Via Appia - Forum

Pełna wersja: Władcy iluzji cz.1
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
– Jak myślisz, przeżyjemy tym razem?
Glork rzucił cierpkie spojrzenie spod swej bujnej grzywki i z tą pasującą do niego, zgorzkniałą miną odpowiedział spokojnie:
– Dziwne pytania zadajesz, Kartrig. Gdybym wiedział, że podczas któregoś zlecenia zginę, w ogóle bym się go nie podejmował, prawda?
Odwróciwszy wzrok od towarzysza, zdecydowanym ruchem ręki machnął na gospodynię.
Szczupła dziewczyna z długim, jasnym warkoczem na plecach oderwała się od zgrai rozkrzyczanych i rozochoconych alkoholem żołdaków. Posyłając im przepraszające uśmiechy, podążyła prędko do dwójki przy krótkiej ławie.
Kartrig przestał przyglądać się hałaśliwej kompanii i powiódł wzrokiem po innych grupach najemników.
– Ale przyznasz, że trochę ludu się zebrało.
Glork w odpowiedzi mruknął tylko skąpe „Yhm” i poprosił dziewczynę o kwartę miodu pitnego.
Kartrig wcale niezrażony tą lekceważącą postawą towarzysza znów podjął próbę sprokurowania rozmowy:
– Swoją drogą, ich liczba mocno mnie martwi. Zastanawiam się, czy ta pannica będzie w stanie nas wszystkich opłacić.
Po raz pierwszy jego słowa wywołały żywiołową reakcję Glorka:
– Mi też nie daje to spokoju – powiedział, marszcząc gniewnie brwi. – Ale jeżeli spróbuje nas wyrolować, z bliska zapozna się z klingą mojego miecza – przejechał dłonią po skórzanej pochwie przy pasie.
Obok ławy pojawiła się gospodyni. Postawiła gliniane czarki na drewnianym blacie i z ręki Glorka przyjęła sześć brązowych monet.
– Następnym razem płacisz ty – oznajmił i podsunął kompanowi ciemnobrązowe naczynie.
Przez długi czas pili w ciszy, cierpliwie znosząc ordynarne krzyki współbiesiadników. Kartrig cały czas rozglądał się po obszernej izbie, a Glork zawiesił nieobecne spojrzenie na blacie ławy i zupełnie pogrążył się w gorzkich rozmyślaniach.
Młody najemnik w końcu zwrócił się do zadumanego kompana:
– W ogóle się tym nie przejmują. Jakby mieli iść na zwykłą potyczkę – wskazał głową na mężczyznę, który przy akompaniamencie rechotu towarzyszy wywijał ostentacyjnie mieczem, parodiując walkę z potworem.
Glork skierował tam mało zaangażowane spojrzenie i odpowiedział ponuro:
– Zaczną się przejmować, gdy w końcu staną twarzą w twarz z którymś z tych piekielnych pomiotów. Na to nie da się przygotować. Tylko doświadczeni nie będą szczać ze strachu w spodnie i wołać o pomoc.
Kartrig patrzył chwilę w jego zmęczoną życiem twarz i zapytał niepewnie:
– A ty?
Glork rzucił mu zaskoczone spojrzenie.
– Co ja?
– No… kiedy pierwszy raz stanąłeś twarzą w twarz z bestią. Jak się wtedy zachowałeś?
Glork westchnął ciężko i sięgnął po miód. Kiedy już zwilżył gardło, znów spojrzał na towarzysza bystrym wzrokiem.
– Szczerze mówiąc, to z nimi zawsze jest pierwszy raz, Kartrig. Każda bestia jest inna. Jedyne, czego możesz się po nich spodziewać, to drapieżność i umiłowanie ludzkiego przerażenia. Ja nauczyłem się tylko jednego: w żadnym wypadku nie można uciekać. Jeżeli cię wyczuje, a ty odwrócisz się plecami, już jesteś przegrany. Jedyna nadzieja jest w ataku; i to całą kupą.
Kartrig zaczął bawić się czarką, okręcając ją co chwilę na blacie. Zastanawiał się głęboko nad słowami towarzysza. W końcu zapytał cicho:
– Glork, sądzisz, że to naprawdę są diderny. Bo jeśli tak, to ja… Po prostu nie wiem, jak się zachowam.
Mężczyzna spojrzał na niego ze zrozumieniem.
– Dasz radę, młody. Tyle razy widziałem cię w akcji. W innym razie przecież nie brałbym cię ze sobą. Zresztą nie wierzę, żeby to były diderny.
Oczy Kartriga zaświeciły w nadziei.
– Naprawdę tak myślisz? Ale wszyscy mówią…
– Zawsze mówią, Kartrig – przerwał mu ostrym tonem. – Ile razy już się nasłuchałem o rzeziach poczynionych przez bestie, a okazywało się to później dziełem zwykłych grup bandyckich. Patroszą ciała, rozrzucają członki i malują krwią znaki tylko po to, żeby odwrócić od siebie uwagę. Bestie są po prostu wiarygodną i wygodną wersją, powielaną przez głupich chłopów, którzy najwyraźniej lubią straszyć się nawzajem.
Młodego towarzysza te słowa nie przekonały.
– Ale tutaj chodzi o całą posiadłość ziemską. Zwykli bandyci raczej nie zagroziliby ludziom Tersstiltów. A mówi się, że stary Jonas miał pod sobą nawet dwustu zbrojnych.
Glork potarł palcami po srebrzystym zaroście.
– Może to jakieś porachunki rodowe. Nie wiem. Zobaczymy, co dziewczyna o tym powie.
Kartrig jednak nie dawał za wygraną:
– Ale dlaczego sądzisz, że to nie diderny? Ponoć znaleźli trupy z wyszarpanymi wątrobami. A wielu miejscowych opowiada o dziecięcym śmiechu, dobiegającym z lasów.
Glork spojrzał na kompana jak srogi nauczyciel na błądzącego ucznia.
– I uważasz, że zadomowiły się we włościach Tersstiltów? Jak myślisz, dlaczego diderny przetrwały do tego czasu? Przecież są to bestie widmowe, wpływające na ludzki umysł, a nie miażdżące przeciwników swą szaleńczą siłą. Gdyby pozostawały w jednym miejscu, królewskie oddziały eksterminacyjne wybiłyby je już co do sztuki. O didernach się słyszy, widzi się efekty ich działań, ale nigdy się ich nie spotyka. Przybywają z wiatrem i przy kolejnym jego podmuchu odchodzą.
Po tym wykładzie Kartrig stracił odwagę do polemiki i uciekł od towarzysza wzrokiem.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Wolałbym raczej stanąć przed trującymi pręcikami jazgoty, niż dać się omamić tym parszywym bestiom. Słyszałem historie o tym, jak zmuszały ojców do mordowania swoich dzieci, a potem karmiły się ich rozpaczą. Czekam dnia, kiedy te wszystkie bestie po prostu zginą – i uderzył w blat z taką siłą, że czarki podskoczyły nieznacznie.
