Via Appia - Forum

Pełna wersja: Bohater
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Noc już weszła w zaawansowane stadium. Wyłączył komputer, z kieszeni wyciągnął paczkę Lucky Strike’ów. Zostały dwa ostatnie, nie mógł uwierzyć, że w zaledwie kilka godzin wypalił prawie wszystkie papierosy. Wziął i odpalił jednego.

Rozpierała go duma. W końcu zrobił coś co miało sens, a przynajmniej powoli go nabierało. Długo zabierał się za napisanie czegoś. Nie potrafił jednak pokonać tej granicy między początkiem, a końcem opowieści. No dobra mógł napisać krótkie opowiadanie ale to do niczego nie prowadziło. Książka - to jest coś. I zawsze, gdy wiedział jak ma się zacząć i jaki będzie koniec, wtedy zaczynały się schody. Próbował w myślach ustawiać zdarzenia, które następując po sobie doprowadzą do finału. Jednak pomysły nie przychodziły i projekty upadały, nim jeszcze pierwsze słowo pojawiło się na kartce. Tym razem było inaczej. Przełamał się , postanowił nie zastanawiać się co będzie gdy zacznie, po prostu będzie pisał.

Stworzył bohatera, który miał przebrnąć przez masę kłopotów zarówno w świecie materialnym jak i metafizycznym. Zjawy, latające przedmioty, gadające zwierzęta. Nie mogły go też ominąć kłopoty sercowe i starania o względy tej jedynej. Co to by były za losy bez miłości. A głównym wątkiem miały być, poszukiwania seryjnego mordercy grasującego od dwóch stuleci. Bohater - którego nazwał James McAroy - balansował między cienką granicą życia i śmierci, by uwolnić się od nawiedzających go duchów ofiar tegoż zabójcy.

Otworzył piwo, by papieros lepiej smakował. Był dumny z historii, którą tworzył. Przede wszystkim z głównego bohatera, powołanego przez niego do życia. Zaczął pisać gdy miał pomysł na dwie, góra trzy strony. W tym momencie została mu jedynie końcówka. To dzięki stworzonej przez siebie postaci zaszedł tak daleko, to on ciągnął opowieść. Właściwie pisząc nigdy nie wiedział co zaraz nastąpi. James McAroy był jego przewodnikiem. Powoli stawał się osobą z krwi i kości. To on stał się motorem napędowym opowieści.

Sean - bo tak miał autor na imię - zawsze po wyłączeniu komputera zastanawiał się co teraz robi James. Był pewien, że żyje w świecie między słowami swej własnej opowieści. Często włączał komputer ponownie i starał się go podglądać. Zwykle kończyło się na tym, że powstawało kilka, kilkanaście nowych stron. Na dzisiaj jednak już dosyć. Miał tylko nadzieje, iż jego bohater nie wpadnie w jakieś tarapaty, bo miał do tego talent. Niejednokrotnie starał się rozmawiać z Jamsem, zostawiał mu wiadomości napisane sprayem na ścianie, którą mijał każdego dnia idąc na przystanek. Czasami wrzucał kartkę, list do jego skrzynki. Ten jednak tego nie zauważał, a Sean był zawiedziony, iż żadna próba interakcji nie daje efektu.

Dopił piwo, zgasił papierosa i zaczął zbierać się do spania. Poczuł jednak głód więc zrobił sobie kanapki, do tego zimna cola i kolacja gotowa. To było jego ulubione jedzenie, szybko i konkretnie, James też tak miał.
Gdy skończył pomył po sobie naczynia. Przygotował łóżko, a później wskoczył do wanny by się o orzeźwić. Potem szybko do spania. Jeszcze przed snem dostrzegł podobieństwa w zachowaniu jego i James’a. Uśmiechnął się i po chwili zasnął.

Następnego dnia po śniadaniu wyszedł na spacer by przemyśleć zakończenie książki. Miał już niby, od samego początku pomysł na koniec tej historii. Z czasem pojawiania się kolejnych postaci, po kolejnych przygodach James’a, finał jaki przygotował zaczynając pisać, stracił sens. Do tego był mniej przebojowy niż losy jego bohatera. Musiało się skończyć tak by czytelnicy po przeczytaniu ostatnich słów siedzieli z otwartymi ustami, jeszcze przez chwilę. Nie mógł wymyślić co to miało by być. Tego dnia spacerując ulicami miasta wpadł na pewien pomysł, na jedyne możliwe zakończenie. Przebojowości w tym nie było ale mógł chociaż wywołać lekki szok u odbiorców. Był pewien, że istnieje tylko jedno wyjście: w ostatnich zdaniach opowieści James McAroy zginie. Będzie to śmierć tragiczna w obronie ukochanej. Sean poczuł ulgę, zdał sobie sprawę, że cały czas wszystko do tego zmierzało i teraz wpadł na ostatni element układanki, tworząc idealną całość. Po raz kolejny w ostatnim czasie rozpierała go duma. Mógł teraz spokojnie wrócić do domu i pisać dalej. Jeszcze tylko zakupy.

Szedł pochłonięty swoją opowieścią zapominając całkowicie o otaczającym go świecie. Maszerował ze wzrokiem wbitym w chodnik, nie zwracając uwagi na mijających go ludzi, nawet gdy czasami zderzył się z kimś. W pewnym momencie, przechodząc przez ulicę, podniósł głowę. Po drugiej stronie ulicy zobaczył wielki, jaskrawy, zielono-pomarańczowy napis: UWAŻAJ! Stanął jak wryty, a na twarzy poczuł wiatr wytworzony przez pędzącą ciężarówkę. Jeszcze chwilę po jej zniknięciu nie mógł dojść do siebie. Kiedy odzyskał świadomość na murze w miejscu, w którym wcześniej był napis, zobaczył rysunek uśmiechniętej zielono-pomarańczowej buźki. Krótki czas zastanawiał się czy wcześniej faktycznie na tym samym murze widniał napis UWAŻAJ, który jakby nie było uratował mu życie? Nie, to musiały być przewidzenia. Na szczęście omamy pojawiły się w dobrym momencie wyciągając go praktycznie spod kół samochodu.

