Via Appia - Forum

Pełna wersja: Ogród
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.



TEMAT: Opis ogrodu zaprojektowanego przez Barbarę Pazdro. Projekt został zrealizowany przez Bogusława Pazdro, małżonka w/w, przy współudziale projektantki.
Wielkość wykorzystanego areału 1850 m2.
Areał jest współwłasnością hipoteczną małżeństwa Pazdrów.
Realizacja projektu przypadła na lata 1998-2001.
Prace wykonywane były cały rok z wyjątkiem okresu zimowego, kiedy były zawieszone.
Całkowity koszt projektu wyniósł około 1800 zł, bez uwzględnienia robocizny.


Dostęp do ogrodu jest możliwy:
1.Od ulicy, frontowym wejściem na posesję prowadzącym przez metalową bramkę pokrytą farbą koloru zielonego.
2.Wejście drugie małą furtką na tyle ogrodu zamykaną na metalowy skobel z kłódką Yale.
3.Z budynku mieszkalnego ( własność w/w).

Naszą trasę zwiedzania rozpoczniemy od wejścia nr.1 jako że tak, zapewne rozpoczęli by zwiedzanie miejsca ewentualni zaproszeni goście.

ZASADNICZY OPIS.

Wchodzimy furtą od ulicy. Ścieżka jest wyłożona dość popularną obecnie kostką Bauma w kolorze różowym. Zauważymy później, iż róż jest kolorem prominentnym w omawianym projekcie. Pani Krystyna Pazdro nie ukrywa, że ta barwa należy do jej ulubionych. Pan Wacław Pazdro, małżonek, nie wyraził w tym względzie opinii.
Po lewej stronie zauważamy zwarty szyk peonii (paeonia), którą znamy również pod nazwą piwonii, tradycyjnej i sprawdzonej rośliny rabatowej, której kwiaty występują w kolorze białym i różowym. Nie musimy dodawać że ogrodzie pani Krystyny dominuje ta druga odmiana. Dzięki tym niepretensjonalnym krzaczkom chodnik jest estetycznie oddzielony od obszaru poddanego pełnej kultywacji.
Prawą krawędź ścieżki oddziela od rabatek szpaler irysów (iris). Nazwa jest pochodzenia greckiego, a oznacza tęczę, i w istocie, kwiaty tej rośliny bywają różnobarwne. Tu, przeważa kolor żółty, z dodatkiem herbacianego oraz łososiowego. Zauważamy zaskakujący brak jakże popularnych w tym gatunku czerwieni, fioletu czy też granatu.
Irys jest rośliną o dużych walorach ozdobnych, zarówno jako kwiat ogrodowy jak i cięty. Może z powodzeniem towarzyszyć ładnej paczuszce z kokardką w której znajduje się uroczy prezent na imieniny bądź inną okazję.
Od ulicy ogród jest odgrodzony drucianą, ocynkowaną siatką, wspartą po obu stronach szpalerem półtorametrowych tui szmaragdowych (thuja), których istotną zaletą jest to że ich igły nie brunatnieją podczas zimy.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że liczba zwolenników tego iglaka jest prawdopodobnie równa liczbie ich przeciwników, nie naszym, wszakże, zadaniem jest analizowanie tu tego spornego zagadnienia. Możemy tylko dodać, że ta kwestia fortunnie nie podzieliła państw Pazdrów; oboje są miłośnikami zimozielonych krzewów iglastych, o czym się będziemy mogli jeszcze wielokrotnie przekonać podczas naszej wizyty w tym zaczarowanym miejscu.
Średnia odległość roślin: około 120 cm., czyli ponad metr. Naszym zdaniem jest to odległość rozsądna.
Posuwamy się następnie w głąb ogrodu aby natknąć się dość niespodziewanie, na zakręcie alejki na wspaniały okaz berberysu (berberis), patrzący na nas z góry. Ten okazały egzemplarz zidentyfikowaliśmy jako berberys erecta, którego młode krzaki strzelają pędami w górę natomiast po starszych należy się spodziewać że się będą rozkładać. Owoce podłużne, czerwone, znajdujące zastosowanie w leczeniu układu rodnego oraz moczowego. Uwaga na kolce.
Idąc dalej zaczynamy powoli rozglądać się za drzewostanem, który stanowi przecież kanwę każdego ogrodu czy parku.
