Via Appia - Forum

Pełna wersja: Zagubiony
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Była ciemna, jesienna noc. Unar szedł po trawiastych równinach ciągnąc za sobą mały wóz wyładowany zrabowanym złotem oraz tanią bronią. Nad ranem dotarł do zamierzonego celu- miasta skrytego głęboko w górach, z dala od nieproszonych gości. Skierował się ku wielkiemu budynkowi, przewyższającego swymi gabarytami jakąkolwiek inną budowlę w okolicy. Niemal cała wykonana ze stali, jedynie kopuła zrobiona była z nieskazitelnie przeźroczystego ciepłego lodu. Unar solidnym kopniakiem wyważył metalowe wrota i wkroczył do podłużnej sali wyłożonej licznymi zwierzęcymi futrami . Podszedł to mężczyzny w zdobionej zbroi i powiedział:
-Chyba nie muszę nic dodawać – tu szarpnął wozem, aż powypadały z niego monety.
Żołnierz zaprowadził go do kolejnego pokoju, gdzie na pozłacanym tronie siedział mężczyzna w średnim wieku odziany w niebiesko złote szaty. Jego głowa zwieńczona była srebrną koroną wysadzaną nietopniejącym lodem. Na widok Unara uśmiechnął się złowieszczo i rzekł:
-Widzę, że wykonałeś swoje zadanie! Dobrze, twoje niecne czyny zostają ci odpuszczone, a teraz odejdź i nie pokazuj mi się na oczy!
Unar porzucił swą zdobycz na ziemi. Wyszedł szybko z budynku mrucząc coś pod nosem. Strażnik w zdobionej zbroi podszedł do swego władcy i spytał nieśmiało:
-Jeśli można spytać, wasza Czcigodność, kto to był i co on ci, Panie, przyniósł?
-Jest to Unar, na pewno go pamiętasz, to on jako adept w szkole wojennej odnosił najlepsze wyniki.-odparł król- on także został z niej wydalony, jako jedyny z jego rocznika.
-Co było tego powodem, Mości Królu?
-Zabił swoją rodzinę. Z premedytacją. Jego rodziców oraz młodszego brata znaleziono leżących w ich rozpadającej się chacie bestialsko wypatroszonych. Wtrącono go do więzienia, miał w tedy 10 lat. Czekał tyle samo lat na wyrok, kiedy to Rada postanowiła zająć się jego sprawą. Skazali go na śmierć, jednak tutaj zainterweniowałem ja! Dałem mu propozycję. W okolicy grasowała banda rabusiów. Handlarze z innych miast-państw obawiając się ich ataków przestali do nas przyjeżdżać, przez co mieszkańcy zaczęli się burzyć. Jego zadaniem było ich usunięcie, w zamian uzyskując wolność. Rada Wolnych Miast nie miała nic przeciwko , gdyż z góry założyła, że nie wróci z niej żywy. A tu, proszę! Wrócił cały i zdrów, a i pamiątkę przyniósł! Teraz szybko, zanieś tę zdobycz do mej sypialni, a broń zdaj na rzecz wojska, niech znają moją hojność!
Unar maszerował szybkim krokiem przez zatłoczone ulice rynku. Co prawda odróżniał się od mieszkańców. Wszyscy odziani byli w kolorowe od licznych łat stroje. On nosił jedynie kolczugę, okrywającą gołe ciało, grube, wełniane, czarne spodnie oraz równie ciemny i równie ciepły płaszcz. Twarz skrywał za czarnym skrawkiem materiału, który owinął tak, że widać było jedynie jego zielone oczy oraz kosmyk kasztanowych włosów. Na plecach przewieszoną miał broń niepowtarzalną, niepodobną do żadnej innej. Był to wielki młot o zdobionym trzonie, jego bijak zakończony był ostrzem, niczym włócznia. W mieście jego historia znana była niewielu, toteż mógł poruszać się po nim bez stresu. Krążył bez celu. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo małe miasteczko, które pamiętał rozrosło się. Postanowił skierować się do miejsca, gdzie kiedyś stała jego chatka, miejsce zbrodni, której się nie wypierał. Maszerował równym krokiem, oglądając kątem oka mijane zabudowania. Jego twarz miała wiecznie taki sam wyraz. Powaga i ostry, przeszywający wzrok z niej nie znikała, jednak nikt nie mógł się o tym przekonać z powodu ciągłego skrywania swego oblicza. Tym razem jednak się to zmieniło. W miejscu, gdzie się wychowywał i dorastał stała teraz gwarna oberża z powybijanymi szybami. Z wytrzeszczonymi oczami i rozdziawionymi ustami wpatrywał się w jej nazwę – „Bar pod dyndającym sznurkiem”. Wszedł do niej niepewnym krokiem. Było to miejsce jak zauważył odludne. Barman spał za ladą, przytulony do kufla piwa, w rogu dwóch mężczyzn nieprzyjemnie wyglądających grało w karty. Po podłodze walały się liczne papiery i kawałki szkła, prawdopodobnie po rozbitych kuflach i butelkach. Podszedł do barmana i uderzył pięścią w stół.
-Pokój – burknął Unar. W jego naturze nie leżała rozmowność.
-Co?...ach, tak… pokój – odparł zaspany barman- mamy duży wybór, naprawdę wspaniałe. Woli pan z widokiem na gwarne ulice naszego pięknego miasta, czy może górskie szczyty?
Unar spojrzał na niego spode łba.
-Hmm..rozumiem – schylił się pod ladę i wyciągnął klucz – proszę oto klucz. Należy się 100 sztuk złota.
Wojownik spojrzał się na właściciela oberży kolejnym morderczym wzrokiem.
-Ach, rozumiem! Pan po długiej podróży! Szanowny pan weźmie klucz, rozliczymy się przy najbliższej okazji. Życzę miłego odpoczynku!
-Gdzie pokój? – zapytał Unar.
-Po schodach w górę, pierwszy po prawej- odparł barman.
