Via Appia - Forum

Pełna wersja: Bez tytułu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Tak jak w nazwie temacie. Jest to kawałek opowiadania, które właśnie piszę, ale nie wymyśliłem dla niego jeszcze tytułu. Proszę o wytykanie mi każdego popełnionego błędu, muszę wiedzieć, co poprawić.

Tamtej nocy w Rondtown było bardzo ciemno. Chmury nie pozwalały dostrzec ani jednej, małej gwiazdki, a, co za tym idzie, wszędzie dookoła panował mrok. Dlatego większość ludzi siedziała w ciepłych domach, nawet nie myśląc o wyjściu. Z daleka od największych wrogów przeciętnego człowieka - ciemna i zimna. Nie wszyscy jednak mieli takie szczęście. Wartownik Rhiben klął cicho pod nosem. Nie bał się ciemności - nie był ani człowiekiem strachliwym, ani przesądnym. Był jedynie... Zirytowany. Zirytowany swoją znienawidzoną pracą i niemożnością rezygnacji. To znaczy, teoretycznie rezygnacja była możliwa, ale sprawa zaczynała się komplikować przy trójce dzieci i żonie na utrzymaniu. A Rhiben wiedział, że nie dostanie innej pracy. Nie w tym mieście. Rozwiązaniem mogłaby się okazać podróż do innego, ale na to niestety także potrzeba było sporej sumki. Dlatego tkwił tutaj, w irytująco ciężkiej zbroi, do której nie zdołał się przyzwyczaić pomimo już kilku lat pracy wartownika. Powtarzanie wszystkich sobie znanych przekleństw szeptem w pewnym stopniu pomagało mu rozładować emocje. Bardzo cichym szeptem. Na tyle cichym, że zdołał usłyszeć szelest dochodzący z ulicy, a raczej z tego fragmentu ulicy, którego teraz nie wiedział - zasłaniał mu mur. Czyżby ktoś szedł? O tej porze ludzie bardzo rzadko tędy przechodzili, co czyniło jego pracę wręcz kompletnie niepotrzebną. Przez całą jego karierę wartownika jedyną interwencją, jakiej dokonał było pogonienie bandy chętnych do bitki pijaków. Oczywiście udało mu się tylko dzięki temu, że miał miecz. Miecz zawsze dawał przewagę nad nieuzbrojonym przeciwnikiem. Poczuł się nawet dobrze, widząc odchodzących z lękiem w oczach pijaków, ale to była jego jedyna "akcja" na kilkuletni staż stróża nocnego. Nie wiedział, że dzisiaj miało się to zmienić. Razem z szelestem nadszedł ktoś, kogo Rhiben wolałby nie spotkać nigdy. Pojawił się, wychodząc zza muru i stanął. Stał jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nie wiedział, że to dziwnie i niepokojące, kiedy w nocy milczący człowiek staje przed wartownikiem w takim miejscu. Do tego jego ubiór również nie wywierał zbyt pozytywnego wrażenia na wartowniku. Czarny płaszcz, zapięty pod samą szyję, kaptur nasunięty na głowę... Co prawda niebo przesłaniała gruba warstwa chmur, ale temperatura nie była niska, w końcu było lato. A on nosił ten dziwny, gruby płaszcz, na dodatek założył kaptur... Rhiben patrzył na odkrytą część facjaty przybysza, ale albo nie znał tego człowieka, albo kompletnie nie mógł go sobie przypomnieć. Z twarzy, a raczej z widocznego kawałka twarzy nie wyglądał na bandytę, pomimo, że ubiorem zdecydowanie go przypominał. Facjatę miał młodzieńczą, o raczej łagodnych rysach, bez zarostu. Mimo to, w tym ubiorze, a także w tym miejscu i czasie był przerażający. Rhiben nie tracił jednak zimnej krwi.
-Chcesz czegoś? - zapytał krótko.
-Miło mi cię poznać, Rhibenie Kaldim.
Wartownik drgnął. Skąd ten człowiek znał jego imię i nazwisko? Nie kojarzył go ani po twarzy, ani po głosie, a nie rozpowiadał danych personalnych na lewo i prawo.
-Drogi Rhibenie... - przybysz mówił dalej. Głosem cichym i łagodnym, który jednak potrafił wywołać ciarki na plecach. Zwłaszcza teraz, gdy była noc, a tutaj stali tylko oni dwaj. - ...dwa lata temu służyłeś w armii. Brałeś udział w bitwie pod Sherlo, czy nie mam racji?
Rhiben przełknął ślinę. Ten nieznajomy nie tylko znał jego imię i nazwisko, ale również jego przeszłość, i to z najciemniejszego okresu. Nie podzielił się tą informacją z nikim, wiedziała tylko jego żona. Ale przecież nie wygadała tego nikomu... Przecież wiedziała, że rozpowiadanie tego przysporzyłoby mu w mieście złej sławy. Skąd więc ten cholerny, zakapturzony dziwak o tym wiedział? Kim on w ogóle był? Czyżby jednym z jego kompanów w tej bitwie? Nie... Nie przypominał sobie, by towarzyszył mu ktoś tak młody. Rhiben cofnął się o krok i dotknął plecami drzwi pilnowanego budynku. A wtedy nieznajomy poderwał się w jednym momencie. Był niezwykle szybki. Rhiben zobaczył błysk stali, gdy przybysz wyciągnął zza pasa miecz. Do tej pory widocznie ukrywał go pod połami płaszcza. Wartownik próbował się odwrócić jak najszybciej mógł do okrążającego go przeciwnika, ale był zbyt nieprzygotowany i wolny. Oberwał w przedramię. Krótkie dźgnięcie, ale wymierzone bardzo wprawnie, ponieważ przebiło kończynę na wylot. Przybysz błyskawicznie wyciągnął miecz z ręki Rhibena. Wartownik starał się naraz sięgnąć po miecz, odwrócić i odskoczyć, ale ostatecznie nie zdążył zrobić niczego. A nieznajomy już brał zamach do kolejnego ciosu. Ponownie dźgnięcie, tym razem w klatkę piersiową. Znowu wyciągnął ostrze, ale tym razem już się nie zamachnął. Schował broń do pochwy i ukrył ją pod płaszczem, a następnie ściągnął kaptur. Rhiben zobaczył jego twarz i zrozumiał.
-Ty... Ty jesteś... - wydyszał z trudem, już na klęczkach.
-Tak - odparł krótko przybysz.
Wartownik upadł na twarz. Zawsze bał się, że jego śmierć będzie bolesna. Ale teraz... Nie bolało wcale. Nie miał nawet czasu na zmartwienie się dalszym losem żony i dzieci bez człowieka, który je do tej pory utrzymywał. Wszystko działo się po prostu za szybko.
To najpierw błędy, które udało mi się wyłapać...

