Via Appia - Forum

Pełna wersja: Owoc Pierworodny
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
01.Kontakt

Słońce zanurzało się w konturach szczytów odległych gór zalewając dolinę krwistą poświatą. Trawa wyglądała o tej porze dnia jak brunatny mech spływający po zboczu. Przerzedzała się u stóp wzgórza, gdzie stały drewniane domy wyglądające razem jak pocięty pień gigantycznego drzewa. Przez osadę przebijała się błękitna serpentyna rzeki, wypływająca z podziemnego strumienia. Revan jak zawsze siedział na tym samym głazie obserwując zachód. Był to jedyny okres dnia gdy można było spojrzeć w tą monumentalną kulę ognia bez obaw że gałki oczne spłyną po policzkach. Do osiągnięcia statusu międzyplanetarnego miotacza płomieni brakowało jej zaledwie parę dziur ozonowych więcej. Zresztą i tak już znaczyła niemal czarne plamy na skórze, w miejscach gdzie ubrania wystrzępiły się. Revan jednak nie zwracał uwagi na te drobne uniedogodnienia atmosferyczne. Był zwyczajnym mieszkańcem osady który musiał liczyć się z tym że kolejny dzień może nie nadejść. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Plony ledwo wystarczały, a polowanie niosło ze sobą wielkie ryzyko. Ryzyko którego nawet dzieci były świadome. Zwierzyna emigrowała coraz dalej, zbliżając się na niebezpieczną odległość od kręgu wyschniętych stepów. Tam zaś, to człowiek stawał się zwierzyną. A to za sprawą stworzeń tak tajemniczych że zwano je po prostu Innymi. Stworzenia Inne... nie dlatego bo jako jedyne nie dawały się zabić. Nie dlatego że same zabijały, w dodatku nie dla pożywienia. Ich zachowanie było po prostu niezrozumiałe.
„Nic ma powodów do obaw” mówili Starsi. Mówili że Stworzenia Inne żyją na stepach bo boją się nas bardziej niż my ich, że po prostu bronią swojego terytorium i nie powinniśmy go naruszać. Mówili że tragiczna śmierć czteroosobowej grupy myśliwych to naturalny cykl z którym trzeba się pogodzić. Miał w dupie to co mówili. Pieprzenie o naturalnym cyklu sprawiało, że czuł się jak w kurczącej się klatce, w której był więziony już 17 lat. Nie miał najmniejszego zamiaru uczestniczenia w tym cyklu, mimo świadomości że jeśli nie zabije ich palące słońce, prawdopodobnie zrobią to Stworzenia Inne. Przeklinał na myśl że urodził się i pewnie umrze w tej samej osadzie, jedynej oazie na niekończących się pustkowiach. Był tylko jeden powód dla którego nie popadł w obłęd uciekając przez stepy w nadziei że gdzieś tam również jest jakieś życie.
- Wiedziałam że cię tu znajdę.
- Witaj Ame.
Sam jej głos koił go niczym obłok przed żarem trosk. Znajomość z tą 14 letnią dziewczyną była najlepszą rzeczą jaka mogła go spotkać w życiu. Zdawało mu się że żyje już tylko dla niej, by chronić ją i cieszyć się jej radością.
Usiadła obok i skuliła opierając brodę na kolanach.
- Jak się czujesz Rev? Znowu pracowałeś przy plonach cały dzień.
- Mogło być gorzej – zaśmiał się ponuro.
Przed oczami wciąż majaczyły mu koszmarne kształty, gdy tylko myślał o śmierci czającej się na nich za horyzontem.
Ame wtuliła się w jego ramię, łaskocząc długimi, czarnymi włosami.
- Myślisz że kiedyś dadzą nam spokój? – spytała zatroskanym głosem również patrząc w dal, na ostatnie promienie słońca – Te Inne...
- Nie myśl o tym. Nic nam nie zrobią jeśli nie będziemy się do nich zbliżać.