W pierwszej kolejności dostrzegamy sumak. Nie każdy może uważać sumak za typowe drzewo, szczególnie w naszych klimacie. Jego pień długo nie jest wybitny i często przypomina bardziej krzew niż solidne drzewo. Z pewnością nie może pod pewnymi wzgledami konkurować z mocarnym dębem, który każdy prawdziwy mężczyzna, choć raz w życiu powinien posadzić. To również dęby, a nie sumaki wyrywał legendarny siłacz. My, w każdym razie, nie słyszeliśmy jak dotąd o żadnym słynnym Wyrwisumaku.
Jest jednak popularnym drzewem ozdobnym, a w naszym nieco surowszym regionie geograficznym występuje jego odmiana rhus typhina czyli sumak octowiec.
Do naszego tradycyjnego drzewostanu wnosi z pewnością egzotyczny akcent.
Niemniej, żywimy nadzieję, że państwo Pazdro, będący miłośnikami różnorodności i bogactwa flory zadbali również o bardziej klasyczny dla naszych rejonów drzewostan.
No i proszę, już widzimy zaraz naszą wdzięczną, rodzimą, jakże zwiewną brzózkę (betula), ubraną w kremowo pomarańczową, zdawałoby się wręcz papierową korę, niczym pogodny, uroczy kaftanik.
Mijając to drzewo warto przystanąć i oprzeć się o nie. Wierzy się, że bezpośredni kontakt z nią działa leczniczo na nasze ciało, a jego bioenergia odgania migreny. Ma także zastosowanie w produkcji wody brzozowej którą jedni używają w celach kosmetycznych a inni w innych.
Dotykając i ocierając się o pień zbawiennej brzózki widzimy wyłaniającą się zza zakrętu parę naszych niezwykłych, wciąż czerstwo wyglądających, gospodarzy.
Pani Krystyna jest ubrana w wiśniową podomkę, kasztanowe włosy upięte w schludny kok. Towarzyszący jej małżonek, pan Bogusław, ma na sobie najprawdziwsze, profesjonalne ogrodniczki(sic!) oraz kraciastą koszulę z podwiniętymi rękawami. W prawej dłoni dzierży potężny sekator. Jak na ogrodnika, nie mógłby wyglądać bardziej klasycznie!
Dłuższą chwilę zapatrujemy na jego krępą, krzepką postać. Zauważamy iż lekko utyka na lewą nogę.
Jak się później dowiemy w trakcie ciepłej pogawędki przy herbacie, kompocie z rabarbaru oraz domowych ciasteczkach z rabarbarowym nadzieniem, jest to skutek wypadku, jakiemu pan Bogusław uległ w lipcu tego roku, podczas gdy zbierał czereśniowy plon z górnych partii drzewa.
Oglądając później ową czereśnię (cerasus), której drewno jest najlepszym bodaj surowcem do wyrobu fajek, będziemy patrzyć ze zgrozą na wysokość, którą pan Bogusław musiał przebyć w drodze na ziemię. Jednocześnie nasz podziw budzi jego niepospolita sprawność, jaką wykazał aby wspiąć się bez pomocy drabiny na koronę drzewa.
Relację tego pechowego incydentu uzyskaliśmy dzięki zaufaniu pani Krystyny.
Jej małżonek raczej niechętnie wypowiada się na ten temat.
Podając nam na powitanie swoją prężną prawicę pan Bogusław przekłada w lewą dłoń groźny sekator.
Opowiada ze swadą jak zaczął dzisiejszy dzień od walki z nieproszonym gościem w ogrodzie. Jest to odwieczna walka, którą każdy rasowy ogrodnik musi niezłomnie toczyć w obronie swojego zielonego dorobku.
I nie chodzi tu o złodziei jabłek, niszczycielski grad, podstępny przymrozek czy katastrofalną suszę. Nie mamy tu na myśli desantu wygłodzonych stonek, tudzież obfitego wysypu żarłocznych mszyc.
Tym godnym rywalem w domenach każdego ogrodnika jest kret (Talpa europaea), owadożerny ssak, niestrudzony budowniczy podziemnych tuneli.
Niestety, przez jedną noc może on obrócić w niwecz długotrwały, żmudny trud ogrodnika przy codziennej hodowli oraz pielęgnacji drogocennych okazów.