Mężczyzna poszedł zgodnie ze wskazówkami właściciela jago dawnej ziemi. Po otwarciu spróchniałych drewnianych drzwi jego oczom ukazał się luksusowy kurort w porównaniu z tym, co zastał w więzieniu. Wyposażenie pokoju stanowiło stare łóżko okryte gryzącym materiałem, mały stolik i krzesło. Usiadł na łóżku i rozkoszował się jego miękkością.
W tym czasie jego śladami podążała straż królewska. Prowadzeni przez ghora, zwierzę hodowane do tropienia, gdyż jego czuły węch potrafi wyczuć ofiarę z 30 metrów. Oddział złożony z piątki wojowników wyposażonych w długie miecze wszedł do oberży, w której Unar wynajął pokój. Od razy wywołali duże jak na przebywających tam gości poruszenie, ponieważ grający do tej pory hazardziści wyskoczyli czym prędzej przez nieistniejące już od dawna okno. Jeden z rycerzy podszedł do barmana i spytał:
-Widział Pan tutaj mężczyznę odzianego na czarno, około 25 lat z młotem na plecach?
-Nie, skąd przyszło to Panom na myśl?- odparł barman.
W tym momencie jeden z rycerzy chwycił miecz, podłożył mu go pod gardło i wykonał szybkie cięcie, pozbawiając barmana życia.
-Za składanie fałszywych zeznań zostajesz skazany na śmierć ku chwale Imperium Króla Trybora, obecnego władcy miasta Northdale.
Martwe ciało osunęło się na ziemię. Wojownicy wkroczyli na górę budynku. Znajdowały się tam jedynie trzy pomieszczenia, więc dwóch z nich pozostało przy wyjściu, pilnując aby tropiony nie uciekł, natomiast pozostali mieli przeszukać w tym czasie pokoje. Jednocześnie wyważyli drzwi do każdego z nich. W żadnym nie znaleziono śladu bytowania kogokolwiek. Zaniepokojeni miotali się po budynku wypatrując jakichkolwiek poszlak. Ktoś nagle rzucił hasło: wygódka! Wszyscy naskoczyli w pełni uzbrojeni tam, gdzie król chadza piechotą i wywarzyli drzwi. Ich oczom ukazał się poszukiwany mężczyzna różniący się z opisu jedynie brakiem spodni. Zbity z tropu Unar wstał z ‘’tronu’’, założył dolną część ubrania i wybiegł z drewnianej budki tarasując sobie drogę wśród rycerzy rozpychając się swymi tęgimi łokciami. Wybiegł z powrotem na ulice miasta gubiąc goniących go żołnierzy w tłumie. Biegł przed siebie ile miał sił w nogach, nie zwracając uwagi na przechodniów. „Nie wrócę znowu do więzienia, nie trafię tam znowu”- powtarzał w myślach. Mknąc znajomymi z dzieciństwa ulicami, które o dziwo przetrwały do tego czasu widział w oknach opuszczonych już domów twarze swych dawnych przyjaciół, znajomych a także rodziny. „Nie stracę wolności teraz, kiedy znowu poznałem jej smak”. Zbliżała się noc. Pędząc tak od dłuższego czasu obejrzał się wreszcie za siebie. Nie widząc żadnego pościgu postanowił zatrzymać się na mały odpoczynek. Przystanął koło starego budynku, którego właściciel prawdopodobnie dawno nie odwiedzał. Oparł się o drewniany filar podtrzymujący niegdyś nieistniejący już balkon. Nagle zobaczył coś, co rzuciło nieco blasku na jego sytuację. Na drewnianej ścianie wisiał list gończy z jego zdjęciem. Nie mógł to uwierzyć. Ledwo co wyszedł z więzienia i ocalił miasto przed kryzysem spowodowanym brakiem handlu, a już chcą się go pozbyć? Ale dlaczego? Czyżby barman doniósł władzom o moim zachowaniu? Męczyły go wciąż te pytania.
Ciągle nie mógł to uwierzyć. Przechadzał się teraz po piaszczystych ulicach starych dzielnic rozmyślając nad nowopowstałym problemem. Pogrążony w myślach nie zauważył kusznika królewskiego, który obserwował go od dłuższego czasu. Czekał na odpowiedni moment, aby jednym precyzyjnym strzałem skończyć żywot poszukiwanego. Nałożył strzałę. Czeka. Bełt trzeszczy od nacisku. „Jeden, jedyny strzał, a awans mam jak w kieszeni!”-myślał strzelec. Lecz nagle nie wiadomo skąd skoczyło na niego zwierzę o pazurach niczym szable i kłach tygrysa. To nastar, dziki kot żyjący w górach. Kusznik wraz ze zwierzęciem spadli na ziemię zaangażowani w szamotaninę. Unar odwrócił się i zobaczył jedynie poszarpane zwłoki mężczyzny oraz przerośniętego kota zbliżającego się do niego równomiernym krokiem. Nagle słychać głośny świst. Zwierzę jak na zawołanie zaprzestało morderczego polowania i spokojnie usiadło na ziemi. Tak samo jak nastar napadł na kusznik, tak samo z nikąd pojawiła się piękna, hojnie obdarzona przez naturę, ciemnoskóra kobieta. Ubrana była jedynie w lekkie skórzane spodnie oraz narzuconą bezładnie futro zakrywające piersi.
-Widzę, że nas szukasz, chodź pomogę ci znaleźć drogę.- oznajmiła dziwnie wyglądająca kobieta-Jestem Alean, treserka.
-Co? Ja tylko….- bronił się mężczyzna.
-Nie gadaj tylko chodź.-złapała go za rękę i biegła rozwijając takie same prędkości, jak dzikie zwierzę, towarzyszące im u boku.-Teraz szybko, chodź ze mną, może być tutaj więcej strażników. No, to jak ci na imię?
-Unar- odpowiedział ciągnięty po ziemi mężczyzna.