Usta Glorka wykrzywiły się w nikłym uśmiechu.
– Dlatego właśnie jesteś ze mną, Kartrig. Ale nawet, jeśli uda nam się wysłać je wszystkie z powrotem do piekieł, to pozostaną jeszcze inne potwory – te ukrywające się w nas samych. Zapamiętaj to.
Kartrig pokiwał ze zrozumieniem głową, ale jego uwagę prędko odciągnęło zamieszanie powstałe pod drzwiami. Glork również powiódł spojrzeniem w tamtym kierunku.
Dotychczas wypełniający izbę gwar przycichł, a w jego miejsce rozbrzmiał elegancki głos męski:
– Ludzie, ludzie, zróbcie no przejście. I dajcie jakąś ławę, żeby panienka mogła na niej stanąć.
Odpowiedział mu cichy głos dziewczęcy:
– Nie trzeba, Mathiasie…
Ale ktoś już przyniósł krótki stół i ustawił go niedaleko drzwi wejściowych.
Wszyscy ustawili się jak najbliżej wejścia, wymieniając jeszcze między sobą ciche uwagi. Glork i Kartrig dopili prędko miód i również dołączyli do oczekującego tłumu.
Ponad głowami żołdaków wkrótce pojawiła się smukła sylwetka młodej damy. Wspięła się ona na podwyższenie, korzystając z pomocy dwóch towarzyszących jej zbrojnych rycerzy. Zaraz za nią wgramolił się starszy jegomość ze schludnie uczesaną brodą i łysiną połyskującą spomiędzy resztek szarawych włosów.
Kartrig rozdziawił usta i z zachłannością przyglądał się urodzie młodej szlachcianki. Jej brązowe włosy sięgały łokci, a zielone oczy spoglądały niepewnie na tłum przed sobą. Sytuacja, w jakiej się znalazła, wyraźnie ją onieśmielała.
Przemowę rozpoczął jej wytworny towarzysz:
– Drodzy panowie, cieszę się, że tak licznie odpowiedzieliście na nasze wezwanie. Szczegóły, jak mniemam, znacie już z tablic ogłoszeń, ale dla pewności chciałbym powtórzyć rzeczy najważniejsze. Otóż z posiadłości szanownego rodu Tersstilt od ponad miesiąca nie ma żadnych wieści. Jak mówią miejscowi, przez ten czas nie widziano nikogo ze służby, a ci, którzy prowadzeni niepokojem zapuścili się do lasu, do swych domostw już nie powrócili. Przy skraju pól znaleziono kilka ciał śmiałków, lecz o reszcie słuch zaginął. Opłaciliśmy już małą grupę najemników, ale…
Jego wypowiedź przerwał głos jednego z zebranych:
– Panie, my nie chcemy słuchać tu o innych najemnikach. Pan nam zacznij od gwarancji zapłaty, bo z tego, co widzę, paniusia na zbyt możną w tej chwili nie wygląda – zawtórowało mu wielu innych.
Mathias zaczerwienił się ze złości i wycedził przez zęby:
– Jak śmiesz, łachudro. Mówisz do jaśnie…
Ale dziewczyna złapała go delikatnie pod ramię.
– Nic nie szkodzi, Mathiasie – i przesunęła się trochę do przodu, wyraźnie chcąc przejąć inicjatywę.
– Ale panienko Jovio…
Dziewczyna z powagą spojrzała mu w oczy, a on ukłonił się lekko i cofnął posłusznie za nią. Ona ze swojej strony wzięła głębszy wdech i oznajmiła lekko łamiącym się głosem:
– Osobiście gwarantuję wam po sześćdziesiąt srebrników na głowę, jeśli tylko zapewnicie ratunek moim bliskim.
Podniósł się kolejny głos z tłumu:
– A kto nam to zapewni, pytam? Jak patrzę, – rozejrzał się w koło. – jest tutaj chyba ze pięćdziesiątka pyszczydeł łasych na srebro. Znajdzie panienka taki budżecik? A może zechce dać coś na zachętę?
W sukurs poszło mu kilkanaście głosów, otwarcie żądających zaliczki.
Dziewczyna przymknęła na moment oczy, ale prędko je otworzyła i odpowiedziała z zaciśniętymi pięściami:
– W tej chwili nie jestem w stanie przekazać wam żadnych monet. Niedawno przybyłam z Odenmaru, a nie miałam szans dostać się do domu. Ale zapewniam was, że… – przerwał jej niezadowolony gwar. – Obiecuję, że otrzymacie ustalony żołd – zawołała, próbując przekrzyczeć hałas. To jednak nie pomogło, więc po chwili dodała ze zbierającymi się w oczach łzami: – Oświadczam, że kiedy dotrzemy do pałacu, będziecie mogli zabrać z niego co tylko zechcecie.
Wrzawa ustała i wszyscy początkowo patrzyli na nią w zaskoczeniu, aż w końcu wybuchły rubaszne śmiechy.
– Czy dobrze zrozumiałem? – zawołał jeden. – Pozwalasz nam złupić własny dom? To się nazywa desperacja!
– Może jeszcze dziewki po drodze będzie nam wolno gwałcić? – dodał z rechotem inny.
Mathias z przerażeniem na twarzy przyciągnął do siebie niewiastę.
– Panienko Jovio, co panienka mówi? Gdyby pan Jonas…
Jovia wyszarpała ramię z jego uścisku i odpowiedziała z drgającymi ustami:
– Zamilcz, Mathiasie. Teraz dobro rodziny jest dla mnie najważniejsze.
Rozkrzyczane towarzystwo nie było w stanie się uspokoić. Każda grupka komentowała między sobą słowa dziewczyny, kwitując je szyderczym śmiechem. Jeden mocno pijany zbliżył się nawet do ławy, na której stała, i złapał za koniec jej sukni.
– Może zamiast obiecywać skarby, sobą zapłacisz za nasze miecze – i chciał podnieść suknię do góry, ale jego rękę kopnięciem odtrącił Mathias.
– Nie waż się jej tknąć, bydlaku! – ryknął.
Mężczyzna zaczerwienił się ze złości i złapał szlachcica za nogę. Zaczęli się szarpać przy wesołych pokrzykiwaniach rozbawionej publiczności.
Wszystko to zakończył krzyk dziewczyny:
– DOSYĆ!
Śmiechy umilkły, a Mathias zdołał się w końcu uwolnić z uścisku napastnika.
Jovia z przymkniętymi oczami wyciągnęła rękę do towarzysza i urażona jak nigdy w życiu zażądała:
– Mathiasie, sakiewka.
– Co panienka…¬
– Sakiewka – powtórzyła z naciskiem.
Mężczyzna dostosował się do polecenia.
Odebrała od niego woreczek i wysypała na rękę całą jego zawartość.
– Sześć srebrników – przemówiła do zaintrygowanych słuchaczy. – Tyle mi zostało. Otrzyma je każdy, kto zrewanżuje się za mój poplamiony honor.
Wszyscy początkowo wpatrywali się w jej dłoń z monetami, powoli dochodząc sensu tych słów, ale zaraz kilka osób doskoczyło do pijanego awanturnika.
Kardrig również chciał zerwać się do przodu, ale powstrzymał go mocarny uścisk Glorka.