Pytamy pana Bogusława, jako eksperta, o jego metodę zwalczania tego mieszkańca podziemi podkopującego pracę każdego ogrodnika.
Pan Bogusław twierdzi że zdumiewająco skutecznym środkiem jest czosnek! (Allium), warzywo znane z wielkich wartości odżywczych. Domyślamy się jednak, że nie ten walor czosnkowych ząbków pan Bogusław wykorzystuje w swoich zmaganiach z kretem. Pan Bogusław potwierdza nasze domysły i okazuje się, że woń tego wartościowego warzywa nie tylko jest kontrowersyjna dla człowieka (Homo sapiens) ale również dla kreta (Talpa europaea).
„Czekam na tego ślepaka z drugiej strony” – mówi pan Boguś z błyskiem w oku – „bo on schrzania od tego czosnku gdzie pieprz rośnie, nie znosi go jak wampir” – śmieje się serdecznie. „Wychodzi drugą dziurą a ja go wtedy cap”. – objaśnia prostą aczkolwiek skuteczną technikę.
Na nasze pytanie czy wywozi potem zwierzątka do pobliskiego lasu pan Bogusław odpowiada nam żartem: „Obdzieram z futerka, nacieram czosnkiem i na grilla. Mięsko bardzo delikatne, przypomina królika”. Kawalarz z tego pana Bogusia..
Wracamy do zwiedzania ogrodu. Wychodzimy na dość duży trawnik usytuowany w środku terenu. Budzi on nasz niekłamany podziw. Jest to istna zielona wykładzina, która jak zapewnia pani Krystyna powstała z siewu a nie z tak zwanej prymitywnej rolki. Trawnik państwa Pazdrów ma częściowo charakter łąki kwietnej.
Zabiegała o to pani Krystyna, rozkochana we wszelkich kwiatach.
Murawa jest usiana stokrotkami (Bellis perennis), które są niepretensjonalną ozdobą łąk, pastwisk i przydroży. Tu, występuje ona w kolorze białym, żółtym, różowym oraz czerwonym. Nie musimy dodawać że u naszych gospodarzy najwięcej mruga do nas różowych oczek.
Pani Krystynie zależało na jak najbardziej naturalnym wyglądzie tej centralnej części ogrodu. Widzimy więc również jaskry (Ranunculus), babki koniczynowe (Plantago) a także mniszki lekarskie(Taraxacum officinale), pospolicie znane też jako mlecze czy dmuchawce. Już w późnym średniowieczu odkryto jego właściwości lecznicze i stosowano jako remedium na biegunkę i zatrzymanie moczu. Jednak przez część ortodoksyjnych ogrodników jest on uznawany za chwast ruderalny.
Przechadzamy się ostrożnie skrajem trawnika aby jak najmniej stąpać po tym aksamitnym dywanie. Mamy przy tym okazję do przyjrzenia się jego oprawie, która swą różnorodnością i bogactwem przyprawia o zawrót głowy. Czegóż tu nie ma!
A więc łan rezedy wonnej (Reseda odorata), pięknie pachnących kwiatów pochodzących ze starożytnej krainy faraonów, egzotycznego Egiptu. Kwiecie używane w wyrobie aromatycznego olejku. Następnie widzimy eleganckie, równie wonne, gardenie (Gardenia), niegdyś używane jako kwiaty do butonierek. Urocza to musiała być epoka.
Mijamy nieśpiesznie przystojny krzak azalii, inaczej zwanej różanecznikiem, bądź rododendronem (Rhododendron). Jego kwiaty potrafią być nad wyraz efektowne.
Zatrzymujemy się przy żółtej kuli żarnowca miotlastego(Sarothamnus scoparius), z którego wyrabiano do jeszcze do niedawna miotły.
W tym miejscu zatapiamy się na moment w rozmowie z panem Bogusławem, dotyczącej technicznych szczegółowych związanych z pielęgnacją trawnika.
Pan Boguś ich bynajmniej nie skąpi, obszernie i wyczerpująco omawiając niezmiernie istotną kwestię napowietrzania trawnika.
Objaśnia poglądowo technikę nacinania darni wertykulatorem, a także nader zajmująco rozwija temat dotyczący rozluźniania gleby.
Na koniec zwierza się nam z jego prawdziwego marzenia, którym jest automatyczny system z czujnikami wilgotności.
Póki co używa konwencjonalnego zraszacza.