Biegli tak szybko, że Unar nie mógł nadążyć z zapamiętywaniem trasy, którą mógłby wrócić z nieznanego mu miejsca. Zanim się poznał byli już w niczym nie różniącym się od innych budynku. Stara drewniana chałupka. Alean postukała ręką po spróchniałej posadce i podniosła kilka desek. Oczom Unara ukazały się schody, po których jako pierwszy czmychał już przerośnięty kot.
-Właź! Szybko!- ponaglała go kobieta.
On posłusznie wykonał jej rozkaz i zszedł w dół, w nieznane, jednak się tego nie bał. Alean szła za nim. Gdy schodom ustąpiła miejsca podłoga wojownik poczuł zapach stęchlizny, tytoniu oraz starego, przemokniętego papieru. Gdy zapalono pochodnie, jego oczom ukazała się największa zbieranina ludzi jaką kiedykolwiek widział. Mężczyźni, kobiety i dzieci siedzący na beczkach i pudłach wypełnionych po brzegi bronią białą.
-Witaj w podziemiu spiskowców.-oznajmiła Alean.
-Co to w ogóle za miejsce i kim wy jesteście?- spytał zszokowany Unar.
-Jesteśmy buntownikami, przeciwnikami władzy sprawowanej przez Króla Trybora.- odpowiedziała Alean spluwając na koniec wprost na stojącą obok nich skrzynkę z wymalowaną podobizną obecnego monarchy.
W pomieszczeniu każdy zajmował się czymś innym. Kobiety gotowały potrawy z niewielkiej ilości jedzenia, jakie mieli, mężczyźni ćwiczyli walkę w ręcz między sobą. Starsze dzieci przyuczały się fechtunku z dorosłymi, natomiast młodsze uczyły się zajmować bronią i zbrojami. Unar przyglądał się tłumowi otępiały. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić, kiedy przemówiła do niego Alean:
-Słyszałam o tobie. To ty jesteś tym ‘małym zbrodniarzem’
-‘Małym zbrodniarzem’?- spytał się zaskoczony mężczyzna.
-Jako dziecko zabiłeś swoją rodzinę, przez to dostałeś wśród ludu taki przydomek. Obiło mi się też o uszy, że to ty rozprawiłeś się z lodowymi demonami.
-To miała być sekretna misja…
-Dlatego każdy w mieście o niej wiedział.-odparła kobieta uśmiechając się szeroko, ukazując nieskazitelnie białe uzębienie.
Wtem rozległ się dziki okrzyk. Zataczając się przepychał się przez tłum w stronę nieznajomego człowiek, którego nie można było zobaczyć. Przyczyną nie było żadne zaklęcie ani prędkość poruszania się, lecz wzrost osobnika. Był to karzeł. Jego wzrost był nawet zbyt niski, żeby nazwać go karłem, gdyż mierzył niecały metr wzrostu. Chwiejnym krokiem nieduży, czarnowłosy mężczyzna z krótko przystrzyżoną kozią bródką i głębokimi zmarszczkami podszedł do Alean i ryknął:
-Kogo znowu tutaj, dziewucho, przytargałaś?! Kolejna gęba do wykarmienia!
-Ale to ten chłopak, który pokonał rabusiów! Może nam się przydać podczas buntu! – broniła swoich racji dziewczyna.
-Hmmm… to na pewno on? Nie wygląda mi na zabójcę, ale skoro utrzymuje się na nogach z takim wielkim młotem na plecach to może ci uwierzę.-odparł karzeł- Nazywam się Trah, przywódca zgromadzonych tu buntowników- przedstawił się wyciągając grubą, lepką od miodu rękę w stronę Unara.
-Nazywam się… -zaczął zaskoczony chłopak.
-Nie musisz się przedstawiać Unarze, tutaj każdy cię zna.-odparł Trah- teraz idź do tej ładnej blondyneczki, żeby przydzieliła ci broń i pancerz.
Wciąż zszokowany faktem swej sławy wśród buntowników Unar szedł do wskazanej mu osoby. Zdał sobie sprawę z tego, że wmieszał się w nieswój interes. To są buntownicy, którzy chcą coś zmienić w tym mieście ,aby mieszkańcom żyło się lepiej, a on? On znalazł się tutaj jedynie przypadkiem. Nie ma żadnych aspiracji i ideałów. Wychowywał się bez żadnych wzorców, zamknięty w czterech kamiennych ścianach więzienia, w dodatku za niewinność. Zaczęły nasuwać u się na myśli owe straszne dni, jedyne jakie pamiętał przed zamknięciem w więzieniu. Miał dziesięć lat. Właśnie wracał zadowolony, lecz z pustym brzuchem po zabawach z kolegami do domu. Nie mógł się już odczekać wymarzonej kolacji. Wtem ,widzi dym. Zaczyna biec. Czuje, że stało się coś złego. Gdy jest na miejscu widzi jego domostwo w ogniu. Bez namysłu wbiega do płonącego budynku. Jego oczom ukazał się straszny widok. Jego ojciec leżał w przedsionku martwy. Miał zmasakrowaną twarz oraz wypływające na wierch wnętrzności. Unar załamał się widząc już z tego miejsca leżącą na ziemi matkę z młodszym dzieckiem. Oboje mieli takie same obrażenia. Podbiega do nich. Upada na kolana i zauważa leżącą broń w rogu. Sporej wielkości młot zakończony ostrym szpikulcem. Podniósł go bez problemów, gdyż mimo iż nie był najlżejszy, to jego wielkość przysuwała na myśl o wiele większy ciężar. Wtem słychać jakiś rumor. „Ludzie się zbiegli pomóc rodzicom!”-pomyślał chłopiec. Wyszedł im naprzeciw z przedziwną bronią w ręku. Przed domem zobaczył zgraję ludzi z widłami, siekierami, tasakami kuchennymi oraz innymi przedmiotami codziennego użytku, które służyć mogą również do walki. Dało się od razu słyszeć okrzyki: „To on”, „On ich zabił”, „Morderca, zwyrodnialec!”, „Powiesić, zabić!”, „To jeszcze dziecko”. I tu kończą się jego wspomnienia z dzieciństwa. Ocknął się wpadając na kogoś i upadając z hukiem na ziemię. Jak za chwilę zauważył, osobą, z którą się zderzył była urokliwa dziewczyna o blond włosach, która również znalazła się na ziemi. Unar szybko się podniósł zakłopotany, złapał dziewczynę za rękę i podniósł na równe nogi.
