Via Appia - Forum

Pełna wersja: Zjawa [proza poetycka]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Chyba musiałem cię wchłonąć. Jak stałaś na kwietniku, na podstawku, jak Calineczka. Wypełniasz mi płuca. Z brakiem słów zataczam kręgi, gonię piłeczki, aportuję słowa. Zaginam światy. Na kwiatowych pyłkach, na kroplach deszczu, w księżyca neonach opadam. Na popiół, łóżko wodne, chmury komarów. Niosące mnie w nierzeczywiste wizje. I wstaję, chodzę jak zombie. Wypełniony czymś, czego nie ma. Nierealność odbija się blaskiem świec. W zatopionych okrętach, na wojnach myśli i pragnień, jak skrytobójca, snajper, pokonuję kolejne centymetry. Własnych paznokci.
Chyba musiałem zapomnieć. Jak w szczegółach zaciera się obraz całości. Jak mało znaczenia miały/mają te puste obietnice, doniczki, oczy pluszowych żyraf. Gdzie w odbiciach misternych kazań mieni się ta cała mistyczna, frywolna, numeryczna drabina poleceń, których wykonania zakonnik by się nie podjął. Skonałby, jak koń grzęznący w bagnie, na ostatniej prostej gonitwy, wypośrodkowany pomiędzy zwycięzcami i przegranymi. Katami i ofiarami. Dlatego złożeni oprawcy założyli się, że nie będę pamiętał. Nie uda mi się zachować wodoodpornych marzeń, wiatroszczelnych planów, fundamentów nie do zburzenia. W oczach topnieją pokrywy lodowe na waniliowych rożkach. Z wiórkami kokosowymi.
Chyba musiałem wypłynąć za daleko. Gdy z pokolorowanych rysowanek wyłoniły się okręty, statki, porty, promy i obietnice. Powycinane nieudolnie jak baloniki i witraże. Ale nie mogłem częstować cię cukierkami, krówkami, lizakami. Nie bez końca. Słodycz byłaby wtedy codziennością, oceanem, ławicą pstrokatych ryb. Więc suszyłem, odcinałem kolejne kupony, zakreślałem cyfry w kalendarzu, imieniny, urodziny, rocznice, daty śmierci, narodzin, zmierzchu i świtu. Aż sponiewierany wypisałem rysik, długopis i wszystkie kredki. Bo przecież wychodziłem poza linię, wypadałem z trasy jak pstryknięty za mocno kapsel. Samotny, potłuczony, z obcą flagą. Nie twoją.
Chyba jednak zaspakajałem cię ciekawością, strachem, wielowątkowością propozycji. W udach, na nadgarstkach i ustach. W błyszczykach, błyskotkach, dyskotekach. “Na parkietach i na mostach”. Gładziłem zewnętrzną stronę dłoni jakby miało to cokolwiek zmienić, zapobiec, zasymilować. Wytwarzałem sztuczną spójność. Kontrast poszerzał się niczym elipsa rozciągnięta do granic… pęknięcia. I one wszystkie właśnie tworzyły tą niepodważalną pajęczynę płatków, porozrzucanych jak ubranie na podłodze. W sypialni. Wyplute, sponiewierane, psie żarcie na kafelkach w kuchni. Szybko gonitwy myśli otwierały kolejne torby, puszki, konserwy. Zapasy cierpliwości kończyły się. Ale ty jeszcze nie zaczęłaś. Prawdziwą rolę odegrać miałaś, gdy opadły figi, odkryły się pomarańcze, brzoskwinki, arbuzy. W połówkach cytrynek ukryty był jednak jad. Niesmaczny żart.
Chyba rozkwitłaś dopiero gdy zaczynałem pamiętać. O obrusach, kolacjach, śniadaniach, łyżeczce do jajka na miękko i nitkach na marynarce. Zakładając, zdejmując kolejne koszule, rozpinając guziki, rozporki, mankiety i kołnierzyki. Oplatałem się niczym smycz. Dusiłem, wędziłem, nęciłem. Odsuwałem. Nie tylko myśli, ale także i groszki, paski, kratki, linie, zamki. W myślach goniłem, otwierałem kolejne sukienki, obcasy, warkocze, kucyki. W melancholii, milczeniu. Poskładany, pozbierany, podrapany. Markotny, osępiały, ospały jak rozpakowany prezent, poduszka, szyba bez zasłony i firanki. Ociekałem goryczą, gorącą tęsknotą za czymś. Za kimś. Za ciepłem. Innej zimnej suki. Ale tobie to nie starczało do dopełnienia satysfakcji, wiaderka ze studni, garnka z gotowanymi ziemniakami. Dosypywałaś wrzasków, trzasków, jazgotów, techno rąbaniny podrasowanej niczym tlenione włosy różowej nastolatki. Miałaś roszczenia, pretensje, przerzuty, niczym choroba atakowałaś wszystkie organy, pianina, spieniona jak płyn do naczyń. Wytwarzałaś bąble, odciski, blizny, rany. Wreszcie z hukiem odrzutowca, zaakceptowałaś odrzucenie. Albo tak mi się tylko wydawało.
Chyba mam szesnaste nieodebrane połączenie.
Dziękuję wszystkim 62 czytelnikom za wizytę,
a pozostałym za jakże liczne komentarze xDDD
Pasiasty napisał(a):Chyba musiałem cię wchłonąć. Jak stałaś na kwietniku, na podstawku, jak Calineczka. Wypełniasz mi płuca. Z brakiem słów 1zataczam kręgi, gonię piłeczki, aportuję słowa. Zaginam światy. Na kwiatowych pyłkach, na kroplach deszczu, w księżyca neonach opadam. Na popiół, łóżko wodne, chmury komarów. Niosące mnie w nierzeczywiste wizje 2. I wstaję, chodzę jak zombie.3 Wypełniony czymś, czego nie ma. Nierealność odbija się blaskiem świec 4. W zatopionych okrętach, na wojnach myśli i pragnień, jak skrytobójca, snajper, pokonuję kolejne centymetry. Własnych paznokci.
Chyba musiałem zapomnieć. Jak w szczegółach zaciera się obraz całości. Jak mało znaczenia miały/mają 5 te puste obietnice, doniczki, oczy pluszowych żyraf. Gdzie w odbiciach misternych kazań mieni się ta cała mistyczna, frywolna, numeryczna drabina poleceń, których wykonania zakonnik by się nie podjął. Skonałby, jak koń grzęznący w bagnie 6, na ostatniej prostej gonitwy, wypośrodkowany pomiędzy zwycięzcami i przegranymi. Katami i ofiarami. Dlatego złożeni oprawcy założyli się,7 że nie będę pamiętał. Nie uda mi się zachować wodoodpornych marzeń, wiatroszczelnych planów, fundamentów nie do zburzenia. W oczach topnieją pokrywy lodowe na waniliowych rożkach. Z wiórkami kokosowymi.
[...]
Gładziłem zewnętrzną stronę dłoni(,)jakby miało to cokolwiek zmienić, zapobiec, zasymilować. Wytwarzałem sztuczną spójność. Kontrast poszerzał się niczym elipsa rozciągnięta do granic… pęknięcia. I one wszystkie właśnie tworzyły niepodważalną 8 pajęczynę płatków, porozrzucanych jak ubranie na podłodze. W sypialni. Wyplute, sponiewierane, psie żarcie na kafelkach w kuchni.[..]
Chyba rozkwitłaś dopiero(,)gdy zaczynałem pamiętać. O obrusach, kolacjach, śniadaniach, łyżeczce do jajka na miękko i nitkach na marynarce.
[...]Nie tylko myśli, ale także i groszki, paski, kratki, linie, zamki. W myślach goniłem, otwierałem kolejne sukienki, obcasy, warkocze, kucyki. W melancholii, milczeniu. Poskładany, pozbierany, podrapany. Markotny, osępiały, ospały jak rozpakowany prezent, poduszka, szyba bez zasłony i firanki 9. Ociekałem goryczą, gorącą tęsknotą za czymś. Za kimś. Za ciepłem. [...].