W tym miejscu pan Bogusław przerywa i jakby się zasępia. Bierzemy to za objaw jego troski związanej z realizacją tak kosztownego projektu.
Mylimy się jednak.
Pan Bogusław łamie gałązkę żarnowca (Sarothamnus scoparius) i gryząc ją przez chwilę w skupieniu zaczyna opowiadać o wydarzeniu z zeszłego tygodnia.
„ To była środa. Nie, czwartek. W środę padało cały dzień, pogoda była do dupy i nie ruszyliśmy się z Krychą w ogóle z domu. A więc, przechodzę przez trawnik, szedłem z widłami żeby przekopać trochę łubin, bo trochę tam zielska wyrosło, godzina była może dziesiąta, dziesiąta rano, patrzę, a tu kwiaty połamane, zastanawiam od czego, co się mogło stać, bo pogoda może była pieska, fakt, ale ani burzy, w sumie, nawet gradu nie było przecież.. A tu nagle w krzakach, o tam, w tych tawułach, jakieś takie coś. Patrzę, a to zwierzę jakieś. Okazało się, że to ten głupi Marlon, pies Drzyzgułów, znaczy sąsiadów, kto tak w ogóle nazywa psa.. Taki skretyniały spaniel, no i mi buszuje po zaroślach i klombach. Cholera mnie wzięła, gonię go z tych kwiatów, a ten wylatuje na trawę, staje, rozkracza się do mnie frontem, zasadniczo tylcem i sru. Znaczy wypróżnia się, kondel jeden, na moją murawę, a potem jeszcze patrzę a on mi, mało tego, dołek jeszcze kopie! Krew mnie zalała, kogo by, kuria jedna, nie zalała, więc wziąłem go, psia mać, widłami. Tak go, kurna, skutecznie trafiłem, że skonał na miejscu. No i byłem w kropce, bo przecież co miałem robić, co, odnieść go Drzyzgule? On nerwowy bywa. Tak już ma, nic go, niestety, nie zmieni. Ja go znam, zaraz by z tego zrobił kolosalne zagadnienie.
Poszedłem więc po szpadelek i zakopałem tego marlona, tam, pod jabłonką.
Ale cholera, powiem wam, że nieźle się wnerwiłem wtedy. Jeszcze teraz, jak to wam opowiadam, cholera mnie na nowo ciska. A Dzyzgułowa porozwieszała wszędzie ogłoszenie o jego zaginięciu. Nagrodę nawet wyznaczyła, kretynka..”
Śmiejemy się wszyscy serdecznie, a operator dostaje nawet kolki ze śmiechu.
Kawalarz z tego pana Bogusia, prawdziwy kawalarz.
Wracamy do naszej ekscytującej eksploracji ogrodu naszych przemiłych gospodarzy.
Podziwiamy klomb złożony z pięknych lewkonii(Mathiolla), nie musimy dodawać, że różowych. Lewkonia urzeka zarówno wyglądem jak i zapachem.
To właśnie one w głównej mierze padły ofiarą psiego wandala.
Zaczynamy rozumieć irytację pana Bogusława.
Zaraz jednak stajemy zauroczeni przy rabatkach marcinków czyli astrów(Aster) oraz zimowitów jesiennych(Colchicum autumnale). Prezentują się naprawdę odpowiednio.
Obok w trawie, nasz bystry operator wyławia gołąbka. Nie, nie, nie chodzi o ptaka, tu chodzi o grzyb. Nasz operator, który jest zawołanym grzybiarzem, poucza nas że jest to gołąbek modrożółty. Niestety nie jest w stanie przytoczyć jego łacińskiej nazwy. Jesteśmy rozczarowani.
Pan Boguś natomiast przytacza kolejną dykteryjkę a propos.
„Gołąbek, mówi pan. Najgorsze to te fruwające gołąbki, cholery jedne. Widzą panowie te gazony, o tam?” – pan Bogusław wyciąga rękę w stronę tarasu.
Taras państwa Pazdrów zdobią monumentalne gipsowe gazony, z których strzelają dostojnie w górę hortensje(Hydrangea) oraz piwonie(Paeonia).
Po raz kolejny, podziwiamy przez moment wytworny smak naszych gospodarzy.
