Via Appia - Forum

Pełna wersja: Nekromanta
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam serdecznie.

Mimo mej niedawnej rejestracji na waszym forum, postanowiłem już dzisiaj umieścić pewien tekst. Jest już dosyć stary, lecz to mój debiut i jak na razia, jedyne moje dzieło. Proszę więc o wyrozumiałość. Pisałem je w okresie między maturami (poczujcię tę grozę). Inspirację dla mnie stanowiła twórczość H.P.Lovecrafta.

No cóż...miłego czytania.

Nekromanta



W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym źródłem światła były rzędy białych
świec stojących na specjalnie do tego celu wmurowanych w ściany podstawkach. Nie wszystkie jednak płonęły. Gdyby zapalono każdą z nich, byłoby w tym pokoju bez okien nawet jasno. Mroczny nastrój zimnych piwnic uległby zatarciu, lecz dałoby się ujrzeć makabryczne przedmioty znajdujące się między tymi kamiennymi ścianami. Nikły blask nielicznych świec połyskiwał na słoju w rogu sali i szklanych pojemnikach w szafce przy masywnych, żelaznych drzwiach wyjściowych. Małe słoiczki na półkach starego mebla zawierały zakonserwowane organy stworzeń z najstraszniejszych koszmarów albo najmroczniejszych otchłani piekielnych. Najbardziej przerażające jest to, że te monstra i kreatury są na co dzień spotykane na traktach, w lasach i w kryptach i spotkania takie kończą się zwykle śmiercią, kalectwem lub chorobą psychiczną graniczącą z obłędem u osoby, której przydarzy się zbłądzić w te najmroczniejsze strony dzisiejszego świata. Jedno z takowych monstrów znajdowało się w potężnym słoju wypełnionym cieczą balsamującą: groteskowy stwór pozbawiony szyi, z dwiema owłosionymi mackami wyrastającymi z głowy, zakończonymi czymś na wzór zębatych otworów gębowych. Na twarzy nie było nic poza jednym, pozbawionym powieki okiem, a jedyna, umięśniona kończyna dolna bardziej przypominała ciało węża niż jakiekolwiek inne odnóże u znanych istot. Kreatura posiadała w wielu miejscach swego ohydnego ciała ślady cięć i zszyć, co świadczyło o przeprowadzonych na zwłokach sekcjach. Wniosek ten potwierdzała obecność długiego na dwa i pół metra i szerokiego na metr dębowego stołu na środku sali. Bez wątpienia służył do krojenia i badania wnętrzności różnych istot mniej lub bardziej tajemniczych. Na blacie pozostawiono lampę naftową, a obok niej zestaw noży oraz kilka butelek z różnymi odczynnikami i innymi substancjami płynnymi, które zapewne były wykorzystywanie przy tych samych czynnościach, co błyszczące srebrem narzędzia. Nie były to jednak wszystkie mikstury i urządzenia stosowane do badań w tym napełnionym grozą pomieszczeniu. Wmurowana w ścianę szafa po drugiej stronie metalowych wrót, prócz innych złowieszczych tajemnic, zawierała metaliczne, makabryczne przyrządy, na widok których można odczuć narastający niepokój, oraz flaszki wypełnione dekoktami przeróżnej konsystencji o jeszcze różniejszych zastosowaniach.

Zapewne człowiek, do którego należała ta pracownia, o ile można nazwać go człowiekiem, był naznaczony piętnem zła i okrucieństwa. Przez lata serce jego czerniało, aż cała nieszczęsna dusza opuściła ciało i właściciel tego laboratorium wyzbył się ostatnich ludzkich uczuć. Teraz siedział na brzozowym stołku przed słojem zawierającym bardzo rzadki okaz. Dumnie wyprostowany, ostrym, chłodnym i inteligentnym wzrokiem wpatrywał się w nieruchome monstrum. Oczy, ciemnoniebieskie, można rzec granatowe, przechodzące miejscami w czerń, świadczyły o długotrwałym zanikaniu duszy w tym człowieku. Kiedyś może był normalny, żeby nie powiedzieć dobry, ale kolor niebieski ustąpił upiornej czerni. Strój, jak na nekromantę przystało, mienił się upiorną czernią: długie, aksamitne spodnie, jedwabna koszula i czarne buty ze skóry. Na głowie nie pozostało mu ani jednego włosa, czas obszedł się z nim nader drastycznie i brutalnie. Człowiek ten był potwornie chudy i bardzo blady, jakby od wielu lat nie widział światła poza płomieniami białych świec, które rzędami były przymocowane do ścian. Wyglądał jak szkielet, jakiego już nieraz widział i jakim potrafił się zachwycać i opowiadać o nim z wręcz piekielnym zapałem.

Co mogło sprawić, że człowiek ten stał się tym, kim jest? Dlaczego wybrał ciemną stronę człowieczeństwa i został nekromantą? Z jakiego powodu doprowadził się do takiego stanu, stanu pół-życia i pół-śmierci? Odziana w czarne szaty, mroczna postać trzymała na kolanach swymi upiornie chudymi palcami grubą księgę w twardej, skórzanej okładce. Na grzbiecie widniał nabazgrany koślawymi literami napis – Shoggoth. Osobnik otworzył wolumin na pierwszej stronie i w słabym blasku białych świec ustawionych rzędami począł czytać zdania tak dobrze sobie znane, do których tak często wracał, o których jednak nie chciał pamiętać.

Nazywam się Eldon. Moje nazwisko brzmi Nelvar. Odziedziczyłem je po ojcu, myśliwym, ale obawiam się, żeto jedyna moja pamiątka po nim. Podobno umarł kilka miesięcy po moich trzecich urodzinach, a ja miałem wtedy zbyt mało wiosen na karku, by to pamiętać. Dopiero w wieku sześciu lat, gdy byłem już w stanie cokolwiek pojąć i zasypywałem matkę pytaniami o ojca, usłyszałem rzekomą historię jego śmierci. Wyruszył na polowanie, jak co dzień. W lesie podobno zaatakował go niedźwiedź. Podobno łowca spadł z konia i podobno zdziczała bestia rozerwała go na kawałki. Podobno. Moja rodzicielka mówiła szybko, niespokojnie, jakby rzucała tylko słowa. Nieraz urywała zdania przy jakiejś sylabie wewnątrz wyrazu i przechodziła do innej myśli. Wyczułem to. Ona nie potrafiła kłamać, zdawała sobie z tego sprawę. Wyłożyła mi, że są to poważne sprawy i przekaże mi skrywaną przez siebie tajemnicę, jak będę starszy. Tak żyłem w spokojnej niewiedzy przez cztery i pół roku. Czas ten spędziłem tak, jak każde dziecko wykorzystuje całe swoje dzieciństwo. Nie martwiłem się przeszłością i nie odczuwałem strachu przed niczym, co bardziej świadczyło o głupocie niż o jakiejś beznadziejnej odwadze. Zapomniałem o obietnicy matki i z pewnością nie zadawałbym głupich pytań, gdyby pewnego dnia moja opiekunka nie wezwała mnie na wysoce poważną rozmowę. Wyjawiła mi ten przerażający sekret, upiorną prawdę, której grozy nie przeczuwałem nawet w najmroczniejszych koszmarach.

