Via Appia - Forum

Pełna wersja: Anegdoty z życia wzięte
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.

Dla tych co nie zrozumieją, proponuję zostać wątpliwie szczęśliwym posiadaczem etatu w jednej z większych korporacji.
Wystepują:

Elf z pulchną buzią, otoczoną blond włosami o licznych prześwitach i zakolach mocno zarysowanych nad czołem, okragłym brzuszkiem wylewającym mu się zza pasa spinającego mocno przybrudzone szaty, zwany Filemonem , oraz chuderlawej postury, niewysoki jak to bywa, wąski w ramionach, z rzadkim marchewkowym zarostem krasnolud zwany Bonifacym>

I

-Ależ mówię ci, że na sarnę najlepszy jest topór- odparł zirytowany Bonifacy, odziany w przydługawy kirys gdzie spod dolnej części wystawały tylko buty, a naramienniki sięgały za łokcie utrudniając tym samym zginanie się wyżej wymienionych, skradając się w kierunku polany, na której beztrosko pasło się stado łani z dorodnym jeleniem pośrodku.
-Skądże znowu, tylko łuk - Filemon utrzymywał swą linie obrony.
-A ja ci mówię że topór . W końcu drzewo ścinam toporem - Krasnolud nie dawał za wygraną.
-Ale drzewo stoi - Elf prawie wystawił mu język, zadowolony że przedstawił właściwy argument
-Łania tez w końcu stanie - Nie dał się zbić z tropu Bonifacy.
Stado, korzystając ze sprzeczki obydwu, znalazło czas by zinterpretować zapach przywiany im przed nozdrza przez zachodni wiatr i rzuciło się do ucieczki.
Dwóch kompanów widząc to, ruszyło w pogoń. Drobny krasnolud potykając się o konary, lub być może o własne buty, wywinął koziołka, ale dzielnie jak na niego przystało, po znalezieniu się na swoim zadku , uniósł go , razem z całą zbroją, szczelnie otulającą ta i ową cześć ciała i ruszył dalej, zostając jednak w tyle za zwinniejszym nieco elfem, któremu jednak ciążył napełniony, jak sam tłumaczył strawą a inni trunkami, brzuszek.
Sarny z gracja pędziły przed siebie. Gdy Bonifacy uznał, że jeszcze chwila i nadmiar potu spływającego mu z czoła, który pojawił się jednak zbyt szybko według jego rozliczeń, zaślepi mu zaraz oczy, krzyknął:
-No strzelże do niej z tego luku, niech stanie.
Filemon posłusznie, niczym w transie zatrzymał się, omal nie pchnięty na kolana, wpadającym na niego krasnoludem, naciągnął cięciwę i strzelił. Świst strzały rozdzierający powietrze zakończył się jękliwym kwikiem.
Jeden popychając drugiego, podbiegli do swego łupu. Bonifacy zamachnął się dzierżonym w dłoni toporem i wykonał mistrzowskie ciecie, wprost w krtań wykrwawiającej się łani.
-A nie mówiłem? Na sarnę najlepszy jest topór - Skwitował z dumą.