Cytat:Tamtej nocy w Rondtown było bardzo ciemno. Chmury nie pozwalały dostrzec ani jednej, małej gwiazdki, a, co za tym idzie, wszędzie dookoła panował mrok.
Dwa razy piszesz o ciemności... Wywaliłbym albo pierwsze zdanie, albo to trzecie, podrzędne.
Cytat:Dlatego większość ludzi siedziała w ciepłych domach, nawet nie myśląc o wyjściu. Z daleka od największych wrogów przeciętnego człowieka - ciemna i zimna.
Myślę, że lepiej byłoby bez "Dlatego" na początku, jest właściwie niepotrzebne. Poza tym, to ostatnie zdanie nie pasuje do tego poprzedniego, powinno być np. tak: "Większość ludzi nawet nie myślała o wyjściu, siedziała w ciepłych domach, z daleka od swoich największych wrogów - ciemna i zimna."
Cytat:nie był ani człowiekiem strachliwym, ani przesądnym. Był jedynie... Zirytowany.
Powtórzenie.
Cytat:To znaczy, teoretycznie rezygnacja była możliwa, ale sprawa zaczynała się komplikować przy trójce dzieci i żonie na utrzymaniu.
Bez "to znaczy", bo to trochę upotocznia narrację.
Cytat:pomimo już kilku lat pracy wartownika
Jak dla mnie lepiej byłoby "kilkuletniej już".
Cytat:Pojawił się, wychodząc zza muru i stanął. Stał jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nie wiedział, że to dziwnie i niepokojące, kiedy w nocy milczący człowiek staje przed wartownikiem w takim miejscu.
Powtórzenie.
Cytat:Brałeś udział w bitwie pod Sherlo, czy nie mam racji?
Raczej lepiej byłoby "mam rację?".
Cytat:i to z najciemniejszego okresu.
Powinieneś napisać dokładnie, okres życia, czy czegoś innego.
Cytat:Nie miał nawet czasu na zmartwienie się dalszym losem żony i dzieci bez człowieka, który je do tej pory utrzymywał. Wszystko działo się po prostu za szybko.
Zamartwianie się.

Chyba tyle...

Ogólnie rzecz biorąc, mnóstwo błędów, od razu widać, że masz jeszcze mało praktyki, więc jeśli poważnie myślisz o pisaniu, musi się to zmienić... Masz jak na razie bardzo prosty styl.
Muszę Cię zmartwić... Na podstawie pierwszego fragmentu nie mogę powiedzieć niczego pozytywnego o fabule, ten jeden dialog we fragmencie jest trochę sztuczny; wygląda tak, jakby rozmówcy chcieli coś koniecznie przed czytelnikiem ukryć; postacie są, jak dla mnie schematyczne. Warto jednak pisać podobne tekściki, żeby trenować swój styl.
Póki co nic więcej nie mam do dodania, pozdrawiam.