– Zgłupiałeś? – zganił młodziana. – Chcesz narobić sobie wrogów dla sześciu srebrnych monet?
Mężczyzna uspokoił się, ale krew nadal w jego żyłach pulsowała szybko.
– Zrobiłbym to za darmo – odpowiedział kompanowi przez zaciśnięte zęby.
Glork pokręcił głową.
– Więc zgłupiałeś bardziej niż mi się wydawało.
Kardrig odwrócił głowę w bok i nadal ciężko oddychając, odparł spokojniejszym głosem:
– Po prostu nie mogę patrzeć na takie ordynarne zachowanie wobec… No przecież sam widzisz, ona jest jak anioł.
Glork patrzył przez moment zdumionym wzrokiem na wzburzonego kompana, ale zaraz roześmiał się szczerze na pełne gardło.
Kardrig przeniósł na niego urażone spojrzenie.
– No co? – zapytał ze złością.
Glork przestał się śmiać i odpowiedział nadal rozbawiony:
– Młody, nie dla dziada salony. Ty swoje wzdychania skieruj lepiej na jakąś chłopkę, a nie córkę Tersstiltów. Mieszczanka – to najlepsze, co możesz mieć. Pod warunkiem jednak, że będziesz dobrze machał tym mieczem, co ci zwisa przy pasie – skończył z tym samym, szczerym śmiechem.
Nieprzytomnego awanturnika wyrzucono za drzwi. Jovia rozdzieliła monety pomiędzy trzech, którzy doskoczyli do niego najszybciej, i znów przemówiła do zebranych:
– Bezpieczeństwo mojej rodziny jest dla mnie najważniejsze. Nie interesuje mnie, czy zabijecie te bestie, czy nie. Zależy mi jedynie na tym, żebyście uwolnili od nich moich bliskich.
Jeden najemnik zapytał głośno:
– O jakich bestiach tutaj mówimy?
Jovia spojrzała na niego zdeterminowanym wzrokiem.
– O didernach – odparła.
Izbę wypełnił ożywiony szmer – niektórzy niewtajemniczeni pytali sąsiadów o naturę wspomnianych stworów, inni, bardziej obeznani w temacie, starali się ją pośpiesznie wytłumaczyć.
Pośród tych poszeptywań rozbrzmiał pewny siebie głos:
– Diderny, bestie pożerające umysły, duchy wiatru, władcy iluzji, to niektóre z przydomków, jakie obiły mi się o uszy.
Kardrig złapał w przerażeniu towarzysza za skraj skórzanego kaftana.
– Co ty robisz? – wyszeptał.
Jednak Glork nie zwrócił na niego uwagi i dalej szedł między rozstępującymi się ludźmi w kierunku szlachcianki.
– Nikt nie może ich pochwycić, nikt nie wie jak je zabić, nikt nie wie jak się przed nimi bronić. Więc powiedz mi, pani, w jaki sposób chcesz uratować swych bliskich, jeśli nie znasz niebezpieczeństwa, jakie im zagraża?
Wszyscy spojrzeli na Jovię, w napięciu wyczekując jej odpowiedzi.
Ona patrzyła na mężczyznę niewzruszonym wzrokiem i odparła krótko:
– Mieczem. – Rozbrzmiały pojedyncze śmiechy.
Glork schylił lekko głowę i sam uśmiechnął się pod nosem rozbawiony tą ciętą ripostą. W końcu ponownie spojrzał na dziewczynę i ręką wskazując na otaczających go najemników, powiedział:
– Rozumiem, że to są twoje miecze. Ale kto będzie nimi dowodził?
– Ja – odparła bez mrugnięcia.
Tym razem wybuchły dużo liczniejsze rechoty, a wielu zaczęło patrzeć na dziewczynę z coraz większym szacunkiem.
Glork jednak nie dał wybić się z tropu.
– Najlepszy jest taki dowódca, którego życie nauczyło mądrości i pogardy dla śmierci. Czy takim dowódcą będziesz, pani?
Stojący przy nim najemnik zapytał wyzywająco:
– A ty kim jesteś, że się tak wymądrzasz?
Glork przymknął oczy i rozłożył szeroko ręce.
– Nikim. Po prostu zwykłym człowiekiem – odpowiedział spokojnie, po czym dodał z powagą: – Ale w swoim życiu widziałem już wielu bezmyślnych głupców, którzy sami skakali w pasze bestii, nie rozumiejąc przepaści, która je od nas dzieli. Wiele razy zbierałem oręż tych naiwniaków, a z ich poszarpanych ciał zrywałem pancerze. Wiele razy słyszałem ich przerażone krzyki – do dzisiaj je słyszę, każdej nocy, w każdym koszmarze. I właśnie dlatego się wymądrzam, przyjacielu.
Na wszystkich słuchaczach ta przemowa zrobiła jednakowe wrażenie. Jovia zapytała po chwili milczenia:
– Kim jesteś?
Glork ponownie rozłożył ręce.
– Już mówiłem, nikim. Moje imię pozostawię sobie samemu. – Po chwili jednak zreflektował się: – No i memu dzielnemu kompanowi oczywiście – objął ramieniem Kardriga, a ten, gdy tylko napotkał wzrok dziewczyny, poczuł, że cały kark i uszy płoną mu ze wstydu.
Jovia uśmiechnęła się do nich.
– A więc dobrze, nieznajomy. Co doradzasz?
– Słuchać moich rad, pani. Nic prostszego. Chociaż szczerze wątpię, że mamy tutaj do czynienia z didernami, to w żadnym wypadku nie wyzbędę się czujności. Jeżeli będziesz mnie słuchała, pani, będziecie mieli dużo większe szanse na przeżycie. Ale jak już mówiłem, to raczej nie są diderny.
Dziewczyna kiwnęła z przekonaniem głową.
– Zgoda. Mianuję cię moim doradcą. A jeżeli faktycznie uratujesz nasze życia, będziesz mógł liczyć na dodatkową nagrodę w srebrze. Tym czasem przygotujcie się wszyscy. Jutro o świcie wyruszamy.
Kawał dobrej roboty pisarskiej, widać myśl i pracę. Na wszystkich poziomach.
I nie wiem, czy chwalić jasną i przejrzystą koncepcję fabuły, przemyślane kreacje świata i postaci, czy zabrać się za to, co według mnie, umknęło?
Więc tylko sygnalizuję jedną sprawę:
Postać Glorka a narrator
1. Narrator zna Glorka, zakładam, że wie o nim wszystko. Nic o nim nie wiedzą bohaterowie i... czytelnik. W koncepcji autorskiej prawdopodobnie Glork ma być tajemniczym bohaterem, który z jakiś powodów prowadzi walkę ze złem (złymi). Tu moja uwaga: czytelnik też powinien mieć przewagę nad bohaterami i ich światem. Ja NIC nie wiem o Glorku. Nie mam do niego żadnej furtki. Sądzę, że to będzie się powoli odkrywać: kim jest, jaka jest jego misja i to będzie suspens. Tylko, ze jakoś muszę sobie go wyobrazić (jako odbiorca), mieć jakąś wiedzę (choćby o jego emocjach, przeżyciu wewnętrznym - CZYMŚ).