II

Bonifacy wyszedł przed chatę, którą od kilku dni zamieszkiwali z jego przyjacielem imć Elfem, przecierając oczy. Poprzednie domostwo opuścili, bo je strachy jakieś czy inne bezeceństwo nawiedzało, szczególnie nocami gdy przy poprzedzającej je wieczerzy, zbyt dużo trunków ubywało z sukcesywnie dostarczanych przez chuderlawego krasnoluda beczułek.
Na podwórku ujrzał dołek. Nie było to jakieś tam wgłębienie, które można by ominąć nic sobie z niego nie robiąc, ale dziura w którą przy złym obrocie sprawy wpaść by mogła i cała noga do kostki.
-Filemonie zacny mój kompanie, a wstańże i chodź no tu prędko - zakrzyknął zrozpaczonym tonem krasnolud, grzebiąc paluchami po podbródku w pozostałościach tego, co miało niby imitować zarost.
Elf wyrwany z zadumy nad problemem natury egzystencjonalnej, czy kromkę chleba podnieść do ust lewą czy prawą dłonią, stanął w drzwiach domostwa.
-Patrz, wczoraj tu była kałuża - Bonifacy miał prawie łzy w oczach.
-A dziś jest dołek - skwitował filozoficznym tonem Filemon.
-Dołek? Dołek?!- powtarzała z narastająca irytacja istotka, mniejsza co najmniej o głowę od przyjaciela. Krasnolud wyrwał sobie, z przesadnie nazywanego broda zarostu, kolejne trzy włosy i w przypływie narastającej w nim złości, podbiegł poczłapując i chwycił za deskę ławeczki, stojącej tuż przy chacie, wyrywając całą sztachetkę wraz z mocującymi gwoździami. Rzucił ją na wyżej wymienione wgłębienie dobijając parokrotnie butem, dla podkreślenia powagi sytuacji lub żeby lepiej zapadła się w ziemię.
-Teraz będzie trudno siedzieć i patrzeć w niebo, delektując się zawartością tej pięknej, okrągłej beczułki stojącej w kącie- stwierdził głęboko zasmucony elf, a w jego tonie dało się wyczuć niepomierny żal z powodu powyższego faktu.
W krasnoludzie zawrzała krew kolejny raz dzisiejszego poranka. Podreptał raźnym krokiem do studni stojącej na podwórzu i swoimi chudymi, acz silnymi łapskami chwycił za belkę służąca jako kołowrót i szarpnął. Mocno już przepróchniała, dała się łatwo wyrwać ze swego miejsca i unieść dumnemu Bonifacemu w stronę ławki. Tu jednak pojawił się problem, bo belka nijak nie chciała zastąpić deseczki w ławce. Po paru próbach upchnięcia jej na miejsce powyższej, zwalił ją pod ścianą i obaj usiedli. Nie minęło południe i kolejny dylemat pojawił się na horyzoncie. Jak wodę ze studni zaczerpnąć, konieczną do popicia palącego po gardłach, trunku z beczułki. Kompani rozochoceni gorzałka, buzującą im już w żyłach , wpadli na kolejne rozwiązanie iście godne Salomona - zrobią nowy kołowrót. Potrzeba im tylko solidnej beli. Przeszli całe obejście w poszukiwaniu takowej. Bonifacy zajrzał do chaty, dumając nad tym czy może tam jakiejś nie przeoczyli, po czym dało się słyszeć skowyt zachwytu:
- Maaaam - I szarpnął za kłodę ponad głową. Tego już nadgryziona zębem czasu strzecha nie wytrzymała i runęła na klepisko.

