17-02-2012, 15:11
Takie tam... ;p
Siedziała za oknem w naszym szarym bloku i paliła papierosa. Usta jak zwykle miała czerwone, wymalowane szminką, z którą, jak się domyślam, nigdy się nie rozstawała. Zaraz wstanie przynieść sobie lampkę wina, a później zapali kolejnego papierosa.
Siedziałem, jak co wieczór od pewnego czasu, na ławce przed blokiem, patrząc w okno mieszkania naszej nowej sąsiadki. W rogach powiewały czerwone jak jej szminka zasłony. Było w tym widoku coś niezwykłego, a jednocześnie tak rutynowego. Papierosy i wino na wieczór, cóż za miły sposób na zapomnienie. Nie, nie wiedziałem, dlaczego to robi i co myśli. Nie znałem jej przecież. Obserwowałem ją tylko, piątego już wieczora z kolei.
Nagle odwróciła wzrok w moją stronę. Przez kilka sekund wpatrywałem się w jej niebieskie tęczówki, jak zahipnotyzowany, a potem gwałtownie zasłoniła zasłony. No tak, pomyślałem pewnie uznała, że jestem jakimś zboczeńcem, który ją podgląda. Odpaliłem papierosa, wciąż wpatrując się w czerwone zasłony.
Po chwili jednak drzwi wejściowe otworzyły się i, niespodziewanie dla mnie, ujrzałem tam ją. Serce zabiło mi mocniej, kiedy nasze oczy się spotkały. Ubrała na swoją czerwoną koszulkę czarny sweter.
- Skończyły mi się papierosy. Idziesz ze mną do sklepu? – rzuciła od niechcenia.
- Czemu nie – wyjąkałem zaskoczony podnosząc się z ławki. – Chcesz teraz sobie zapalić? – spytałem nieśmiało, kierując w jej stronę paczkę.
- Jasne – mruknęła cicho. Szliśmy osiedlową uliczką obok siebie, paląc papierosy. Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia co.
- Dlaczego na mnie patrzyłeś? – spytała po chwili, patrząc na mnie uważnie. Westchnąłem głośno.
- Nie mam pojęcia. Zaintrygowałaś mnie – stwierdziłem zgodnie z prawdą i uśmiechnąłem się blado, unikając spojrzenia w jej niebieskie oczy. Roześmiała się perliście. Wyglądała naprawdę słodko.
- Czy ja wiem, chyba nie ma nic takiego we mnie – powiedziała z bladym uśmiechem.
Wydawała się dziwna, ale nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Biła z niej taka pewność siebie, że nawet ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Samym swoim wyglądem mówiła – nie jestem taka jak wszyscy, jestem kimś ponad. Nie, nie była próżna. Widać było, że nie udaje, tylko taka po prostu jest.
Nie odezwałem się. Szliśmy dalej w milczeniu. Poczekałem na nią przed sklepem, a ona wyszła po pięciu minutach niosąc w rękach papierosy i butelkę wina. Odsłoniła włosy z twarzy i uśmiechnęła się ukazując proste zęby.
- Wpadniesz na lampkę wina? – spytała wdzięcznie. Każdy jej ruch cechowała ogromna gracja, jakby patrzyło się na nią pół świata. – No chyba, że jesteś na to zbyt młody – zachichotała.
- Jakbyś chciała wiedzieć, to mam już dwadzieścia jeden lat – mruknąłem uśmiechając się do niej.
Wróciliśmy z powrotem pod nasz blok. Byłem zaskoczony, zaintrygowany tą panną o czerwonych ustach. Weszliśmy do mieszkania i nareszcie zobaczyłem te szkarłatne zasłony od drugiej strony. Uśmiechnąłem się.
- Nareszcie widzę te zasłony od drugiej strony – mruknąłem z uśmiechem, na co ona odwróciła się od szafki, z której wyciągała lampki, i spojrzała na mnie badawczo.
- Lubię czerwień. Kolor namiętności i cierpienia – rzuciła cicho, nalewając wina. Siedzieliśmy w salonie, przy małym stole i mętnym świetle.
Usiadła naprzeciwko mnie, wpatrując się we mnie niebieskimi oczyma. Miała bardzo długie rzęsy, wyglądające jak sztuczne i rozszerzone źrenice. Nie miałem odwagi się odezwać, czując jakby sobie tego nie życzyła. Rozejrzałem się dookoła. Salonik był mały i przytulny. Oprócz okrągłego stolika i dwóch krzeseł, stała tutaj mała beżowa sofa, półka na książki i telewizor.
Poczułem jej wzrok na sobie i zaczerwieniłem się lekko. Chyba dała mi do zrozumienia, że gwałcę jej prywatność, gapieniem się na jej mieszkanie. Była taka stanowcza i chłodna, ale jakby lekko oderwana od tego świata.