-Wybacz-wydukał chłopak.
-Nic się nie stało. Zaraz, to ty jesteś tym nowym, tym zabójcą, tak? Wiele o tobie słyszałam, ale nie wierzę ciągle powtarzanym plotkom o tobie. Nie mogłeś tego zrobić.
-Czemu tak sądzisz?- zapytał zdziwiony Unar.
-Po twoich oczach. Ktoś o tak prostym i głębokim spojrzeniu nie może być zabójcą. Co prawda jesteś tęgi fizycznie, temu nie zaprzeczę, ale nie zabiłbyś kogoś dla ciebie ważnego…. Jestem Ilena- odpowiedziała młoda osóbka po chwili względnej w panującej w piwnicy ciszy.
-EE… yyyy…. Ten karzeł kazał mi coś od ciebie wziąć….- wydukał zbity z tropu Unar.
-A tak, każdy nowy buntownik musi otrzymać wyposażenie! Bo cóż to za wojownik bez odpowiedniego sprzętu, ha?
Dziewczyna schyliła się do stojącej obok niej skrzynki i podała mu jego nowy ekwipunek. Nie były to rzeczy najwyższej klasy. Stary, przerdzewiały rapier oraz stalowe, lekko poobijane ochraniacze na kolana i łokcie miały być jego wyposażeniem w najbliższej walce. Zaraz, walce?! Ciągle pogrążał się w nie swoich sprawach. Tym razem nie było odwrotu, bo jak mógłby odmówić osóbce o tak pięknej twarzy, która liczy, że poprowadzi ich do zwycięstwa. Unar podziękował Ilenie za nowy nabytek i skierował się do miejsca, gdzie ostatnio widział Alean. Siedziała tam wpatrując na zmierzającego ku niej chłopaka ze słodkim uśmieszkiem na twarzy.
-Fiu fiu, nie spodziewałam się tego po tobie! – rzuciła, kiedy Unar zbliżył się wystarczająco blisko.
-Co?- odparł zdziwiony chłopak zakładając otrzymane przed chwilą elementy zbroi.
-Chodzi mi a Ilenę. Zawsze była taką cichutką samotniczką, aż tu nagle na twój widok otworzyła się jak przed starym znajomym. Chyba cię polubiła.
-Mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż jakieś miłostki. – bronił się Unar.
-Mhmm… a cóż tak ważnego masz na głowie?- spytała Alean.
-Po pierwsze, co ja tutaj w ogóle robię? I kiedy ma być to całe powstanie?
-Hmmm? To ty nic nie wiesz? Przecież na plakatach napisane było, że jesteś domniemanym przywódcą naszego powstania, widziałeś jeden z listów gończych, prawda? Myślałam, że omówiliście wszystko s Trahem wcześniej!
-Nie, gdyby nie ty, nawet nie wiedziałbym w co mnie los wplątał, ja nawet nie umiałem …ekhhmem… przeczytać …..ekhhem …przeczytać treści plakatu.-wydukał zażenowany Unar
-Nie martw się, nie ty jedyny w mieście. Wracając do tematu, powstanie jest jutro rano, a ty masz być, według wszystkich zebranych tu ludzi, jego liderem. Chodź, pokażę ci wszystko na mapie.
Podeszli do jedynych drzwi znajdujących się w podziemiach. Po ich otwarciu oczom Unara okazało się to samo zwierzę, które niedawno próbowało go zabić.
-Kiciek, złaź ze stołu! – wrzasnęło Alean do stworzenia, które posłusznie stamtąd zeszło i położyło się w koncie pomieszczenia.
-Jak ty to….?
-Jestem treserką, zapomniałeś? To dzięki moim tresurom i ciężkiej ręce ten niesforny kotek stał się maszyną do zabijania na moich usługach.- wytłumaczyła kobieta.
Na stole nieporadnie zbitym z niekształtnych kawałków drewna rozłożona byłą mapa, na której widniał plan ataku. Po przeanalizowaniu go Unar stwierdził, że jest on jednym z najprostszych z możliwych. Mieli podzielić się na dwie grupy. Jedną z nich miał dowodzić Trah, którego zadaniem była walka w mieście, oraz namawianie nieświadomych buntu mieszkańców, do przyłączenia się do walki. Druga drużyna dowodzona przez Unara miała natomiast skierować się do Pałacu Królewskiego. Stratedzy przewidywali, że jeżeli liczniejsza grupa powstańców skupi się w mieście, Król wystawi większość swej gwardii do stłumienia buntowników, sam pozostawiając w swej posiadłości z nieliczną ochroną. Mniejsza grupa, natomiast bardziej wykwalifikowana, miałaby zająć się anihilacją zamku i zdetronizowaniem władcy.
-Teraz rozumiesz wszystko?- spytała niepewnie Alean.
-Chyba tak. – odparł Unar.
-To idź już spać, bo jutro, może być twoim ostatnim dniem
Unar wstał o poranku, zbudzony szczękiem zbroi. Po nocy snu na gołej ziemi spodziewał się rychłego zachorowania, jednak jeszcze go to nie dopadło. Prawdopodobnie będzie to kolejna udręka podczas walki, taka sama, jak wciąż powracające wspomnienia. Założył na siebie poniszczone elementy zbroi oraz kolczugę. Rapier przełożył przez ogniwa kolczugi, aby zwisał on czubkiem ku ziemi, młot natomiast przełożył przez przeznaczone na to zaczepy ba plecach. Tak wyposażony wskoczył na skrzynie, obok której nocował i niepewien tego co robi, krzyknął do zebranych ludzi:
-Dziś jest nasz wielki dzień, albowiem dziś odzyskamy to, o co walczymy, o nasze prawa i godność! Przygotujcie się wszyscy, gdyż za godzinę wyruszmy.