Ame podniosła głowę by spojrzeć mu w oczy, znów tym nieodgadnionym wzrokiem, jak gdyby w ułamku sekundy przez głowę przebiegały jej tysiące myśli. Patrzyli tak na siebie prez chwilę, po czym uderzyła go w ramię.
- Nie mów mi o czym mam nie myśleć! Tam gdzieś jest coś co zabija ludzi i mam o tym nie myśleć?
- Au, przepraszam – powiedział tylko masując rękę.
Trawa w końcu odzyskała swą zieloną barwę, a nocne ptactwo zbudziło się do życia. Wsłuchiwali się w milczeniu w smutny śpiew Szybujących w błękicie, brzmiący niczym odległy, przeciągły płacz.
- Ale nam nic się nie stanie, prawda..? – powiedziała w końcu gdy Revan objął ją ramieniem.
- Obronie Cię – uśmiechnął się krzywo na myśl o rozszarpywanym przez niego gołymi rękami Stworzeniu.
- Wiem – też się uśmiechnęła. Był dla niej jak starszy brat, przyjaciel który zawsze potrafił pocieszyć. Jednak po krótkiej chwili westchnęła i wtuliła w niego twarz – Boję się...
- Nic nam nie będzie.
Wyszeptał głaszcząc ją po puszystych włosach spływających jej po plecach. Wiedział jednak że nic nie jest zapewnić im bezpieczeństwa gdy oddalą się od wioski. Przy zbieraniu pożywienia z odległych pól jakie ich czeka, mógł jedynie mieć nadzieję że Inne jeszcze nie zapuszczają się tak daleko. Nie chciał mieć nic wspólnego z żadnym naturalnym cyklem.
* * *
Revan zerwał się z łóżka wyczuwając w powietrzu jakąś sensację. Za oknem panowało poruszenie a powietrze wibrowało od podekscytowania. Założył szybko swe podarte spodnie porzucone na wiklinowym krześle i wybiegł z domu. Słońce ledwo świtało lecz ulica była pełna od ludzi zmierzających w stronę siedziby Starszych, w centrum wioski.
- Co się stało? – Spytał jednego z przechodzących mężczyzn.
- Przybysz... – powiedział tylko i zniknął w tłumie
Przybysz... z zewnątrz..? Revan rozszerzył powieki w niedowierzaniu. To zmieniało cały światopogląd ich społeczeństwa. Więc po za stepami jest życie!
Wbiegł do pokoju rodziców prawie wywarzając drzwi z zawiasów.
- Wstawajcie! Przybysz z zewnątrz! Szybko!
- Kto..?
Spytała matka nieprzytomnie, lecz Revan już przeciskał się przez tłum by ujrzeć tego człowieka jak najszybciej. Jeśli w ogóle był to człowiek...
- Herezja! Po za doliną nie ma życia!
- Chyba nie sądzisz że żył w lesie przez 30 lat głupcze?
- Nieszczęście, sprowadzi na nas klęskę!
- Widział go już ktoś? To człowiek..?
- Niemożliwe, jak udałoby mu się tu przybyć!?
Wszędzie wokół rozbrzmiewały zażarte dyskusje i nerwowe szepty. Już dawno nie widział ludzi tak skłóconych i zdezorientowanych. Nawet śmierć czterech osób przyjmowali ze zgodną pokorą. Przewidywano że kiedyś musi to nastąpić. Lecz przybycie z zewnątrz, było wydarzeniem wielkim, nawet dla najstarszych członków osady. Ci w których rozpaliła się nadzieja na nadejście nowej ery, wchodzili na dachy by móc coś dostrzec. Inni, bojąc się nawet myśleć że po za pustkowiem są inne osady a może nawet i cywilizacje, siadali pod ścianą w bezmyślnym osłupieniu.
Revan przebił się zdeterminowany przez oniemiały mur ludzi ułożonych w pierścień, by spojrzeć na mężczyznę.