Ojciec rzeczywiście pojechał tego dnia na polowanie, ale wrócił do domu żywy. Nie przyprowadził z powrotem swego wierzchowca i nie sposób było się od niego dowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło tam, w lesie. Wszelkie próby nawiązania z nim kontaktu kończyły się klęską. Można było to tłumaczyć opętaniem lub pomyleniem zmysłów związanym z tragicznymi przeżyciami. Najprawdopodobniej ujrzał upiora albo jakiegoś demona z najczarniejszych odmętów piekieł. Wypowiadane przez niego słowa nie układały się w żadne logiczne zdania, bełkotał coś tylko cicho. Bał się chyba, że ktoś może usłyszeć jego opowieść. Potrafił powtarzać po kilkadziesiąt razy jeden, pozbawiony sensu wyraz, a potem milczał do końca dnia. Jego zachowanie również budziło zaniepokojenie. Jakby osoba odczuwająca wyjątkowo intensywny lęk przed czymś lub przed kimś, chodził chaotycznie po domu, przeszukiwał szafki, zamykał okna i drzwi, a jak już były zamknięte, upewniał się, czy zrobiono to dokładnie. Jego oczy budziły przerażenie – mętne, bez jakiegokolwiek wyrazu, tępe spojrzenie wbite w chyba nawet jemu nie znany skrawek podłogi. Jednak nie to było najstraszliwsze.

Pewnej nocy ojciec wstał z łóżka i przeszedł do któregoś z sąsiednich pomieszczeń, co matki nie zdziwiło, bowiem on tak się zachowywał co noc. Tym razem jednak nie wrócił, a zza ściany dobiegł demoniczny śmiech przesycony dźwiękiem piekielnego, triumfalnego krzyku. Przerażona kobieta pobiegła do kuchni, gdzie zastała siedzącego na krześle, trzymającego w prawe ręce ciężki nóż, uśmiechniętego męża. Lewa ręka była ułożona w nienaturalny sposób na blacie a staw łokciowy wydawał się być roztrzaskany. Obłąkany mężczyzna wyciął głębokie nacięcie na ręce w okolicy zgięcia łokciowego po wewnętrznej stronie i odłożywszy nóż na stół, począł wyrywać kość łokciową z obficie krwawiącej ręki. Gdy doszedł do wniosku, że nie będzie to takie proste, ponownie chwycił kuchenne narzędzie i wymierzył głowicą parę ciosów w nadgarstek, śmiejąc się przy tym upiornie. Po strzaskaniu kości nadgarstka bez problemu wyszarpał kość promieniową i łokciową. Ojciec cisnął zakrwawione gnaty na ziemię, a pozbawiona kości lewa ręka poczęła bezwładnie zwisać na cienkim płacie skóry, który po chwili rozerwał się pod ciężarem zniszczonej kończyny. Zaciśnięta w pięść dłoń wraz z rozwarstwiającymi się tkankami skóry i mięśni zatopiła się w rosnącej, szkarłatnej kałuży krwi. Dalsze wydarzenia matka opisywała wyjątkowo obrazowo, zachowując pełnię grozy tej sytuacji. Śmiech jej męża ustąpił miejsca piekielnemu zawodzeniu. Nie był to krzyk ludzki. Takie odgłosy byłoby można przypisywać jedynie osobie zmarłej, lecz w jakiś nienaturalny sposób ożywionej. W tym skowycie zawarły się najmroczniejsze hałasy z samego dna otchłani: piekielne dzwony, ryk rozszalałego Behemota, szydercze śmiechy Lilith, oblubienicy Asmodeusza, sarkastyczne śpiewy harpii a może nawet jęki palonych żywcem dzieci składanych w ofierze Molochowi. Po tym ostatnim, upiornym tchnieniu życia, ojciec mój opadł bezsilny na nasiąkniętą krwią posadzkę i skonał. W taki sposób zakończyła się makabryczna opowieść o śmierci tego człowieka. Matka popadła jakby w pewnego rodzaju trans, który przerwało dopiero jej własne łkanie, dosyć szybko przechodzące w płacz, aż wreszcie w rozpacz. Poprosiła mnie, abym już nigdy nie wypytywał o tą tragiczną historię. Widocznie nadal za bardzo ją to przerażało. Mną ta opowieść nie wstrząsnęła tak bardzo, jak myślałem, że mogłaby to zrobić, ale postanowiłem uszanować wolę matki i udawać, że nie pamiętam.

Od tamtego czasu przez kilka lat nic ciekawego w moim życiu się nie wydarzyło. Porzuciłem zabawy z rówieśnikami, a moim placem zabaw stała się wiejska biblioteka. Nie zawierała ona zbyt wiele ksiąg, lecz udało mi się wyszukać parę pobudzających moją wyobraźnię tytułów. Wtedy właśnie zainteresowałem się demonologią i dzięki temu lepiej mogłem zrozumieć przypadek mojego ojca.

To jednak jest nieistotne, bowiem najważniejsze stały się wydarzenia z pewnej, listopadowej nocy. Było chłodno, ale jak na tę porę roku, zimno nie dokuczało aż tak dotkliwie, jak mogłoby przeszkadzać. Na ciemnogranatowym całunie nieba mrugały różnymi barwami tysiące świetlistych gwiazd. Nie dostrzegłem żadnej chmury, a miesiąc rozsyłał dookoła srebrnozłoty blask, lekko rozświetlając tą mroczną scenerię. Ja leżałem w swojej komnacie, nie mogąc usnąć. Rzadko zdarzają mi się bezsenne noce, ale ta była sama w sobie niezwykła. Czuwając bez ruchu, wsłuchiwałem się w ciszę nocy. Nagle bezdźwięczność mroku została zagłuszona tajemniczymi szmerami. Początkowo ciche, stawały się coraz bardziej wyraźne i zaczęły do nich dołączać upiorne jęki i zawodzenia. Usłyszałem także odgłosy czyichś kroków, a raczej szurania stopami po podłodze. Gdy hałasy stały się na tyle głośne, że byłem w stanie określić miejsce ich źródła, oprócz słuchu, inne zmysły zaczęły wyczuwać obecność obcej istoty w sypialni matki. Wyczuwałem fale ostrego, przenikliwego zimna, takiego, jakie przynosi ze sobą zimowy wiatr, zapowiadając nadejście zamieci śnieżnych, a prócz tego moje nozdrza wychwyciły silny i odrażający fetor. Smród ten dało się porównać do najokropniejszego połączenia zapachów gnijącego mięsa, spalonych gałęzi i liści oraz krwi. Zebrało mi się na wymioty i odczułem porażającą grozę, lecz ciekawość i natura badacza w końcu zdławiły upiorny lęk przed nieznanym i postanowiłem bliżej przyjrzeć się wydarzeniom w sąsiednim pomieszczeniu. Podniosłem się ze skórzanego materaca i starając się ignorować straszliwy odór, wykonałem kilka kroków przed siebie, aż stanąłem w progu pokoju mojej matki.