III

Znany nam już Krasnolud z imć Elfem, spacerowali, a może to za górnolotne słowo, po prostu szli piaszczystą droga. Maszerując leniwie Filemon pogwizdywał usiłując naśladować kwilącego w zaroślach rudzika, ale nawet wróbel powstydził by się takiego ni to skrzeku ni pisku. Bonifacy, ze spuszczonym na kwinte nosem, co sugerować by mogło, że jest nie w sosie, co rusz wyrywał źdźbło przydrożnej trawy i nawijał je sobie w koło palca lewej ręki. Powodem jego smętnej miny była nuda. Nie potrafiąc docenić uroków natury jak jego kompan, zupełnie i zwyczajnie nudził się już od ponad godziny.
Wtem przystanął.
-Patrz - rzekł głosem odkrywcy i wskazywał coś swoim uzielenionym paluchem.
Filemon spojrzał z uwaga na piach, trawę, potem znów na piach, ale pomimo, że zmarszczył brwi niewiele mu to pomogło.
-Co? - spytał głosem ni mniej ni więcej tylko wiejskiego głupka.
-Jak to co? Nie widzisz? Ślimak - obruszył się karzeł podciągając opadające nogawice, jakby czuł się urażony tym że jego przyjaciel nie docenił takiego odkrycia
-No... ślimak... -zająknął się elf drapiąc się po mocno przerzedzonych, opadających mu do ramion jasnych lokach Nie bardzo wiedząc czy jego towarzysz nie kpi z niego.
-Patrz, a tam drugi - szepnął z rozanieloną mina Bonifacy.
I wypadki potoczyły się w nad wyraz zadziwiającym tempie.
Uradzili, że zrobią wyścig. Wyznaczyli powyrwanymi wiechciami trawy trasę, ale na ich nieszczęście ślimaki nie podzielały zapału i bardziej interesowała je zielona, smakowita barierka niż sama rywalizacja. Poddali rozwadze także myśl pomalowania zawodników, gdyż obaj wyglądali prawie identycznie, co by nie pomylić ich w ferworze zmagań, ale zarzucili ten pomysł z braku odpowiednich substancji tudzież narzędzi by wprowadzić go w czyn. Po prawie półgodzinnej walce ze zbaczającymi wciąż ślimakami, popychanymi to kijkiem to palcem, jeden z nich dotarł do mety. Jakaż była radość krasnoluda gdy ustalili, że to jego zawodnik zwyciężył.
- Wygrałem, wygrałem!- darł się w niebogłosy, aż dudniło po okolicy. Podskakiwał z radości, aż rozdeptał ślimaka butem.
No i co? Tak mam ochotę zapytać po lekturze tego tekstu. Ani to śmieszne, ani ciekawe, ani porywające. Z klawiszem Alt jesteś też chyba na bakier, bo brakuje wielu 'ę' czy 'ł', wypadałoby to sprawdzić przed wrzuceniem tekstu na Inka. Nie ma powodu też nikogo obrażać wysłaniem do korporacji, z ilości Twoich postów wnioskuję, że Ciebie nikt tu jeszcze nie zdążył obrazić, więc ty nie obrażaj innych; tym bardziej, że łzy wylewane przez Bonifacego nad wyschniętą kałużą nie tylko dla mnie są niezrozumiałe. Silisz się także na 'stylowy' język, ale Ci nie wychodzi. Siedmiocyfrowa liczba przecinków w tekście wcale nie czyni języka dawniej brzmiącym.
Nie zamierzałam nikogo obrażać informacją o korporacji, tylko wyjaśnic jakich przywar należy się w tych anegdotach doszukać, jeśli odebrałeś to jakoś inaczej to wybacz, nie taki był mój zamiar.
Co do polskich znaków, to fakt uciekają mi czasem, mimo że tekst przejrzałam wydawalo mi się dokładnie i edytor ponoć to za mnie też zrobił. W wypadku takich uwag milo by było jakbyś poprostu pokazał mi niedopatrzenia. A tego o przecinkach nie zrozumiałam.
Cytat:Nie było to jakieś tam wgłębienie, które można by ominąć nic sobie z niego nie robiąc, ale dziura w którą przy złym obrocie sprawy wpaść by mogła i cała noga do kostki.
No to cała, czy do kostki?

Cytat:Znany nam już Krasnolud z imć Elfem, spacerowali, a może to za górnolotne słowo, po prostu szli piaszczystą droga.
Darowałbym sobie takie wtrącenie. Nie wygląda dobrze raczej.

Cytat:Maszerując leniwie Filemon pogwizdywał usiłując naśladować kwilącego w zaroślach rudzika, ale nawet wróbel powstydził by się takiego ni to skrzeku ni pisku.
Dwa imiesłowy w jednej wypowiedzi to chyba za dużo.

Cytat:Filemon spojrzał z uwaga na piach, trawę, potem znów na piach, ale pomimo, że zmarszczył brwi niewiele mu to pomogło.
„Mimo że” nigdy nie rozdzielamy przecinkiem.


