09-03-2012, 22:59
Tytuł rozpiedziela, jak Hela. Lol. Tekst dosyć dziwny i nieszablonowy, przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. To dopiero początek i nie pasuje do tego działu, ale dalsze części będą bardziej pasujące. Pozdro!
1.
Miałam wtedy prawie siedemnaście lat i jedyną istotą, której mogłam się wyżalić była koza.
Poważnie. W żadnym wypadku nie kłamię, ani nie koloryzuję. Moje koleżanki piły, paliły i przeżywały miłosne uniesienia, a ja uczyłam się, leżałam nocami w trawie i byłam dziewicą.
Właściwie to zapomniałam się przedstawić. Hela jestem. Przepraszam, Helena. Brzmi obciachowo, no nie? Mieszkałam wtedy na największym zadupiu na świecie, rodzice mieli hektary pól uprawnych. Ach, no i jeszcze trzy córki. Ja byłam środkową. Nigdy nie lubiłam zbytnio swoich sióstr, osiemnastoletnia Halina ciągle się ze mnie wyśmiewała, była po prostu wredną suką, a czternastoletnią Hanię interesowało tylko to, czy ma pomalowane paznokcie i ustawioną randkę na sobotę. Mama wiecznie ją faworyzowała i nagradzała nawet za najmniejszą rzecz. Tata był najwspanialszy na świecie, ale miał mnóstwo pracy w polu i w domu. Myślę, że to po nim odziedziczyłam skłonność do pracoholizmu i perfekcjonizm. Jednak to, że ojciec miał dużo na głowie, wcale nie znaczyło, że się nami nie interesował. W niedzielę zawsze gotował obiad i brał nas na spacer . Było ciężko, ale starał się czynić wszystko, abyśmy były szczęśliwe. Mama natomiast, pomimo, że miała mnóstwo wolnego czasu, nie spędzała go z nami. Wyjeżdżała do miasta i wymagała, żeby było posprzątane, ugotowane i wyprane, kiedy wróci. Jeśli tak nie było – pasek na tyłku, bądź opieprz, gdy była w lepszym humorze. Generalnie, to wyładowywała swoją złość na mnie.
Wszystko zaczęło się tego pamiętnego wrześniowego dnia, kiedy z samego rana ruszyłam pomóc tacie kopać ziemniaki. Oprócz nas, było tam jeszcze kilku starszych chłopaków, którzy mierzyli mnie wzrokiem, idącą w słomkowym kapeluszu, krótkich spodenkach i bez butów, obok mojego ojca. Byliśmy strasznie podobni – te same rzadkie, rude włosy, czerwone od słońca, pociągłe twarze, wesołe brązowe oczy i drobna postura. Halina i Hania były bardziej podobne do matki. Miały długie, kruczoczarne włosy, chabrowe spojrzenie i masywniejszą postawę. Czasem zastanawiałam się, jak to możliwe, że jesteśmy siostrami. Byłyśmy przecież takie różne, nie tylko pod względem wyglądu, ale także charakteru. One chciały zmienić świat dla siebie, a ja dla reszty ludzi. Nie myślcie, że byłam wtedy nie wiadomo jaką altruistką, ale wiedziałam, że ludzie powinni się zmienić i zauważyć innych wokoło. Zmianę zaczęłam od siebie. Byłam miła, pomocna i uczynna, pomimo tego, nie miałam przyjaciół. Takich prawdziwych, którzy by mnie zrozumieli. Koleżanek i kolegów miałam na pęczki, nikt jednak nie wydawał mi się godny zaufania. Oprócz Liz, mojej kozy, której się zwierzałam i która opowiadała tylko smętnie „mee”. Była powiernikiem moich tajemnic.
Idąc rankiem na pole, nie wiedziałam, że wrócę do domu za kilka godzin, z potwornym bólem głowy i lędźwi. Pomimo wygasania lata, dzień był okropnie upalny, słońce przygrzewało mocno, a ja zdjęłam mój słomkowy kapelusz. Może to było powodem tego, że wracałam podtrzymywana przez jednego z tych chłopców, pracujących u ojca, po kilku godzinach intensywnej pracy. Z trudem wspięłam się po stromych schodach i natychmiast runęłam na łóżko. Czułam tylko pulsowanie w skroniach i lędźwiach. Zwinęłam się w kłębek i mocno zacisnęłam zęby. Zamknęłam oczy i widziałam biel. Mocno przycisnęłam dłonie do skroni. Po jakiejś godzinie walki, ból zelżał, a ja twardo usnęłam.