To, co tam ujrzałem, napełniło mnie obezwładniającym lękiem, poczułem nagle nieopisane przerażenie i trwogę oraz żałowałem, że w bibliotece czytałem te wszystkie bluźniercze, okultystyczne księgi. W cichym blasku księżycowej poświaty, nad leżącą kobietą pastwił się upiorny stwór, makabryczne monstrum, które jedynie kształtem i wzrostem przypominało człowieka, którym możliwie kiedyś było. Groteskowa kreatura o grobowo bladej skórze i pozbawiona jakichkolwiek innych tkanek prócz kostnej na lewym przedramieniu i w okolicach prawego kolana, miała ciało częściowo zgniłe, a miejscami nawet zwęglone, co tworzyło odrażający kontrast z trupiobiałą skórą i nagimi kośćmi. Makabryczne, jakby dopiero wykopane z mogiły stworzenie, rozszarpywało moją leżącą matkę przy pomocy tępych zębów i przypominających sztylety szponów prawej ręki. Jedynymi słyszanymi przeze mnie odgłosami w tej chwili było mlaskanie bladego stwora i trzask łamanych kości mojej matki. Mięsożerna istota nagle oderwała paszczę od twarzy leżącej kobiety i skierowała wzrok w stronę wejścia do sypialni. Oblicze stwora było prawie czarne od krwi, ale nie to budziło największe przerażenie, lecz błyszczące ślepia, żółte i bezduszne. Jakby jarzyły się własnym, upiornym światłem, połyskiwały srebrnobladą poświatą księżyca. Potwór wbił we mnie tępe, nienasycone spojrzenie i zastygł w bezruchu. Następne zdarzenia rozegrały się bardzo szybko. Bestia zawyła suchym skowytem, takim, jaki mogłaby wydać z siebie młoda dziewczyna żywcem wrzucona do wrzącego oleju, a następnie jednym, niezgrabnym skokiem dostała się do okna i wypełzła na zewnątrz, używając jedynej sprawnej, prawej ręki.

Nie wiem, czemu ta kreatura tak szybko uciekła, a nie rzuciła się na bezbronnego chłopca. Jeszcze przez kilka chwil stałem bez ruchu i czekałem, aż groza wypełniająca pomieszczenie zelżeje do tego stopnia, by ustąpił upiorny paraliż spinający moje wszystkie mięśnie i nie dający możliwości wykonania jakichkolwiek gestów. Podszedłem do martwej matki, gdy tylko odzyskałem chociaż częściową władzę nad ciałem. Zwłoki leżały na zakrwawionym łóżku, posoka wsiąkła w pościel i spływała strugami na posadzkę. Twarz kobiety była pozbawiona sporego płata skóry, od lewego ucha aż do ust. Widniały na niej ślady tępych zębów napastnika. W czaszce ziały puste oczodoły, prawdopodobnie wydłubano i połknięto ich zawartość. Brzuch został rozcięty, a żebra połamane. Wewnątrz dało się zauważyć brak serca, lewego płuca, żołądka i sporej części jelit. Reszta długiego sznura jelitowego zwisała z łoża, a z końca sączyła się szkarłatna krew. Więcej ten okrutny stwór prawdopodobnie nie zdążył zjeść, chociaż wątroba posiadała pewne oznaki pogryzienia. Ten makabryczny widok rozszarpanej osoby, która tyle dla mnie zrobiła, mimo wszystko napawał mnie spokojem. Nie robiło to na mnie takiego wrażenia, jakby mogło robić na kimś innym. Przyglądałem się z zaciekawieniem wszystkim pozostałym organom i fragmentom kości, oraz zastanawiałem się, jak to wszystko mogło funkcjonować.

Gdy przerażający widok zdołał już we mnie wywołać zachwyt, do pokoju wbiegł przestraszony sąsiad, którego pewnie zwabił piekielny krzyk. Z pewnością mężczyznę zmroziła upiorna groza zaistniałej sytuacji, w której syn pochylał się nad zmasakrowaną matką, ponieważ pierwsze, co zrobił, to szarpnął mnie za ubrania i uniósł na wysokość swojej twarzy. Dalsze wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. Sąsiad zniósł mnie do piwnic mojego domu, cisnął ze schodów i zamknął na głucho ciężkie, drewniane drzwi. Siedziałem tam chyba jakiś jeden dzień, z upiornymi myślami i bez możliwości opuszczenia lodowatego, budzącego grozę pomieszczenia. Ten głupi człowiek może sobie myśleć co chce, nawet to, że zabiłem własną matkę. Nie miałem zamiaru go z tego błędu wyprowadzać, bo jedyne, na co mógłbym liczyć, to brak wiary ze strony ludzi i może jakaś spektakularna egzekucja. A tak, nie wiadomo.

Wrota otworzyły się na swoją maksymalną rozwartość. W korytarzu z początku ujrzałem jedynie nikły, czerwony blask ognia. Po chwili w progu ukazały się trzy postacie: dwóch osiłków w skórzanych płaszczach i niosąca pochodnię kobieta. Nie pamiętam jej twarzy, było za ciemno na wychwytywanie takich szczegółów. W pamięci pozostała mi jednak suknia: czerwona, długa do samej ziemi i mieniąca się różnymi odcieniami szkarłatu. Opisana przeze mnie trójka zaczęła się zbliżać w moją stronę. Postanowiłem udawać , że śpię. Jeden z mężczyzn się widocznie tym nie zraził, więc szarpnął mną za włosy i ustawił do pozycji siedzącej. Po krótkiej ciszy usłyszałem głos kobiety: dźwięczny, melodyjny, trochę surowy i wywołujący delikatne mrowienie na plecach. Mógłbym to porównać jedynie do zawodzenia sukkuba, który ma zamiar doprowadzić swoją diabelską obecnością mężczyznę do obłędu. Jednak to, co ten głos wyraził, było dla mnie dziwne i mętne. Zrozumiałem tylko, że się nadam. Nie miałem pojęcia do czego, albo na co, oraz czego oni w ogóle ode mnie chcieli. Później pamiętam jedynie mocny cios tępym narzędziem w potylicę, ostry ból przeskakujący impulsem przez całe ciało, a potem zawroty głowy i utratę przytomności.

