Via Appia - Forum

Pełna wersja: Dziennik sfingowany. Sławomir Ikar, 28.11.2008
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Od czasu jakiegoś, w ramach literackich wprawek zajmuję się sfingowaniem cudzych dzienników. Narracja jest tutaj dosyć, powiedzmy to potoczna, ale zabieg zamierzony jest celowo (można zamierzyć coś niecelowo?!?), autor dziennika nie jest w końcu literatem. To zwykły, szary człowieczek, który nie radzi sobie ze swoim życiem.
Mam nadzieję, że zarówno sam pomsł, jak i wykonanie przypadnie Wam do gustu Smile

Dziennik swingowany - Sławomir Ikar, 28.11.2008

Czasem człowiek potrzebuje mnóstwa czasu, aby dojść do oczywistych wniosków. Tak jak ja dzisiaj, przed mniej więcej godziną. Czasem w człowieku rośnie jakieś takie migotliwe, pulsujące przekonanie, które niczym balon napełniany wodą powiększa się z minuty na minutę po to tylko, aby w tej jednej, ostatniej pęknąć z wielkim hukiem. Tak jak u mnie.

No więc stało się, bo musiało się w końcu stać. Nie mam zamiaru hołdować tu jakimś idiotycznym ideom fatalizmu, ale przecież zawsze wiedziałem, że to nieuniknione. Mało tego! W głębi ducha od początku zdawałem sobie sprawę z tej oczywistej oczywistości. Tautologia pieprzona. Coś jest jasne jak słońce, a ja potrzebowałem z górą czterech lat, aby to zrozumieć. Czy może raczej żeby w to uwierzyć. Otóż moja praca gwałci mnie psychicznie. Właśnie tak! Gwałci!

Poniewiera mną bardziej niż moja, powiedzmy to kobieta, kiedy zdarza mi się wrócić do domu o trzeciej nad ranem po całym tygodniu picia. Moja praca nie daje mi możliwości rozwoju zawodowego, praktycznie żadnych pieniędzy i nawet satysfakcji mi nie daje. Jest niczym Kononowicz – próbuje sprawić, że nie będzie niczego. A ja naiwnie, od lat przynajmniej trzech łudzę się nadzieją, że to się w końcu zmieni. Że ktoś mnie doceni, awansuje. Że któryś z grubych szefów przywdzianych w pasiaste garnitury przechodząc razu pewnego obok mojego karłowatego biureczka zauważy mnie i wyciągnie spośród tych jebanych kropek i przecinków. Basta! Nadeszła najwyższa pora, abym wyciągnął się sam.
Zrozumcie: codziennie rano zmuszony jestem wyczołgać się z łóżka po to tylko, żeby przez dziewięć godzin opierdzielać się bez sensu i udawać, że robię coś przydatnego, a w praktyce nie robić nic. Strasznie to męczące i monotonne. I mało kreatywne. Najgorsze jest, że jeszcze dziś rano wydawało mi się, iż tak musi być już zawsze…

Żeby było zabawniej, moje studia gwałcą mnie psychicznie bardziej niż praca... sama idea studiowania budzi we mnie bezwarunkowy odruch wymiotny. Studiowanie niesie bowiem za sobą konieczność wykonywania wielu idiotycznych czynności i robienia masy bezdennie durnych rzeczy, które przypominają przelewanie wody ze szklanki do szklanki widelcem. Metafizycznie rzecz jasna. Przeraża mnie strasznie ta biurokratyzacja i instytucjonalizacja wytaczanego mi procesu myślenia, bo nie dość, że ktoś mi owy proces myślenia próbuje wytaczać, to jeszcze do tego robi to bez własnej wiedzy. Po prostu. Bo tak go nauczono. Im dłużej studiuję, im coraz to nowszy i z pozoru ciekawszy kierunek wybieram, tym większego zawodu doznaję; tym bardziej mi się to nie podoba.

Dlatego też zamiast chodzić na zajęcia, siedzę w knajpie. I przelewam godzinę za godziną, tonąc w morzu alkoholu, bezsensownych zdarzeń i mało istotnych szczegółów, których i tak nie pamiętam nad ranem. A rano trzeba przecież wstać do pracy…

A propos rana: W założeniach chciałem zacząć ów dziennik niczym sam Tyrmand. Napisać huczne "Rano ukorzyłem się przed Bogiem". Zabrzmieć elokwentnie i inteligencko. Tylko, że w moim przypadku rano nie było żadnego Boga. Był za to kac. Moralny lub fizyczny, a właściwie i jeden i drugi.
Obudziłem się koło siódmej w mieszkaniu jakiejś bliżej nieznanej mi baby. Zapewne wczoraj wydawała się całkiem atrakcyjna. Po przebudzeniu wywołała u mnie jedynie uczucie wstydu objawiającego się wewnętrzną przysięgą: nigdy więcej wódy na pusty żołądek. Chwilę później, w dalszym ciągu wypełniony jeszcze po same brzegi tym niesympatycznym i mało zabawnym uczuciem, graniczącym jednak z pewnością, że właśnie umieram i, że następny krok będzie już na pewno tym ostatnim, jaki dam radę wykonać; człapałem noga za nogą do autobusu nie oglądając się za siebie. Następnie gniotąc się w tłumie podobnych mi robaczków przeklinałem pod nosem parszywość człowieczego losu.

