Via Appia - Forum

Pełna wersja: Złodziejski fach [tytuł przejściowy]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Uwaga, wrzucę teraz coś mojego... Nie jest to może literatura najwyższych lotów, ale bardzo zależy mi na konstruktywnej krytyce - wytknięcie błędów (napewno te okropne przecinki!) i ogólne porady jak sie to czyta, czy jest ciężkie, co poprawić, jak ze stylem... szczere opinie mile widziane Smile

1.

Dzień był mokry i chłodny. Początek zimy zawsze napawał wszystkich apatią – śnieg pojawiał się dopiero po dwóch miesiącach, natomiast pierwszy okres polegał na codziennych deszczach i przymrozkach w nocy. Na brukowanych ulicach pełno było kałuż i błota, jednak mimo to tego dnia miasto nie było opustoszałe. Był pierwszy dzień tygodnia, kupcy przyjechali aby dostarczyć towary do sklepów i przy okazji zarobić coś dla siebie.
Dziewczyna przeciskała się właśnie przez tłum ludzi stojących przy wejściu na dziedziniec handlowy. Panował tam gwar, ludzie przekrzykiwali się nawzajem, żeby zachęcić potencjalnych klientów do obejrzenia ich stoiska. Ethila, bo tak miała na imię owa dziewczyna, naciągnęła kaptur na głowę i skryła się w cieniu jednego z budynków okalających plac. Wypatrywała swojej ofiary – musiał to być ktoś zamożny, gdyż już od dłuższego czasu nie udało jej się zdobyć złota. Kątem oka zauważyła tęgiego mężczyznę, który kłócił się z jakimś sklepikarzem. Z pasa zwisała mu pełna sakiewka, był ubrany w długi, gruby płaszcz z owczej skóry – idealny cel na dzisiaj. Ethila wtopiła się w tłum i ruszyła w kierunku bogacza.
W kilku miejscach rozmieszczone były posterunki straży miejskiej – strażnicy mieli pilnować porządku i interweniować podczas ewentualnych bijatyk i awantur. Jeden z nich – można ich było poznać po mieczu zwisającym u pasa i długiej, narzuconej na ramiona krwistej pelerynie – zauważył kłótnię handlarza z bogaczem i ruszył w ich kierunku. Ethila miała mało czasu, rozepchnęła się więc łokciami i przyspieszyła kroku. Z impetem wpadła na swoją ofiarę, grzecznie przeprosiła, spuściła głowę i czym prędzej potruchtała na skraj placu. Za sobą usłyszała strażnika, pytającego co się stało i odetchnęła z ulgą. Kiedy już była bezpieczna w cieniu, schowała sztylet i podrzuciła sakiewkę na dłoni. Złoto zabrzęczało obiecująco, wywołując uśmiech na twarzy Ethili – miała rację, łatwo było okraść tego mężczyznę. Wystarczył jeden sprawny ruch sztyletem; odcięła sakiewkę kiedy niby przez przypadek na niego wpadła po czym szybko się ulotniła. To był dobry dzień, dlatego złodziejka postanowiła jeszcze trochę rozejrzeć się po placu w poszukiwaniu równie łatwego zarobku.
Dziewczyna uciekła z domu kiedy miała dwanaście lat. Teraz, kiedy miała ich już dwadzieścia cztery, wcale nie żałowała swojej decyzji. Rodzice kazali jej chodzić na nauki do zakonu, miała być wykształcona i pracować jako urzędnik w pałacu królewskim. Ethila wiedziała jednak, że to nie jest dla niej dobre – nie umiała usiedzieć w miejscu i nigdy nie respektowała reguł. Uciekła do swojej przyjaciółki, mieszkającej w innym mieści i od tej pory sama zarabiała na swoje życie. Od dwóch lat wynajmowała pokój nad domem publicznym w Celesthem, nie utrzymywała się jednak z jego usług – jej domeną były wymuszenia i kradzieże dla właścicielki lokalu, Heleny. Ethila nie uważała, że to był szczyt jej możliwości, na razie jednak musiała się tym zadowolić. Przynajmniej nie była do niczego zmuszana, miała tylko robić to, co potrafiła najlepiej już od najmłodszych lat.
Jej uwagę przykuło jakieś zamieszanie niedaleko głównego wjazdu. Naciągnęła bardziej kaptur, wzdrygnęła się z zimna i ruszyła w tamtym kierunku. Jak co tydzień, na plac przyjechała królewska świta, żeby nabyć towary do pałacowej kuchni. Wszyscy ludzie odsuwali się w popłochu, robiąc miejsce dwóm jeźdźcom, za którymi jechał spory wóz zaprzężony w woła.
Pierwszy kłusował na siwym koniu sekretarz królewski, Arras. Był prawą ręką króla, doglądał wszystkich interesów i dysponował budżetem. Pełnił prawie najważniejszą funkcję w [nazwa krainy], dlatego wszyscy usuwali mu się z drogi. Często pomagał biednym, kilkadziesiąt lat pracował na szacunek ludu, co teraz mu się zwracało. Był to człowiek w dość podeszłym wieku, włosy miał przyprószone siwizną, a twarz pooraną zmarszczkami. Dzisiaj miał srogi wyraz twarzy - jechał prosto na środek placu handlowego, gdzie stacjonował królewski dostawca.
Tuż za nim trzymał się młody mężczyzna, mocno spinając rosłego gniadosza. Był to sierżant Caleb, dowódca straży miejskiej i pałacowej. Ludzie szanowali go równie mocno jak Arrasa, mimo mniejszego doświadczenia – był surowy i bezlitosny; od kiedy on został dowódcą, przestępczość w [nazwa krainy] znacznie spadła. Wymierzał ostre kary i tępił prostactwo. Niektórzy mówili, że miał coś z elfa – czasem można było dostrzec w jego spojrzeniu pewną dzikość. Miał też oryginalną, wręcz egzotyczną urodę, co dodawało mu prestiżu. Ethila zauważyła, ze przeczesuje wzrokiem tłum i nagle struchlała. Wiedziała, kogo szukał – szukał jej. Zeszłym razem chciała okraść jednego ze strażników, pech chciał jednak, że Caleb stał z boku i przyłapał ją na gorącym uczynku. Kiedy złapał ją za ramię odwróciła się gwałtownie i rozcięła mu policzek sztyletem. Zdążyła uciec, teraz jednak wyraźnie widziała srebrzystą bliznę na twarzy mężczyzny i nie była taka pewna czy uda jej się jeszcze raz.
Spuściła głowę, wpatrując się w swoje buty, moknące w jednej z kałuż. Zadrżała, kiedy cień królewskich koni przesunął się koło niej, i kiedy ludzie znów zaczęli wchodzić na ulicę czmychnęła pod najbliższy budynek. Deszcz zaczął delikatnie siąpić, zwiastując wieczorną ulewę. Ethila oparła się o ścianę jednego ze sklepów i odetchnęła głęboko – udało jej się pozostać niezauważoną. Zaraz jednak jej radość gwałtownie opadła – musiała tam wrócić, miała za mało złota żeby zapłacić Helenie za pokój i kupić dla siebie coś do jedzenia, a to jedyna okazja do kradzieży w tym tygodniu. Jęknęła cicho i wyszła z cienia, obserwując uważnie wolną przestrzeń, która utworzyła się wokół posłańców z pałacu.
Tego dnia udało jej się okraść jeszcze jedną kobietę, zbyt zajętą swoim dzieckiem żeby cokolwiek zauważyć. Jednak kiedy próbowała odciąć z jednego z wozów na boku naręcze mięsa, ktoś zaszedł ją od tyłu, szybko chwycił za ręce i wykręcił do góry. Usłyszała dźwięk sztyletu opadającego na brukowaną ulicę a potem głos, którego tak się bała.
-No, no, kogo my tu mamy?
Nie odpowiedziała. Miała tylko nadzieję, że nie słychać bicia jej oszalałego serca. Poczuła sznur związujący dokładnie jej nadgarstki, a potem oplatający ją w pasie.
-Idziemy - mruknął Caleb, popychając ją do przodu. Niechętnie się ruszyła, obmyślając plan ucieczki, ale niestety nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Ludzie patrzyli na nią współczująco, gdy przechodziła przez cały plac handlowy, zatrzymując się dopiero w samym jego centrum, gdzie stał Arras. Mężczyzna kończył właśnie płacić za cały ładunek, kiedy spostrzegł Ethilę.
-A co to za wiejska dziewczyna, towarzyszu? – Sekretarz zlecił ładowanie towarów na wóz woźnicy, sam podchodząc do złodziejki. Ujął ją pod brodę, zmuszając do spojrzenia w swoje małe, czarne oczy. – Nie wygląda zbyt groźnie.
-Ta wiejska dziewczyna przyprawiła naszych królewskich medyków o ból głowy – powiedział Caleb, przesuwając palcem wskazującym po długiej bliźnie, rozciągającej się na prawie cały policzek. Ethila przypuszczała, że w jej zagojeniu brała udział magia – rozcięcia nie znikają w tydzień.
Arras wydał z siebie dziwny dźwięk, puścił dziewczynę i cofnął się dwa kroki.
-TO jest przyczyną naszej frustracji? Sierżancie, co w niej niezwykłego?
-Znalazłem przy niej coś, co być może cię zainteresuje, towarzyszu – rzekł Caleb, wyciągając zza pasa sztylet. Ethila wciągnęła powietrze – to był jej sztylet, który upuściła parę chwil wcześniej. Czy był on tak wyjątkowy, że miał przesądzić o jej losie?
Mężczyzna podał ostrze sekretarzowi. Starszy człowiek ostrożnie chwycił rękojeść, przyglądając się malutkiemu rubinowi tkwiącemu w jej zwieńczeniu. Sama klinga była wykrzywiona do góry, miała poszarpane brzegi i nigdy nie rdzewiała. Ethila ukradła to narzędzie jakiemuś handlarzowi dobrych parę lat temu, nigdy jej nie zawiódł. Miała wrażenie, że został wykuty specjalnie dla niej – idealnie pasował do jej dłoni. Nigdy nie użyła go do zadania jakiejkolwiek rany – do czasu feralnego przyłapania jej na przeszukiwaniu strażnika. Ukradkiem spojrzała na sierżanta i zastanawiała się jak to możliwe, żeby zwykłe rozcięcie sprawiło jakikolwiek problem królewskim uzdrowicielom! Znani byli z tego, że potrafili uleczyć każdą ranę; w końcu musieli mieć na uwadze zdrowie samego króla.
-Calebie, myślisz że to…? – Arras wydawał się zdumiony, kiedy przeniósł wzrok z powrotem na sierżanta. Szybko oddał mu ostrze.
-Tak, kiedy go dotknąłem, od razu wiedziałem, że coś z nim nie tak. – Mężczyzna skinął głową w kierunku woźnicy i ukradkiem wsunął sztylet za pas.- Ale tym zajmiemy się w zamku. Teraz trzeba uzgodnić, co zrobimy z osobą odpowiadającą za liczne kradzieże.
Ethila przełknęła ślinę i poczuła, jak nogi się pod nią lekko uginają. Została wciągnięta na wóz i przywiązana do jednej ze skrzyń, jej oprawcy natomiast zasiedli na swoich rumakach i ruszyli w drogę powrotna. Złodziejka zastanawiała się, co z nią zrobią – może wystawią ją na parę dni w dybach na placu handlowym? Albo skarzą ją na parę godzin chłosty? Równie dobrze mogli ją skazać na śmierć, gdyby dowiedzieli się o wszystkich jej występkach. Miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.

******
Dziewczyna siedziała na lichym sienniku, oparta o ścianę. Pustym wzrokiem oglądała wnętrze swojej zimnej, wilgotnej celi, szczelniej okrywając się kocem. Została wtrącona do lochu na trzy dni, bez wody i jedzenia. Po dwóch dniach nie miała siły się ruszyć, siedziała tylko nieruchomo, starając się nie tracić ciepła. Noce były mroźne, bardzo wcześnie jak na tą porę roku spadł pierwszy śnieg. Przez małe okienko, które wychodziło na plac przed zamkiem Ethila mogła ujrzeć białe ulice i zabłocone chodniki, wieczorami natomiast zaglądały przez nie szczuty i inne gryzonie. Złodziejka była całkowicie odcięta od świata, jedynym jej światełkiem było to właśnie okienko, o szerokości dwóch kobiecych dłoni. Czasem słyszała strażników przechodzących koło jej drzwi ale nie umiała rozróżnić słów. Denerwowało ją to, że ci mężczyźni mogą robić co chcą, maja jedzenie, wodę i złoto, ona natomiast musiała gnić w tym więzieniu i czekać na koniec swojej kary, mimo ze nie czuła się winna. Musiała jakoś przeżyć, nie miała innego wyboru.
Nie wiedziała która była godzina, w każdym razie niebo już pociemniało, kiedy usłyszała jakieś zamieszanie na korytarzu. Kierowana ciekawością podniosła się z ziemi i szybko podeszła do drzwi. Odrapała paznokciami warstwę tynku i odnalazła mała dziurkę, przez którą mogła wyjrzeć na zewnątrz. Pole widzenia miała mocno ograniczone, widziała tylko kawałek schodów i ścianę przed sobą, skupiła się więc mocno, żeby usłyszeć jak najwięcej.
-To nie ja go zabiłem! Musicie mi uwierzyć teraz, na pewno znajdę jakieś dowody!
Głos był znajomy. Dziewczyna mocniej przycisnęła twarz do tynku i ujrzała jak kilku strażników wlecze jakiegoś mężczyznę po schodach. Rzucili nim o ścianę, a kiedy upadł, jeden z nich kopnął go w brzuch.
-Zdrajców nie tolerujemy. Nie dajemy im też szans na tłumaczenie się i wymyślanie swoich usprawiedliwień. Musisz ponieść karę za to co zrobiłeś, mamy niezbite dowody – Powiedział dowódca strażników, z nutką kpiny w głosie. – Nie podejrzewałbym cię o to, Calebie.
-Przecież wiecie, ze ja nigdy nie tknąłbym króla! Zawsze mu pomagałem, zasłużyłem na jego zaufanie! – Jęknął sierżant, dźwigając się na nogi.
Ethila na moment wstrzymała powietrze. Widok mężczyzny leżącego na ziemi zszokował ją – zawsze podziwiany członek pałacowej świty teraz pluł krwią i usilnie próbował się tłumaczyć, wytrzeszczając oczy w obłędzie. Król nie żyje, i wygląda na to że zabił go sam dowódca jego straży! Zawsze mówiło się, że są prawie nierozłączni, wszystko ze sobą ustalali. Mimo że z całego serca nie cierpiała Caleba, nie umiała w to uwierzyć. To było zbyt nieprawdopodobne. Co teraz stanie się z [krainą], skoro król nie żyje? Kto obejmie władzę i co będzie z całym jej dorobkiem, systemem władzy i przestępczości, skoro nie ma też głowy straży miejskiej? Skupiła się znowu na sytuacji, która miała miejsce za drzwiami celi, kilka stóp od niej.
-Powtarzam po raz ostatni – musisz ponieść karę za swoje czyny, i lepiej żebyś zaczął się modlić do swojego bóstwa, bo ta kara nie będzie dla ciebie zbyt przyjemna. – Strażnik otworzył drzwi sąsiedniego lochu i wepchnął tam Caleba. Ethila straciła z oczu całą scenę ale zdołała jeszcze usłyszeć drugiego strażnika.
-Mam nadzieję, że zmasakrują twoje ciało, tak jak ty rozszarpałeś króla.

*****

Ethila jeszcze przez jakiś czas słyszała sierżanta, który uderzał pięściami w drzwi celi i raz po raz wykrzykiwał o swojej niewinności. W pewnej chwili wrzaski umilkły i zapadła przerażająca cisza. Dziewczyna wyjrzała przez okno i stwierdziła, że musi być już po północy. Mróz wdarł się do jej celi, wskoczyła wiec po lichy koc i zaczęła się trząść z zimna. Pocieszała się, że jeszcze tylko jedna noc tej udręki – jej brzuch zaburczał w odpowiedzi.
Nad ranem, tak jak podejrzewała, obudził ją szczęk rygli i zamków. Wstała z siennika i spojrzała w oczy jednemu ze strażników, który jednym ruchem pokazał jej, że ma wyjść. Wydawał się przygnębiony i zamyślony, nie zamknął za nią nawet celi, tylko poprowadził ją prosto na schody. Ethila zerknęła do sąsiedniej celi i ujrzała Caleba, który siedział pod oknem – twarz miał ukrytą w dłoniach, ubranie poszarpane i poplamione. Nie zdążyła zobaczyć nic więcej, ponieważ strażnik dosyć brutalnie popchnął ją naprzód.
Z lochów wyszła do wielkiego, zamkowego holu. Był ozdabiany złotem, sklepienie wznosiło się kilkaset stóp nad nimi, imitując prawdziwe, błękitne niebo. Na wprost wrót wejściowych rozciągały się szerokie, marmurowe schody, prowadzące na piętro. Ethila nigdy nie była w tamtej części zamku, zawsze jej wizyty ograniczały się do zwiedzania placu przed wejściem lub lochów. Słyszała zamieszanie w którymś pomieszczeniu, kiedy przechodziła przez hol kilku strażników szybko przebiegło koło niej i skierowało się na wielkie schody. Złodziejka została wypchnięta za główne wrota, poprowadzona jeszcze do głównej bramy i odprawiona ze słowami ‘Tym razem miałaś szczęście’. Nie odzyskała sztyletu i była przeraźliwie głodna, ruszyła więc wolno w kierunku domu publicznego Heleny.
Plac przed pałacem był okrągły, otoczony z dwóch stron szerokimi murami. Mieściły się na nim małe sklepiki i stoiska, zawsze kręciło się tu dużo osób. Co jakiś czas pod nogami przebiegał jakiś zabłąkany kot lub pies, ludzie jednak nie przejmowali się nimi – ważne było to, co mieli do załatwienia. Dziewczyna wyszła poza granice placu i z trudem zaczęła schodzić w dół, do centrum miasta. Zamek umieszczony był na dużym wzniesieniu, i żeby do niego dotrzeć trzeba było pokonać długą drogę po stromym zboczu. Zrobiono tu brukowaną drogę żeby ułatwić dostawy transportu, jednak dla wycieńczonej dziewczyny nie było to duże ułatwienie. Nie miała sił w nogach i parę razy potknęła się, w ostatniej chwili ratując od upadku. Kiedy w końcu znalazła się na głównym placu miasta, musiała uważać na biegające gdzieniegdzie dzieci, jeżdżące wozy z towarami i strażników miejskich, zerkających na nią podejrzliwie. Miast było usytuowane na górzystym terenie, wiec po przejściu przez brukowany plac znów musiała iść pod górę. Przeszła obok teatru – wielkiego, półkolistego budynku z kamienia, ze strzelistym dachem i pięknie zdobionymi oknami. Przed głównymi drzwiami wystawiona była rzeźba przedstawiająca dwóch mężczyzn toczących ze sobą pojedynek na miecze. Chyba właśnie odbywało się jedno z licznych przedstawień, ponieważ dobiegały z stamtąd głośne śmiechy i muzyka, Ethila ruszyła wiec trochę szybciej, żeby jak najprędzej znaleźć się w swoim pokoju i zjeść coś ciepłego.
Kiedy w końcu dotarła do domu publicznego, Helena nie była zadowolona – dostała jej się bura za brak pieniędzy. Złodziejka wytłumaczyła się nieudolnie i czmychnęła na piętro, wstępując po drodze do kuchni i zabierając miskę zupy z rzepy i bochen chleba. Kiedy usiadła na swojej pryczy, szybko zjadła cały posiłek i umyła się w miednicy. Gdy nabrała trochę sił, zeszła znów na dół, by porozmawiać ze swoją towarzyszką, Katrioną.
-Słyszałaś co się stało? Całe miasto huczy o tym, że podobno zabili króla! – Dziewczyna wpadła na nią tuż przed drzwiami. Katriona miała rdzawoczerwone oczy, była dosyć pulchna i niska. Ethila zawsze znajdowała w niej oparcie i bratnią dusze, to u niej zatrzymała się, kiedy uciekła od rodziców, więc odciągnęła ją trochę na bok i opowiedziała jej wszystko to, co widziała kiedy była przetrzymywana w lochach.
-Jesteś pewna, że oskarżyli Caleba? To bardzo poważny zarzut, nie spodziewałabym się, że zrobił to ktoś tak ważny i oddany królowi. Pomyśleć, co za parszywy wąż! Podkradł się do króla i zdobył jego zaufanie, a potem podstępnie to wykorzystał i go ukatrupił. – Katriona westchnęła i przeczesała palcami długie, sięgające za łopatki włosy.
-Nie mam stu procentowej pewności, wątpię by ktokolwiek miał. Pół nocy słuchałam, jak sierżant jęczał pod drzwiami celi, ze jest niewinny. Był bardzo przekonywujący. – Ethila rozejrzała się, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. Hol był pełen ludzi, dziewczyny do towarzystwa stały w przydzielonych im miejscach i uśmiechały się przymilnie do mężczyzn, który nierzadko zbici byli w małe grupki i szeptali między sobą. Helena, dojrzała kobieta o krótkich, jasnych włosach i długich nogach, ubrana w krótką, zieloną tunikę przechadzała się między nimi wszystkimi i udzielała zdawkowych odpowiedzi na jakiekolwiek pytania gości.
-Myśl sobie jak chcesz, według mnie trochę to śmierdzi. – Katriona spojrzała na nią przepraszająco i podążyła do jednego mężczyzny, który skinął na nią palcem.