Świadomość odzyskałem w całkowicie zaciemnionym pomieszczeniu. Początkowo myślałem, że straciłem wzrok, gdyż nie zauważałem różnicy przy otwieraniu i zamykaniu oczu, ale wszystko wydawało się być w porządku. Nie odczuwałem bólu w okolicach oczodołów, a jak dotykałem tych miejsc dłońmi, nie odnalazłem żadnych uszkodzeń. Jedynym zmysłem, jaki mógł cokolwiek wyjaśnić, było czucie. Dokuczało mi przenikliwe zimno, które jakby swe źródło miało w otaczającym mnie mroku. Gdy podniosłem swe ciało i miałem zamiar się przejść, żeby chociaż rozruszać odrętwiałe kończyny, po jednym kroku napotkałem silny opór w postaci ściany. Zrozumiałem, że jestem zamknięty w małej celi o wymiarach około dwa na trzy kroki. Fakt ten wywołał u mnie niekontrolowany napad panicznego przerażenia: ktoś uwięził mnie w upiornej celi pod pretekstem tego makabrycznego morderstwa, a teraz chce coś ze mną zrobić. Oby tylko nie były to te okrutne rytuały okultystyczne, o których wzmianki czytałem w tych strasznych, przesyconych szyderczością grimuarach. Macając na oślep ściany w poszukiwaniu wyjścia z tego piekielnego więzienia, wyczułem rękami drzwi. Były wykonane z metalu, takie upiornie zimne i gładkie, stare i zardzewiałe, miejscami chropowate. Nie dało się uciec. Postanowiłem usiąść w kącie i czekać, ponieważ i tak nie zostało mi nic innego, jak tylko czekać. Nie wiem, ile czasu upłynęło, ale drzwi się w końcu otworzyły. Bardziej mnie to powinno przerażać niż cieszyć, bo w progu stanęła kobieta podobna do sukkuba i pewien mężczyzna w czarnych szatach. Nie zdążyłem jednak jakkolwiek zareagować, bo towarzysz sukkubicy w czerwonej sukni zdzielił mnie trzymaną w ręku lagą po karku. Ponownie odpłynąłem.

Po otworzeniu oczu zrozumiałem dokładnie, o co tak naprawdę chodziło. To, co dane mi było oglądać, napełniło mnie takim niewyobrażalnym strachem i tak okrutnym przerażeniem, że przeklinałem moment, w którym się ocknąłem i nawet wolałbym w takiej chwili nie żyć. Na podłodze widniał naniesiony ludzką krwią pentagram, piekielna gwiazda pięcioramienna wpisana w krąg, od której czuć było ohydny zapach posoki. Ja znajdowałem się na jednym z ramion tego malowidła, chociaż na wszystkich pięciu wierzchołkach klęczeli związani ludzie. Na łukach między nami płonęły upiorne, białe świece, takie same, jak na przecięciach linii tworzących makabryczny pentagram. W środkowym pentagonie leżała, przywiązana do ziemi łańcuchami za ręce i nogi, nieco otyła osoba. Reszta ofiar, podobnie jak ja, się już ocknęła, a na ich twarzach malował się lęk i porażająca groza. Wszystko to tworzyło wyjątkowo upiorny nastrój strachu, od którego zwykły, przeciętny człowiek postradałby zmysły, co pewnie spotkało osobę po mojej prawej stronie. Postanowiłem wyrwać się z tego szatańskiego letargu, lecz i ja zostałem skrępowany grubymi powrozami.

Gdy odwróciłem głowę, dostrzegłem przemieszczającego się upiora. Był to kultysta, ten sam, który mnie ogłuszył w mrocznej celi. Jego biała, rytualna szata zdawała się być jeszcze bledsza w zestawieniu z ciemnością tej sali, a łysa głowa z wypalonym znakiem pentagramu na czole, połyskiwała w blasku świec prawie tak wyraziście, jak srebrny, okultystyczny sztylet w prawej i szklana fiolka w lewej dłoni. Szkarłatna sukkubica też znajdowała się w tej sali. Nie widziałem jej, ale z mroku rytualnego pomieszczenia nagle dobiegł mnie ten dźwięczny, melodyjny głos. Tym razem, zamiast delikatnego mrowienia, wywoływał oszałamiający impuls obrzydzenia i okropieństwa. Kobieta coś wykrzykiwała, zapewne jakieś nieznane mi formuły magiczne w obcym języku. Dialekt ten, w całej swej szyderczości, bardziej przypominał odrażający bełkot, niż jakąś składną i cywilizowaną mowę i mimo usilnych starań zrozumienia czegokolwiek, w końcu musiałem zrezygnować. Wolałbym nawet nie słyszeć tych krzyków i pisków okultystki, gdyż prawie zachwiało to czystość mojego umysłu i doprowadziło mnie do obłąkania, a potrzebowałem jasności myśli.

Kultysta nagle stanął w miejscu, uniósł dłonie w górę i na moment zastygł w bezruchu, jakby skupiając się przed wykonaniem wyjątkowo odrażającej czynności. Po chwili medytacji zrobił dwa kroki w kierunku drugiej po lewej ode mnie osoby lezącej związanej rogu pentagramu, przystanął przy niej, położył pusty flakonik na podłodze i dokonał najstraszliwszej i najokrutniejszej rzeczy, jakiej w zaistniałej sytuacji mógł dokonać. Chwycił związanego mężczyznę za włosy i silnym, zdecydowanym ruchem ułożył go do pozycji klęczącej. Nożownik przyłożył sztylet do gardła krzyczącego z przerażenia człowieka, po czym ofiara umilkła. Wszyscy umilkli. Wszyscy, prócz przyczajonej w mroku demonicznej kobiety, dalej recytującej upiorne i inkantacje. Do makabrycznych modłów dołączył się trzymający ofiarę kat, cicho mamrocząc pod nosem upiorne zaklęcia. Wykonał wyraźny ruch ręką i rozciął trzymanemu mężczyźnie szyję, wraz z przełykiem, tętnicą i wszystkimi miękkimi tkankami. Stal zazgrzytała o kości kręgów szyjnych, a na ziemię chlapnęła czerwona ciecz. Ciało zamordowanego drgnęło ostatnimi konwulsjami życia i z pewnością osunęłoby się na podłogę, gdyby nie połączenie kręgami z trzymaną przez zabójcę głową. Z widocznej w przekroju szyi tętnicy coraz szybciej tłoczyła się krew. Okultysta zamienił nóż na szklaną ampułkę i przyłożył ją do szkarłatnej strugi spływającej po fragmencie nagiej szyi zabitego człowieka. Nikt ze skazańców nie był w stanie nawet krzyknąć z przerażenia, patrzą na to, bo zapewne odczuwali strach tak paraliżujący, że nie pozwalał nawet się odezwać. Każdy wpatrywał się tylko błędnym spojeniem na okrutnika, który po napełnieniu butelki szkarłatną cieczą, puścił ofiarę rytualną z silnego chwytu i zabrawszy sztylet, zbliżył się do świecy ustawionej na łuku między zwłokami a moim sąsiadem z lewej.