A jednak był to człowiek, mimo że różnił się od mieszkańców. Miał przeciągłą twarz o ostrych, nieregularnych rysach. Na policzkach miał głęboko wyryte blizny. Jego czarna kozia bródka sprawiała że twarz wyglądała na jeszcze dłuższą. Na oczach zaś miał wielkie szkła szczelnie przylegające dzięki gumom do których były przyczepione. Przypominały gogle które czasem znajdowano na pustkowiach, lecz nigdy nie widział by zachowały się jakieś nienaruszone. Ubranie także wyglądało na świetnie zachowane. Brązowy, gruby płaszcz był zakurzony, lecz pozbawiony strzępów i łat, podobnie spodnie, szal spływający mu do pasa i grube buty sięgające do łydek. Najdziwniejsze jednak było urządzenie na którym siedział okrakiem. Przypominało leżącego psa uformowanego topornie ze stali. Przypominało to jakiś pojazd, lecz w miejscu gdzie powinny być położone koła, była jedynie prosta blacha. Sama konstrukcja przypominała egzotyczną wizję szalonego architekta, lecz uwaga wszystkich była skoncentrowana na tym jak przybysz się tu znalazł... i po co.
Opierał się na łokciach o dwa zakrzywione pręty wystające z przodu maszyny i szczerzył zęby, jakby to zgromadzenie go bawiło.
- Długo mam czekać na wasze władze? Czas mnie goni – kilku ludzi wzdrygnęło się gdy przemówił niskim, nonszalanckim tonem z akcentem bardzo odbiegającym od standardu, wciąż dość lekceważąco się uśmiechając.
Już jakiś czas temu ktoś poszedł powiadomić Starszych, lecz ci najwyraźniej z trudem mogli zaakceptować to że ktoś z zewnątrz pragnie się z nimi widzieć.
W końcu masywne drzwi ich siedziby rozwarły się i w długiej szacie i wypiętą piersią wyszedł główny Starszy, stając przed obliczem przybysza. Lecz gdy tylko to zrobił, pierś opadła mu momentalnie. Wręcz skulił się zakłopotaniu nie wiedząc od czego nawet zacząć. Przybysz zsiadł z pojazdu najwyraźniej postanawiając go wyręczyć.
- Spandeus Rapid, Emisariusz Stolicy, Najemny Doręczyciel, Łamacz kobiecych serc, miło poznać – wyszczerzył zęby wyciągając dłoń.
Starszy wyprostował się przypominając sobie o godności jaką powinien reprezentować wobec ludu i uścisnął jego dłoń, starając się opanować drżenie własnej.
- Adaen... Starszy... Witaj w naszej osadzie przybyszu. To... To niesamowite jak udało Ci się przetrwać podróż, że jesteś... Mamy tyle pytań...
- Z pewnością – zaśmiał się rubasznie – Niestety nie przybyłem tu na pogawędki, lecz by wam coś przekazać.
Podszedł do tyłu maszyny i otworzył klapę wyciągając z niej jakieś zawiniątko, po czym podał je Starszemu. Tłum jak zaczarowany towarzyszył mu wzrokiem przy każdym ruchu, czekając w napięciu na wyjaśnienia.
- Program jednoczenia gatunku Sapiens składa hojną propozycję każdej istniejącej ludzkiej osadzie. Zapoznajcie się z tym. Za sto dni przybędzie kolejny Emisariusz, przygotujcie się.
Dla Revana naturalnie wszystko co powiedział przybysz wydawało się niezrozumiałym bełkotem, lecz jakimś sposobem zaiskrzyła w nim nadzieja na lepszą przyszłość, na dobre zmiany, na to że uda mu się uciec z tej kurczącej się oazy pośrodku bezkresnej nicości. W jednej chwili bowiem runął świat w którym byli zamknięci od pokoleń, świat w którym życie nie jest w stanie przybrać innej formy niż przesyconej troską o przetrwanie. Tam byli ludzie, może nawet miasta. Tylko to się teraz dla niego liczyło.