2. Trzeba by też ten tekst przeglądnąć uważnie (nawet przez lupę) pod kątem językowym. Sporo synonimów, które pracowicie znajdywałeś, by ominąć powtórzenia budzi moje zastrzeżenia (sprokurować, dama i inne, te zapamiętałam), czasami posługujesz się zbanalizowanymi, stereotypowymi zdaniami (ma to smak frazesu).

Nie oceniam oryginalności fabuły, nie czytam prawie fantasy, choć mam wrażenie, że motywy są dość standardowe. Zdaję sobie sprawę, że w fantasy, podobnie jak w baśni, istnieją motywy wędrowne. Pewnie o atrakcyjności decyduje kwestia wyobrażeń fantastycznych i niespodziewanych ciągów dalszych.
Ha! I o to właśnie mi chodzi. Dzięki. Nad tekstem pracowałem co prawda nie dużo, zaledwie jeden wieczór, bo zależy mi bardziej na wyszlifowaniu mojego warsztatu (aktualnie skupiam się na powieści, którą piszę) i dlatego wrzucam swoje teksty na fora, żeby ludzie tacy jak Ty pomogli mi pozbyć się rażących nawyków i niedociągnięć. Oczywiście do tego opowiadania podejdę odpowiedzialnie i kontynuację będę starał się napisać jak najlepiej. Ale tak właśnie komentować! Konstruktywna krytyka cieszy dużo bardziej niż puste pochlebstwa. Jeszcze raz dzięki.

Gdyby ktoś jeszcze dał mi przykład tych banalnych zdań, które używam, byłbym niezmiernie wdzięczny. Szczerze mówiąc, jestem samoukiem, a do tego w ogóle nie czytam książek fabularnych i faktycznie od dawna już się bałem, że mogę popaść w coś takiego (intuicyjnie wybiera się najłatwiejszą drogę opisu). Dlatego wytknięcie takiego błędu, którego ja sam po prostu nie mogę wyłapać, mogłoby być dla mnie wielce pomocne.
Pozdrawiam.
To się nie przyznawaj, że jeden wieczór, bo mi wymagania wzrosną i wejdę w językową warstwę z gracją spychacza!

choćby tak:
Cytat:Glork rzucił cierpkie spojrzenie spod swej bujnej grzywki i z tą pasującą do niego, zgorzkniałą miną odpowiedział spokojnie:

wywal bujną grzywkę - > czy cierpkie spojrzenie jest konsekwencją bujności? albo odwrotnie?

Cytat:podążyła prędko do dwójki przy krótkiej ławie

-> co to znaczy "dwójki"? to niby do Glorka i jego kumpla? czy to jest numer stolika? Przykrótka ława to element istotny przestrzeni świata? Była przykrótka na ich dwóch, czy w ogóle?

sprokurowanie rozmowy na razie pomijam, bo nie wiem, może to szpieg albo inny czarny charakter...

Cytat:Mi też nie daje to spokoju

błąd gramatyczny, bo ma być mnie! na początku zdania stosujemy długą formę obocznych zaimków mi/mnie

_______________________
Edit:
przykład --->
Cytat:niezrażony tą lekceważącą postawą towarzysza znów podjął próbę sprokurowania rozmowy

to jest zdanie na poziomie niemal odmiany formalno-urzędowej, jakbyś pisał sprawozdanie. Tu wyraźnie wchodzi Ci mechanizm mówienia językiem "lepszym" niż posługujesz się na co dzień, wychodzi poza językowa, sztuczność.
Cytat:– Mi też nie daje to spokoju – powiedział, marszcząc gniewnie brwi. – Ale jeżeli spróbuje nas wyrolować, z bliska zapozna się z klingą mojego miecza.przejechał[Przejechał] dłonią po skórzanej pochwie przy pasie.

Cytat:Obok ławy pojawiła się gospodyni. Postawiła gliniane czarki na drewnianym blacie i z ręki Glorka przyjęła sześć brązowych monet.
Tu bym przestawiła szyk, bo wygląda jakby narratorem był mistrz Yoda Tongue

Cytat:– W ogóle się tym nie przejmują. Jakby mieli iść na zwykłą potyczkę.wskazał[Wskazał] głową na mężczyznę, który przy akompaniamencie rechotu towarzyszy wywijał ostentacyjnie mieczem, parodiując walkę z potworem.

Cytat:– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Wolałbym raczej stanąć przed trującymi pręcikami jazgoty, niż dać się omamić tym parszywym bestiom. Słyszałem historie o tym, jak zmuszały ojców do mordowania swoich dzieci, a potem karmiły się ich rozpaczą. Czekam dnia, kiedy te wszystkie bestie po prostu zginą.i[Po co to i? Ono jest niezbędne? Widziałeś kiedyś coś takiego w zapisie dialogu, bo ja nie? To i psuje efekt.] uderzył[Uderzył] w blat z taką siłą, że czarki podskoczyły nieznacznie.

Cytat:Dotychczas wypełniający izbę gwar przycichł, a w jego miejsce rozbrzmiał elegancki głos męski:
Tu bym dała inwersję.

Cytat:Wspięła się ona na podwyższenie, korzystając z pomocy dwóch towarzyszących jej zbrojnych rycerzy.
To bym wyrzuciła. Wiadomo o kogo chodzi, nie trzeba pakować na siłę wyjaśnień, bo one denerwują i sprawiają, że tekst czyta się mniej płynnie.

Cytat:– Nic nie szkodzi, Mathiasie.i[Znów to samo] przesunęła[Przesunęła] się trochę do przodu, wyraźnie chcąc przejąć inicjatywę.

Cytat:– A kto nam to zapewni, pytam? Jak patrzę, – rozejrzał się w koło. – jest tutaj chyba ze pięćdziesiątka pyszczydeł łasych na srebro. Znajdzie panienka taki budżecik[To mi w ogóle nie pasuje do fantasy]? A może zechce dać coś na zachętę?
To oczywiście nie jest jedyny sposób zapisu tego dialogu, ale Twój jest nie do przyjęcia.

Cytat:– Mieczem.Rozbrzmiały[rozbrzmiały] pojedyncze śmiechy.

Cytat:Tym razem wybuchły dużo liczniejsze rechoty, a wielu zaczęło patrzeć na dziewczynę z coraz większym szacunkiem.
Tu uwaga fabularna. Ten fragment mnie rozbawił. Jedno, małe dziewczątko i banda najemników, którzy zaczynają patrzeć na nią z szacunkiem? IMO jedyna droga to tego wiodłaby przez rzucenie się z nożem na jednego z nich i pozbawienie go dowolnej części ciała Wink

Cytat:– Już mówiłem, nikim. Moje imię pozostawię sobie samemu. – Po chwili jednak zreflektował się: – No i memu dzielnemu kompanowi oczywiście.objął[Objął] ramieniem Kardriga, a ten, gdy tylko napotkał wzrok dziewczyny, poczuł, że cały kark i uszy płoną mu ze wstydu.


