11-11-2011, 10:53
Zwykły ranek. Nie ociągając się, wstała z łóżka jeszcze w półśnie.
Jak on wyglądał dwa lata temu?
Myślała o rozpoczęciu dnia. I o tym, jakie ciężkie nosi brzemię.
Nie doceniałam tego, co posiadałam.
Bez problemu zmieniła bieliznę, założyła koszulkę i spodnie. Miała już w tym wprawę, przyzwyczaiła się.
Jestem odważną dziewczyną, przecież wiem. Zawsze byłam odważna. Dam sobie radę.
Jednak gorzej było z dzieckiem. Przy ubieraniu go, musiała delikatnie i ostrożnie zakładać mu spodnie. Traciła koncentrację.
Nie mogę się poddać. To zupełnie bez sensu, abym się poddała. Czeka na mnie drużyna, przyjaciele. Rodzina, synek...
Powolutku, podciągnęła małemu spodnie tak, że już nie mogły spaść.
Uff... jedna czynność zakończona.
Przypomniała sobie, że pominęła modlitwę. Z westchnieniem uklęknęła i odmówiła pacierz.
Chciała wstać, lecz schwytał ją nagły skurcz. Poczuła drgawki na całym ciele, zwłaszcza brzuchu. Szybkim, zdecydowanym ruchem usiadła na krańcu łoża tak, iż głowę niemal wtuliła w kolana. To jej pomogło.
Już od jakiegoś czasu mam te problemy. Nie wolno mi się poddawać.
Ruszyła w stronę łazienki. Dopiero, gdy z trudem poradziła sobie z odkręceniem kranu, spostrzegła, że twarzy nie zdoła umyć. Zaklęła.
Co ja mówię, nie wolno mi tak. Muszę się wziąć w garść!
Chciała umyć zęby. Jednak po kilku próbach poddała się. Zmęczona, zadyszana poczuła wściekłość. Kopnęła z całej siły w szafkę.
Co ja robię?! Muszę się opanować, dziecko mogło mnie zobaczyć.
Mijając obraz przedstawiający Jezusa przybitego do krzyża, poszła do kuchni.
No tak, wczoraj nie chciało mi się umyć naczyń. Cholera!
Położyła się na krześle w taki sposób, aby móc włożyć ostrożnie swe nogi do zlewu, po czym odkręciła kran. Podczas polerowania talerzy, jeden z nich wymsknął jej się z palców i upadł z głośnym brzękiem na płytki. Dziecko zareagowało płaczem. Matka uspokajała go.
- Czemu oni umarli?
Wychodząc z mieszkania, uporała się w końcu z zamknięciem drzwi. Do pracy.
Westchnęła. Rękawy u koszuli poplamione czymś czerwonym. Buty na obcasach, torebka przerzucona na ramię, kikut lewej ręki wystaje spod rękawa. Po schodach z determinacją.
Stuk, stuk, stuk...
Jak on wyglądał dwa lata temu?
Myślała o rozpoczęciu dnia. I o tym, jakie ciężkie nosi brzemię.
Nie doceniałam tego, co posiadałam.
Bez problemu zmieniła bieliznę, założyła koszulkę i spodnie. Miała już w tym wprawę, przyzwyczaiła się.
Jestem odważną dziewczyną, przecież wiem. Zawsze byłam odważna. Dam sobie radę.
Jednak gorzej było z dzieckiem. Przy ubieraniu go, musiała delikatnie i ostrożnie zakładać mu spodnie. Traciła koncentrację.
Nie mogę się poddać. To zupełnie bez sensu, abym się poddała. Czeka na mnie drużyna, przyjaciele. Rodzina, synek...
Powolutku, podciągnęła małemu spodnie tak, że już nie mogły spaść.
Uff... jedna czynność zakończona.
Przypomniała sobie, że pominęła modlitwę. Z westchnieniem uklęknęła i odmówiła pacierz.
Chciała wstać, lecz schwytał ją nagły skurcz. Poczuła drgawki na całym ciele, zwłaszcza brzuchu. Szybkim, zdecydowanym ruchem usiadła na krańcu łoża tak, iż głowę niemal wtuliła w kolana. To jej pomogło.
Już od jakiegoś czasu mam te problemy. Nie wolno mi się poddawać.
Ruszyła w stronę łazienki. Dopiero, gdy z trudem poradziła sobie z odkręceniem kranu, spostrzegła, że twarzy nie zdoła umyć. Zaklęła.
Co ja mówię, nie wolno mi tak. Muszę się wziąć w garść!
Chciała umyć zęby. Jednak po kilku próbach poddała się. Zmęczona, zadyszana poczuła wściekłość. Kopnęła z całej siły w szafkę.
Co ja robię?! Muszę się opanować, dziecko mogło mnie zobaczyć.
Mijając obraz przedstawiający Jezusa przybitego do krzyża, poszła do kuchni.
No tak, wczoraj nie chciało mi się umyć naczyń. Cholera!
Położyła się na krześle w taki sposób, aby móc włożyć ostrożnie swe nogi do zlewu, po czym odkręciła kran. Podczas polerowania talerzy, jeden z nich wymsknął jej się z palców i upadł z głośnym brzękiem na płytki. Dziecko zareagowało płaczem. Matka uspokajała go.
- Czemu oni umarli?
***
Wychodząc z mieszkania, uporała się w końcu z zamknięciem drzwi. Do pracy.
Westchnęła. Rękawy u koszuli poplamione czymś czerwonym. Buty na obcasach, torebka przerzucona na ramię, kikut lewej ręki wystaje spod rękawa. Po schodach z determinacją.
Stuk, stuk, stuk...