Kultysta opróżnił fiolkę, wylewając całą jej zawartość na tę świecę, która z upiornym sykiem wyzbyła się swego bladego płomienia. W tej samej chwili świeca na najbliższym okultyście wierzchołku wewnętrznego pentagonu rozbłysła wściekłym, rubinowym blaskiem, a przykuty na środku malowidła mężczyzna jęknął przeraźliwie, jakby z przyczyny niezwykle intensywnych cierpień podczas kilkudniowych tortur. Morderca spojrzał na leżącego z zadowoleniem i podszedł do kolejnej ofiary – osoby tuż koło mnie. Ten próbował się stawiać, wierzgał związanymi nogami i łkając błagał o litość, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Został zabity w taki sam sposób, jak jego poprzednik, a jego krew ugasiła kolejną świecę, rozświetlając przy tym jedną z wewnętrznych. Ofiara wewnątrz kręgu zawyła jeszcze przeraźliwiej niż ostatnio. Pod nią, nie wiadomo skąd, pojawiła się ciemnopurpurowa kałuża cieczy, a jej brzuch wydął się jeszcze bardziej, niż można było to zaobserwować do tej pory. Nagle skóra na wybrzuszeniu uległa pęknięciu, a z wnętrza wylały się trzewia wraz ze sporą ilością krwi. Ze środka mężczyzny wypełzły także upiorne, kościste, oblepione czerwonym płynem palce, a za nimi cała, demoniczna, jakby należąca do samego diabła ręka wielkości ludzkiej. Wykonywała zamachy w powietrzu, jakby próbując coś chwycić, a potem, powykrzywianymi szponami, zaczęła wyrywać prawie martwemu człowiekowi kawałki mięsa z ciała i ciskała nimi w różnych kierunkach. Upiór w białej szacie zaśmiał się szyderczo i triumfalnie na ten widok. Zrozumiałem, że po śmierci wszystkich ofiar, demon całkowicie rozszarpie osobę na środku i opuści jej ciało, oraz że właśnie nadchodzi kolej mojej rytualnej egzekucji. Morderca podszedł do mnie, chwycił mocno i przyłożył nóż do przełyku. Mogłem się bliżej przyjrzeć zakrwawionemu narzędziu zbrodni, a to dostarczyło mi kolejnej porcji grozy. Miecz wyglądał podobnie do machairy, broni z krótką, sierpowatą głownią i głowicą stylizowaną na kształt głowy kruka, chyba najmroczniejszego ptaka.

Już ten sztylet, przeznaczony do rytualnych mordów, miał mi przeciąć gardło, gdy przypomniałem sobie pewną zakurzoną księgę traktującą o okultyzmie. Tam, przy ilustracji pękniętego pentagramu, widniał fragment tekstu i między innymi zawierał kilkuwyrazowy zlepek różnych sylab, jakby chaotycznie ułożonych, zapewne tworzących w jakimś prastarym dialekcie słowa. Wyrecytowałem cicho z pamięci owe zdanie, a ręka trzymająca sztylet zadrżała. Powtórzyłem formułę, głośniej i wyraźniej. Wtedy oprawca mnie puścił, nóż wypadł mu z dłoni, a on legł na wznak na posadzce pomieszczenia, zakrył uszy rękoma i krzyknął z przerażenia ochryple, a ukryta w ciemnościach kobieta przerwała inkantację. Powtórzyłem niezrozumiałe zaklęcie, lecz tym razem na całe gardło, najgłośniej, jak tylko potrafiłem. Sala wypełniła się jękami i wyciem obecnych tam osób. Szkarłatna sukkubica pisnęła przenikliwym i wwiercającym się w uszy głosem, a współwięźniowie przeraźliwie wrzeszczeli na widok tego, co działo się z ręką demona. Ciało, z którego upiorna kończyna się wyłoniła, było już doszczętnie zmasakrowane. Koszmarna część ciała miotała się na wszystkie strony w agonalnym szale, po czym ukryła się we wnętrznościach rytualnej ofiary i pewnie powróciła do swojej domeny. Potem nastała cisza, nie zaobserwowałem nawet najmniejszego ruchu w tym makabrycznym pomieszczeniu, prócz tańczących płomieni świec. Użyłem porzuconego ostrza do ścięcia sznurów związujących moje dłonie i stopy. Nareszcie odzyskałem wolność, skończyło się to krwawe przedstawienie szaleństwa i zgrozy.

Zebrałem resztkę sił, które mi pozostały i wstałem z zimnej podłogi. Byłem wyczerpany i moje ciało było obolałe, więc postanowiłem w pierwszej kolejności odszukać czegoś do jedzenia. Przez masywne, drewniane drzwi, wyszedłem na korytarz. Na ścianach przywieszone były płonące pochodnie, w których blasku dało się dokładnie zbadać to podłużne pomieszczenie. Tuż przy mnie znajdowało się wyjście na schody wyprowadzające z piwnic, a naprzeciwko wejścia do sali rytualnej były drzwi do biblioteki. W głębi korytarza znalazłem laboratorium z wielkim, dębowym stołem po środku i małą celę, w której zapewne spędziłem trochę czasu. Żywność znalazła się w końcu na drewnianym stole w pomieszczeniu z półkami uginającymi się pod ciężarem starych tomisk. Niby tylko kubek wody i czerstwy chleb, ale możliwość zjedzenia czegokolwiek poprawiła moje samopoczucie.

Gdy zregenerowałem choć w niewielkim stopniu energię, postanowiłem zbadać wnikliwiej te komnaty. Mimo śmierci napastników i zażegnania grozy wynikającej z odprawiania mrocznych rytuałów, sale te nadal wydawały mi się upiorne i straszne. Wszystkie miejscowe księgi dotyczyły tematyki demonologii, okultyzmu, nekromancji i czarnej magii, chociaż między tymi mrocznymi grimuarami odnalazłem kilka podręczników anatomicznych. Przeszedłem spokojnym krokiem do sali rytualnej, aby przyjrzeć się pozostawionym tam zwłokom. Jak się okazało, nie wszyscy byli martwi. Jedyna żywa osoba zapłaciła za swoje przeżycie wyjątkowo wysoka cenę – zupełnie utraciła rozum. Mężczyzna ten leżał na zimnej posadzce i uderzał głową o kamienną płytę podłogi. Drugi z tych nie zamordowanych niestety sam umarł, najprawdopodobniej z przerażenia, patrząc na dziejące się dookoła okrutności. Oprawcy także postradali życie. Kobieta w purpurze zadławiła się własnym językiem, który sobie odgryzła i zapewne połknęła, gdyż nie mogłem go znaleźć dookoła na podłodze. Kultystka leżała nieruchomo pod ścianą, a z jej ust ciekła ciemnoszkarłatna krew. Nie lepiej wyglądał mój oprawca, który z taką radością mordował ludzi ku uciesze jakiegoś demona. Zobaczyłem go w dokładnie tej samej pozycji, jaką przybrał przy drugiej inkantacji pamiętanego przeze mnie zdania, tyle, że z głowy tego mężczyzny tłoczyła się czerwona ciecz, a spod strzaskanych płyt czaszki wyglądał pomarszczony mózg.