Skoro zależy Ci na wyszlifowaniu warsztatu, drogi autorze, jesteś na dobrej drodze. Najważniejsze jest to, by w takich tekstach [ćwiczebnych] pracować z fabułą/motywami, które się lubi, zna, ceni. Wtedy unika się niepotrzebnego stresu związanego z "wypłynięciem na nowe wody" itd. Jako ćwiczenie, ten tekst jest ok. Zakładam, że lubisz fantasy. Ja nie. Najchętniej spaliłabym połowę wydanych książek, a ich autorów wysłała zbierać owoce do RFN, bo wtedy byłoby z nich więcej pożytku <joke oczywiście>. Ale teraz skupmy się na szczegółach:
  • Styl Po pierwsze trochę nie leży mi zapis fragmentu. Nie ma tytułu <o akapity się nie wściekam, w tak małej ilości tekstu ich brak jeszcze mi nie przeszkadza>. Dla mnie liczy się nie tylko samo słowo pisane <choć ono jest najważniejsze>, ale także sposób jego podania. Ten zapis uważam za lekko niechlujny.
    Język jest ok. czyt. nie denerwuje mnie, ale też nie zachwyca. Skoro to "wprawka" - eksperymentuj na całego, szukaj rozwiązań, które będą Ci pasować itd.
    Nie zauważyłam wielu błędów, mogę nawet pochwalić za interpunkcję Wink - brak chaosu przecinkowego bardzo ułatwiło mi czytanie. Jedynie do dialogów mam zastrzeżenia, dlatego zapraszam do kącika porad. Kiedy już sobie wszystko przyswoisz i doszlifujesz sam sposób pisania zdań będzie naprawdę cacy pod względem technicznym.
  • Fabuła - tu mam zastrzeżenia, i to spore. Mogłabym powiedzieć, że w tym fragmencie jest wszystko, czego w fantasy nie lubię: jakieś bestie, grupa śmiałków, wyprawa, ładna panienka itd. Normalnie the worst of fantasy Tongue
    Teksty oceniam jako czytelnik i mówiąc szczerze, coś takiego <o ile w dalszej części historia toczy się utartym fantastycznym torem bez innowacji> odłożyłabym bez żalu i mrugnięcia okiem. Nie mam pojęcia, ile powstało takich tworów, w każdym razie nasz forumowy dział fantasy jest ich pełen. Ja oczekuję czegoś świeżego. Ale skoro to wprawka, popatrzę na fabułę przez palce. O moich odczuciach związanych z nią informuję na wypadek, gdyby w powieści, nad którą pracujesz, zachciało Ci się wplatać podobne lub takie same motywy.
  • Postacie do mnie nie przemawiają. Jeszcze. Trudno przecież oczekiwać, by po pierwszym rozdziale uzyskać od autora pełny rys psychologiczny każdej z nich. Wydaje mi się jednak, że takie próby poczyniłeś i poczekam na dalsze części.
    Póki nie dostanę jakiegoś szerszego opisu odczuć, wspomnień, nawet refleksji związanych chociażby z piciem wina, skojarzeń, które są właściwe tej, a nie innej osobie, każdą postać uważam za papierową. Najlepsze postaci poznaje się po tym, że potrafią zaistnieć w świadomości czytelnika jako samodzielne twory, a nie tylko dodatki do fabuły, ale do tego długa droga. Najbardziej Jovię. nie znam jej motywacji <może to będzie potem, może nie...>, jest zbudowana trochę stereotypowo, nudna. Nie chcę jednak zagłębiać w opis i analizę postaci, bo ten fragment był jednak krótki, podporządkowany tematycznie wyprawie i to ona była najważniejsza, a nie bohaterowie. Chętnie przeczytam ciąg dalszy.

    Z oceną się wstrzymam.
    Tyle ode mnie. Mam nadzieję, że moja pisanina choć trochę się przydała Wink
Bardzo ładnie napisane, tylko kilka literówek znalazłem, ale nie zapisywałem, jedną pamiętam, zamiast paszcza napisałeś pasza potwora;p Jednakże, póki co, zapowiada się standardowe fantasy, ale mam nadzieję, że czymś zaskoczyszWink

Pozdrawiam.