Spandeus ukłonił się nisko i wsiadł na pojazd, jak gdyby właśnie odstawił książkę na półkę. Przekręcił coś wywołując grzmot i ciężką falę powietrza która przesunęła tłum o ładne parę kroków, nawet nie siłą fizyczną lecz niezwykłością zjawiska. Gdy wszyscy skulili się w przestrachu gdy pojazd uniósł się na jaskrawo żółtej poświacie, Revan wyskoczył na przód.
- Czekaj! – zachłysnął się falą powietrza starając się przekrzyczeć narastający z pojazdu wrzask brzmiący niczym niekończący się skrzek drapieżnego ptaka – Zabierzesz nas stąd?
Mężczyzna poklepał go po ramieniu ze szczerym uśmiechem
- Wszystko w swoim czasie, wasz dziadzia-wódz wam opowie – wskazał kciukiem na stojącego za nim, z zawiniątkiem w rękach, Starszego – A teraz odsuń się jeśli życie Ci miłe.
Revan umiarkowanie połechtany wizją bliżej nieokreślonej w czasie migracji, odsunął się posłusznie zatykając uszy. Gdy wrzask bowiem zamienił się w nie dający się już wytrzymać pisk, rozległ się kolejny powalający grzmot wzniecając tornado kurzu, które natychmiast zassał pęd znikającego na horyzoncie pojazdu.
Dopiero po długiej chwili zdał sobie sprawę że leży i dzwoni mu w uszach. W umyśle krążyła mu tylko jedna myśl, która pomknęła za przybyszem, przez pustkowia, spaloną ziemię i szczyty gór, do krain o których mu się nie śniło.
* * *
Starszy usiadł przed wysokim kredensem kładąc na nim skórzane zawiniątko, upewniając się wcześniej że dwóch, stojących za drzwiami strażników nie wpuści nikogo do pomieszczenia. Spojrzał nerwowo na dwóch pozostałych Starszych siedzących naprzeciwko w napięciu, po czym rozwinął materiał. Przed nim leżała gruba, oprawiona w skórę księga.
- Instrukcja Postępowania... – wyszeptał czytając tłuste litery.
Zatopili twarze w dłoniach z ciężkim westchnieniem, jak gdyby przerwała się cienka nić nadziei utrzymująca kamień nad ich sercami. Ich najgorsze obawy spełniły się.
- Wiecie co się stanie jak ludzie się o tym dowiedzą – Adaen raczej stwierdził niż spytał
- Zatem nie dowiedzą się – rzekł jeden ze starszych bez mrugnięcia okiem. Kłamstwo było wśród nich bardzo cenioną walutą. Było jedynym warunkiem ich przetrwania.
- To się musiało wydarzyć, niczego nie można ciągnąć w nieskończoność – powiedział drugi przeczesując nerwowo siwe, przerzedzone włosy – W końcu zaczną pytać, a wtedy...
- Nie zaczną... – powiedział pierwszy tonem przypominającym groźbę
- Będą chcieli opuścić to miejsce – ciągnął drugi – Skoro już wiedzą...
- Nic jeszcze nie wiedzą
- Ale domyślają się... Domyślają że dalej jest cywilizacja i miasta. Wiele cech udało się z nas wyprzeć, ale nie ciekawość i chęć poznawania, a wiecie czym to grozi...
- Cokolwiek ma się wydarzyć, naszym zadaniem jest by stało się to jak najpóźniej – przypomniał Adaen zatroskanym głosem, na co pierwszy przytaknął ze zrozumieniem.
- Więc... Co im powiemy..?
Przeczytałem. Czepiania będzie dość sporo, ale nie jest to wszystko co mi się w oczy „rzuciło”. Dlaczego? Po części zapewne dla tego, że to moje czepianie się opiera się na moich wrażeniach z czytania, nie podobają mi się pewne zwroty których używasz. Pewne opisy są nieco sztuczne (zły dobór słów imho). Wynotowałem więc tylko przykłady by pokazać o co mi chodzi, oczywiście możesz się z tymi przykładami nie zgadzać, ale jak zwykle – to odbiór zwykłego czytelnika, jakim jestem. Poniżej jeszcze o fabule, ale tam już znacznie pochlebniejSmile To co wyłapałem:

„błękitna serpentyna biegnącej z podziemnego strumienia rzeki.” – to mi się nie podoba, może po prostu „wypływającej z podziemnych tuneli rzeki”? Bo jakoś tak ta rzeka wypływająca ze strumienia…

„Zresztą ozon i tak już był tak rzadki że skórę pokrywały czarne plamy w miejscach gdzie długie okrycia z lekkich skór wystrzępiły się.” – to zdanie trzeba by zredagować, jest rozwlekłe i źle brzmi.

„te drobne nie udogodnienia atmosferyczne.” – „nie udogodnienia”Smile przypomniał mi się Czarna Żmija i „nie dogodnościowanie”Big Grin No i wcale nie była to taka mała sprawa. Może jednak coś w stylu: „te kłopoty z klimatem”…

„dzień może być tym ostatnim, a zwłaszcza w ostatnich miesiącach.” – powtórzenie „ostanim”.

„ryzyko którego świadomość była wpajana już od dziecka.” – brzmi sztucznie.

„Stworzenia Inne... nie dlatego bo jako jedyne nie dawały się zabić.” – Byłem przekonany że to stworzenia „Inne” a potem mamy jako nazwę tylko „Stworzenia”, druga część zdania nieczytelna – tam chyba „tylko” zabrakło?

„Pieprzenie o naturalnym cyklu sprawiało że czuł się jak w kurczącej się klatce, więziony 17 lat.” – jak rozumiem to on miał 17 lat. Ale ten opis w pierwszej chwili zgrzytnął, zarówno nieco gramatycznie jak i fabularnie.

„prawdopodobnie zrobią to Stworzenia.” – a tu właśnie te „Stworzenia” jako nazwa własna.

„Przed oczami wciąż majaczyły mu koszmarne kształty gdy tylko myślał o śmierci czającej się na nich na horyzoncie.” – tu raczej „za horyzontem” i gdzieś tu chyba brak przecinka.

„gdyby w ułamku sekundy przebiegały jej tysiące myśli.” – coś tu jest nie takBig Grin

„Patrzyli tak na siebie prez chwilę,” – przez.

„Przy zbieraniu pożywienia z odległych pól jakie ich czeka, mógł jedynie mieć nadzieję że Inne jeszcze nie zapuszczają się tak daleko.” – Tu chyba zbyt wiele chciałeś upchnąć w jednym zdaniu.

„wyczuwając w powietrzu jakąś sensację.” – to też zgrzytnęło, ale może to tylko jaBig Grin

„Za oknem panowało poruszenie a powietrze wibrowało od podekscytowania.” – znowu te słowa… może jednak „wibrowało od emocji” lub coś podobnego?
„Spytała matka nieprzytomnie, lecz Revan już przeciskał się przez tłum” – a tu mały zgrzyt sytuacyjny, matka była w sypialni, on tam poszedł, dodałbym więc informacje, że bohater już wybiegł z tego pomieszczenia (choćby: „lecz Ravan był już na zewnątrz i …”), no chyba, że ten tłum w sypialni miał być.

„Przewidywano że kiedyś musi to nastąpić. Lecz przybycie z zewnątrz, było wydarzeniem wielkim, nawet dla najstarszych członków osady.” – Na jakiej podstawie przewidywano? Przecież z tego co zrozumiałem oni byli przekonaniu, że na świecie nie ma innych osad. I tu zmienił bym też to „przybycie” na „przybysza”, a co za tym idzie całe zdanie.

„ułożonych w pierścień, by spojrzeć na mężczyznę.” – tu mamy mężczyznę…

„A jednak był to człowiek, mimo że różnił się od mieszkańców.” – a tu dziwimy się że jest człowiekiem. To „A jednak” przeszkadza – wcześniej nie pojawiło się nic co sugerowałoby, że przybysz nie jest człowiekiem. Imho lepiej brzmiało by „Mimo iż różnił się od mieszkańców, był człowiekiem” lub coś podobnego.