Tą głupią uwagą przed tekstem sporo straciłaś. Zwłaszcza, że te Twoje „anegdoty” wcale nie są aż tak głębokie, jak Ci się chyba wydaje. Co więcej, trudno je czytać, bo zdania są koszmarne. Milion wtrąceń, kompletnie niepotrzebnych i skutecznie utrudniających odbiór. Aż nadto wdać, że za wszelką cenę chcesz dobrze wypaść i brzmieć „mądrze”. I jeszcze te przecinki... Nawet sam nie potrafiłbym powstawiać ich w odpowiednie miejsca, bo zdania są nierzadko tak kulawe i pogmatwane, że chyba nawet nie da się w nich zastosować poprawnej interpunkcji bez ingerowania w szyk słów.
Tak w ogóle to tekst średni, nie zapadnie mi raczej w pamięć, wybacz.

OCENA:
2/10
Powiem ci, że opowiadanie nie należy do najlepszych. W sumie to bardzo słabiutko. Bardzo. Przede wszystkim kotuś masz problem z połykanymi literami i bardzo długimi opisowymi zdaniami. Pierwsze zdanie psuje wizerunek opowiadania. Tak właściwie powiewa amatorszczyzną. Powinieneś opisy wyglądu ładnie wpleść między dialogi i przejścia akcji.

Ocena:

1/10
Cytat:I

-Ależ[Zjedzona spacja. Jak zdążyłam zauważyć, w tekście roi się od takich błędów, dlatego wskazuję tylko raz. Sam zlokalizuj i popraw pozostałe.] mówię ci, że na sarnę najlepszy jest topór- odparł zirytowany Bonifacy, odziany w przydługawy kirys gdzie spod dolnej części wystawały tylko buty, a naramienniki sięgały za łokcie[,] utrudniając tym samym zginanie się wyżej wymienionych, skradając się w kierunku polany, na której beztrosko pasło się stado łani z dorodnym jeleniem pośrodku.[Tego zdania w kontekście poprzedniego zwyczajnie nie rozumiem]
-Skądże znowu, tylko łuk - Filemon utrzymywał swą linie[linię] obrony.
-A ja ci mówię że topór .[Tu dla odmiany spacja za dużo] W końcu drzewo ścinam toporem - Krasnolud nie dawał za wygraną.
-Ale drzewo stoi[.] - Elf prawie wystawił mu język, zadowolony że przedstawił właściwy argument
-Łania tez w końcu stanie - Nie dał się zbić z tropu Bonifacy.
Stado, korzystając ze sprzeczki obydwu, znalazło czas by zinterpretować zapach przywiany im przed nozdrza przez zachodni wiatr i rzuciło się do ucieczki.
Dwóch kompanów[,] widząc to, ruszyło w pogoń. Drobny krasnolud[,] potykając się o konary,[?] lub być może o własne buty, wywinął koziołka, ale dzielnie jak na niego przystało, po znalezieniu się na swoim zadku , uniósł go ,[spacje znów szaleją] razem z całą zbroją, szczelnie otulającą ta[tą] i ową cześć[część] ciała i ruszył dalej, zostając jednak w tyle za zwinniejszym nieco elfem, któremu jednak ciążył napełniony, jak sam tłumaczył strawą a inni trunkami, brzuszek.
Sarny z gracja[gracją] pędziły przed siebie. Gdy Bonifacy uznał, że jeszcze chwila i nadmiar potu spływającego mu z czoła, który pojawił się jednak zbyt szybko według jego rozliczeń, zaślepi mu zaraz oczy, krzyknął:
-No strzelże do niej z tego luku, niech stanie.
Filemon posłusznie, niczym w transie zatrzymał się, omal nie pchnięty na kolana, wpadającym na niego krasnoludem, naciągnął cięciwę i strzelił.[To zdanie to jakiś potworek. IMO do przeredagowania] Świst strzały rozdzierający powietrze zakończył się jękliwym kwikiem.
Jeden[,] popychając drugiego, podbiegli do swego łupu.[A tu mamy yodową składnię] Bonifacy zamachnął się dzierżonym w dłoni toporem i wykonał mistrzowskie ciecie, wprost w krtań wykrwawiającej się łani.
-A nie mówiłem? Na sarnę najlepszy jest topór - Skwitował[skwitował] z dumą.