Widok tylu martwych ciał, jak i wyposażenie i znajdujące się tam księgi, bardzo mnie ucieszyły. W pomieszczeniu z dębowym stołem, w szafie wmurowanej w ścianę, skryte były najróżniejsze narzędzia chirurgiczne oraz ampułki z roztworami o rozmaitych zastosowaniach. Wszystko to pozwoliło mi dokładniej przebadać zwłoki wszystkich uczestników mrocznej sesji, a tego obłąkanego mężczyznę kroiłem na żywca, ale nie zgłaszał sprzeciwu. Pewnie po tym wszystkim, co ostatnio przeszedł, nie robił na nim wrażenia widok pastwiącego się nad jego ciałem człowieka ze skalpelem. Co innego zrobiłem z ofiarą zmarłą z przerażenia. Zasugerowały mi to informacje zaczerpnięte z ksiąg neoromantycznych i magicznych. Woluminy te wspominały o sposobach ożywiania martwego ciała. Szczerze mówiąc, ja za bardzo nie wierzyłem w teorię przywrócenia życia, ale w pomieszczeniu z wejściem w sali z malowidłem na podłodze, obok okultystycznego ołtarza, znajdowały się również skrzynie wypełnione różnymi sprzętami rytualnymi i nasączonymi magią przedmiotami, co skłoniło mnie do przetestowania owych metod reanimacji. Znalazłem tam wszystkie potrzebne do ożywienia elementy. Nie będę się w tym miejscu rozwodził nad wymaganymi narzędziami i dokładnymi czynnościami, gdyż to wymagałoby całej księgi, jak nie księgozbioru, ale ostatecznie okazało się, że ożywienie zwłok jest naprawdę możliwe. Poddany reanimacji osobnik począł wymachiwać rękami i nogami, próbował nawet wstać, ale od razu się przewrócił.

Co prawda, nie dało się już nic z nim zrobić, ale sam fakt, że ta cała nekromancja w połączeniu z czarną magią ma jakiś sens, nakłoniło mnie do przemyśleń nad dalszym swoim życiem. Postanowiłem całym sobą oddać się studiowaniu tych przeklętych, bluźnierczych ksiąg i makabrycznych woluminów, a te upiorne piwnice przekształcić na swoje mroczne laboratorium. W jednym z bestiariuszy odszukałem wzmiankę o prastarej, bezkształtnej istocie, zamieszkującej pradawne ruiny wymarłej rasy. Ten stwór zwał się shoggoth. Jak dla mnie, słowo te brzmiało wyjątkowo upiornie i postanowiłem przyjąć je jako swe nowe imię. Tego dnia umarł przestraszony chłopiec Eldon Nelvar, a na jego miejsce narodził się mroczny i okrutny Shoggoth Nekromanta.

W pomieszczeniu panował półmrok. Ustawione rzędami na odpowiednio przygotowanych, wmurowanych w ścianę podstawkach świece już przygasały. Ich blask ustępował coraz bardziej wypełniającej pokój ciemności. Mroczny nastrój zimnych piwnic wzmagał się i coraz ciężej było ujrzeć makabryczne przedmioty znajdujące się między tymi kamiennymi ścianami. Siedzący na brzozowym stołku mężczyzna z trudem odczytał w świetle nielicznych świec ostatnie słowa swego krótkiego pamiętnika. Od ponad dwudziestu lat nie dopisał ani jednego zdania o swych przeżyciach i przemyśleniach. Tę księgę, która początkowo miała być jego dziennikiem lub autobiografią, zaczął wypełniać opisami swoich straszliwych badań i krwawych eksperymentów. Stało się to istotą jego wyalienowanego życia. Całymi dniami potrafił wertować stare tomiska w poszukiwaniu wskazówek i inspiracji do przeprowadzanych przez siebie mrocznych testów. Coraz rzadziej wychodził do ludzi, może dlatego, bo zrozumiał, że oni woleli go unikać i po prostu się go bali. Chodził na targowisko nie tak często jak kiedyś, a zaopatrywał się na jakiś dłuższy okres czasu, skupując przy tym ścierwa zabitych przez straże monstrów. Jedno z nich znajdowało się w szklanym słoju w rogu sali i właśnie na nie mroczny osobnik teraz spoglądał swym ostrym i zimnym spojrzeniem, które kiedyś było radosne i pełne ciepła. Od mężczyzny emanowała aura mroku i okrucieństwa.

Dlaczego? Co sprawiło, że stał się tym, kim jest? Można by pomyśleć, że taki się narodził, że jego zło jest pierwotne, lecz nie jest to do końca prawda. Przeżyte przez niego okropieństwa odcisnęły na nim nad wyraz wyraźne piętno. To te zdarzenia sprawiły, że stał się taki. W jego życiu, tak jak u każdego człowieka, zaistniało na tyle intensywne wydarzenie, że jakby zdeterminowało jego dalsze istnienie i znacznie zmodyfikowało światopogląd. Można by rzec, że mag sam podjął taką decyzję o swej przyszłości, ale jaką miał alternatywę? Nie mógł ot tak zapomnieć o tych szokujących zdarzeniach. Niby w dzieciństwie już zdradzał zainteresowanie ciemną stroną ludzkiej duszy, ale czy skończyłby tak, jak teraz, gdyby to wszystko po prostu nie miało miejsca? Kiedyś był w stanie odrzucić te mroczne tajemnice, konfrontując je z racjonalnym umysłem. A co się z nim stało? W jego życiu, tak jak w życiu każdego innego człowieka, miało miejsce pewne wydarzenie, które ukształtowało jego osobowość i sprawiło, że stał się tym, kim jest .

W pomieszczeniu zapanowała całkowita ciemność, ostatnia świeca utraciła swój tańczący płomień. Nekromanta zamknął z hukiem księgę, cisnął nią w mrok, powstał z brzozowego stołka i udał się na spoczynek.
Tak po pierwsze.. Powinieneś to opowiadanie umieścić w dziale horror. Pomysł miałeś interesujący, nieźle poprowadzony. Klimat mroczny. Pachnie miejscami tymi zapleśniałymi lochami i rozkładającymi się zwłokami. To był miodek. Teraz dziegieć
Twoją plagą są powtórzenia. Samego słowa "Makabrycznie" naliczyłem kilkadziesiąt, z lubością używasz słów upiornie i piekielnie. Słowa jak słowa. ale powtarzane w co drugim zdaniu psują trochę efekt. Nie wypisywałem błędów jak leci, bo czytałem to opowiadanie w podróży i warunków trochę nie było. Wciągnęło mnie, więc jest nieźle, jednak nad warsztatem musisz jeszcze popracować.
Na początek :
Lovecrafta ostatnio odkryłem (Przypadek Charlesa Dextera Warda, oraz Opowieści o Makabrze i Koszmarze) więc za zainteresowanie jego twórczością masz u mnie plus.
To po pierwsze.
Makabrycznie - Groteskowo, Obrzydliwie, Strasznie, Przerażająco... SYNONIMY Big Grin
To po drugie.
Opis samobójczej śmierci ojca głównego bohatera - naprawdę niezły. Taki... psychopatyczny.
To po trzecie.