„Miał przeciągłą twarz o ostrych, nieregularnych rysach, jakby miał do policzków przyciśnięte cienkie żyłki.” – a tych żyłek nie rozumiem… chyba zbyt ubogi ten opis.

„Przypominało leżącego psa o geometrycznie idealnych kształtach, jakby był uformowany ze stali.” – tego opisu tez nie rozumiem, najpierw kształt przypomina psa, potem powinien mieć w jakimś miejscu koła… I pojawia się sugestia, ze idealne kształty są formowane ze stali… Coś z tym opisem pojazdu trzeba zrobić.

„Lecz gdy tylko to zrobił, pierś opadła mu momentalnie.” – ta opadająca pierś też sztuczna.

„Spandeus ukłonił się nisko i wsiadł na pojazd, jak gdyby właśnie odstawił książkę na półkę.” – tego też nie rozumiem, co z tą książką?

„wywołując grzmot i ciężką falę powietrza która przesunęła tłum o ładne parę kroków,” – darowałbym sobie tą „ciężką” i raczej „odepchnęła”, „odrzuciła” bo tu chyba chodziło o to, że ludzie się wystraszyli i cofnęli.

Jak widać, czepiłem się sporej ilości opisów i porównań. Część z nich nie jest dla mnie jasna, nie wiem co autor chciał przekazać, może dotyczy to tylko mnie, ale myślę, że podobne odczucia mogą mieć też inni czytelnicy. Mam też wrażenie, że mimo iż starałeś się stworzyć dość spójny świat opisując go słowami bohaterów to chwilami nie wyszło to zbyt dobrze. Opis odizolowanej osady w Romowie Rava i jego przyjaciółki zawiera kilak razy ostrzeżenie przed tymi Innymi, sama wioska pojawia się niejako z nikąd do tego troszkę sztucznie (zbyt krótko) brzmi to uzasadnienie zamieszania związanego z przybyciem obcego. Samo spotkanie też jakoś takie… zbyt szarpane zbyt szybkie.
To tyle czepiania sięSmile A teraz powiem, że opowiadanie zapowiada się bardzo fajnie fabularnie, popracuj nad dawkowaniem opisów, niektórymi sformułowaniami i naprawdę będzie wciągająca lektura.
Tak czy inaczej, czekam na ciąg dalszy.
Rzeczywiście...
Jestem bardzo wdzięczny za ten wyczerpujący komentarz, nawet nie zdawałem sobie sprawy ile błędów jest w tym opowiadaniu. Chciałbym powiedzieć że uwagi są przesadzone, ale w 90% muszę się z nimi zgodzić, ciągle stylistyka i formułowanie niektórych zdań wychodzi mi koślawo. To jednak taka wersja 'beta', zakładałem że wiele trzeba będzie poprawić. Ale chociaż osiągnąłem jedno - jeśli mimo niedopracowanej formy czytelnik chce wiedzieć co będzie dalej, to jestem zadowolony Smile
Spacer - ja już mam taką fuchę, że się czepiam wszystkiego co mi zgrzytnęło. Staram sie być obiektywny, ale czasm coś tam nadmiarowo wyjdzie. Zobaczymy jak będzie dalej.
Błędy wykazał już Janko (jakże często muszę to mówić Big Grin ) Ja powiem tylko, że jest dobrze Big Grin Zaczyna się ciekawie. Intryga, tajemnica... ale narazie to chyba bliżej jest temu opowiadaniu do postnucleara, albo fantasy Big Grin Sci-fi narazie nie widać, no ale kto wie, co będzie dalej. No to powodzenia w dalszych pracach Big Grin
Teraz po wprowadzeniu Jankowych poprawek jest dobrze. Wioska gdzieś pośród pustkowi, stetryczała rada starszych, emisariusz, no i tajemnicze inne. Jak na razie wystarczająco tajemniczo, by bliżej się tym zainteresować. Pisz więc waść dalej, a zobaczymy co z tego wyniknie.