15-03-2012, 21:17
mam swoje skrzypiące krzesło lecz dalej opłakuje swego konia
którego zabić zmuszony byłem gdyż dusza biegiem jego była już zmęczona
pośród tej wyprawy dłoń ma sczerniała a twarz nabrała zmarszczek
teraz siedzę sam na krześle opłakując wierzchowca i jego pomarszczonego władcę
gorycz napełnia me serce wraz z myślą o tym, że dzikości dałem radę
a wskutek spotkania z ludzkością i samym sobą rozdarłem bliznę tępym nożem
młoteczek uderza o struny, palce gładzą biel klawiszów danych pianinu
z każdym uderzeniem jakby dusza ulatywała, jakby dusza była poddawana paleniu
noga zdrętwiała kurczliwymi ruchami prostuje się, gdy chce podejść raz jeszcze do okna
by zobaczyć piękno świata i gleb czerwonych pejzaż gdy modłów nadchodzi pora
tylekroć w te i we w te tą drogę but mój ze strzemieniem i kopytem ranił
a ja z każdym nowym dniem mówiłem sobie by dodać otuchy, odwagi
lecz to wszystko minęło z wiosnami, ja nie odważyłem się, w miejscu stałem
włosy szadź przykryła, postura wzbogaciła się o garb, oczy jak zamglone morze
miłość do ludzkiej natury zniknęła z czasem gdy nadeszły polarne zorze
kiedyś w końcu deszcz przyjść musi tutaj, a potoki stanął się rzekami
ja zaczekam na ten dzień i otworze okiennice by wiedział, że ktoś wyczekuje na tą chwilę ze łzami
by słuchać jego dźwięku, mowy i obecności na tej ziemi gdzie gości spuścizna
roślinę wystawie też by mogła złapać kilka kropli wody na swój płatek liścia
tu gdzie wiatr i suche promienie słońca ranią ziemię ze wzgórzami tymi
między kanionami, ciągnę pieśń swą życia szeptaną spierzchłymi wargami
łapie żerdź mocnym uściskiem choć jest biała z gorąca
i trzymam ją w ogniu nie zważając na ogień palce trawiący
ponieważ jest to moja żerdź więc i ja ją trzymać muszę
choćbym miał męki znosić zgodziłem się na tą katusze
-świerszczu
którego zabić zmuszony byłem gdyż dusza biegiem jego była już zmęczona
pośród tej wyprawy dłoń ma sczerniała a twarz nabrała zmarszczek
teraz siedzę sam na krześle opłakując wierzchowca i jego pomarszczonego władcę
gorycz napełnia me serce wraz z myślą o tym, że dzikości dałem radę
a wskutek spotkania z ludzkością i samym sobą rozdarłem bliznę tępym nożem
młoteczek uderza o struny, palce gładzą biel klawiszów danych pianinu
z każdym uderzeniem jakby dusza ulatywała, jakby dusza była poddawana paleniu
noga zdrętwiała kurczliwymi ruchami prostuje się, gdy chce podejść raz jeszcze do okna
by zobaczyć piękno świata i gleb czerwonych pejzaż gdy modłów nadchodzi pora
tylekroć w te i we w te tą drogę but mój ze strzemieniem i kopytem ranił
a ja z każdym nowym dniem mówiłem sobie by dodać otuchy, odwagi
lecz to wszystko minęło z wiosnami, ja nie odważyłem się, w miejscu stałem
włosy szadź przykryła, postura wzbogaciła się o garb, oczy jak zamglone morze
miłość do ludzkiej natury zniknęła z czasem gdy nadeszły polarne zorze
kiedyś w końcu deszcz przyjść musi tutaj, a potoki stanął się rzekami
ja zaczekam na ten dzień i otworze okiennice by wiedział, że ktoś wyczekuje na tą chwilę ze łzami
by słuchać jego dźwięku, mowy i obecności na tej ziemi gdzie gości spuścizna
roślinę wystawie też by mogła złapać kilka kropli wody na swój płatek liścia
tu gdzie wiatr i suche promienie słońca ranią ziemię ze wzgórzami tymi
między kanionami, ciągnę pieśń swą życia szeptaną spierzchłymi wargami
łapie żerdź mocnym uściskiem choć jest biała z gorąca
i trzymam ją w ogniu nie zważając na ogień palce trawiący
ponieważ jest to moja żerdź więc i ja ją trzymać muszę
choćbym miał męki znosić zgodziłem się na tą katusze
-świerszczu