Zeskoczył z pudeł wciąż nie wierząc w to co właśnie uczynił. Pomaszerował do schodów prowadzących na powierzchnię. Na dworze czekała już na niego Alean oraz kilku innych mężczyzn, ubranych zupełnie inaczej niż zwykli powstańcy. Ich zbroje okrywały całe ciało i lśniły wypolerowane w porannym słońcu. Za broń służyły im długie miecze i zdobionej klindze. Razem z nim i poznaną wcześniej dziewczyną było ich dziesięciu, w tym tylko dwie kobiety. Sam się domyślił, że to właśnie oni są drużyną, która miała za zadanie zabicie Króla. Nie zdążyli zamienić ani jednego słowa, ponieważ Trah wyskoczył z posadzki domu-kryjówki, a za nim wszyscy buntownicy. Razem, liczyli około dwieście osób, czyli jedną trzecią miasta. Zanim Unar zdążył się obejrzeć, buntownicy bez żadnego ładu i składu rzucili się na ulice miasta wprost na każdego napotkanego żołnierza. Dla niego był to ogromny szok. Jak tak niezorganizowana zgraja ma zamiar wygrać powstanie przeciwko władzy? Zaraz po swych wewnętrznych przemyśleniach ruszyła i jego drużyna. Skierowali się ku rozpadającemu się metalowemu mostowi, którego niektóre elementy stanowią teraz Zamek Króla Trybora. Z mostu widać było chaos panujący w mieście. Buntownicy biegli po ulicach niczym fala. Z domów wybiegali ludzie, których poniosły emocje, lub żądni byli bogactw królewskich i liczyli, że wzbogacą się napadając na zamek królewski. Chwytali wszystko co mięli pod ręką, nie gardzili niczym, co mogło służyć za broń czy pancerz. Grupa druga biegła właśnie niezauważona do tej pory po chwiejącym się moście, który dawniej łączył bibliotekę z małym laboratorium, nieistniejącymi już od dawna. To Król Trybor zarządził ich zamknięcie. Sądził, że tylko w taki sposób osiągnie swój cel, miasto trudniące się jedynie handlem. Nagle, zimnej, metalowej posadce ustąpiły miejsca ruiny biblioteki. Weszli tam, przechodząc przez zniszczone wnętrze i ku zdziwieniu Unara, pierwszy wojownik z jego grupy wyskoczył przez okno. Wyjrzał szybko przez nie, aby sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Metr niżej od okna znajdowały się dachy prywatnych domostw zamożniejszych obywateli. Wszyscy, wliczając w to byłego więźnia, wyskoczyli na zewnątrz i kierowali się równym tempem ku Zamkowi. Ujrzeli go dość szybko, gdyż był to budynek ogromnych rozmiarów. Spojrzeli szybko na walczący tłum i o dziwo przewidywania strategów podziemia sprawdziły się. Jednak Król nie był najinteligentniejszym taktykiem. Wszystkie jednostki królewskie zmierzały właśnie na miejski rynek, główne miejsce potyczek buntowników z pilnującymi tam porządku żołnierzami. Po rozpoznaniu sytuacji zamachowcy wkroczyli na teren zamkowy. Budynek z zewnątrz nie był może najpiękniejszy, w przeciwieństwie do pałaców innych miast-państw tego kontynentu. Inni władcy nie kierowali się skąpstwem, tak jak Król Trybor. Oni woleli mieć jak najwystawniejsze siedziby i codziennie wystawiać huczne uczty, a zabawą było prowadzenie wojen z niezasymilowanymi do tej pory plemionami, oraz wciąż przybywającymi z innych kontynentów rabusiami. Trybor jednak oszczędzał na wszystkim, a zwłaszcza na wojsku i swych poddanych. Sądził, iż jeżeli ludzie będą biedni i wygłodzeni przez wysokie podatki, to gwardia nie będzie musiała być tak specjalistycznie wyszkolona, gdyż mieszkańcy nie będą mieli sił stawiać oporu. A jednak tak się stało. Ludzie nie wytrzymali i doszło do tego co się właśnie dzieje. Unar wraz ze swoją grupą przekroczyli bramę zamkową i kroczyli ku obalenia władzy. Dwóch towarzyszy postanowiło pozostać przy wejściu, aby nikt z poza budynku nie mógł do niego wejść oraz nikt nie mógł go opuścić. Pozostała ósemka ruszyła ku królewskim komnatom.
Byli prawie na końcu drogi, już czuli w powietrzu zapach pieczonego mięsiwa oraz wina. Znaleźli się pod drzwiami sypialni Króla Trybora. Po drodze do tego miejsca napotkali się na dość niemały opór. Składał się on z dwudziestki ciężkozbrojnych mężczyzn. Ich pokonanie kosztowało życie trzech towarzyszy broni. Unar, Alean oraz trójka buntowników weszła do Sali, natomiast jeden ze spiskowców pozostał na straży przy drzwiach. Po przekroczeniu progu spodziewali się takiej samej surowości wystroju jak w innych komnatach czy korytarzach nie licząc sali tronowej. Sypialnia pełna była przepychu większego, niż na niejednym dworze państw-miast. Wszędzie roiło się od błyskotek, złotych i srebrnych posążków, waz z winem i tac z jedzeniem. Teraz wszyscy wiedzieli, gdzie przepadały pieniądze mieszkańców miasta. Trybor wyskoczył z łóżka przestraszony hałasem wyłamywanych drzwi. Od razu rozpoznał Unara i zagadnął go:
-A jednak te plotki to prawda! Byłem głupi, że przystałem z tobą w tedy na ten układ! Nie odbierzesz mi mego bogactwa i władzy tak, jak odebrałeś mi broń, którą dzierżysz!