Obudziłam się po kilku godzinach, gdy zmierzch już zapadał. Głowa prawie przestała mnie boleć, jednak wciąż czułam pulsowanie w plecach. Rozejrzałam się po pokoju. Pomimo, że był skromnie i surowo urządzony, bardzo go lubiłam. Pamiętam, kiedy bawiłam się ołowianymi żołnierzykami z Grześkiem, moim sąsiadem i dobrym kolegą z dzieciństwa. Mama przynosiła wtedy kompot i ciasteczka owsiane. Opierała się o framugę drzwi, uśmiechała się tak, że jej oczy przypominały maleńkie, chabrowe szparki i mówiła swoim perlistym głosem:
- Hela, ja nie wiem, co z ciebie będzie dziecko. Bawisz się tylko z chłopcami!
Mama była wtedy taka kochana, młoda i piękna. Ilekroć na mnie krzyczy i mam jej dość, przywołuję w pamięci obraz jej, ubranej w białą, zwiewną sukienkę, tamtego dnia. Później coś się zmieniło. Zaczęła się od nas odsuwać i wymagać coraz więcej, w szczególności ode mnie. Nigdy nie czułam się z nią bliżej, niż tamtego dnia. Uświadomiłam sobie to dopiero po kilku latach. No, ale cóż, lepiej późno niż wcale.
Leniwie zwlekłam się z łóżka, czując ból w plecach. Dałabym naprawdę wszystko, żeby mama przyniosła mi teraz wielką szklankę kompotu truskawkowego. Schodząc na dół spotkałam ją, ale nie niosła mi niczego do picia. Wytrzeszczyła tylko swoje oczy, niczym rozjuszony bazyliszek. Spojrzałam na nią badawczo, próbując odgadnąć, co zrobiłam lub czego nie zrobiłam.
- Masz zamiar cały dzień spać?! Posprzątać w domu nie ma kto, a ty się obijasz! – wysapała donośnie.
- Pracowałam w polu z tatą i strasznie mi przygrzało. Boli mnie głowa i plecy – powiedziałam ze zbolałą miną, siląc się na spokojny ton.
- A co mnie to obchodzi?! Ojciec mógł sam sobie w polu pracować! Ty masz dom na głowie! – krzyknęła zaciskając pięści. Znów się pewnie pokłóciła o coś z tatą i wyładowuje złość na mnie.
- A co z Hanią i Haliną? Czy one chociaż raz mogą zając się domem? – spytałam nie wytrzymując już. Matka zawsze umiała wyprowadzić mnie z równowagi. Agresją na agresję. – Nie mogą, bo są świętymi krowami! – krzyknęłam posyłając jej nienawistne spojrzenie. Zbiegłam ze schodów zaciskając zęby z bólu, który odczuwałam w plecach.
- Wracaj tu, ty pieprzona gówniaro! – słyszałam głos matki za sobą, ale nie zwracałam na niego uwagi i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Dzień dogasał, więc ojciec powinien zaraz wrócić z pola. Postanowiłam wyjść mu naprzeciw, żeby dopytać o dzisiejsze zbiory i poskarżyć się trochę na matkę, chociaż wiedziałam, że i tak nic na to nie poradzi.
Nasze pola ciągnęły się daleko za domem, a gdzieniegdzie, między nimi, znajdowały się małe laski. Bardzo lubiłam tam chodzić za dziecka i obserwować ptaki. Ogólnie, jestem za pan brat z naturą. Uwielbiam leżeć w pszenicy, spać pod gołym niebem i chodzić po lesie. Zaszczepił to we mnie ojciec, matka wolała raczej przebywać w domu, niż na zewnątrz. Ja zawsze uciekałam z niego rankiem i wracałam wieczorem.
Nagle zauważyłam w oddali ojca. Niemalże w tej samej chwili, spostrzegłam jakieś lśnienie w zagajniku po prawej stronie. W ułamku sekundy podjęłam decyzję i wskoczyłam w krzaki, by zbadać tę tajemniczą poświatę, która miała w sobie coś przyciągającego. To, co ujrzałam, przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia.