Ethila odprowadziła ją wzrokiem po czym oparła się ręką o ścianę. Przed sobą miała wielkie lustro – odbijała się w nim średniego wzrostu dziewczyna o długich, opadających na ramiona czarnych włosach. Spoglądała w swoje błękitne jak niebo w letni dzień oczy i uśmiechnęła się lekko – nie wyglądała zbyt zachęcająco po kilku dniach siedzenia w celi. Z westchnieniem obróciła się na pięcie i wróciła do swojego pokoju, pragnąc tylko jednego – solidnego odpoczynku i odizolowania chociaż na chwilę od zamieszania panującego w mieście.
O rany, teraz zauważyłam, że nie zmieniło mi w wordzie nazwy krainy, tylko w tekście jest np. [nazwa krainy]. Wybaczcie za to niedociągnięcie, musiało się nie zapisać jak poprawiałam :X
No to jadziem!

"pierwszy okres polegał na codziennych deszczach i przymrozkach w nocy." - jakbyś opisywała
okres rozpadu pierwiastków chemicznych. Czy w danym dniu pogoda może polegać na opadach?Smile
"przeciskała się właśnie przez tłum" - zrezygnował bym z 'właśnie'.
"bo tak miała na imię owa dziewczyna, " - też zbędne. Wiemy o kim piszesz.
"kiedy niby przez przypadek na niego wpadła" - takie to trochę niezgrabne. Może "niby to przypadkiem wpadając na niego w tłumie'?
"Dziewczyna uciekła z domu kiedy miała dwanaście lat. Teraz, kiedy miała ich już dwadzieścia cztery, wcale nie żałowała swojej decyzji. Rodzice kazali jej chodzić na nauki do zakonu, miała być wykształcona i pracować jako urzędnik w pałacu królewskim." - Można krócej: "Uciekła z domu, gdy miała dwanaście lat; nie w smak były jej nauki i urzędnicza kariera, i tak dalej. Niepotrzebnie wydłużasz tu opis, przypomina policyjną kronikę Smile lat tyle - to, lat tyle - tamto. Takie informacje próbuj wplatać w tekst jakby mimochodem, uzyskasz ciekawszy efekt.
"Naciągnęła bardziej kaptur, wzdrygnęła się z zimna i ruszyła w tamtym kierunku." - to też brzmi trochę sztucznie. Można odnieść wrażenie, że plan na dziś to: naciągnąć kaptur (notabene: mocniej na głowę), wzdrygnąć się i pójść. Niech "wzdrygnąwszy się z zimna, głębiej naciągnie kaptur na głowę/włosy i ruszy w tamtym kierunku.
"Pełnił prawie najważniejszą funkcję" - był pierwszy po królu, był prawą ręką, szarą eminencją, pociągał za sznurki - ale prawie najważniejsza funkcja to jak prawie okrągłe koło Wink
"miała za mało złota żeby zapłacić Helenie za pokój" - przyczepię się: przecież wykonuje dla niej zadania, co spokojnie można uznać za opłatę za pokój, po drugie sakiewka pełna złota na pewno by starczyła na takie wydatki, w końcu mieszka nad burdelem, a nie w Ritzu.
Ręce wykręca się raczej do tyłu; sztylet mógłby wypaść z dłoni, a za plecami rozlec się głos - trochę taki szkolny opis tam masz.
"Arras wydał z siebie dziwny dźwięk" - Big Grin
"Klinga /.../miała poszarpane brzegi" - 'poszukaj fachowego określenia na te poszarpane brzegi.

To tyle co do pierwszej części, reszta jest bardzo podobna - mam nadzieję, że teraz już wiesz, co mam na myśli. Wątpię też, by dziewczynę po trzech dniach tak po prostu wypuszczono na wolność - za kradzieże, za ranę Caleba? Chyba że mają co do niej jakiś plan. Przyznać muszę, że mimo nieco szkolnego języka, opowiadanie może zaintrygować - co będzie dalej, z jakich przyczyn, kto pociąga za sznurki. Pozdrawiam Wink
Dzięki za wytknięcie błędów, faktycznie czasami dodaje takie 'oczywiste oczywistości' albo niepotrzebne zdania... Pracuję już nad drugą częścią, powinna się ukazać niebawem : )
Kiedy już to napiszesz, odstaw na trzy dni, a potem druknij, przeczytaj i sprawdź, czy trzyma klimat. Postaraj się, bo moim zdaniem to dziełko miło się wyróżnia na tle dużej ilości obecnej tu grafomanii, jest potencjał Big Grin