A no i zachęcam do komentowania innych,a nie wrzucania tylko swoich prac, bo tak nieładnieWink
Mieszkańcy wsi zebrali się tłumnie, aby na własne oczy zobaczyć śmiałków idących na ratunek domowi Teresstiltów. Może pochód ten nie zachwycał taką dostojnością i elegancją, jak w przypadku nierzadko widywanych tam orszaków szlacheckich, ale i tak był niemałą atrakcją dla znudzonych codziennością chłopów. Chodziły do tego pogłoski, że wraz z najemnikami przez las przeprawiać się ma sama panienka Jovia, którą wielu pamiętało jeszcze z jej czasów dziecięcych. Wciąż żywe było wspomnienie rozkrzyczanej dziewczynki, która często pojawiała się we wsi w towarzystwie dwójki starszych braci i w przeciwieństwie do snobistycznych krewnych, we właściwy dziecku sposób zasypywała napotkanych ludzi masą niewinnych pytań. Z uwagi na to każda para oczu starała się wyłowić jej sylwetkę spomiędzy maszerującej zbieraniny najemnych mieczy.
Najemnicy zbili się w luźną kolumnę i równym krokiem zmierzali w kierunku lasu. Rytm marszu wytyczali jadący na czele pochodu konni. Rozmowy były rzadkością, a jeśli już rozbrzmiewały, to na krótko i przyciszonymi głosami. Niektórzy otwarcie swoje niewyspanie sygnalizowali szerokimi ziewnięciami.
Jovia Teresstilt dosiadała bułanej klaczy. Spoglądała nieruchomym wzrokiem na ścianę lasu przed sobą i bezustannie walczyła z rwanym oddechem. Jej oczy były lekko podkrążone – tej nocy nie mogła zasnąć, wciąż dręczona przez makabryczne wizje spustoszonego dworu. Teraz obrazy te powróciły ze zdwojoną siłą. Kiedy tylko pomyślała o którymś ze swoich bliskich, w jej serce wdzierało się cierniste uczucie niepokoju.
Kartrig jechał stępem tuż obok Glorka i natarczywie wpatrywał się w plecy szlachcianki. W końcu przemówił do kompana, nawet na chwilę nie spuszczając z niej oczu:
– Patrz, jak siedzi w siodle. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej dumnej postawy.
Glork przestał przyglądać się zielonemu pastwisku, nad którym unosiła się poranna mgiełka, i spojrzał przed siebie. Wykrzywił pogardliwie usta i odpowiedział zjadliwym tonem:
– Co w tym specjalnego? Jedzie jak każda inna dziewczyna z dobrego domu. W siodle powinno się siedzieć twardo, a nie dumnie. Widywałem w życiu kobiety, przy których ja jestem zaledwie raczkującym jeźdźcem, a ty zachwycasz się czymś takim.
Głęboko dotknięty Kartrig odparł z wyraźną pretensją:
– Nic ci nie można powiedzieć, żeby nie usłyszeć jakiejś cynicznej uwagi? Chodziło mi o to, że wygląda niezwykle elegancko, a ty już odnosisz to do kobiet z królewskiej kawalerii.
– Jak tak bardzo ci to nie odpowiada, to zamiast cynicznego przykładu, mogę dać ci komiczny: królowa też wygląda bardzo elegancko, ale jak siadła na konia, to nie wiedziała, którą stroną ma jechać. A ty nie zachowuj się jak szczeniak i skup się na otoczeniu. Niedługo może od tego zależeć nasze życie, więc wolałbym, żebyś nie przegapił czegoś istotnego, zajmując się wyłącznie wdziękami tej dziewczyny.
Kartrig ze złością odwrócił głowę i zwymyślał cicho towarzysza. Właśnie takiego zachowania u niego nienawidził.
Gdy kolumna dotarła do skraju lasu, Glork pośpieszył konia i wysunął się na sam przód. Zajechał pozostałym drogę i oznajmił na pełne gardło:
– Kiedy wejdziemy do lasu, będziecie musieli utrzymać dyscyplinę. Obowiązują trzy podstawowe zasady: po pierwsze, nikt nie zbacza z drogi, po drugie, nikt nie zostaje w tyle i po trzecie, każdy ma szeroko otwarte oczy. Będziemy szli kolumną po czterech w linii…
Najemnik dosiadający karego ogiera zapytał kpiąco:
– Próbujesz z nas zrobić regularny oddział?
Glork rzucił mu miażdżące spojrzenie.
– Próbuję przygotować was na walkę, z której możecie nie wyjść żywi. Jak ci się nie podoba, jedź przodem, twój trup będzie dla nas doskonałym sygnałem ostrzegawczym. – Mężczyzna wpatrywał się w niego wyzywająco, ale nie odezwał się już słowem. – Jeszcze ktoś ma jakieś obiekcje? Nie? To świetnie. Macie cały czas obserwować głębię lasu. Jesteśmy narażeni na zasadzkę, dlatego gdyby któryś zauważył coś niepokojącego, natychmiast ma to zasygnalizować innym. Wtedy wszyscy schodzą z koni i zbijamy się w ciasny szereg, nadal utrzymując linię czwórkową. Przysięgaliście oddać życie za swoją panią? – zwrócił się do towarzyszących Jovii rycerzy. Ci skinęli głowami. – To przysięgnijcie teraz głęboko w duszy, że w razie zagrożenia bez względu na wszystko wyprowadzicie ją z lasu. – Jeszcze raz odpowiedzieli mu potwierdzającym ruchem głowy. – Kartrig, my jedziemy na czele.
Młody najemnik zgodnie z poleceniem poprowadził konia do przodu. Serce zaczęło w nim mocniej bić, bo tym sposobem znalazł się blisko Jovii. Jeszcze większą sensację odczuł, gdy zagadnęła go smutnym głosem:
– Zawsze jest w takim humorze?
– Kto, Glork? – wykrztusił z siebie. – Nie zawsze. Ale zdarza mu się. Zwłaszcza rano.
Dziewczyna mimo przygnębienia zaśmiała się cicho.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale właśnie zdradziłeś mi jego imię, którego tak wczoraj pilnował.
Kartrig zmieszał się trochę.
– Właściwie to nie jest jego imię…
Glork rzucił kompanowi piorunujące spojrzenie i zawołał gniewnie:
– Kartrig, do cholery, słuchaj mnie teraz! – Młodzian wyprostował się gwałtownie w siodle i już zupełnie zawstydzony kiwnął tylko głową.
Glork chciał kontynuować, ale przeszkodziła mu w tym Jovia:
– Wiem, że wątpisz w obecność didern w tych lasach i głównie przewidujesz walkę z ludźmi, ale co zrobimy, kiedy jednak na którąś się natkniemy?
Glork uspokoił konia, który bez polecenia zrobił parę kroków do przodu i odpowiedział:
– Zasada będzie taka sama, jak w przypadku ludzi: otoczymy, zacieśnimy i zgładzimy. Tyle że będzie to trudniejsze i najprawdopodobniej więcej z nas padnie trupem.
Swoje pytanie dorzucił jeden z najemników:
– A jak one w ogóle wyglądają, te diderny?
– Jak twoja matka – odpowiedział któryś z pieszych i natychmiast wybuchły głośne śmiechy.
– Który to powiedział?! – Najemnik łypnął morderczym wzrokiem na rozbawionych mężczyzn.
To rozprzężenie szybko ukrócił głos Glorka:
– Skupcie się! To nie czas na żarty! Nie wiem, jak wyglądają diderny, ale jedno jest pewne – kiedy się pojawią, będziecie wiedzieli, że to one. Zapewniam, że żadna bestia nie przypomina dzika ani sarny. Ich nie można tak po prostu przeoczyć. A jeżeli faktycznie jakąś spotkamy, to nie ważcie się uciekać. Każdy dezerter będzie miał później do czynienia z moim mieczem.
Kolumną przetoczył się gniewny pomruk. Niektórzy na głos wyrażali swoje niezadowolenie i urazę wobec zasugerowania im tchórzostwa. Jednak nikt nie był na tyle głupi, żeby samozwańczemu przywódcy się przeciwstawić. Jego wiedza na temat potworów i taktyki wojskowej zdradzała doświadczenie, jakim nie mógł pochwalić się nikt inny z zebranych.
Glork kompletnie nie zwracając uwagi na wilcze spojrzenia najemników, obrócił konia i wjechał w las. Reszta zgodnie ruszyła za nim, ustawiając się powoli w zaplanowany szyk.