1.
Miałam wtedy prawie siedemnaście lat i jedyną istotą, której mogłam się wyżalić była koza.
Poważnie. W żadnym wypadku nie kłamię, ani nie koloryzuję. Moje koleżanki piły, paliły i przeżywały miłosne uniesienia, a ja uczyłam się, leżałam nocami w trawie i byłam dziewicą.
Właściwie to zapomniałam się przedstawić. Hela jestem. Przepraszam, Helena. Brzmi obciachowo, no nie? Mieszkałam wtedy na największym zadupiu na świecie, rodzice mieli hektary pól uprawnych. Ach, no i jeszcze trzy córki. Ja byłam środkową. Nigdy nie lubiłam zbytnio swoich sióstr, osiemnastoletnia Halina ciągle się ze mnie wyśmiewała, była po prostu wredną suką, a czternastoletnią Hanię interesowało tylko to, czy ma pomalowane paznokcie i ustawioną randkę na sobotę. Mama wiecznie ją faworyzowała i nagradzała nawet za najmniejszą rzecz. Tata był najwspanialszy na świecie, ale miał mnóstwo pracy w polu i w domu. Myślę, że to po nim odziedziczyłam skłonność do pracoholizmu i perfekcjonizm. Jednak to, że ojciec miał dużo na głowie, wcale nie znaczyło, że się nami nie interesował. W niedzielę zawsze gotował obiad i brał nas na spacer . Było ciężko, ale starał się czynić wszystko, abyśmy były szczęśliwe. Mama natomiast, pomimo, że miała mnóstwo wolnego czasu, nie spędzała go z nami. Wyjeżdżała do miasta i wymagała, żeby było posprzątane, ugotowane i wyprane, kiedy wróci. Jeśli tak nie było – pasek na tyłku, bądź opieprz, gdy była w lepszym humorze. Generalnie, to wyładowywała swoją złość na mnie.
Wszystko zaczęło się tego pamiętnego wrześniowego dnia, kiedy z samego rana ruszyłam pomóc tacie kopać ziemniaki. Oprócz nas, było tam jeszcze kilku starszych chłopaków, którzy mierzyli mnie wzrokiem, idącą w słomkowym kapeluszu, krótkich spodenkach i bez butów, obok mojego ojca. Byliśmy strasznie podobni – te same rzadkie, rude włosy, czerwone od słońca, pociągłe twarze, wesołe brązowe oczy i drobna postura. Halina i Hania były bardziej podobne do matki. Miały długie, kruczoczarne włosy, chabrowe spojrzenie i masywniejszą postawę. Czasem zastanawiałam się, jak to możliwe, że jesteśmy siostrami. Byłyśmy przecież takie różne, nie tylko pod względem wyglądu, ale także charakteru. One chciały zmienić świat dla siebie, a ja dla reszty ludzi. Nie myślcie, że byłam wtedy nie wiadomo jaką altruistką, ale wiedziałam, że ludzie powinni się zmienić i zauważyć innych wokoło. Zmianę zaczęłam od siebie. Byłam miła, pomocna i uczynna, pomimo tego, nie miałam przyjaciół. Takich prawdziwych, którzy by mnie zrozumieli. Koleżanek i kolegów miałam na pęczki, nikt jednak nie wydawał mi się godny zaufania. Oprócz Liz, mojej kozy, której się zwierzałam i która opowiadała tylko smętnie „mee”. Była powiernikiem moich tajemnic.
Idąc rankiem na pole, nie wiedziałam, że wrócę do domu za kilka godzin, z potwornym bólem głowy i lędźwi. Pomimo wygasania lata, dzień był okropnie upalny, słońce przygrzewało mocno, a ja zdjęłam mój słomkowy kapelusz. Może to było powodem tego, że wracałam podtrzymywana przez jednego z tych chłopców, pracujących u ojca, po kilku godzinach intensywnej pracy. Z trudem wspięłam się po stromych schodach i natychmiast runęłam na łóżko. Czułam tylko pulsowanie w skroniach i lędźwiach. Zwinęłam się w kłębek i mocno zacisnęłam zęby. Zamknęłam oczy i widziałam biel. Mocno przycisnęłam dłonie do skroni. Po jakiejś godzinie walki, ból zelżał, a ja twardo usnęłam.
