. Nie wiem, czemu mnie to ucieszyło wtedy. W końcu to ja byłam górą. "Masakra. Mam chyba jakiś kompleks na tym punkcie", pomyślałam, odganiając to uczucie wyższości.
- Powiedz mi, co z tego jest prawdą. - Och, jaka ja byłam nieustępliwa. "Nie wiem, czemu tak mnie to bawiło."
- Mogę ci powiedzieć, że biorę cię pod uwagę w moich planach... - "No wielkie Bóg zapłać, dobry człowieku! Plany!" Chciało mi się prychać. "A ja mam czekać, łaskawco, na jakiś znak?! Wybij sobie to z tej łepetyny."

Zamiast tego, powiedziałam:
- Czyli plany... Świetnie! - parowało ze mnie rozdrażnienie i rozgoryczenie.

Chłopak wybałuszył na mnie swoje brązowe ślepka kociaka ze Shreka.
- Ale co chcesz? Teraz?! - "Szok, tak? Malina nie rozumieć faceta. Od dziś szlaban na ich rozkminianie, babo.", przykazałam sobie w duchu.
- A jak ty to sobie wyobrażałeś? Że po takim wyznaniu, poczekamy tak jeszcze z kilka lat? Phi! Co to dla nas, nie? - Ironia. Cała byłam z ironii. Wredna.
- Nie wyobrażałem sobie... - "No, to było szczere", stwierdziłam w myślach. "Trochę wyobraźni, Złociutki!" - Powiedz mi, jak ty to sobie wyobrażałaś.

Wcale mnie nie zaskoczył, ani trochę!
- Nie wiem! - Chyba się wtedy spłoszyłam. - Ale na pewno nie tak, że będziemy stać w miejscu! I będziemy sobie tak krążyć, jak jakieś orbity wokół tematu, ale byle go nie dotknąć!

Chyba się nawet trochę uniosłam...
- Chyba po orbitach - poprawił mnie spokojnie. I to był jego duuuży błąd.
- Cisza! Ja mówię! - wyrwało mi się ostro.

No i znów chłopa spłoszyłam. Nie ma to, jak odpowiednie podejście pedagogiczne.
- Po prostu ja tak w miejscu deptać kapusty nie umiem! - Miałam na myśli stać w miejscu, oczywiście.
- No cóż, nie wszyscy umieją. - Stiv emanował spokojem. A ja się zagotowałam. Klasycznie. Ale nie zamierzałam ciągnąć kapuścianego wątku.
- Sory, jestem tylko człowiekiem! - "Ech, te moje emocje..."

W końcu wysunęłam plan "małych kroczków". Oczywiście ze względu na obawy Stiva: lęk przed akceptacją otoczenia, czy coś. Mieliśmy stopniowo przechodzić do fazy tzw. chodzenia. Plan zakładał jakieś dwa lata na realizację. Tylko, że te "kroczki", to się bardzo szybko zamieniły w "susy". Jak to możliwe, spytacie. A ja wiem? Odkąd postanowiłam dać sobie spokój z psychologią u facetów, nie zastanawiałam się nad tym.

Dość, że nagle przestało mu to całe otoczenie przeszkadzać. Ciekawe zjawisko. Ale co to ma za znaczenie, kiedy jesteśmy razem? Żadne. Prócz tego, że zdarza się nam czasem zniesmaczyć jakąś staruszkę z wnuczkiem.
Pierwsza cześć mnie nie koniecznie zainteresowała. Chociaż piszesz płynnie i bez większych zgrzytów. A to 'rozstrzelenie' tekstu... aż oczy bolą. Dodatkowo te gwiazdki na końcu... Odniosłam wrażenie, że masz czytelnika za... ubogiego intelektualnie.

Druga cześć ciekawsza. Znalazłam kilka 'byczków':
Cytat:bez nagłych zawrotów góry
głowy?
Cytat:"rodzinkami"
rodzynkami?
Cytat:wirtualne zycie
życie
Zobaczymy jak dalej potoczą się losy Maliny. Czekam na kolejną część.
Nie zaczynamy zdania od "A"!!! To zwyczajna proza, a nie Pismo ŚwięteBig Grin

Cytat:Tylko, że to była środa dwudziesty siódmy marca.
Środa dwudziestegO siódmegO marca!Smile

Cytat:Akurat siedziałam na tzw. gadu-gadu.
Gadu-Gadu to nazwa własna, "tzw." jest zbędne.

Cytat:Ja nie należałam do żadnej grupy.
"ja" jest niepotrzebne. Czasownik już wskazuje osobę. Dziwne przyzwyczajenie ludzie mają z tym dodawaniem "ja", już komuś gdzieś o tym pisałemTongue

Cytat:ten dźwięk mnie totalnie powala; na sms jest wprost idealny
Raz, że zupełnie nieliterackie powiedzenie "totalnie powala";
Dwa - średnik, który spokojnie mógłby być przecinkiem;
Trzy - jeszcze błąd logiczny w drugim członie zdania. Chyba na sygnał sms, prawda?Smile

Cytat:Yyy... Nie wiem czy wiesz, ale ta nasza ostatnia rozmowa (o naszym ślubie), z mojej strony nie była żartem.
Kto pisze w smsie takie rzeczy, jak "yyy..."? Chyba nikt, kto panuje nad tym, co piszeTongue

Cytat:Kiedy się potem widzieliśmy, było dość... "mało wcielająco słowa w życie".
Może za mało bystry jestem, ale to zdanie jest bardzo trudne do zrozumienia. Nie od razu mi się udało załapać, o co chodzi.

Cytat:Nie wiem, czemu mnie to ucieszyło wtedy.
Radzę Ci zamiast "czemu" używać "dlaczego". Lepiej wygląda po prostuSmile

Cytat:Chciało mi się prychać.
Prychać? To nie brzmi dobrzeTongue

Cytat:Chłopak wybałuszył na mnie swoje brązowe ślepka kociaka ze Shreka.
Motyw oczu kota ze Shreka to już niemal topos literacki. Ciągle to widujęTongue

Cytat:Chyba się wtedy spłoszyłam.
Zastanawiam się, czy skoro narrator jest pierwszoosobowy, to "chyba" w tym wypadku ni powinno wystąpić...Skoro bohaterka opisuje swoje własne odczucia, to chyba powinna wiedzieć, czy się spłoszyła, czy nie? Tak mi się wydaje, ale nie wiem...

To może i ja porównam obie częściBig Grin Pierwsza podobała mi się bardziej. Druga to niestety coś stylem zbliżonego do artykułów w Bravo... nieco zbyt potoczny język, zbyt luźny styl.

Kończąc, wrócę na chwilę do pierwszej części i dodam, że Sil miała słuszność - przypisy nie są dobrym pomysłem.