A teraz błędy...
Cytat:W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym źródłem światła były rzędy białych
świec stojących na specjalnie do tego celu wmurowanych w ściany podstawkach. Nie wszystkie jednak płonęły. Gdyby zapalono każdą z nich, byłoby w tym pokoju bez okien nawet jasno. Mroczny nastrój zimnych piwnic uległby zatarciu, lecz dałoby się ujrzeć makabryczne przedmioty znajdujące się między tymi kamiennymi ścianami.
Najpierw enter nie potrzebny - pierwsza linijka się kończy w połowie.
Makabryczne przedmioty... no, jakoś mi to słowo tu nie pasuje Tongue
"byłoby w tym pokoju bez okien nawet jasno" - nie, nie i jeszcze raz nie. Paskudnie sformułowane zdanie.

Cytat:najstraszniejszych koszmarów albo najmroczniejszych otchłani piekielnych.
Tutaj bym "albo" zmienił na "i". A słowa piekielnych i otchłani zamienił (i najmroczniejszych piekielnych otchłani)

Cytat:lub chorobą psychiczną graniczącą z obłędem u osoby,
-.- A obłęd to nie choroba psychiczna ? Psychologiem nie jestem, ale....

Cytat:świadczyły o długotrwałym zanikaniu duszy w tym człowieku
Długotrwałe zanikanie duszy... hmmm....jakoś mi to nie pasuje Big Grin Cały "wątek" z tym mi nie pasuje. Ale to tylko uwaga, a nie wskazanie błędu.

Cytat:Kiedyś może był normalny, żeby nie powiedzieć dobry, ale kolor niebieski ustąpił upiornej czerni.
Żeby nie powiedzieć... wywaliłbym to. Słowo może też.I o co biega z kolorem niebieski ? Może gdzieś wcześniej czegoś nie doczytałem, ale tego nie rozumiem.

Cytat:Człowiek ten był potwornie chudy i bardzo blady, jakby od wielu lat nie widział światła poza płomieniami białych świec, które rzędami były przymocowane do ścian.
Człowiek ten był potwornie chudy i blady jak kreda. Wyglądał, jakby od wielu lat siedział w ciemności, nie dopuszczającej do siebie najwątlejszego promienia światła.
Lepiej ?

Cytat:żeto jedyna moja pamiątka po nim
Że-to ---> Brak spacji

Cytat:Wszelkie próby nawiązania z nim kontaktu kończyły się klęską. Można było to tłumaczyć opętaniem lub pomyleniem zmysłów związanym z tragicznymi przeżyciami.
Absurd fabularny. Istnieją inne, prostsze wyjaśnienie. Spadł z konia i wyrżnął głową o kamień. Ktoś go walnął młotkiem w głowę. Itd.

Cytat:bowiem on tak się zachowywał co noc.
Bowiem zachowywał się tak co noc.


Póki co doczytałem do zainteresowania głównego bohatera demonologią. Mam teraz informatykę, więc...
Przejadę przez resztę, jak wrócę do domu. Póki co uczucia mam mieszane. Sporawo błędów, ale ciekawa (i, jakby to mój kolega Alf powiedział mHoczna) fabuła.
Kontynuuję... z niewielkim opóźnieniem.

Cytat:Było chłodno, ale jak na tę porę roku, zimno nie dokuczało aż tak dotkliwie, jak mogłoby przeszkadzać.
Słowa przeszkadzać bym wyrzucił.

Cytat:a miesiąc rozsyłał dookoła srebrnozłoty blask, lekko rozświetlając tą mroczną scenerię.
Miesiąc O.o Pogubiłem się w metaforach i epitetach, albo tu jest błąd.

Cytat:Nagle bezdźwięczność mroku została zagłuszona tajemniczymi szmerami.
Jak można zagłuszyć brak dźwięku ? Co najwyżej można ja przerwać...

Cytat:określić miejsce ich źródła
określić ich źródło

Cytat:Wyczuwałem fale ostrego, przenikliwego zimna, takiego, jakie przynosi ze sobą zimowy wiatr, zapowiadając nadejście zamieci śnieżnych, a prócz tego moje nozdrza wychwyciły silny i odrażający fetor.
Chłód i smród bym od siebie oddzielił kropką.

Cytat:Groteskowa kreatura o grobowo bladej skórze
Grobowo... hmm... trupio bladej brzmi...dobitniej ? Taak, dobitniej. Dobre określenie (od kiedy groby są białe)

Cytat:tkanek prócz kostnej na lewym przedramieniu
Eeee, jak można być "pozbawionym tkanek" ? To z czego się ona(ta istota) składała ?

Cytat:Makabryczne, jakby dopiero wykopane z mogiły stworzenie, rozszarpywało moją leżącą matkę przy pomocy tępych zębów i przypominających sztylety szponów prawej ręki.
O.o
Po 1 : Po co słowo "makabryczne" ?
Po 2 : "Jakby dopiero wykopane z mogiły stworzenie" - Po co to ? Nie pasuje w ogóle.

Cytat:wykonania jakichkolwiek gestów.
ruchów, a nie gestów.

Cytat:Ten makabryczny widok rozszarpanej osoby, która tyle dla mnie zrobiła, mimo wszystko napawał mnie spokojem. Nie robiło to na mnie takiego wrażenia, jakby mogło robić na kimś innym. Przyglądałem się z zaciekawieniem wszystkim pozostałym organom i fragmentom kości, oraz zastanawiałem się, jak to wszystko mogło funkcjonować.
Ten facet jest bardziej psychiczny od tego potwora... xD

____________________
Znowu robię przerwę... będę "korektował" po kawałku.
Witaj,

Zmęczyłeś mnie tym tekstem, niestety. Narracja prowadzona topornie, sporo powtórzeń (patrz niżej), kilka literówek i brak przecinków.