Tak. Niestety nie zawsze wychodzi mi w życiu, a raczej często mi w nim nie wychodzi. Ten smutny, acz prawdziwy fakt powoduje wielką, szaloną frustrację, która ciągnie się za mną niczym jakiś zmutowany cień własnego ego. Albo cień zmutowanego ego. W zależności od punktu widzenia. Dlatego siedzę teraz przelewając pełne żółci i rozczarowania myśli na papier. Dlatego za moment, na podobnej do tej, w założeniach czystej kartce papieru złożę wymówienie. Nie zdradzę jednak najprawdopodobniej powodów. Jedynie w post scriptum zamieszczę adnotację: pocałujcie mnie wszyscy w sam środek dupy.

Sam środek dupy… czarnej dupy… - miejsce w którym znajduję się, gdziekolwiek ostatnio jestem.
Cytat:się z minuty na minutę po to tylko, aby w tej jednej; ostatniej pęknąć z wielkim hukiem.

Chyba miał być przecinek?

__________________________________________

Miniaturka przemówiła do mnie, podoba mi się. Miejscami tylko mam wrażenie lekkiego przegadania, ale ogólnie jestem na tak.

Ocena: 8,5/10.

Pozdrawiam i zapraszam do mnie LINK!!! Smile.
Oczywiście masz rację. Literówka. Z resztą już poprawiona.

Dziękuję za przychylną ocenę
Cytat:. W zależności od punktu widzenia. Dlatego siedzę teraz przelewając pełne żółci i rozczarowania myśli na papier.
zmień fotel, spojrzenie się poprawi. Smile
Przeczytałem jednym tchem, raczej trzema, trzy razy przeczytałem, no i...
...powiem tak. Dobre. Tekst ma piękny sens, może mieć piękny sens tekst ? Może. Coś nowego w literaturze, no, sens, no nie. Więc! Jest gotowy.

...i to nic że poniewiera, kobieta, za to je kochamy Big Grin

Pozdrawiam.
Dobry tekst! Bardzo dobry.

Uporam się z hałdą roboty, wrócę do niego
Wspaniała i głęboka miniatura. Realistyczna jak by nie patrzeć z każdej strony. Również na tak!Smile
Prawdziwy dziennik, nieciekawego dnia Smile zmusza do czytania do końca, chociaż do tej czarnej dziury na końcu już nie zajrzałam , żeby spojrzeć na ciebie. Fajny tekst. Pozdrawiam.
Cholera, aż mi dziwnie się zrobiło, gdy nie odkryłem w tekście nic pięknego i odkrywczego... Średnio mi się podobało. Albo za dużo już przeczytałem takich jojczących tekstów, sam zresztą też kilka takich popełniłem (zapewne o wiele gorszych, ale ton ten sam...). Warsztatowo fajnie, w ogóle czyta się dobrze, ale... nie było w zasadzie niczego ciekawego. Ot, kartka z pamiętnika.

A może to ja jestem zbyt wymagający.
Przede wszystkim dziękuję za przychylne (przynajmniej w większości; ) opinie. Bardzo miło mi, że tekst się podoba.

@Malbert, cóż mogę rzec? Jest to jedynie wprawka. Nie rości sobie ona najmniejszych aspiracji do miana dzieła pięknego, czy też odkrywczego. Zgadzam się z Tobą w zupełności: to jedynie zwykła, przeciętna kartka z pamiętnika (właściwie dwie kartki: )
Zamieściłem bardziej dla oceny warsztatu niż treści.

Pozdrawiam
Łukasz
sfingowany - czyli stworzony celem sfałszowania czegoś, dokonania przestępstwa lub celem uzyskania jakiś korzyści na czyjeś nieświadomości? Kto, kogo i dlaczego chce oszukać i jakie korzyści chce z tego wynieść?

Podoba mi się jego odkrycie - odkrył, że nie musi już pracować, a pomysłem się nie podzielił - może tu się pojawia tą część sfingowana - tak naprawdę nic nie odkrył albo ten dziennik jest pierwszy etapem do sfingowania czegoś?

Bohater jest człowiekiem strasznie nie sprytnym - aż go nie jest żal. Kojarzy mi się z takim żule, co stoi na końcu tramwaju i wykrzykuje brzydkie słowa, wścieka się na ludzi za to udają, że go nie widzą.

A puentą i zakończeniem jest to, że Sławek nic się nie zmienił? i całkiem możliwe, że tą genialną myśl odkrywa co tydzień? Bo nie ma takiego klasyczne zakończenia.

Powiem tak, początek był ciekawy, dalej się zawiodłem. Strasznie postmodernistyczne.

Warsztat poprawny, to znaczy dobry. A treść - cóż nie polubiłem bohatera, więc i niepodobna mi się co wypisuje.