Maszerowali drogą usłaną pierwszymi jesiennymi liśćmi, a wokół nich z podszycia leśnego bił odczuwalny, poranny chłód. Początkowo panowała atmosfera napięcia i każdy uważnie wpatrywał się w głąb kniei, wciąż w wyobrażeniu mając bestie, które mogły ukrywać się za którymś z popękanych pni czy bujnych krzewów. Szybko jednak nastroje się rozluźniły i wielu zaczęło prowadzić przyciszone rozmowy.
Glork jechał stępem, uważnie obserwując drogę przed sobą. Po jego prawej stronie konia prowadził Kartrig, a po lewej niespodziewanie pojawiła się Jovia. Przemówiła mocno strapionym głosem:
– Nie mogę przestać myśleć o tym, co zastanę w domu, kiedy tam dotrzemy. Jak sądzisz, jakie są szanse, że… – Urwała i wbiła wzrok w czarną grzywę swojej klaczy.
Glork nie odpowiedział jej od razu. Zastanawiał się, jak w sposób delikatny przedstawić swoje zdanie. W końcu ograniczył się do chłodnego pytania:
– A czego się spodziewałaś, pani?
Dziewczyna spojrzała na niego szklistymi oczami, ale na widok jego niewzruszonej twarzy ponownie spuściła wzrok i nie zdobyła się na żadną odpowiedź. Kartrig ze złością pokręcił głową.
– Nie słuchaj Glorka, pani. On nigdy nie był optymistą. Jeżeli sprawcami okażą się ludzie, jest duża szansa, że przetrzymują twoich bliskich dla okupu albo innych korzyści. A jeżeli mamy do czynienia z didernami, to kiedyś czytałem, że często utrzymują swoje ofiary przy życiu. Traktują ich jak zabawki…
Przerwał mu jej cichy głos:
– Nie. Glork ma rację. Nie wiem, co sobie myślałam. Kiedy przyjechałam do wsi i powiedziano mi, że od ponad miesiąca nie ma kontaktu z moją rodziną i że znaleziono kilka ciał chłopów… Musiałam po prostu coś zrobić. Nie mogłam siedzieć bezczynnie i rozpaczać. Chciałam uratować kogokolwiek, a czułam się taka bezsilna. Powinnam czekać na królewskie odziały eksterminacyjne…
Glork rzucił jej rozzłoszczone spojrzenie.
– Powiadomiłaś o tym królewski dwór? Jeżeli okaże się to dziełem ludzi, a nie bestii, będziesz miała poważne kłopoty.
– Wierzę, że to są diderny – odparła z przekonaniem w głosie. – A król dużo zawdzięcza mojemu ojcu. Zresztą to był pomysł Mathiasa, ja od samego początku chciałam wykorzystać najemników.
Glork zacisnął mocniej ręce wokół cugli.
– Jak tylko tu skończymy, trzeba natychmiast posłać wiadomość do stolicy. Sprowadzanie oddziałów eksterminacyjnych nie jest dobrym pomysłem. Nawet, jeśli faktycznie walka ma toczyć się z bestiami.
Jovia spojrzała na Glorka głęboko zaskoczona jego nienawistnym tonem. Poruszenie tego tematu wyraźnie wywoływało w nim wrzenie krwi. Kartrig zdawał się rozumieć słowa towarzysza, ale nie odezwał się słowem i jechał ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Ciekawość dziewczyny wzięła górę nad roztropnością:
– Czy czymś ci zawinili? – zapytała.
Glork odparł niechętnie:
– Powiedzmy, że nie zgadzam się z ich strategią. Wyrżnięcie całej wioski albo wykorzystywanie ludzi jako przynęty nie leży w mojej koncepcji walki z potworami.
Jovia postanowiła nie poruszać więcej tego tematu. Aby rozładować powstałe napięcie, zapytała:
– A ty? Widać, że masz duże doświadczenie z bestiami. Zabiłeś już jakieś?
Glork nie miał zamiaru dawać na to odpowiedzi, ale rozbrzmiał przejęty głos Kartriga:
– Niezliczone ilości. Jak byłem dzieckiem, zasłuchiwałem się w opowieściach ojca o tym, jak wspólnie polowali na te maszkary. Najbardziej podobała mi się ta o tarrusie, z którym walczyli prawie dobę i którego w końcu pokonali dzięki podstępowi…
Glork ukrócił tę pełną zachwytu wypowiedź ostrym tonem:
– Tak, opowieści są bardzo piękne, ale Lorgan na pewno nie wspomniał o kałużach ludzkiej krwi i o tym, że tylko trzy osoby przeżyły z czterdziestoosobowej grupy cholernie dobrych rycerzy. Bestie nie są tematem do bajek. Twój ojciec stracił życie w walce z nimi właśnie przez tę naiwność, którą tak uparcie staram się wyplewić z twojego serca. Pamiętaj o tym.
Kardrig spochmurniał i wybąknął ponuro:
– Nigdy nie mówiłeś mi o tym, jak naprawdę zginął.
– Bo gdybyś to wiedział, niepotrzebnie szukałbyś zemsty tam, gdzie nie możesz jej dostać. Skup się lepiej na zabijaniu potworów.
Powiedziawszy to, sięgnął po bukłak z wodą, który wcześniej przytroczył do siodła. Ze zdumieniem jednak zauważył, że jest pusty. Powiedział po tym do siebie:
– Przysiągłbym, że przed wymarszem go napełniłem. Będziemy przejeżdżać w pobliżu jakiegoś źródła? – zwrócił się do Jovii.
Dziewczyna ze zmarszczonym czołem powiodła wzrokiem w koło.
– W pobliżu powinien być niewielki strumień. Pamiętam, jak bawiłam się przy nim z braćmi. Wmawiali mi wtedy, że niedaleko jest morze, do którego wpada, i to jego właśnie szum słyszę przy każdym podmuchu wiatru…
Glork przerwał jej te wspominki podniesioną dłonią. Spojrzała w jego twarz. Rozglądał się uważnie na prawo i lewo, nasłuchując odgłosów dobiegających z lasu. Po chwili zatrzymał się, co uczynili również wszyscy zebrani za nim. Podniosły się głosy zdziwienia.
– Zamknijcie się! – zawołał i przymknął oczy, wytężając jedynie słuch.
Zapanowała głucha cisza. Każdy skupił wzrok na przestrzeni między drzewami.
W końcu dało się wyłapać masowe kroki na szeleszczącej ściółce leśnej. To postawiło najemników w stan gotowości. Zamarli w najwyższym napięciu i żadnym dźwiękiem nie zdradzali swojej obecności. Słychać było jedynie ich głębokie, nieregularne oddechy. Niektórzy dłonie trzymali już na rękojeściach mieczy.
Nerwowe oczekiwanie trwało do momentu, kiedy w głębi lasu ukazały się liczne sylwetki rycerzy w brązowych, łuskowych zbrojach. Szli wolnym tempem między drzewami, kierując się prosto na kolumnę najemników.
Reakcja była błyskawiczna: zgodnie z rozkazem Glorka najemnicy zacieśnili szyk, a konni zaczęli zeskakiwać na ziemię i dołączać do szeregu. W to wszystko zaingerował przejęty głos Jovii:
– Nie atakujcie! To są rycerze mojego ojca! – W jej serce powróciła radosna nadzieja.
Glork nadal dosiadając konia, nie spuszczał ze zbrojnych czujnego wzroku. Oszacował ich liczbę na ponad dwudziestu i szepnął Kartrigowi, aby ten był cały czas w gotowości.
Dziewczyna zeskoczyła z konia i z rozpromienioną twarzą chciała wyjść rycerzom naprzeciw. Zatrzymał ją jednak jeden z towarzyszących jej ochroniarzy i sam podążył między drzewa. Zawołał do zbliżających się mężczyzn:
– Dobrze, że nic wam nie jest. Co się dzieje w dworze?
Ale odpowiedzi nie otrzymał. Zamiast tego rycerze chwycili za miecze i natarli na niego z krzykiem.
– Z KONI! – ryknął Glork. – UTRZYMAĆ SZYK!
Reszta konnych zeskoczyła z siodeł i dołączyła do szeregu. Kartrig złapał za rękę zszokowaną Jovię i wciągnął ją między najemników. Dla jej ochroniarza było jednak za późno – pierwszy cios nacierających rozpruł mu gardło.
Glork uderzył konia w zad i dobył miecza. Bardziej wytresowane zwierzęta odbiegły na bezpieczną odległość, inne, wystraszone wrzawą pogalopowały daleko przed siebie. Napastnicy uderzyli w karny szereg najemników i od razu całą przestrzeń wypełniły odgłosy licznego szczęku broni.
– UTRZYMAĆ SZYK! UTRZYMAĆ SZYK! MAMY PRZEWAGĘ! – wrzeszczał Glork i sam dołączył do broniących się.