Obudziłam się po kilku godzinach, gdy zmierzch już zapadał. Głowa prawie przestała mnie boleć, jednak wciąż czułam pulsowanie w plecach. Rozejrzałam się po pokoju. Pomimo, że był skromnie i surowo urządzony, bardzo go lubiłam. Pamiętam, kiedy bawiłam się ołowianymi żołnierzykami z Grześkiem, moim sąsiadem i dobrym kolegą z dzieciństwa. Mama przynosiła wtedy kompot i ciasteczka owsiane. Opierała się o framugę drzwi, uśmiechała się tak, że jej oczy przypominały maleńkie, chabrowe szparki i mówiła swoim perlistym głosem:
- Hela, ja nie wiem, co z ciebie będzie dziecko. Bawisz się tylko z chłopcami!
Mama była wtedy taka kochana, młoda i piękna. Ilekroć na mnie krzyczy i mam jej dość, przywołuję w pamięci obraz jej, ubranej w białą, zwiewną sukienkę, tamtego dnia. Później coś się zmieniło. Zaczęła się od nas odsuwać i wymagać coraz więcej, w szczególności ode mnie. Nigdy nie czułam się z nią bliżej, niż tamtego dnia. Uświadomiłam sobie to dopiero po kilku latach. No, ale cóż, lepiej późno niż wcale.
Leniwie zwlekłam się z łóżka, czując ból w plecach. Dałabym naprawdę wszystko, żeby mama przyniosła mi teraz wielką szklankę kompotu truskawkowego. Schodząc na dół spotkałam ją, ale nie niosła mi niczego do picia. Wytrzeszczyła tylko swoje oczy, niczym rozjuszony bazyliszek. Spojrzałam na nią badawczo, próbując odgadnąć, co zrobiłam lub czego nie zrobiłam.
- Masz zamiar cały dzień spać?! Posprzątać w domu nie ma kto, a ty się obijasz! – wysapała donośnie.
- Pracowałam w polu z tatą i strasznie mi przygrzało. Boli mnie głowa i plecy – powiedziałam ze zbolałą miną, siląc się na spokojny ton.
- A co mnie to obchodzi?! Ojciec mógł sam sobie w polu pracować! Ty masz dom na głowie! – krzyknęła zaciskając pięści. Znów się pewnie pokłóciła o coś z tatą i wyładowuje złość na mnie.
- A co z Hanią i Haliną? Czy one chociaż raz mogą zając się domem? – spytałam nie wytrzymując już. Matka zawsze umiała wyprowadzić mnie z równowagi. Agresją na agresję. – Nie mogą, bo są świętymi krowami! – krzyknęłam posyłając jej nienawistne spojrzenie. Zbiegłam ze schodów zaciskając zęby z bólu, który odczuwałam w plecach.
- Wracaj tu, ty pieprzona gówniaro! – słyszałam głos matki za sobą, ale nie zwracałam na niego uwagi i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Dzień dogasał, więc ojciec powinien zaraz wrócić z pola. Postanowiłam wyjść mu naprzeciw, żeby dopytać o dzisiejsze zbiory i poskarżyć się trochę na matkę, chociaż wiedziałam, że i tak nic na to nie poradzi.
Nasze pola ciągnęły się daleko za domem, a gdzieniegdzie, między nimi, znajdowały się małe laski. Bardzo lubiłam tam chodzić za dziecka i obserwować ptaki. Ogólnie, jestem za pan brat z naturą. Uwielbiam leżeć w pszenicy, spać pod gołym niebem i chodzić po lesie. Zaszczepił to we mnie ojciec, matka wolała raczej przebywać w domu, niż na zewnątrz. Ja zawsze uciekałam z niego rankiem i wracałam wieczorem.
Nagle zauważyłam w oddali ojca. Niemalże w tej samej chwili, spostrzegłam jakieś lśnienie w zagajniku po prawej stronie. W ułamku sekundy podjęłam decyzję i wskoczyłam w krzaki, by zbadać tę tajemniczą poświatę, która miała w sobie coś przyciągającego. To, co ujrzałam, przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia.