Via Appia - Forum

Pełna wersja: Rozmowa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Byliśmy młodzi, ale nie na tyle, by obojętnie przechodzić obok dziewcząt, które nam się podobały. Powiedzmy wprost: jedna z koleżanek miała szanse stać się naszą pierwszą miłością. Szczerze się nią interesowaliśmy, obserwowaliśmy, aż w końcu byliśmy gotowi wyznać jej nasze uwielbienie. „Wyznać” to dość oficjalne słowo, ale idealnie określało poważny charakter naszych uczuć. Dotąd rozmawialiśmy z nią często w różnych okolicznościach, ale zawsze jako znajomi. Któregoś razu mieliśmy szczęście wracać razem ze szkoły i zaproponowałem, że ją odprowadzę. Oczywiście się zgodziła, jak zawsze. Czasami wracała z koleżanką, ale tego razu byliśmy sami.
- Jesteś najfajniejszą znajomą. Świetnie mnie rozumiesz, jakbyś wiedziała, o czym akurat myślę – skończyliśmy jakiś szkolny czy plotkarski wątek i przerzuciłem rozmowę na bardziej osobisty temat.
- Po prostu jesteś otwarty - skomentowała.
- Pasujemy do siebie jak kula do kręgli – zacytowałem jej ulubione powiedzenie. Skwitowała je uśmiechem. Spojrzałem na nią, widząc, jak brew lekko jej drgnęła: wiem, co zaraz powiesz, mówiła jej mina.
- Czy masz ochotę ze mną chodzić?
- Znaczy codziennie... prawie... jak chłopak z dziewczyną, kiedy się kochają?
- Tak. - Przełknąłem ślinę, zmuszając się do patrzenia na koleżankę. Wtedy pierwszy raz poczułem żal do świata. Żal towarzyszący odtrącaniu. - Więc?
- Jesteś wspaniałym przyjacielem, Nalvor.
Nie znoszę swojego imienia...
- Nie chcę niczego psuć między nami - oznajmiła.
Nie cierpię miejsca, w którym muszę żyć.
- Ale nie sądzę, że to dobry pomysł.
Nienawidzę, wreszcie, swojego obrzydliwie ludzkiego istnienia.
Później zaczęła się tłumaczyć, jeszcze bardziej mnie upokarzając. Starałem się wszystko znieść z honorem, wyrozumiały, ale nie wytrzymałem. Moje uczucia zakrawały na szaleństwo, piękne, prawdziwe szaleństwo, które zrodziła miłość.
- Nie zasługuję na ciebie – rzekła szczerym tonem, ale zdawało mi się, że dusi w sobie jadowity śmiech. - Potrzebujesz kogoś, kto będzie się o ciebie troszczył, oczywiście w różnych znaczeniach. Myślę, że jesteśmy zgraną parą przyjaciół, która dalej pozostanie zgraną parą przyjaciół. Mam nadzieję, że zgodzisz się ze mną, prawda?
- Wiesz, kto siedzi za mną w czwartej ławce od okna na większości lekcji?
- Słucham?
Udawała, że nie rozumie, więc powtórzyłem pytanie.
- Chyba tak. Ta blondynka, co według wielu...
- Patrzyła na mnie. - Sam nie wiem, co chciałem powiedzieć. Wyjaśnić, że zawsze myślę o mojej jedynej, czy wywołać zazdrość, wspominając o seksownej koleżance, której prawie nie znałem? Przecież mnie olała, więc już nie będzie jej na mnie zależało.
- ... patrzy na każdego, ale wiem, że przykuła do ciebie swoją wścibską uwagę.
- Wścibską?!
Potaknęła.
- Powiem to tylko dlatego, że jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Słyszałam w łazience dziewczyn, jak skarżyła się na ciebie - zawahała się - że wyciągasz ciuchy, które szkoła zbiera dla dysfunkcyjnych rodzin. To wredna zdzira. Nie zawracaj sobie nią głowy.
Z największym trudem odprowadziłem ją do domu.
- Na pewno? - zapytałem lakonicznie, ale wiedziała o co chodzi. Musiała wiedzieć, w końcu byliśmy stworzoną dla siebie parą. Przynajmniej jedno z nas tak uważało.
- Nie spędzasz z nikim dużo czasu. Tym bardziej pokazujesz, że jesteś wierny swoim celom czy ideałom. Nie wiem, dlaczego nie chcę. Chyba jednak stoi między nami jakaś mała przeszkoda.
Kilka tygodni po tej rozmowie stało się jasne, o jakiej przeszkodzie mówiła. To był jej sąsiad. Uczył się w naszej szkole, ale go nie znaliśmy i nie mieliśmy ochoty tego zmieniać. Natomiast nasza pierwsza miłość pozostała jedynie przyjaciółką, ale ten tytuł chyba zaczął być nadużyciem. Po wyznaniu uczuć nasza relacja stała się enigmatyczna i ostrożna; coraz częściej urywane wypowiedzi uzupełniały krzywe spojrzenia, a każda dłuższa rozmowa traciła wiarygodny ton.
Czy mogliśmy postąpić inaczej? Czy mieliśmy uciszyć uczucia wołające o spełnienie? Czy zasłużyliśmy na karę za to, że chcieliśmy kochać z wzajemnością?
Odpowiedź na te trzy pytania brzmiała: nie. Dlatego nie martwiło nas poczucie winy. Przez kilka dni czuliśmy ból niespełnienia, który rozładowywaliśmy w samotności, przez kolejne kilka tygodni trapiła nas beznadziejność, ale to też pokonaliśmy, wyznaczając sobie cel. Zrozumieliśmy, że to jedyne lekarstwo, które oślepia człowieka przed bezsensownością życia.
Znajoma miała rację, mówiąc, że jesteśmy wierni naszym ideałom. To w końcu jedyna trwała rzecz, jaka zasługiwała na wychwalanie, gdyż stanowiła o podstawach osobowości. Zatem nie zmienialiśmy się od tak, jak pory roku w ciągu dwunastu miesięcy. Właśnie w tej konkluzji jest pies pogrzebany! Ona oczekiwała nas innego, odmienionego, zbliżonego do jej ideału. Może nawet dała nam czas na taką zmianę. To przygnębiające, jak zachłanni potrafią być nasi najbliżsi. Jednak gdy dotarły do nas te wnioski, mieliśmy już inny cel. Tacy już byliśmy. Zabiliśmy w sobie gniew, zakopaliśmy żal i parliśmy do następnego szczytu.
Tekst wydaje się być o tobie. I tu Nalvor i tu. Temat ujęty dobrze.
Zauważyłam wszędzie formę ,,my". Np tutaj:
Cytat:Dlatego nie martwiło nas poczucie winy. Przez kilka dni czuliśmy ból niespełnienia, który rozładowywaliśmy w samotności, przez kolejne kilka tygodni trapiła nas beznadziejność, ale to też pokonaliśmy, wyznaczając sobie cel. Zrozumieliśmy, że to jedyne lekarstwo, które oślepia człowieka przed bezsensownością życia.
Podczas rozmowy tego nie ma. Brakuje też, kto stwarza liczbę mnogą oprócz narratora.
Wyłapałam dwa błędy
Cytat:jednak z koleżanek miała szanse
Cytat:byliśmy stworzoną dla siebie parę
I waham się, czy tutaj nie powinno być przecinka
Cytat:ciebie - zawahała się - że
Liczba mnoga pojawiła się dlatego, że jest to historia opisująca człowieka cierpiącego na rozdwojenie jaźni. Sam tekst jest fikcją, a zbieżność imion jest przypadkowa Wink
Dialogi dziwnie by wyglądały w liczbie mnogiej, dlatego, kiedy chodzi o wypowiedzi, postanowiłem pisać w l. poj. Zatem ogólne przemyślenia mają inną formę od tych skonkretyzowanych.
Dzięki za komentarz. Smile
Myślę, że nie udało ci się zrealizować koncepcji - przeczytałam odpowiedź o rozdwojeniu i zbaraniałam.
Pomysł ciekawy, oryginalny, ale oryginalność wymaga poważnego skupienia się na precyzji w narracji.
Nie wiem, jak trzeba by to zrobić, wiem, że tak, jak to zrobiłeś nie realizuje zamysłu:
"my" podmiotowe potraktowałam jako rodzaj reminiscencji pokoleniowej, grupowej.
Rozumiem, że chodziło ci o ukazanie osobowości wielorakiej , kiedy jeden człowiek, jest jakby dwoma od siebie niezależnymi.
Warto więc zadać pytanie: o jakich dwóch "osobach" jest tu mowa? Nie bardzo umiem wyodrębnić te warianty "postaci" w opowiadaniu (fragmencie). Brakuje mi danych, na których mogłabym skonstruować wyobrażenie - widzę jedną, naszkicowaną ledwie.
W ogóle - odbiorca w Twoim opowiadaniu tonie. Świat jest niejasny, niezrozumiały, jakby poskładany z przypadkowych obrazów i refleksji. Całość jest nieczytelna i zagmatwana dla odbiorcy.


Nie wstawiam oceny. Potraktuję to jako ćwiczenie, próbę. Intuicja mówi mi, że dźwignąłbyś naprawdę dobry tekst. Jest w tym, co przedstawiłeś, coś intrygującego
"Świat jest niejasny, niezrozumiały, jakby poskładany z przypadkowych obrazów i refleksji. Całość jest nieczytelna i zagmatwana dla odbiorcy."


Sugerowałabyś dodać opisy? Jeśli tak, to do jakich elementów? Które fragmenty są "zagmatwane", a refleksję przypadkowe?
Sugerowałabym zorganizować tę rzeczywistość wokół problemu - myśli. Dążyć do do niego ścieżkami: opisami, kreacja bohaterów, dialogów.
Zadbać o czytelnika - dawać mu koła ratunkowe.
Odbiorca zaczyna twoje opowiadanie za stanu "zero", nic nie wie. Musisz dla niego stworzyć budowlę - jak Pan Bóg - oddzielasz światło od ciemności. Smile

I scena - refleksja podmiotu "my".

Któregoś razu mieliśmy szczęście wracać razem ze szkoły i zaproponowałem, że ją odprowadzę.

w tym zdaniu pojawia się przejście z my do ja.

chyba tu musiałbyś zacząć tworzyć swój "wszechświat". Daj sygnał, wyjaśnij, dlaczego ta zmiana. Nie trzeba zaraz łopatą, ale niechby się zaczęło się coś ujawniać - coś co będzie potem narastało w niepokoju podczas rozwijania się akcji. Zrób coś, co pozwoli mi wejść na ścieżkę - w problem człowieka o osobowości wielorakiej.