- Dlaczego nie pijesz? – spytała od niechcenia, przeciągając się na krześle.
- Ach… Po prostu zapomniałem – wyjąkałem nieśmiało i pociągnąłem łyka wina. Powstrzymałem się od skrzywienia, nie chciałem pokazać, jak bardzo mi nie smakuje.
- Zastanawiałeś się – zaczęła, bawiąc się lekko kosmykami swoich blond włosów. – Po co tak właściwie tutaj jesteśmy? – Spojrzałem na nią pytająco, a ona uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że tak zareagujesz. Miałam na myśli, po co jesteśmy na tym świecie?
To pytanie jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że ta kobieta jest cholerną ekscentryczką. Jednak właśnie to w niej tak bardzo przyciągało.
- Nie wiem, nigdy nie zastanawiałem się nad tym – powiedziałem cicho, zgodnie z prawdą. – Wierzysz w boga?
- Każdy jakiegoś tam ma, inaczej byśmy zwariowali. – Pociągnęła łyk i podparła głowę na dłoni, wciąż wpatrując się we mnie, tak jakby próbowała mnie prześwietlić. Czułem się lekko zażenowany.
- A ty masz? Jak myślisz, po co tutaj jesteś? – spytałem, sam zadziwiony tym, że miałem odwagę, jednak czułem, że mogę dowiedzieć się czegoś ciekawego.
- Każdy człowiek jest dla mnie bogiem i sensem istnienia. Jestem tutaj po to, żeby zmieniać coś w ludziach. Wiem, może uznasz mnie za wariatkę, ale chcę, żeby każda osoba, który mnie poznała zmieniła coś w sobie. Wierzę w ludzkość – zakończyła bladym uśmiechem. – Jak właściwie masz na imię?
- Arek – odpowiedziałem, czerwieniąc się lekko. Jak mogłem się jej nie przedstawić już na samym początku.
- Ewelina. – Podała mi rękę przez stół. Czułem ciepło jej dłoni i przez ułamek sekundy serce zaczęło mi bić mocniej.
Odważyłem się wtedy spojrzeć na dłuższą chwilę w jej oczy. Były niczym niebo w środku lipca. Zastanawiałem się, czy właśnie części tego nieba nie ma w jej oczach.
Siedziała za oknem w naszym szarym bloku i paliła papierosa. Usta jak zwykle miała czerwone, wymalowane szminką, z którą, jak się domyślam, nigdy się nie rozstawała. Zaraz wstanie przynieść sobie lampkę wina, a później zapali kolejnego papierosa.
Siedziałem, jak co wieczór od pewnego czasu, na ławce przed blokiem, patrząc w okno mieszkania naszej nowej sąsiadki. W rogach powiewały czerwone jak jej szminka zasłony. Było w tym widoku coś niezwykłego, a jednocześnie tak rutynowego. Papierosy i wino na wieczór, cóż za miły sposób na zapomnienie. Nie, nie wiedziałem, dlaczego to robi i co myśli. Nie znałem jej przecież. Obserwowałem ją tylko, piątego już wieczora z kolei.
Nagle odwróciła wzrok w moją stronę. Przez kilka sekund wpatrywałem się w jej niebieskie tęczówki, jak zahipnotyzowany, a potem gwałtownie zasłoniła zasłony. No tak, pomyślałem pewnie uznała, że jestem jakimś zboczeńcem, który ją podgląda. Odpaliłem papierosa, wciąż wpatrując się w czerwone zasłony.
Po chwili jednak drzwi wejściowe otworzyły się i, niespodziewanie dla mnie, ujrzałem tam ją. Serce zabiło mi mocniej, kiedy nasze oczy się spotkały. Ubrała na swoją czerwoną koszulkę czarny sweter.
- Skończyły mi się papierosy. Idziesz ze mną do sklepu? – rzuciła od niechcenia.
- Czemu nie – wyjąkałem zaskoczony podnosząc się z ławki. – Chcesz teraz sobie zapalić? – spytałem nieśmiało, kierując w jej stronę paczkę.
- Jasne – mruknęła cicho. Szliśmy osiedlową uliczką obok siebie, paląc papierosy. Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia co.
- Dlaczego na mnie patrzyłeś? – spytała po chwili, patrząc na mnie uważnie. Westchnąłem głośno.
- Nie mam pojęcia. Zaintrygowałaś mnie – stwierdziłem zgodnie z prawdą i uśmiechnąłem się blado, unikając spojrzenia w jej niebieskie oczy. Roześmiała się perliście. Wyglądała naprawdę słodko.
- Czy ja wiem, chyba nie ma nic takiego we mnie – powiedziała z bladym uśmiechem.
Wydawała się dziwna, ale nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Biła z niej taka pewność siebie, że nawet ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Samym swoim wyglądem mówiła – nie jestem taka jak wszyscy, jestem kimś ponad. Nie, nie była próżna. Widać było, że nie udaje, tylko taka po prostu jest.
Nie odezwałem się. Szliśmy dalej w milczeniu. Poczekałem na nią przed sklepem, a ona wyszła po pięciu minutach niosąc w rękach papierosy i butelkę wina. Odsłoniła włosy z twarzy i uśmiechnęła się ukazując proste zęby.
- Wpadniesz na lampkę wina? – spytała wdzięcznie. Każdy jej ruch cechowała ogromna gracja, jakby patrzyło się na nią pół świata. – No chyba, że jesteś na to zbyt młody – zachichotała.
- Jakbyś chciała wiedzieć, to mam już dwadzieścia jeden lat – mruknąłem uśmiechając się do niej.
Wróciliśmy z powrotem pod nasz blok. Byłem zaskoczony, zaintrygowany tą panną o czerwonych ustach. Weszliśmy do mieszkania i nareszcie zobaczyłem te szkarłatne zasłony od drugiej strony. Uśmiechnąłem się.
- Nareszcie widzę te zasłony od drugiej strony – mruknąłem z uśmiechem, na co ona odwróciła się od szafki, z której wyciągała lampki, i spojrzała na mnie badawczo.
- Lubię czerwień. Kolor namiętności i cierpienia – rzuciła cicho, nalewając wina. Siedzieliśmy w salonie, przy małym stole i mętnym świetle.
Usiadła naprzeciwko mnie, wpatrując się we mnie niebieskimi oczyma. Miała bardzo długie rzęsy, wyglądające jak sztuczne i rozszerzone źrenice. Nie miałem odwagi się odezwać, czując jakby sobie tego nie życzyła. Rozejrzałem się dookoła. Salonik był mały i przytulny. Oprócz okrągłego stolika i dwóch krzeseł, stała tutaj mała beżowa sofa, półka na książki i telewizor.
Poczułem jej wzrok na sobie i zaczerwieniłem się lekko. Chyba dała mi do zrozumienia, że gwałcę jej prywatność, gapieniem się na jej mieszkanie. Była taka stanowcza i chłodna, ale jakby lekko oderwana od tego świata.
- Dlaczego nie pijesz? – spytała od niechcenia, przeciągając się na krześle.
- Ach… Po prostu zapomniałem – wyjąkałem nieśmiało i pociągnąłem łyka wina. Powstrzymałem się od skrzywienia, nie chciałem pokazać, jak bardzo mi nie smakuje.
- Zastanawiałeś się – zaczęła, bawiąc się lekko kosmykami swoich blond włosów. – Po co tak właściwie tutaj jesteśmy? – Spojrzałem na nią pytająco, a ona uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że tak zareagujesz. Miałam na myśli, po co jesteśmy na tym świecie?
To pytanie jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że ta kobieta jest cholerną ekscentryczką. Jednak właśnie to w niej tak bardzo przyciągało.
- Nie wiem, nigdy nie zastanawiałem się nad tym – powiedziałem cicho, zgodnie z prawdą. – Wierzysz w boga?
- Każdy jakiegoś tam ma, inaczej byśmy zwariowali. – Pociągnęła łyk i podparła głowę na dłoni, wciąż wpatrując się we mnie, tak jakby próbowała mnie prześwietlić. Czułem się lekko zażenowany.
- A ty masz? Jak myślisz, po co tutaj jesteś? – spytałem, sam zadziwiony tym, że miałem odwagę, jednak czułem, że mogę dowiedzieć się czegoś ciekawego.
- Każdy człowiek jest dla mnie bogiem i sensem istnienia. Jestem tutaj po to, żeby zmieniać coś w ludziach. Wiem, może uznasz mnie za wariatkę, ale chcę, żeby każda osoba, który mnie poznała zmieniła coś w sobie. Wierzę w ludzkość – zakończyła bladym uśmiechem. – Jak właściwie masz na imię?
- Arek – odpowiedziałem, czerwieniąc się lekko. Jak mogłem się jej nie przedstawić już na samym początku.
- Ewelina. – Podała mi rękę przez stół. Czułem ciepło jej dłoni i przez ułamek sekundy serce zaczęło mi bić mocniej.
Odważyłem się wtedy spojrzeć na dłuższą chwilę w jej oczy. Były niczym niebo w środku lipca. Zastanawiałem się, czy właśnie części tego nieba nie ma w jej oczach.