Wielu z rycerzy Tersstiltów padało trupem. Najemnicy zaś, stojąc w zwartym szeregu, ponosili niewielkie straty. Kiedy któryś został raniony, wspierający wciągali go do tyłu, a jego miejsce zajmował stojący za nim. W ten sposób zaczęli spychać napastników z powrotem w kierunku lasu.
Szyk rozluźnił się nagle i wielu na własną rękę próbowało obalić przeciwników. Doskakiwali do nich po dwóch lub trzech i zasypywali śmiertelnym gradem ciosów. Nawet Kartrig wyrwał się z linii i popędził w kierunku jednego z nich. Wszystko to działo się wbrew rozkazom Glorka:
– WRACAĆ DO SZYKU! WRACAĆ DO SZYKU!
Ale było już za późno. Za ich plecami podniosła się wrzawa i ukryta grupa zaszarżowała na nich od drugiej strony. Rycerze zbiegali z górki z wyciągniętymi przed siebie mieczami i krzyczeli przy tym ile sił w gardle. Ci spychani do lasu przestali się cofać i również zaatakowali ze zdwojoną siłą. Rozpoczęła się chaotyczna walka.
Glork nie zaprzestawał usilnych prób zdyscyplinowania walczących:
– ZBIĆ SIĘ W KUPĘ! ZBIĆ SIĘ W KUPĘ!
Niektórzy usłuchali i pędem wracali na środek drogi. Ci, którzy pozostali, aby powstrzymać impet napastników, legli wkrótce bez życia. Przerażeni do granic Jovia i Mathias nie odważyli podnieść się z ziemi i klęczeli zasłonięci przez stłoczone ciała najemników. Rozpoczął się bój o przeżycie.
Okrążeni bronili się zacięcie. Wyraźnie nie brakowało im umiejętności. Kartrig robił zwinne uniki i zasypywał przeciwników potężnymi ciosami z góry. Glork natomiast spustoszenie siał wyważonymi i szybkimi cięciami. Powoli broniący się odzyskiwali inicjatywę, choć wielu z nich padało na pokrytą zakrwawionymi liśćmi ziemię.
Wyczerpująca walka dobiegała końca. Ostatni rycerze w łuskowych zbrojach ginęli w walce. Ich determinacja była wprost nieludzka: nawet ci, którzy zostali ciężko ranni, szarżowali uparcie na najemników. Podczołgiwali się do nich i łapali za nogi. Przerażeni tym zachowaniem żołdacy rąbali w amoku nawet martwych.
Po około półgodzinnej walce ciszę mąciły jedynie jęki ciężko rannych. Pozostali przy zdrowiu padali z wyczerpania na kolana. Było ich zaledwie kilkunastu.
Glork ciężko dysząc, rozejrzał się po usłanym trupami pobojowisku i w niepohamowanej złości cisnął mieczem o ziemię.
– BANDA IDIOTÓW! – ryknął na pełne gardło.
Nikt mu nie odpowiedział. Jedynie Kartrig zbliżył się do niego, a w jego oczach dostrzec było można głębokie poczucie winy.
– Przepraszam, Glork. Poniosło mnie i… – Padł z głuchym stęknięciem na ziemię, gdy towarzysz resztkami sił wymierzył mu potężny cios w szczękę.
– Co bym powiedział twojej matce, gdybyś zginął, durniu?! – Splunął krwią i odwrócił się do wszystkich plecami.
Kartrig podniósł się na równe nogi i przez chwilę wpatrywał się przygnębionym wzrokiem w towarzysza. Pomasował obolały policzek i podążył w kierunku siedzącej na ziemi Jovii.
Dziewczyna była w głębokim szoku. Bujała się lekko do przodu i do tyłu, starając się nie patrzyć na licznie otaczające ją trupy. Zapach krwi i rozprutych wnętrzności przyprawiał ją o mdłości. Jęki powoli konających ludzi odbijały się echem w jej głowie. Do tego nie mogła uwierzyć, że zaatakowali ich rycerze jej własnego domu.
Kartrig zbliżył się do niej i odpruł kawałek poszarpanego już rękawa tuniki. Podaj jej materiał i powiedział:
– Wytrzyj się, pani. Masz twarz ubrudzoną we krwi.
Dziewczyna skierowała na niego szeroko otwarte oczy i wyciągnęła rękę po kawałek tkaniny. Przycisnęła ją do policzka i nie odezwała się słowem.
Glork ochłonął i zaczął zastanawiać się nad tym, co robić dalej. W końcu przemówił do szczęśliwców, dla których walka zakończyła się niewielkimi ranami lub zadrapaniami:
– Weźcie się w garść. Trzeba opatrzyć rannych i zebrać konie. Nie mamy noszy, więc kilku pozostanie na miejscu, a reszta wróci do wioski po pomoc. Tutaj kończymy naszą wyprawę ratunkową. Panienka mnie rozumie? – zwrócił się do zdruzgotanej dziewczyny. Potwierdziła to lekkim kiwnięciem głowy, nadal patrząc zastygłym wzrokiem przed siebie. – Więc niech panienka ochłonie i pomorze przy rannych. A później oczekuję kilku odpowiedzi na temat rycerzy, którzy nas zaatakowali. – Kopnął lekko jedno z ciał w brązowej zbroi.
Dziewczyna spojrzała na niego trochę trzeźwiejszym wzrokiem. Chciała coś powiedzieć, ale w jej obronie stanął Kartrig:
– Dałbyś jej chwilę spokoju. Nie widzisz, co przeżyła?
Glork podniósł ostrzegawczo wskazujący palec.
– Niech się cieszy, że w ogóle przeżyła. A ty lepiej się nie odzywaj, bo dzisiaj zawiodłeś mnie jak nigdy przedtem. – Powiedziawszy to, poszedł po stojącego między drzewami wierzchowca.
Kartrig dręczony wyrzutami sumienia opuścił głowę, a do Jovii zbliżył się pozostały przy życiu ochroniarz. Miał zaczerwienione oczy i co chwilę pociągał nosem.
– Panienko Jovio, Hanzelm, Henzelm już… – Urwał z cichym szlochem.
Dziewczyna dotknęła jego zakrwawionego ramienia.
– Twoja ręka. Musimy ją opatrzyć. Gdzie jest Mathias?
Rycerz wzruszył zdrowym ramieniem.
Glork przyprowadził konia i znów zwrócił się do dziewczyny:
– Potrzebujemy wody. Gdzie jest ten strumień, o którym mówiłaś?
Jovia podniosła się w końcu z ziemi i powiedziała:
– Niedaleko. Zaprowadzę cię tam. Ale najpierw muszę odszukać Mathiasa.
Glork wziął pusty bukłak i wydał polecenie Kartrigowi:
– Ty znajdź tego szlachcica. My pójdziemy po wodę.
Młodzian kiwnął posłusznie głową i wszedł w las. Glork zaś podążył za Jovią. Dziewczyna całą duszą pragnęła wydostać się z tego cuchnącego śmiercią miejsca.
Całą drogę dzielącą ich od strumienia pokonali w ciszy. Dopiero gdy Glork kucnął przy brzegu, aby zaczerpnąć wodę, Jovia przemówiła do niego niezdecydowanym głosem:
– Muszę ci coś wyznać. I myślę, że powinnam ci to powiedzieć jeszcze przed wyruszeniem.
Najemnik wyprostował się i zatkał szyjkę skórzanego bukłaka.
– Zamieniam się w słuch. I mam nadzieję, że będzie to dotyczyło ludzi, których krew właśnie zmyłem z rąk.
Jovia odpowiedziała, nie patrząc mu w oczy:
– Nie, dotyczy to didern.
Glork pokręcił głową.
– Myślałem, że po tym, co się stało, sprawcy zamieszania nie są już zagadką. Ty ciągle mówisz o didernach, a ja przed chwilą nasiekłem z dziesięciu ludzi twojego ojca. Dla mnie tajemnica stała się oczywistością.
– Mylisz się. Dlatego musisz mnie wysłuchać. Mój ojciec… On od kilku lat gościł w domu grupę okultystów. Nigdy nie mówił mi o szczegółach, ale wiem, że chodziło o diderny i jakieś rytuały…
Twarz Glorka stężała.
– Czy ja dobrze słyszę? Nie mylisz się? – Dziewczyna pokręciła nieznacznie głową. – Nie wierzę! Margrabia Teresstilt babrał się w okultyzmie? Czy ten głupiec zdawał sobie sprawę, że to właśnie okultyści dwa wieki temu sprowadzili na nas hordy potworów? Gdyby król się o tym dowiedział…
– Król o wszystkim wiedział. Ojciec regularnie zdawał mu raporty. Nie wiem, co się w moim domu stało, ale jestem pewna, że miało to związek z tymi rytuałami. Dlatego cały czas utrzymywałam, że to diderny…
Gdzieś daleko rozległ się przerażony krzyk Kartriga; wołał rozpaczliwie o pomoc. Glork niewiele myśląc, rzucił na ziemię bukłak z wodą i pozostawiając dziewczynę za sobą, popędził ile sił w nogach w kierunku pobojowiska.