„Obsrywują mi je regularnie, bo lubią tam siadać, przylatują od Frątczaka, który je hoduje ale już upilnować to nie umie. To jak jaki siądzie, biorę wiatrówkę i paff „ – pan Boguś mruga do nas porozumiewawczo. „ A potem skubię w garażu i na grilla, żeby nie było śladów. Nie umie upilnować to jego strata. A żebyście wiedzieli że strata. Te jego gołąbki to medaliści. Niektóre mogą być warte nawet do tysiączka.. Ale dla mnie to w efekcie korzyść; bo przyjemność dla podniebienia, a i oko przy okazji ćwiczę..”
W wesołych nastrojach udajemy się do japońskiego zakątka, które jest królestwem pani Krystyny.
Po drodze mijamy stylowy, murowany grill na którego ruszcie dostrzegamy kilka zwęglonych korpusików. Pan Boguś mruga do nas szelmowsko.
Wybuchamy gromkim śmiechem.
Japoński ogród pani Krystyny otoczony jest od północy bambusowym trejażem obrośnięty winobluszczem(Parthenocissus), a od strony wschodniej ocienionym murkiem. Do tego orientalnego zakątka schodzimy omszałymi schodkami, i od razu rzuca nam się w oczy spektakularny bukiet funkii(Hosta), u których występuje ciekawe zjawisko bezpośredniego podziału jądra komórkowego oraz powstawania zarodka z pominięciem procesu zapłodnienia(apomiksja). Funkia należy do tak zwanych roślin cienia. A ponieważ ogrody japońskie przeżywają obecnie renesans, kwiat ten wraca do łask.
Ale poza tym czego tu nie ma: azalie(Azalia), bukszpan(Buxus), żółty deszcz czyli forsycje(Forsytha), możemy sobie tylko wyobrazić jak pięknie to musi wyglądać wiosenną porą, magnolie(Magnolia), dla której nasz klimat bywa czasem zbyt ostry..
W drugim tle wdzięczy się do nas wiśnia ozdobna(Prunus) u podnóża której zgromadziły się kosaćce syberyjskie(Iris sibrica), niestety również kwitnące na wiosnę.. Obok urocze tawułki i miłorzęby. Niestety, pamięć nas tu zawodzi, więc nie przytoczymy łacińskich terminów. Jesteśmy rozczarowani. Sobą.
Na koniec zwiedzania pan Boguś pokazuje nam swoje oczko w głowie czyli oczko wodne. Czego tu nie ma; klasyczne kaczeńce(Kaltha palustris), czyli knieć błotna, mało kto zna tą jej trochę mniej barwną nazwę.
Następnie jest i pałka wodna(Typha) a także tatarak(Acorus calamus) zwany także szuwarem.
Na koniec naszej wizyty zostajemy zaproszeni przez państwa Pazdrów do środka domu na posiłek i dalszą pogawędkę, o której już wyżej wspomnieliśmy.
Jesteśmy dojmująco przytłoczeni zarówno rajskim ogrodem naszych gospodarzy jaki i ich niezwykłą gościnnością.
Na pożegnanie pan Bogusław proponuje nam siatkę jabłek zebranych dzisiejszego ranka z pod marlonowej jabłonki, jak ją ze śmiechem określa. Zdecydowanie nie chcąc nadużywać gościnności serdecznie, aczkolwiek stanowczo dziękujemy.
Opuszczając to zaczarowane miejsce, jednego niezbicie możemy być pewni; przeżyliśmy naprawdę niezapomniane doświadczenie.

Obiecankowo 09. 09. 2004



Szczerze? Nie powiedziałabym, że to jest tekst literacki. Nudne, suche, techniczne, a ja odpływałam co kilka linijek, więc nie doczytałam nawet do połowy. Naprawdę nie interesuje mnie to, że odległość między kwiatami wynosi 120 cm. Ani ile hektarów ma ogród. Chciałabym wyobrazić sobie ten kawałek świata, poczuć zapach kwiatów i wyobrazić sobie ich kolor. Nie jestem dobra z przyrody. I gdy ktoś mówi o irysach, to nic mi się nie maluje przed oczami. Pogarszają to jeszcze oficjalne frazy i szyk zdań.
Co miał pokazywać ten tekst? Cyferki? Proponuję go wysłać do rządu, może oni zapieją z podziwu.
Pomiędzy wierszami widzę wyraźnie przymrużone oko autora.
Dobre choć nietypowe pisanie.