02-11-2011, 21:23
Cóż, przyszło, bym i ja dodała coś od siebie. Miniatura sprzed kilku miesięcy (pierwsza, jaką napisałam). Miłego czytania.
„Od kołyski aż po grób”
Towarzyszyła mi na każdym kroku życia. Wspólne wypady, weekendy, wakacje. Razem na wykładach, później na zakupy. To była przyjaźń od kołyski aż po grób.
- Kocham cię – szeptałyśmy sobie wzajemnie do ucha na dobranoc. Potrafiłyśmy iść przez miasto, trzymając się za dłonie, a gdy trafiłyśmy pijane na imprezę, oddawałyśmy się namiętnym pocałunkom. To był jedyny raz, choć wewnętrzny głos nie dawał spokoju. Czy ja jestem lesbijką?
Mieszkałyśmy, pracowałyśmy, uczyłyśmy się, utrzymywałyśmy dom. Na randkach również byłyśmy nierozłączne, choć jedynie tam dzieliła nas największa odległość. Gdy jedna siedziała przy barze na dole, druga zabawiała się z facetem na tarasie. Wchodząc do łazienki, wymieniałyśmy szybkie smsy. Smutna buzia – wyciągaj mnie stąd, natychmiast! Uśmiechnięta – nie czekaj na mnie z kolacją, wrócę rano. Młode, piękne i namiętne, ale pomimo tego nie potrafiłyśmy ułożyć życia z ukochanym mężczyzną u jego boku. Nie, nie mogłyśmy żyć osobno. Cała przyjaźń… Wszystko idealnie, do czasu.
Postanowiła się wyprowadzić. Do faceta, a facet służy do dawania przyjemności, nic więcej. On nie ugotuje, nie włączy pralki, nie zmyje naczyń. My mogłyśmy rozmawiać o wszystkim, on nie pojmie większości tematów. Sport, seks i pieniądze. Jestem przy nim bezkonkurencyjna, ha! Ale ona… Zakochała się – bez pamięci. Naiwna i głupia.
Dopiero zrozumiałam, że jej słowa były tylko kłamstwem. Chciałam ją zatrzymać, zasłaniać drzwi, błagać, wyrzucać spakowane rzeczy z walizki. Nie działało. Poszła do kuchni, niby się napić. Otworzyła przeszklone drzwiczki kredensu, dało się usłyszeć dźwięk obijanego o blat metalu. Za późno… Wbiła mi nóż w plecy. Fizycznie i duchowo. Zdzira. Przyjaciółka aż do śmierci.
„Od kołyski aż po grób”
Towarzyszyła mi na każdym kroku życia. Wspólne wypady, weekendy, wakacje. Razem na wykładach, później na zakupy. To była przyjaźń od kołyski aż po grób.
- Kocham cię – szeptałyśmy sobie wzajemnie do ucha na dobranoc. Potrafiłyśmy iść przez miasto, trzymając się za dłonie, a gdy trafiłyśmy pijane na imprezę, oddawałyśmy się namiętnym pocałunkom. To był jedyny raz, choć wewnętrzny głos nie dawał spokoju. Czy ja jestem lesbijką?
Mieszkałyśmy, pracowałyśmy, uczyłyśmy się, utrzymywałyśmy dom. Na randkach również byłyśmy nierozłączne, choć jedynie tam dzieliła nas największa odległość. Gdy jedna siedziała przy barze na dole, druga zabawiała się z facetem na tarasie. Wchodząc do łazienki, wymieniałyśmy szybkie smsy. Smutna buzia – wyciągaj mnie stąd, natychmiast! Uśmiechnięta – nie czekaj na mnie z kolacją, wrócę rano. Młode, piękne i namiętne, ale pomimo tego nie potrafiłyśmy ułożyć życia z ukochanym mężczyzną u jego boku. Nie, nie mogłyśmy żyć osobno. Cała przyjaźń… Wszystko idealnie, do czasu.
Postanowiła się wyprowadzić. Do faceta, a facet służy do dawania przyjemności, nic więcej. On nie ugotuje, nie włączy pralki, nie zmyje naczyń. My mogłyśmy rozmawiać o wszystkim, on nie pojmie większości tematów. Sport, seks i pieniądze. Jestem przy nim bezkonkurencyjna, ha! Ale ona… Zakochała się – bez pamięci. Naiwna i głupia.
Dopiero zrozumiałam, że jej słowa były tylko kłamstwem. Chciałam ją zatrzymać, zasłaniać drzwi, błagać, wyrzucać spakowane rzeczy z walizki. Nie działało. Poszła do kuchni, niby się napić. Otworzyła przeszklone drzwiczki kredensu, dało się usłyszeć dźwięk obijanego o blat metalu. Za późno… Wbiła mi nóż w plecy. Fizycznie i duchowo. Zdzira. Przyjaciółka aż do śmierci.