18-10-2011, 14:35
Czterysta słów bez tytułu.
Kap, kap
Poskręcane drzewa z nagimi, czarnymi gałęziami szumią smętnie. Wiatr wywiał ze zbocza liście, zostawiając tylko burą, martwą trawę. Jednolicie szare niebo i późnojesienna pogoda nie dają nadziei na choćby odrobinę ciepła.
Okolica jest tak szara i odludna, że zastanawiam się, co ja tu właściwie robię. Choć jest dopiero południe, chciałabym się zwinąć w domu pod kocem, z kubkiem parującej herbaty, i tak już zostać. Zamiast tego dygoczę z zimna w zbyt cienkim białym swetrze, a bezlitosny wiatr targa moje włosy.
Poniżej mnie jest chatka, mała, drewniana, kuląca się ze strachu pod ścianą ciemnego lasu pełnego tak samo nagich, ostrych gałęzi. Też bym się bała na jej miejscu. Wygląda na zaniedbaną, jakby od dawna nikt w niej nikogo i niczego nie kochał. Nie chciałabym w niej mieszkać.
Schodzę w dół po kamieniach, choć naprawdę chciałabym stąd uciec, a głowie odtwarza mi się głos lektora:
W tej chatce mieszkała samotna kobieta z dwójką dzieci. Była dla nich dobrą mamą, dbała o nie, słuchała zwierzeń córeczki, ośmiolatki z szarymi, rozmarzonymi oczami. Troszczyła się też o pobliskie zwierzęta. Wspólnie z dziewczynką postawiła ostatnio karmnik dla ptaków (czarne wrony krążą mi nad głową i kraczą), a dwa dni temu pochowała jeża (dwa dni temu, skąd mu się wzięły dwa dni?). Czasami prowadziła rozmowy z samą sobą i płakała, kiedy musiała obcinać sobie paznokcie lub włosy.
Dziewczynka domyślała się, że matka jest trochę nienormalna, a raczej domyśliłaby się, gdyby była doroślejsza i umiała to ocenić. Na razie przeczuwała, że coś jest nie tak.
Jej braciszek, czteromiesięczne niemowlę, nigdy nie dostanie takiej szansy – kontynuuje lektor i już wiem, co powie. Pewnego dnia ta kobieta, trochę nienormalna, obudziła się i znalazła je koło siebie, uduszone we śnie.
A jej córka… jej córka leżała ciężko ranna na dachu, dokąd uciekła, krew skapywała, kap, kap, czerwona krew jej córki.
Dochodzę do chatki i widzę ją, widzę tę krew, pamiętam już, że matka założyła tylko sweter i pobiegła do wioski, wołać o pomoc, ale w drodze stwierdziła, że przecież znowu tylko śniła o obcej kobiecie, bo ona nie ma dzieci i nigdy nie miała, za to często ma sny o innych ludziach i czasami nie pamięta, co jest wspomnieniem, a co snem.
Stoję i patrzę. Jest cicho, słychać tylko trzeszczenie otwartych drzwi i krakanie czarnych wron. Mój sweter jest cały poplamiony i lepki, moje nogi marzną w cienkiej piżamie.
Krew skapuje, kap, kap, czerwona krew.
Zastanawiam się, czy to jest sen.
Poskręcane drzewa z nagimi, czarnymi gałęziami szumią smętnie. Wiatr wywiał ze zbocza liście, zostawiając tylko burą, martwą trawę. Jednolicie szare niebo i późnojesienna pogoda nie dają nadziei na choćby odrobinę ciepła.
Okolica jest tak szara i odludna, że zastanawiam się, co ja tu właściwie robię. Choć jest dopiero południe, chciałabym się zwinąć w domu pod kocem, z kubkiem parującej herbaty, i tak już zostać. Zamiast tego dygoczę z zimna w zbyt cienkim białym swetrze, a bezlitosny wiatr targa moje włosy.
Poniżej mnie jest chatka, mała, drewniana, kuląca się ze strachu pod ścianą ciemnego lasu pełnego tak samo nagich, ostrych gałęzi. Też bym się bała na jej miejscu. Wygląda na zaniedbaną, jakby od dawna nikt w niej nikogo i niczego nie kochał. Nie chciałabym w niej mieszkać.
Schodzę w dół po kamieniach, choć naprawdę chciałabym stąd uciec, a głowie odtwarza mi się głos lektora:
W tej chatce mieszkała samotna kobieta z dwójką dzieci. Była dla nich dobrą mamą, dbała o nie, słuchała zwierzeń córeczki, ośmiolatki z szarymi, rozmarzonymi oczami. Troszczyła się też o pobliskie zwierzęta. Wspólnie z dziewczynką postawiła ostatnio karmnik dla ptaków (czarne wrony krążą mi nad głową i kraczą), a dwa dni temu pochowała jeża (dwa dni temu, skąd mu się wzięły dwa dni?). Czasami prowadziła rozmowy z samą sobą i płakała, kiedy musiała obcinać sobie paznokcie lub włosy.
Dziewczynka domyślała się, że matka jest trochę nienormalna, a raczej domyśliłaby się, gdyby była doroślejsza i umiała to ocenić. Na razie przeczuwała, że coś jest nie tak.
Jej braciszek, czteromiesięczne niemowlę, nigdy nie dostanie takiej szansy – kontynuuje lektor i już wiem, co powie. Pewnego dnia ta kobieta, trochę nienormalna, obudziła się i znalazła je koło siebie, uduszone we śnie.
A jej córka… jej córka leżała ciężko ranna na dachu, dokąd uciekła, krew skapywała, kap, kap, czerwona krew jej córki.
Dochodzę do chatki i widzę ją, widzę tę krew, pamiętam już, że matka założyła tylko sweter i pobiegła do wioski, wołać o pomoc, ale w drodze stwierdziła, że przecież znowu tylko śniła o obcej kobiecie, bo ona nie ma dzieci i nigdy nie miała, za to często ma sny o innych ludziach i czasami nie pamięta, co jest wspomnieniem, a co snem.
Stoję i patrzę. Jest cicho, słychać tylko trzeszczenie otwartych drzwi i krakanie czarnych wron. Mój sweter jest cały poplamiony i lepki, moje nogi marzną w cienkiej piżamie.
Krew skapuje, kap, kap, czerwona krew.
Zastanawiam się, czy to jest sen.