Via Appia - Forum

Pełna wersja: Kobieta w Szkarłacie
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Pseudohistoryczne (przez kilka postaci i oczywiście świat) fantasy, a raczej jego pierwsza część.

Blackmore nienawidził takich przyjęć. Wszystkich tych gier i udawania. Bogacze prawią sobie komplementy, flirtują, naprawdę knując przeciw sobie. Ciężko było połapać się w sieciach wzajemnych relacji i przyjaźni. Sojusze zawierane i zrywane w mgnieniu oka, każde, nawet najdrobniejsze słowo, czy gest miały znaczenie. Flegmatyczni dżentelmeni sypali funtami lub kulami ze swoich Coltów, zaś damy negocjowały w sypialniach, zwykle na piętrze starych rezydencji, dworów, czy w ponurych komnatach średniowiecznych zamczysk.
Tylko wytrawni gracze potrafili dostrzec prawdę za fałszywymi uśmiechami i zimnymi, wypranymi z emocji oczami oponentów.
W lipcu 1919 roku kawalkada przepięknych Rolls Royce’ów zajechała pod rezydencję Allana Ackermana, znajdującą się na obrzeżach Londynu. Pan Ackerman był powszechnie znanym i szanowanym lekarzem. Podobno leczył samą królową, choć wdzięczni pacjenci często po prostu przesadzali z wychwalaniem medyka.
Ackerman znany był z zamiłowania do podróży, nie tylko po Europie. Jednak, o czym wiedzą tylko nieliczni, to na wschodzie tego kontynentu doktor nabył najcenniejsze tajniki sztuki medycznej. Zdradził mu je pewien mnich pochodzący z Syberii, przebywający wtedy na carskim dworze. Rosjanin przekazał młodemu Brytyjczykowi także podstawy magii. Po powrocie do kraju Ackerman zaczął nawiązywać kontakty z innymi okultystami i mistykami, powoli wchodząc w to hermetyczne grono.
Dzielili się, co prawda dość niechętnie, wiedzą, rękopisami, bluźnierczymi księgami, czy artefaktami.
Lekarz miał naprawdę wiele szczęścia, większość mrocznego grona stanowiły wielkie rody, od pokoleń parające się magią, lub członkowie sekt i rozmaitych organizacji, on zaś był tylko bogatym samotnikiem. Zorganizowanie przyjęcia było dla niego ogromnym wyróżnieniem, które przyjął z mieszaniną pokory i strachu. Miał przecież gościć najznamienitszych członków Rodziny – przybędzie włoska familia Giovannich, Baumgartnerowie z Niemiec, wszyscy ważniejsi Wyspiarze, nawet kilku Jankesów. Ordo Templi Orientis reprezentować ma Aleister Crowley z uczniami, zapowiedziały się także siostry Hirsig, Leah i Alma.
Ackerman naprawdę się postarał. Przygotował swoje bezcenne zbiory, zatrudnił najlepszych mistrzów kuchni, zatroszczył się nawet o sztuczne ognie.
Niepotrzebnie, ognia i tak będzie pod dostatkiem.

- Po co ta cała szopka? – irytował się Adrian Blackmore, wsadzając ręce w kieszenie swojego płaszcza, którym niemal zamiatał żwirowy podjazd. – Chcą handlować i się układać, niechże to robią, gówno mnie obchodzi nowa suknia Sylvii Baumgartner, czy automobil Crane’a.
- Nie tak głośno, to nie przystoi – uśmiechnął się ironicznie Crowley, wyraźnie rozbawiony zachowaniem podopiecznego. – To ważne. Robienie znajomości to podstawa, jeśli chcesz żyć. Ackerman, dla przykładu to kompletny laik, ale ma znajomości. Chociaż bez problemu można go usunąć, bo pewnie nawet nie wie, co to glif, to nikt się nie odważy, bo ma plecy. Natomiast ty, bez przyjaciół, choćbyś znał na pamięć arabską odwróconą, pisaną wspak wersję Necronomiconu, sczezłbyś pod naporem Rodziny. Dlatego nie okazuj im pogardy, bądź dla nich miły i rzuć kilka komplementów.
- A „czyń wolę swoją”?
- Fanatyzm do ciebie nie pasuje, Ade. Przyszedłeś tu się uczyć, więc łaskawie nie spieprz nic, bo Reuss nie należy do miłych, kiedy jest zły.
Dwudziestoczterolatek nie był do końca przekonany, ale obiecał Crowley’owi posłuszeństwo. Uczył się u niego od siedmiu lat, doszedł do trzeciego stopnia wtajemniczenia. Crowley sam go sobie wybrał na ucznia, jak się okazało, Blackmore nie był żadnym niezwykłym talentem, po prostu autor Księgi Prawa był przerażająco ekstrawertyczny w stosunku do adeptów thelemy.
Jeszcze przed wejściem obaj mężczyźni wymienili uprzejmości z parą z Nowego Jorku. On był adwokatem, ona jedynie panią domu, dodatkiem do męża, miała po prostu ładnie przy nim wyglądać. Była do tego przyzwyczajona, biedna, zniewolona kobieta.
Choć spóźnili się tylko dwadzieścia minut, wewnątrz kwitło już życie towarzyskie. W dobrym tonie było przyjść godzinę wcześniej. Po całym salonie przechadzali się możni z kieliszkami w dłoni. Niektórzy rozsiedli się na wygodnych kanapach, inni dyskutowali na galerii, na którą z dwóch stron prowadziły schody. Kunsztownie wykonane poręcze wyobrażały wijące się węże.
Crowley ostentacyjnie poprawił muchę i przygładził włosy, po czym wymownie wskazał głową na brunetkę rozmawiającą z inną kobietą. Była to jedna z sióstr Hirsig, dokładnie Leah.
- Nietrudno mi zrozumieć Reussa. Raz zachowujesz się jakbyś faktycznie był Bestią, raz jak ktoś dotknięty chorobą psychiczną.
- Więżą go okowy moralności, ciebie, jak widzę niestety też. Nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie mój sposób bycia.
- Ale to niepoważne.
- Urok osobisty też się przydaje – odrzekł Crowley i objął Blackmore’a ramieniem. Ten szybko wyrwał się spod opieki Mistrza i wmieszał w tłum.
Wpadł na drobnego blondyna w drucianych, okrągłych okularach. Nie ma jak znajomości, pomyślał. Tak jak Crowley, człowiek o szczurzej twarzy był po czterdziestce. W rękach o niesamowicie długich palcach trzymał figurkę. Na pierwszy rzut oka ciężko było orzec, co przedstawia.
- Dobry wieczór. Adrian Blackmore, miło mi pana poznać.
- Alfred Custer. – nie zanosiło się na filozoficzną dysputę.
Znad ramienia Custera młody Mag obserwował poczynania swojego nauczyciela. Kokietował on pannę Leah po mistrzowsku, ta co chwilę wybuchała śmiechem.
- Cóż to za przepiękny eksponat pan tam chowa? – okazał (musiał przyznać, że niekłamane) zainteresowanie niewielkim przedmiotem.
- To jakiś afrykański fetysz. Dokładnie nie wiem, do czego służy, dlatego też przyszedłem prosić o informację pana Giovanniego, ale na razie jest zajęty. Rozprawia o czymś z gospodarzem. Brytyjskie wojsko ją znalazło, wie pan? Szukali zaginionej kompanii, a zamiast żołnierzy ujrzeli tą figurkę. Ciekawa rzecz, czasem wydaje mi się, że się porusza. I słyszę szepty.
- Doprawdy? Interesujące.
Blackmore oddalił się od Custera. Nie mógł pojąć okrucieństwa afrykańskich szamanów, nie chciał mieć nic wspólnego z fetyszem i jego właścicielem.
Zanim dołączył do Crowley’a gospodarz stojący na galerii klasnął w dłonie, prosząc o ciszę. Ackerman oparł się o balustradę i powiódł wzrokiem po obecnych. Mężczyźni we frakach i garniturach, co poważniejsi z monoklem w oku, niektóre kobiety ubrane wyzywająco, zapewne emancypantki, w zdecydowanej jednak mniejszości. Kilka osób prowadziło szeptem rozmowy, większość z niecierpliwością oczekiwało na przemowę.
- Witam was, bracia i siostry. Widzę, że już się rozgościliście w moich skromnych progach. Za mną znajdują się eksponaty, które zapewne z chęcią zechcecie zobaczyć – rozległy się pomruki aprobaty. Bawcie się, nie zamierzam więcej przeszka…
To jemu przeszkodzono. Z ciemnego korytarza wychynęło kilka postaci. Odgłos strzałów wypełnił piętro. Ackerman z dziurą w głowie przeleciał przez balustradę siejąc wśród gości panikę.
Signore Giovanni nie zdążył doradzić Custerowi, jeden z przybyszów dubeltówką stworzył nader ciekawy krwawy wzór na ścianie za nim.
Przywódca napastników, śniadoskóry umięśniony mężczyzna o łysej, pokrytej licznymi tatuażami głowie stanął na miejscu lekarza i wydał kilka rozkazów w swoim języku. Sam zaczął rzeź, siejąc pociskami z amerykańskiego BARa. Dołączyli do niego kompani. Kakofonia wystrzałów i wrzasków trwała tylko ponad jedną, upiorną minutę.
Blackmore od razu padł na ziemię, tracąc z oczu Crowley’a.
Kula rozbiła okulary Custera, z oczodołu trysnęła krew, w agonalnym skurczu zacisnął ręce na swojej figurce. Inny pocisk rozbił kieliszek, niemal urywając palec trzymającej go kobiecie. Szczęśliwcy ginęli od razu, gdy dostawali w głowy. Francuskiemu inżynierowi Luger wybił zęby, potem strzał w pierś przybił go do ziemi. Jakaś kobieta trzymając się za brzuch czołgała się, a jej drogę znaczyła krew.
Crowley puścił dłoń Leah, ta ku jego rozpaczy rzuciła się do ucieczki w przeciwną niż on stronę. Nie mógł przekrzyczeć huku broni, zatroszczył się więc przynajmniej o siebie. Postawił przysuniętą do ściany kanapę bardziej prostopadle i skulił się za nią. Blackmore, cudem unikając potknięcia się o zwłoki dołączył do niego.
- Kim oni do cholery są? – wrzasnął.
- Turcy. Nie wiemy niestety, co tu robią – odkrzyknął Crowley. – Idź po Leah!
Popatrzył na swoją wybrankę, znikającą w bibliotece.
- Co ty w niej widzisz?
- Jest Kobietą w Szkarłacie, Kielichem Bogów. Musi przeżyć.
- Znacie się z Ameryki, ale…
- Czuję, że jest kluczem. Potrzebuję jej.
Poznali się w Greenwich Village rok wcześniej. To ona pierwsza zagaiła. Fascynowały ją mroczne sztuki, równie mocno co ona sama Anglika. Utracili ze sobą kontakt, jednak nie mogli o sobie zapomnieć. Było to zwykłe pożądanie, do którego Aleister dorobił ideologię…ale był przekonujący.
Tureckie komando przeładowywało broń. Crowley wychylił się i zawezwał swojego serwitora. Spętana przezeń dusza, magiczny niewolnik zaatakował bandytę. Niewidzialna siła skręciła mu kark i zrzuciła ze schodów.
- Nie będę ryzykował życia dla kobiety, której pragniesz. Masz setki domów publicznych, strzelają do nas, a ty chcesz mnie zabić, dla jakiejś…
- Nie rozumiesz…ona jest inna.
Mauser Turka zatrzymał się kilka metrów obok nich. Przypadek.
- Inna?
- Jest potężna. Jeśli to pożądanie, to bardziej złożone, o magicznym podłożu.
- Dla niej tu przybyłeś?
Crowley kiwnął głową. Brodaty agresor ze strzelbą schodził po schodach.
- Jesteś szalony.
- Miłość jest prawem, miłość podług woli.
Adrian wyleciał zza kanapy, chwytając Mausera. Zdążył zarejestrować fakt, że jest to ten ciekawy model z magazynkiem montowanym jak w karabinach. Trafił przeciwnika w ramię, tamten instynktownie wystrzelił, na swoje nieszczęście w powietrze. Druga kula, już bezbłędnie poderwała w górę jego ciemną czuprynę, a kropelki krwi upstrzyły ścianę. Turek z Lugerem nie zdążył nawet wycelować, padł martwy z dwoma kulami w brzuchu, trzeci strzał był pozornie niecelny.
Blackmore wykorzystał sylfy, duchy powietrza, by prowadziły kulę. Jeden podmuch nabój zmierzający w stronę obrazu skierował na właściwy cel.
- Eksperci od balistyki będą zachwyceni. – Crowley wychylił się zza kanapy, której miękkie, czerwone obicie było zmasakrowane dziełami niemieckiego i amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego.
- Mogłeś mi pomóc.
- Świetnie sobie radzisz. Jest jeszcze jeden, pewnie poszedł za Leah. Nasi przyjaciele znad Bosforu zapewne także zdają sobie sprawę z jej niezwykłości.
- Jej siostra?
- Nie było jej.
- Małe tete-a-tete z Bestią?
- Tak. Alma tylko by przeszkadzała.
- Jak ja?
- Powinieneś być mi wdzięczny. To, że tu jesteś znaczy, że cię doceniam.
Nie było jak pomóc dogorywającym. Blackmore’a nie było stać na dobicie któregoś biednego Krewnego, mijali tylko konających.
Biblioteka wyglądała jak labirynt. Korytarze utworzone były z regałów, zastawionych najróżniejszymi dziełami.
Nie tak daleko, bo już za pierwszym rogiem czekał wytatuowany jegomość z rewolwerem przystawionym do skroni panny Hirsig.
- Ani kroku dalej.
- Zostaw ją.
Turek roześmiał się tylko.
- Znamy potężniejsze czary, niż wasze zachodnie gusła.
- Ona należy do mnie. Puść ją.
- Nie jest twoją własnością, ani zachcianką, Crowley. Byłeś tylko narzędziem w rękach potęgi, pisząc Księgę Prawa, teraz sam stawiasz się ponad nim. Naucz się pokory. Nic ci się nie należy.
- Dopadniemy was, kimkolwiek jesteście. – wtrącił Blackmore.
- Wszyscy jesteście pyszni. Nazywaj ją jak chcesz, ale zawsze będzie należeć do mojego pana, nie ciebie.
Zniknął, razem z Leah rozpłynął się w powietrzu.
- Ktoś ich ewokował.
Potężniejsi magowie korzystali z ewokacji, jak z teleportu – początkowo rytuał ten przyzywać miał duchy i demony, ale niektórzy potrafili przenosić także żywe istoty ludzkie.
- Więc naprawdę miałeś co do niej rację.
- A nasz przeciwnik to nie byle kto.

Konstabl Ledger miał tego gówna powyżej uszu. Trupy walały się po całym salonie, a kilku ocalałych plątało się w zeznaniach. Konstabl odszedł od bełkoczącej kobiety, kątem oka widząc swojego zastępcę zaciekle atakującego słowami starszego mężczyznę z rzadkimi siwymi włosami. Podszedł do mężczyzny w muszce z lekko rozwichrzonymi brązowymi włosami i jego czarnowłosego towarzysza. Zmrużył małe, świńskie oczka i uśmiechnął się pod rudawym wąsem.
- Panów zapraszam na komendę…
Technicznie dość dobrze napisane. Znać sporą dozę fachowości. Scena batalistyczna napisano co najmniej dobrze. Dlaczego więc nie pieję z radości inie rozpływam się z zachwytów. I tu Cię zaskoczę, sam nie wiem. Wydaje mi się jednak że temu opowiadaniu brakuje życia. Opisy są precyzyjne, ale opisują często szczegóły moim zdaniem bez znaczenia. W tych ludziach, jakoś tak nie ma ognia. Spotykają się imprezują, walczą, ale tak jakby ich tam nie było. Wybacz, może się czepiam jak stara panna, ale takie są moje odczucia. W każdym razie kontynuuj, zobaczymy co się z tego wykluje.
Pozdrawia Gorzki.
Przyznam, że opowiadanie na samym początku było nijakie, ale nie oderwałem się od lektury. Później, gdy zaczęło się prawdziwe piekło, czytało się jak burza.

Warsztat jest dobry, nawet bardzo dobry. Na co zwróciłbym uwagę to interpunkcja. Czasem brakuje przecinków, czasem przecinek jest w niewłaściwym miejscu. Ogólnie nie zmienia to sensu zdania, ale tekst wyglądałby lepiej, gdyby takich błędów nie było.

Ogólnie jestem nastawiony pozytywnie do tego tekstu i podobał mi się. Fajna sprawa z umieszczeniem historii w takim okresie i dodatkowo wplecenie wątków fantastycznych. Lubię opowiadania z cyklu "urban fantasy" bądź tego typu podobne (sam pracuję nad czymś w tych klimatach).

Zachęcam do komentowania cudzych utworów, dzięki temu więcej osób wejdzie i skomentuje Twój tekst.

Pozdrawiam serdecznie.
Danek
Przeczytałem, z całą pewnością podoba mi się czas i to co do tej pory wiem o fabule (ale jest tego niezbyt wiele). Co zaś do samego warsztatu, umiejętnie posługujesz się jeżykiem, czasem tylko pojawiły się imho zbytnio wydumane ekwilibrystyki słowne. Do tego opowieść czasem gubi ciągłość, ty jako autor wiesz co piszesz, ale czytelnik bazuje tylko na tym co spisałeś, nie wie co miałeś na myśli. Np. W przypadku opisu pomieszczenia pojawiają się wymienione wyżej wężowe kolumny, ale tylko one... przecież to nie było puste pomieszczenie, albo nie opisuj nic, albo nieco więcej. To czego się przyczepiłem poniżej, cześć to zapewne tylko moje odczucia, ale jak zwykle wyłapuję wszystko co mi zgrzytnęło:

„wzajemnych relacji i przyjaźni.” - skoro knują to tu mi owe „przyjaźni” nie „podpasowały”, może jednak „powiązań”, „związków”, „układów” wiem, że podobnie do „relacji” ale przyjaźń?

„Robienie znajomości to podstawa, jeśli chcesz żyć.” - tu chyba nieco nadinterpretacja, żyć można i bez tego, może „wśród nich”?

„Kunsztownie wykonane poręcze wyobrażały wijące się węże.” - to jeden z przykładów nieco sztucznych i niewiele wprowadzających zdań. To oderwane zdanie jakoś nie uzupełniło mi opisu całości w wyobraźni a „wyobrażały” jednak zabrzmiało gorzej niż „przedstawiały”.

„drobnego blondyna w drucianych, okrągłych okularach.” - tu jednak tęż coś nie tak, okulary mogą być okrągłe w drucianych oprawach, ale czy mogą być druciane?

„Szukali zaginionej kompanii, a zamiast żołnierzy ujrzeli tą figurkę.” - czemu zamiast „żołnierzy”? Nie rozumiem związku. Przecież szukali kopalni a nie wojska. I jakich żołnierzy?

„Nie mógł pojąć okrucieństwa afrykańskich szamanów,” - tu też nadinterpretacja, nie opiusałeś owych okrucieństw (ok mogę się próbować domyślać, że figurka to ktoś zaklęty - ale to naprawdę daleki strzał). Już nawet „Nigdy nie rozumiał...” chyba lepiej by brzmiało (sugeruje, że kiedyś miał z nim do czynienia), teraz brakuje opisu.

„co poważniejsi z monoklem w oku” - jaki związek ma powaga (nie jako cecha wyglądu) z monoklem? Może „niektórzy z monoklem...” lub nawiązać do aspiracji czy choćby do wieku a nie do faktu jako takiego.

„jeden z przybyszów dubeltówką stworzył nader ciekawy krwawy wzór na ścianie za nim.” - tu ubarwienie sceny chyba zakłóciło jej przekaz. Wiem, że ta ów mężczyzna zginął, ale jakoś tak sztucznie zabrzmiała całosć.

„wydał kilka rozkazów w swoim języku.” - tego nie wiemy, nie musiał być to jego język, może w „obcym”?

„trwała tylko ponad jedną, upiorną minutę.” - czemu minutę? To długo jak na taką scenę, a i w odbiorze tak krwawa scena raczej nie była by „tylko” minutą, już pomijam, że żaden karabin nie ma tak wielkiego magazynka a do tego kto to liczył? Może „chwilę”, „kilka chwil”?

„z oczodołu trysnęła krew, w agonalnym skurczu zacisnął ręce” - tu coś nie tak z podmiotem, zakładam, że to nie oczodół zacisnął ręce. Brakuje imho co najmniej „z jego”. Albo podzielić na zdania.

„magiczny niewolnik zaatakował bandytę. Niewidzialna siła skręciła mu kark” - kto tu zginął niewolnik czy bandyta?

„Jeden podmuch nabój zmierzający w stronę obrazu” - tu chyba brakuje „i” po podmuchu, lub co najmniej przecinka.

„stać na dobicie któregoś biednego Krewnego, mijali tylko konających.” - po co tu „któregoś” i czemu tylko jednego „Krewnego” skoro byli „konający”?

Zobaczymy co dziać będzie się dalej.
Dzięki za komentarze. Postaram się być bardziej dokładny, żeby nie było tylu niedomówień typu ''kto kogo zabił'' i tak dalej (a, strzał z figurką był celny). To samo z interpunkcją, zresztą za parę dni będzie następna część, również fabuła będzie...jaśniejsza.
Tu nie chodzi o to, że masz wszystko opisywać w 2 pierwszych zdaniach. Strzał z figurką był daleki, ale chodziło mi o to że konstrukcja zdania sugerowała wywód na temat tego okrcieńswa. I tu ja, jako czytelnik, miałem zgrzyt. IMHO chodzi o to żeby czytelnik dostał na tyle mało informacji, żeby go zaciekawić, ale jednocześnie na tyle dużo, żeby nie musiał strzelać zbyt daleko.