-Twoją … broń?- wydukał zszokowany młodzieniec.
-Tak, moją broń! Gdybyś w tedy nie wbiegł do domu nikt by się nawet nie dowiedział o tym morderstwie, a tak tylko sobie zaszkodziłeś, kuzynie!
-Kuzynie?!
Wszystkie oczy w pokoju wlepione były w Unara. Nikt nie wiedział o czym toczy się rozmowa, wiedzieli jedynie, że między przywódcą buntowników a władcą tyranem istnieją więzi rodzinne.
-To ty ich zabiłeś?! To przez ciebie spędziłem dzieciństwo w więzieniu?! Jak mogłeś?! – wyrzucił Tryborowi Unar.
- Myślisz, że pieniądze rosną na drzewach? Twoi rodzice, żeby wprowadzić się do tego miasta, jeszcze za rządów poprzedniego króla, który swoje rządy prowadził tak, jak pozostali władcy miast-państw, potrzebowali do tego środków. Byłem w tedy czarną owcą naszej rodziny, miałem dużo pieniędzy, jednak nikt nie interesował się jak je zdobywam. Byłem hersztem bandy rzezimieszków, których zabiłeś za wolność. Dowiedzieli się, że objąłem stanowisko władcy miasta, więc chcieli się dobrać po znajomości do mojego majątku.-wyjaśnił król.
-Ale dlaczego zabiłeś moją ….naszą rodzinę? – domagał się odpowiedzi chłopak.
- To proste, pożyczyłem im sporą sumę no osiedlenie się tutaj, długo jej nie oddawali, a oprocentowanie rosło. Wielokrotnie ponaglałem ich z oddaniem należnych mi pieniędzy, oni jednak się wykręcali. W pewnym momencie nie wytrzymałem, w końcu dlaczego moje pieniądze miałby trzymać ktoś inny?! Odwiedziłem ich i sprawiłem im taką oto niespodziankę.
Nastąpiła głucha cisza. Unar patrzył się na mordercę przerażonym wzrokiem. Wzrastała w nim złość i chęć zemsty. Rozejrzał się po swoich towarzyszach, którzy podczas rozmowy rodzinnej usunęli się pod ścianę, a teraz stali zamurowani w pozycji gotowej do ataku. W chłopaku aż się gotowało. Nie mógł znieść, że cały smutek, płacz, żal i upokorzenia były spowodowane interesami rodzinnymi oraz intrygami stojącego przed nim człowieka. Nie czekając dłużej na nic wyciągnął zza pleców młot i zamachnął się w stronę Trybora. Łóżka, na którym przed chwilą leżał rozpadło się teraz w drzazgi, a sam władca, mimo zwisającego sadła, uniknął śmiercionośnego ataku. Unar powtórzył zamach napędzony złością i rządzą zemsty. Władca i tym razem uniknął kontaktu z bronią, która tym razem przewróciła stół i stojące na nim dzbany z winem, rozlewając po całym pokoju trunek. Trybor patrząc na stracony drogocenny napój oraz popękane naczynia nie zauważył nadciągającego ataku z góry. W ostatnim momencie zdążył zablokować go własnym marmurowym popiersiem, które przełamało się na pół pod wpływem uderzenia. Ubolewał coraz bardziej nad stratami finansowymi. Trybor chwycił spoczywającą w rękach Unara broń i z wielką siłą wyrwał mu ją. Zaskoczony młodzieniec cofnął się o kilka kroków, aby być poza zasięgiem młota. Rozpędził się i rzucił na szaleńczej szarzy na mordercę. Władca nie spodziewał się tego, jednak nie widząc w tym zagrożenia, przygotował się jedynie na odepchnięcie przeciwnika. Kiedy Unar wpadł na przygotowane do odparowania ręce Trybor pewny był zwycięstwa, kiedy zobaczył błysk w ręce kuzyna. Wyciągnął on bowiem skrywane dotąd ostrze i pchnął oponenta w brzuch. Trybor zaskoczony tym posunięciem nie wiedział co miał dalej robić. Czekał na ruch Unara. On jednak nie dopuścił kuzynowi. Potraktował go tak, jak on jego rodziców. Przeciął mu brzuch plamiąc podłogę krwią. Martwe ciało osunęło się na ziemię z wciąż wystającym ostrzem z brzucha. Krew mieszała się z rozlanym winem. Unar patrzył na zwłoki kuzyna sapiąc bardziej ze złości niż z przemęczenia. Buntownicy patrzyli na niego wstrząśnięci tym wydarzeniem. Dopiero po kilku minutach doszło do nich, że osiągnęli to, do czego dążyli. Unar podniósł koronę królewską leżącą wśród szczątków łóżka, podają Alean i wyszedł. Z rynku słychać było okrzyki zwycięstwa i zdjęto flagę symbolizującą dawną władzę.
Po południu następnego dnia, gdy miasto zostało doprowadzone do ładu odbyła się koronacja nowego władcy. Ludzie zebrali się gdzie tylko mogli, aby ujrzeć swego nowego przywódcę. Niektórzy skupili się w sali tronowej, inni w przejściach i korytarzach, a także w oknach i pod samym zamkiem. Rozbrzmiał dźwięk trąb. Właśnie ku tronowi szedł nowy władca. Wszyscy patrzyli się na ową postać i niedowierzali. Nowym królem miała być kobieta. Alean, to właśnie jej powierzony został ten urząd. Po pokonaniu Sali tronowej usiadła na przeznaczonym dla niej miejscu, gdzie koronowała się na nowego władcę, Królową Alean I. Ludzie mimo odmiennej płci nowego władcy wierzyli, że teraz w mieście będzie im się żyło lepiej.
Wieczorem, gdy Alen przechadzała się po nowej posiadłości zobaczyła na balkonie tajemniczą postać. Wyszła tam, aby przekonać się kim ona jest.
