05-12-2011, 14:33
Refleksje po popijawie ... (i nie będę pisać o seksie).
Zasadniczo rubasznych popijaw nie lubię. Lubię markowy alkohol w ładnych kieliszkach i krewetki z grilla. Mam wtedy eleganckie buty na nogach i dobrą fryzurę na głowie. Znaczy, wtedy od stóp do głów jestem kobieca i subtelna.
Po ostatniej popijawie mam refleksje o kobiecości i ... (ani słowa!)
Z biegiem lat moja kobiecość w swej efemerycznej tajemniczości została zgwałcona i zbrukana kremami. Na dzień, na noc, na zimę i na lato, pod oczy i za uszy, na jazdę tramwajem przez miasto i pieszą wędrówkę w góry, na koszenie trawnika i wieczorne z mężem… Nie! Nie będę wspominać o seksie.
Miało być o popijawie i kobiecości.
OK. Moja kobiecość jest obecnie zachłanna terytorialnie. Eksterytorialnie, czyli we wspólnej z mężem łazience. Zajęłam już trzy półeczki w szafce i cztery na ścianie koło lustra, ale tam są te podręczne, codziennie niezbędne. Patrząc rano w lustro, odkryłam zasadę proporcjonalności i próbuję logicznie ją zastosować. Otóż: im więcej mam kosmetyków, tym więcej mam zmarszczek, siwych włosów i zmarszczonych siwych myśli. Zrobiłabym doświadczenie oparte na prostej matematycznej konsekwencji: bo skoro im więcej – tym więcej, to w drugą stronę powinno też zadziałać, że im mniej – tym mniej. Jeżeli wywalę wszystkie kremy, to zlikwiduję wszystkie zmarszczki? Przy tym eksterytorialność mojej kobiecości zyska na proporcjach w stosunku do eksterytorialnej męskości męża. Poszłam z tym do męża, bo on nawet na kacu jest bardziej logiczny ode mnie, ale przeczytawszy, zaczerwienił się, jakbym mu … Nie! Ani słowa. Nie będę pisać o seksie!
Miało być o popijawie, kobiecości i matematyce (chyba matematyce, bo wydaje mi się, że też o kremach).
Matematyka przy kremach nie pomaga. Liczenie lat i złotówek po prostu boli. Dodawanie animuszu nie odejmie lat. Można mnożyć przykłady i dzielić się spostrzeżeniami, ale boli. Nawet to potęguje ból. Spróbowałam wyciągnąć metaforę pi spod pierwiastka rzeczywistości i mąż zaczerwienił się znowu… Nie napiszę! Żadnego seksu!
Zasadniczo rubasznych popijaw nie lubię. Lubię markowy alkohol w ładnych kieliszkach i krewetki z grilla. Mam wtedy eleganckie buty na nogach i dobrą fryzurę na głowie. Znaczy, wtedy od stóp do głów jestem kobieca i subtelna.
Po ostatniej popijawie mam refleksje o kobiecości i ... (ani słowa!)
Z biegiem lat moja kobiecość w swej efemerycznej tajemniczości została zgwałcona i zbrukana kremami. Na dzień, na noc, na zimę i na lato, pod oczy i za uszy, na jazdę tramwajem przez miasto i pieszą wędrówkę w góry, na koszenie trawnika i wieczorne z mężem… Nie! Nie będę wspominać o seksie.
Miało być o popijawie i kobiecości.
OK. Moja kobiecość jest obecnie zachłanna terytorialnie. Eksterytorialnie, czyli we wspólnej z mężem łazience. Zajęłam już trzy półeczki w szafce i cztery na ścianie koło lustra, ale tam są te podręczne, codziennie niezbędne. Patrząc rano w lustro, odkryłam zasadę proporcjonalności i próbuję logicznie ją zastosować. Otóż: im więcej mam kosmetyków, tym więcej mam zmarszczek, siwych włosów i zmarszczonych siwych myśli. Zrobiłabym doświadczenie oparte na prostej matematycznej konsekwencji: bo skoro im więcej – tym więcej, to w drugą stronę powinno też zadziałać, że im mniej – tym mniej. Jeżeli wywalę wszystkie kremy, to zlikwiduję wszystkie zmarszczki? Przy tym eksterytorialność mojej kobiecości zyska na proporcjach w stosunku do eksterytorialnej męskości męża. Poszłam z tym do męża, bo on nawet na kacu jest bardziej logiczny ode mnie, ale przeczytawszy, zaczerwienił się, jakbym mu … Nie! Ani słowa. Nie będę pisać o seksie!
Miało być o popijawie, kobiecości i matematyce (chyba matematyce, bo wydaje mi się, że też o kremach).
Matematyka przy kremach nie pomaga. Liczenie lat i złotówek po prostu boli. Dodawanie animuszu nie odejmie lat. Można mnożyć przykłady i dzielić się spostrzeżeniami, ale boli. Nawet to potęguje ból. Spróbowałam wyciągnąć metaforę pi spod pierwiastka rzeczywistości i mąż zaczerwienił się znowu… Nie napiszę! Żadnego seksu!