1. Dla mnie jest niejasne logicznie; nie umiem odczytać istoty brakowania słów i ich miejsca w czynności "zataczam". Bo jakoś nie odbieram wprost przestrzeni "brakowanie słów" W której dokonuje się krążenie. To ma sens, ale widocznie taka formuła językowego ujęcia mnie zatrzymuje i blokuje.

2. Nieciekawa dla mnie konstrukcja zbudowana na imiesłowie i zbitka głoskowa "mniewnie". Imiesłowy są nieprzyjazne dla prozy poetyckiej.

3. zombi zdecydowanie na nie.Nieestetyczne, nie z tej bajki, niepolskie, nienaturalne, niepasujące.

4. czasownik z forma zwrotną "się" - odbija się - daje ciekawe wrażenie odbijania (przez zwrotność właśnie). I myśl poszła w odbijać od brzegu --> statki, to fajne, pokręcone ale fajne. Coś mnie jednak odrzuca od słowa "odbija się", brzmi wulgarnie.

5. zapis jak w kwestionariuszu. Dla mnie blee

6. skonać + koń na ostatnie prostej grzęznący w bagnie - tak sobie. Egzaltacja obrazowania, według mnie.

7. Dla gry słów (atrakcyjnej) zrezygnowałeś z logiki obrazu (złożeni oprawcy to czarna dziura dla mnie)

8. niepodważalna pajęczyna - buduje we mnie...nic. Słowa nie łączą się w obraz.

9. Szyba bez zasłon i firanek - lepiej chyba tak, bo unika się skojarzenia że i łączy poduszka i firanka. Chyba że tak ma być, to znowu zlewa się z zasłonami.

Podobało mi się i wiele razy zabierałam się za ten tekst.

Nie wiem, czy to jest proza poetycka. Raczej nie. Ona ma inną konstrukcję wewnątrzjęzykową.
Bliżej tu do "strumienia świadomości": Nie porusza się ścieżkami logiki przyczynowo-skutkowej jest monologiem obrazującym wewnętrzne stany psychiczne. I jako taki potraktowałam w ocenie.

Ma więc wdzięk obrazków oglądanych w kalejdoskopie, śpiesznie. Nadążanie za błyskami myśli narratora sprawiało mi radość.
Myślę, że w większej, wzbogaconej o elementy fabularne wersji, byłoby ciekawym sposobem opowieści o świecie. Bo odczuwam niedosyt. Niedosyt świata, który całkowicie zagarnął egotyczny i niezrównoważony (to cecha narracji nie osoby autora) narrator


OCENA

6/10

Dziękować :-)
Widzę, że na Ciebie zawsze można liczyć :-)
Cieszę się, że się podobało. Tak wyszło jak miało być i jak to odbierasz. I faktycznie bardziej przypomina to strumień. Świetne porównanie z kalejdoskopem. Podoba mi się.
Co do uwag. Zombie zostaje. Większość pozostałych zabiegów była celowa. Nie każdemu się to musi podobać. Interpunkcję sobie w oryginale poprawiłem. A niepodważalna pajęczyna, to jest taka, która pod wpływem nacisku od dołu nie pęka xD Zasłonę i firankę powieliłem do liczby mnogiej. A złożeni oprawcy, bo oni się złożyli (powiedzmy każdy po dyszce xD ) jak domek z kart, ale to się stało zanim się założyli - taka gra słów, skrót myślowy. A skonać na ostatniej prostej jak koń w bagnie, to nie wiem czy, Nataszo, pamiętasz odnosi się bezpośrednio do śmierci Artaxa w "Niekończącej się opowieści". Ale mogło to umknąć akurat Twojej uwadze, kwestia gdzie kto był na początku dziewięćdziesiątych. Ja przed telewizorem xD
Jeszcze raz dziękuję za opinię, uwagi i poświęcony czas :-)
Pozdrawiameczki :-)
Odpowiem, bo nie byłabym sobą:

Pomiędzy celowością zabiegu, a jego skutecznością jest taka sama różnica jak pomiędzy celowaniem, a trafieniem.

Śmiem się nie zgodzić.
Zabiegi celowe mogą być też skuteczne. Wszystko zależy od punktu widzenia.
Nie zawsze celuje się by trafić. Nie każdy ma taki sam gust. Mogłem nie trafić w Twój a trafić w czyjś tym samym zabiegiem.
Więc różnica jest tylko w pozycji obserwatora :-) IMHO
Z niektórych miejsc na strzelnicy łuczniczej nie widać tarczy. Podziwiamy łucznika, jak pięknie celuje. Oczywiście, że to zależy od punktu widzenia.
Albo inny przykład:
celowość niektórych pieszcz... albo nie. Łucznik wystarczy.

Zgadzam się. Tongue
Tak 'celowość niektórych pieszcz...' w odniesieniu do innej partnerki może być absolutnie niezasadna xD