-Dlaczego oddałeś mi władzę? – spytała rozpoznając w niej Unara.
-Nie chcę tutaj zostawać, z tym miejscem wiąże się za wiele złych wspomnień.- odpowiedział chłopak.
-Nie musisz odchodzić, na pewno znajdziesz tutaj dla siebie miejsce.
-Już podjąłem decyzję, odchodzę.
Stanął na barierce balkonu i przymierzył się do skoku, jednak Alean zdążyła go jeszcze zagadnąć:
-Dokąd chcesz się udać?
-Tego dokładnie nie wiem, ale na pewno do jednego z państw-miast, może na zachodzie. Odezwę się. Żegnaj Alean! – i skoczył zmierzając dalej przed siebie, ku lepszej przyszłości.
Moja pierwsza myśl: "takie dłuuugie ;_;"
Ale przeczytałam. I cóż, nie jestem wniebowzięta. Ani jakoś specjalnie zachwycona tekstem. Było sporo błędów, których nie będę wyrzucać Ci tu, bo uważam, że rozsądniej jest przysiąść we dwie osoby i pogadać o tekście, niż wypisywać rzeczy, z którymi najprawdopodobniej się nie zgodzisz. To trochę upokarzające.
Jest jednak poważny błąd logiczny i konstrukcyjny, który nawet u mnie Ci nie ujdzie. Jak to jest, że ten nasz karzeł się drze, że kogo ona przyprowadziła i właściwie nikt go nie zna, kiedy okazuje się, że wszyscy mają go za przywódcę powstania. Tak czytam, czytam i nie mogłam się powstrzymać od myśli "What the fuck?!".
Plus łopatologiczne dialogi, zwłaszcza te na końcu. Dość wulgarny sposób przekazania informacji. No, ja tego nie kupiłam. I o ile fajny, baśniowo-gierkowy (nie: edwardowo gierkowy; gry komputerowe!) klimat w zalążku, o tyle całość jest mocno spłaszczona. Zadziwiło mnie tylko, że sobie jednak coś niecoś przemyślałeś względem fabuły i takie tam. Ale! Dla mnie fabuła jest rzeczą podrzędną. Wyżej stoją postacie, styl i pomysł.
Nie ukrywam, jest to jeden z moich pierwszych tekstów, pisany na konkurs, więc spodziewałem się ostrej krytyki. ^^ Parę błędów już wyłapałem, alee nadal nie ogarniam o co chodzi przedmówczyni z karłem. Przeczytałem tekst i nie znalazłem żadnych informacji, że było on nieznany wśród buntowników. O.o Byłbym wdzięczny za podanie cytatu, z którego to wyczytałaś.
Przedmówczyni... O kurna xD
Może źle się wyraziłam. Nieznany jako przywódca.

Cytat:Słyszałam o tobie. To ty jesteś tym ‘małym zbrodniarzem’
Cytat:-Nic się nie stało. Zaraz, to ty jesteś tym nowym, tym zabójcą, tak? Wiele o tobie słyszałam, ale nie wierzę ciągle powtarzanym plotkom o tobie. Nie mogłeś tego zrobić.
I jak te dziewczyny traktują swojego samozwańczego wodza?
Miałem tutaj raczej na myśli, że jest znany w podziemiach jako właśnie 'mały zbrodniarz', jednak dla szarego pospólstwa to jedynie zabójca jak każdy inny.
Ogólnie - musisz popracować. Mi też jest przykro :C
Mi tam nie jest przykro. XD Po to to dałem, żeby mi ludzie wytknęli błędy i żebym mógł się dokształcić, a nie pokazać jaki to ja jestem nie wiadomo jaki wspaniały w moim mniemaniu XD
A nie waż mi sie więcej stawiać spacji przed kropkami! Litość mode off.
Cytat:to on jako adept w szkole wojennej odnosił najlepsze wyniki.-odparł król-
- Kropka niepotrzebna. Spacje po myslnikach (i przed nimi) być mają.
Cytat:miał w tedy 10 lat.
- Liczebniki słownie.
Cytat:Miast nie miała nic przeciwko , gdyż z góry założyła,
- Tak nie można.
Cytat:Powaga i ostry, przeszywający wzrok z niej nie znikała,
- Lepiej byłoby napisać "nie znikały".
Cytat:On nosił jedynie kolczugę, okrywającą gołe ciało, grube, wełniane, czarne spodnie oraz równie ciemny i równie ciepły płaszcz. Twarz skrywał za czarnym skrawkiem materiału, który owinął tak, że widać było jedynie jego zielone oczy oraz kosmyk kasztanowych włosów. Na plecach przewieszoną miał broń niepowtarzalną, niepodobną do żadnej innej. Był to wielki młot o zdobionym trzonie, jego bijak zakończony był ostrzem, niczym włócznia
- Jeden z typowych błędów (według mnie) młodego fantasty. Zbyt szczegółowy i skompresowany opis postaci (o butach tylko zapomniałeś). Tak się nie robi, informacje o wyglądzie winno przemycać się w odpowiednich momentach, ilościach i nie tak nachalnie.
Cytat: w rogu dwóch mężczyzn nieprzyjemnie wyglądających grało w karty.
- Przestaw szyk, zabrzmi to lepiej.
Cytat:W miejscu, gdzie się wychowywał i dorastał stała teraz gwarna oberża z powybijanymi szybami.
Cytat:Było to miejsce jak zauważył odludne. Barman spał za ladą, przytulony do kufla piwa, w rogu dwóch mężczyzn nieprzyjemnie wyglądających grało w karty.
- Gwarna oberża, w której zasadniczo nikogo nie ma? Skad wiec ten gwar?
Cytat:Należy się 100 sztuk złota.
- Cbyba za dużo grasz w gry komputerowe. Wnioskuję, że twoje opowiadanie, choć jest fantastyczne, wzoruje się w jakimś stopniu na średniowieczu, więc 100 sztuk złota zapewne miałoby troszkę większą wartość. Liczebnik zapisać należy oczywiście słownie.