Po pierwsze: rzuca się w oczy cała masa powtórzeń słów: makabryczne, upiorne, straszne, mroczne, koszmarne etc. Jest ich zdecydowanie za dużo. Widać, że bardzo starałeś się wyzwolić w Czytelniku strach, przerażenie i obrzydzenie, ale starałeś się tak bardzo, że aż przedobrzyłeś! Po prostu nie jest to mroczne, a mhroczne. Wydaje się sztuczne i za bardzo na siłę.
Po drugie: pomijając fakt, że bohater musiał mieć nierówno pod sufitem, zdziwił mnie fakt, że po odbytym rytuale, w którym o mało nie zginął, pierwsze co robi to ... idzie zjeść! Sic.
Po trzecie: cały ten motyw pojawiających się znikąd potworów wydaje mi się sztuczny, ponieważ nie ma opisanego tła historii. Czyli jest dom, który stoi w pustce, bo nie wiemy gdzie, nie wiemy kiedy, do którego z jakiegoś powodu nie wiemy skąd wpadają sobie Demony i inne umarlaki. Zabijają ludzi i znikają w pustkę. Brakuje mi tu zdecydowanie tła, bo to wszystko jest jakby zawieszone w próżni.
Po czwarte: przesadziłeś z ilością powtórzeń jeśli chodzi o świece, ponieważ kilka razy w tak krótkim tekście wspominasz o tym, że były one poustawiane pod ścianami/ w rzędach/na pułkach itd, a wystarczyłoby naprawdę wspomnieć o tym raz. Wydaje mi się, że wynika to z tego, że strasznie starałeś się zbudować ten bardzo mroczny nastrój. Niestety: nie wyszło.
Po piąte: nie zadawaj pytań za Czytelnika. To Czytelnik ma je sobie zadać w trakcie czytania tekstu: np: Co mogło sprawić, że człowiek ten stał się tym, kim jest? Dlaczego wybrał ciemną stronę człowieczeństwa i został nekromantą? Z jakiego powodu doprowadził się do takiego stanu, stanu pół-życia i pół-śmierci? - jeśli fabuła jest dobra, to Czytelnik sam, bez Twoich pytań, będzie dążył do przeczytania tekstu i poznania odpowiedzi. Ty tymczasem zadałeś szereg pytań w środku tekstu i na jego końcu, co wg mnie było nieudaną próbą zainteresowania Czytelników. Niestety.
Po szóste: określenia : jakiś/jakieś itp nie wnoszą nic do tekstu. Unikaj ich.

Jeśli martwi Cię ilość komentarzy pod Twoim tekstem - zaangażuj się w życie forum. Komentuj, a zostaniesz skomentowany.

MOJE SUGESTIE:

dałoby się ujrzeć makabryczne przedmioty znajdujące się - powtórzenie: się/się
Małe słoiczki na półkach starego mebla - zamiast > mebla > szafy/regału/komody?
upiornej czerni. Strój, jak na nekromantę przystało, mienił się upiorną czernią: - powtórzenie: upiornej/upiorną, czerni/czernią
Na głowie nie pozostało mu ani jednego włosa, - <No głowie nie pozostał mu już ani jeden włos>
światła poza płomieniami białych świec, które rzędami były przymocowane do ścian. / w słabym blasku białych świec ustawionych rzędami - powtórzenie, wcześniej i później w tekście używasz identycznych określeń
żeto jedyna moja pamiątka po nim. - brak spacji
jakby rzucała tylko słowa. - <jakby chciała, żeby w ogóle jej nie słuchał> / <chciała, żeby szybko zapomniał o czym mówi>
tego sprawę. Wyłożyła mi, że są to poważne spraw - powtórzenie: sprawę/spraw
było się od niego dowiedzieć, co dokładnie się - powtórzenie: się/się
nie znany skrawek podłogi. - <nieznany>
trzymającego w prawe ręce ciężki nóż - <prawej>
sposób na blacie(,) a staw
śpiewy harpii(,) a może nawet jęki palonych
szydercze śmiechy Lilith, - <szyderczy śmiech>
ojciec mój opadł bezsilny na - wytnij > mój (wiadomo, że jego)
Było chłodno, ale jak na tę porę roku, zimno nie dokuczało aż tak dotkliwie, jak mogłoby przeszkadzać. - takie zabiegi tez nadużywasz, czyli : Jest A, ale nie jest tak bardzo A jakby mogło być. To nic nie wnosi do tekstu, a wręcz nuży. Lepiej unikaj tego typu określeń. Napisz: Jest A. - to zupełnie wystarczy.
nieba mrugały różnymi barwami tysiące świetlistych gwiazd. - czyli jakimi kolorami mogą świecić gwiazdy? Bo ja myślałam, że tylko na biało/srebrno.
Ja leżałem w swojej komnacie, - wytnij> ja (wiadomo, że on)
przyjrzeć się wydarzeniom w sąsiednim pomieszczeniu. Podniosłem się ze skórzanego materaca i starając się - powtórzenie: się/się/się
Groteskowa kreatura o grobowo bladej skórze i pozbawiona jakichkolwiek innych tkanek prócz kostnej na lewym przedramieniu i w okolicach prawego kolana, miała ciało częściowo zgniłe, a miejscami nawet zwęglone, co tworzyło odrażający kontrast z trupiobiałą skórą i nagimi kośćmi. - zdanie tasiemiec. Pokrój na kawałki, żeby zyskało na przejrzystości.
Nie robiło to na mnie takiego wrażenia, jakby mogło robić na kimś innym. - znów ten nieszczęsny zabieg. Wystarczy napisać: <Nie zrobiło to na mnie jednak wielkiego wrażenia>
Siedziałem tam chyba jakiś jeden dzień, - wytnij> jakiś
Wrota otworzyły się na swoją maksymalną rozwartość. - <Wrota otworzyły się z hukiem na oścież>
Postanowiłem udawać , że śpię. - spacja za dużo
co tak naprawdę chodziło. To, co - powtórzenie: co/co
ode mnie osoby lezącej związanej rogu pentagramu - <leżącej>
Wszyscy umilkli. Wszyscy, - powtórzenie: wszyscy/wszyscy
Do makabrycznych modłów dołączył się trzymający - wytnij> się
krzyknąć z przerażenia, patrzą na to, bo zapewne - <patrząc>
na łuku między zwłokami(,) a moim sąsiadem z lewej.
należąca do samego diabła ręka wielkości ludzkiej. - czyli co to jest <wielkość ludzka>? Wielkość całego człowieka?
Wykonywała zamachy w powietrzu, jakby próbując coś chwycić, a potem, powykrzywianymi szponami, zaczęła wyrywać prawie martwemu człowiekowi kawałki mięsa z ciała i ciskała nimi w różnych kierunkach. - a tu padłam ze śmiechu. Wybacz, ale wystająca z brzucha ręka, machająca na wszystkie strony i rzucająca we wszystkich kierunkach mięsem, wywołała u mnie napad niekontrolowanego śmiechu, zamiast mnie przestraszyć.
mordował ludzi ku uciesze jakiegoś demona. - wytnij > jakiegoś
wzmagał się i coraz ciężej było ujrzeć makabryczne przedmioty znajdujące się - powtórzenie: się/się

Dużo weny życzę, pozdrawiam,
Lilith