Szybko zapomniał o zdarzeniu i wrócił do domu. Otworzył nową paczkę Lucky Strike'ów. Nie było tam - jak to zwykle jest - dwudziestu papierosów. Jednego brakowało. Nic z tym nie mógł zrobić, więc nie przejmował się tym. Tradycyjnie do dymiącego truciciela, zimne piwko. Włączył komputer, wyszukał plik i już był gotowy. Przeglądnął jeszcze ostatni rozdział, po czym zaczął pisać. Zatracił się w tym, a palce same tworzyły zdania. Napisanie zakończenia zajęło mu nieco ponad trzy godziny. W tym czasie ani na chwilę nie wstał od klawiatury.
Pisząc "KONIEC" poczuł dumę, postanowił przeczytać to co napisał, by ewentualnie poprawić błędy. Gdy zobaczył, że na ekranie zamiast wielu zapisanych stron, jest tylko krótka notka, nie mógł uwierzyć. Zaskoczenie się pogłębiło gdy przeczytał co napisał:

Jesteś wytworem mojej wyobraźni Sean! Jeżeli James McAroy zginie, umrzesz i Ty! UWAŻAJ!

Siedział przez dłuższy czas w bezruchu. Początkowo nie mógł uwierzyć. Z każdą minutą nabierało to jednak sensu. Często mu się zdarzało, iż nie miał wpływu na swoje życie. Nie jednokrotnie zdarzało mu się wpaść w jakieś tarapaty, po czym w dziwnych okolicznościach wychodził z nich praktycznie bez szwanku. Był wytworem czyjejś wyobraźni, zupełnie jak bohater jego książki. James nie może umrzeć. Wymyślił inne zakończenie.


Pamiętajcie bohaterowie stworzeni przez nas też żyją. To my dajemy im życie. To, że biorą udział w fikcyjnych wydarzeniach, nie znaczy, iż nie mają woli by być. I tylko dzięki nim historie mają dalszy ciąg. Wypełniają strony magią. To ich losy trzymają w napięciu, a czasami doprowadzają ludzi do łez. Doceńmy ich i traktujmy tak jakbyśmy siebie traktowali. Bo jeśli ich nie będzie, to i my nie będziemy wiele znaczyć. Bo czym jest autor bez bohatera.

Z wyrazami szacunku:


James McAroy
Już to czytałam, i nie wiedziałam, co napisać. I teraz też niezbyt wiem. To nie jest jakoś tragicznie napisane, a na forumowe standardy całkiem przyzwoicie, można się przyczepić jakichś tam braków w interpunkcji czy sformułowań, ale to mniej istotne. Zastanawia mnie cel - bajeczka z morałem dla piszących? "Bo czym jest autor bez bohatera" to świetne hasło, i w ogóle, ale... Nie wiem, nie trafia do mnie. Nawet nie jestem w stanie dojść, dlaczego. Jakbyś rozminął się formą. Może to trzeba spublicytyzować? (ahhh, ten mój słowotwórczy geniusz!) Zrobić coś w rodzaju, nie wiem, felietonu?

Ciężki orzech, ale chyba pomyślałabym o zmianie formy.
Cytat:spublicytyzować
Huh Robi wrażenie!


Myśl, że jesteśmy istotami wyobrażonymi sobie przez kogoś, i sami też stwarzamy kolejne byty, jest być może bliższa prawdy niż chcielibyśmy przyznać.
A ja myślałam, że jak sama siebie skomentuję, to reszta już będzie komentować sam tekst, nie mój komentarz Wink

Autorze, to zakończenie, posłowie, apel czy kij wie co, to bezczelne moralizatorstwo, w dodatku wprost i łopatologicznie, a to już pięć Dużych Wad. Nie dość, że koleś próbuje się wtrącać w moje pisanie, to jeszcze podaje mi w takiej formie, jakbym sama nie miała mózgu i nie umiała wyciągać wniosków. Imho, zakończenie do wywalenia. Wtedy to będzie tekst do zniesienia.
Pozdrawiam.
(26-06-2012, 19:10)księżniczka napisał(a): [ -> ]A ja myślałam, że jak sama siebie skomentuję, to reszta już będzie komentować sam tekst, nie mój komentarz Wink

Autorze, to zakończenie, posłowie, apel czy kij wie co, to bezczelne moralizatorstwo, w dodatku wprost i łopatologicznie, a to już pięć Dużych Wad. Nie dość, że koleś próbuje się wtrącać w moje pisanie, to jeszcze podaje mi w takiej formie, jakbym sama nie miała mózgu i nie umiała wyciągać wniosków. Imho, zakończenie do wywalenia. Wtedy to będzie tekst do zniesienia.
Pozdrawiam.

Przykro mi, że tak Cię to poruszyło i raniło. Nie są to jednak moje słowa, a słowa James'a McAroya i nie bierz tego do siebie. To tyle, zakończenie jest i będzie takie czy Ci się to podoba czy nie.

Pozdrawiam
Poruszyło? Zraniło? Chyba nie piszesz tego poważnie Big Grin
Po prostu wyjaśniam, dlaczego moja ocena tekstu jest tak niska.
Cytat:zakończenie jest i będzie takie czy Ci się to podoba czy nie.
pochwalam, pochwalam, całkiem słuszna postawa (;