Cytat:Szanowny pan weźmie klucz, rozliczymy się przy najbliższej okazji.
- Barman śpiący z kuflem w oberży o powybijanych szybach zwraca się do gościa per "szanowny pan"? Mało wiarygodne.
Cytat:-Hmm..rozumiem – schylił się pod ladę
- Kropeczki się zapomniało (przed myślnikiem, po "rozumiem") i wielkiej litery (po myślniku, w "schylił").
Koniecznie zajrzyj tu http://www.inkaustus.pl/temat-zasady-pis...log%C3%B3w
Cytat:-Hmm..rozumiem
- Dwukropka nie zapisuje sie w ten sposób. Wielokropka tym bardziej.
Cytat:wyskoczyli czym prędzej przez nieistniejące już od dawna okno.
- Tu mnie rozwaliłeś! Rozumiem, że miała to być demonstracja działania magii?
Cytat:Nałożył strzałę.
- Jesteś pewien, że on tą strząłę założył?
Cytat:gdyż jego czuły węch potrafi wyczuć ofiarę z 30 metrów.
- Wybacz, ale 30 metrów nie jest odległością powalającą, zważywszy na możliwości najzwyklejszych psów gończych.
Cytat:skoro utrzymuje się na nogach z takim wielkim młotem na plecach to może ci uwierzę.
- W jednej z poprzednich scen widzimy Unara uciekającego z wychodka przed strażnikami. Mam więc rozumieć, że bohater ten do wychodka chodzi z młotem? Jeśli tak, to dlaczego podczas ucieczki rozpychał się łokciami zamiast użyć broni?

Kończę już z wypisywaniem błędów technicznych, bo jak na razie nie ma to głębszego sensu.

Muszę spadać, dokończę jutro i edytuję posta.

Ok, już zabieram sie do roboty.

Tekst jest fatalny, ilość błędów przekracza wszelkie normy, dialogi są potwornie sztywne, akcja nudna, narracja nieciekawa, postaci także nie można zaliczyć do udanych. Fabuła leży, opiera się na schematach, brakuje w niej logiki i nie jest zbyt odkrywcza. Mimo wielkich starań nie znalazłem w tym tekście niczego dobrego. Przykro mi.

Na koniec pozwolę sobie streścić twój tekst.

Całość zaczyna się od tego, że król postanawia pozbyć się bandytów, jakimś trafem wybrał do tego zadania osobę, która jest:
A. Potencjalnym szaleńcem.
B. Od dziesięciu lat znajdowała się w więzieniu, nie uczęszczając zapewne na żadne lekcje walki ani w zasadzie nie ucząc się czegokolwiek. Zdziwiłoby mnie też gdyby w lochu był dobrze karmiony i traktowany. Do zadania wybrał król więc (teoretycznie) analfabetę i słabeusza.
Król oczywiście musi całą sprawę i przeszłość bohatera dokładnie streścić, a brzmi to niemal równie naturalnie jak zatoka meksykańska.
O dziwo twój bohater zadaniu podołał, co świadczy również o jego lojalności wobec władzy, która na wiele lat zamknęła go w mamrze. Ja na jego miejscu olałbym to po prostu i poszedł w siną dal zajmować się własnymi sprawami. Cóż, no zdażają się też i takie osoby.
Po zameldowaniu się u króla uznał twój bohater za stosowne przejść się po mieście. Zachodzi do gwarnej oberży (która paradoksalnie jest odludna). Wykupuje pokój za niemałą sumę i udaje się na spoczynek. Okazuje się, że ściga go straż królewska. Na chwilę obecną każe mi to sądzić, że zlikwidować chce go król (ten sam, który wypuścił go na wolność choć mógł zabić od razu, pozwolił mu zachować nawet broń, chyba po to by schwytanie go było trudniejsze). Hazardziści wyskoczyli przez okno, którego nie było. Niewinny barman umiera - dramatycznie musi być. Gwardziści odnajdują Unara w wychodku, ten zaś przedziera się przez uzbrojonych strażników używając wyłącznie łokci! Wybiega na ulicę, gubi strażników, po chwili życie ratuje mu tajemnicza kobieta z kotem, która zaprowadziła go do "podziemia spiskowców". Bardzo doświadczeni muszą być ci spiskowcy, skoro do swojego grona dopuszczają zupełnie nieznane i niezaufane osoby. Spotyka dziewuszkę, która z miejsca oznajmia mu, że wierzy w jego niewinność (bardzo nietaktownie i nienaturalnie) i daje mu uzbrojenie! Okazuje się, że bohater twój jest przywódcą powstańców, którzy nigdy na oczy go nie widzieli. Dezinformacja totalna, powierzają swój los nieznanej osobie. Dowiaduje się o całym planie i idzie spać. Zadaniem Unara jest zabicie króla, który swój zamek umieścił w wielkim, acz liczącym tylko sześciuset (!) mieszkańców mieście. Ponownie decyduje się na wykonanie powierzonego mu zadania (zamiast zwyczajnie uciec). Bohaterowi udaje się dostać do sypialni króla, gdzie okazuje się, że są ze sobą spokrewnieni, i że to właśnie on zabił rodzinę naszego herosa (król pod wpływem nieznanych pobudek zrobił to osobiście, choć miał tego czasu dużo pieniędzy a ponaddto był hersztem bandy rzezimieszków i nie byłoby pewnie dla niego problemem zatrudnienie profesjonalnego mordercy). Czarny charakter w iście hollywoodzki sposób opowiada o motywach swoich działań. Unarowi z niemałym trudem udaje się pokonać tyrana, kobieta zostaje królem, wszyscy żyją długo i szczęśliwie a Unar (nareszcie) odchodzi w siną dal szukać szcześcia. Koniec.

Widzisz już braki logiki?

Dziękuję za uwagę, pozdrawiam.

1/10