II

Bonifacy wyszedł przed chatę, którą od kilku dni zamieszkiwali z jego przyjacielem imć Elfem, przecierając oczy. Poprzednie domostwo opuścili, bo je strachy jakieś czy inne bezeceństwo nawiedzało, szczególnie nocami[,] gdy przy poprzedzającej je wieczerzy, zbyt dużo trunków ubywało z sukcesywnie dostarczanych przez chuderlawego krasnoluda beczułek.
Na podwórku ujrzał dołek. Nie było to jakieś tam wgłębienie, które można by ominąć[,] nic sobie z niego nie robiąc, ale dziura w którą przy złym obrocie sprawy wpaść by mogła i cała noga do kostki.
-Filemonie zacny mój kompanie, a wstańże i chodź no tu prędko[!] - zakrzyknął zrozpaczonym tonem krasnolud, grzebiąc paluchami po podbródku w pozostałościach tego, co miało niby imitować zarost.
Elf wyrwany z zadumy nad problemem natury egzystencjonalnej, czy kromkę chleba podnieść do ust lewą czy prawą dłonią, stanął w drzwiach domostwa.
-Patrz, wczoraj tu była kałuża[.] - Bonifacy miał prawie łzy w oczach.
-A dziś jest dołek - skwitował filozoficznym tonem Filemon.
-Dołek? Dołek?!- powtarzała z narastająca irytacja istotka, mniejsza co najmniej o głowę od przyjaciela. Krasnolud wyrwał sobie,[?] z przesadnie nazywanego broda zarostu, kolejne trzy włosy i w przypływie narastającej w nim złości, podbiegł[,] poczłapując i chwycił za deskę ławeczki, stojącej tuż przy chacie, wyrywając całą sztachetkę wraz z mocującymi gwoździami. Rzucił ją na wyżej wymienione wgłębienie[,] dobijając parokrotnie butem, dla podkreślenia powagi sytuacji lub żeby lepiej zapadła się w ziemię.
-Teraz będzie trudno siedzieć i patrzeć w niebo, delektując się zawartością tej pięknej, okrągłej beczułki stojącej w kącie- stwierdził głęboko zasmucony elf, a w jego tonie dało się wyczuć niepomierny żal z powodu powyższego faktu.
W krasnoludzie zawrzała krew kolejny raz dzisiejszego poranka. Podreptał raźnym krokiem do studni stojącej na podwórzu i swoimi chudymi, acz silnymi łapskami chwycił za belkę służąca jako kołowrót i szarpnął. Mocno już przepróchniała, dała się łatwo wyrwać ze swego miejsca i unieść dumnemu Bonifacemu w stronę ławki. Tu jednak pojawił się problem, bo belka nijak nie chciała zastąpić deseczki w ławce. Po paru próbach upchnięcia jej na miejsce powyższej, zwalił ją pod ścianą i obaj usiedli. Nie minęło południe i kolejny dylemat pojawił się na horyzoncie. Jak wodę ze studni zaczerpnąć, konieczną do popicia palącego po gardłach, trunku z beczułki. Kompani rozochoceni gorzałka, buzującą im już w żyłach , wpadli na kolejne rozwiązanie iście godne Salomona - zrobią nowy kołowrót. Potrzeba im tylko solidnej beli. Przeszli całe obejście w poszukiwaniu takowej. Bonifacy zajrzał do chaty, dumając nad tym czy może tam jakiejś nie przeoczyli, po czym dało się słyszeć skowyt zachwytu:
- Maaaam - I szarpnął za kłodę ponad głową. Tego już nadgryziona zębem czasu strzecha nie wytrzymała i runęła na klepisko.

III

Znany nam już Krasnolud z imć Elfem, spacerowali, a może to za górnolotne słowo, po prostu szli piaszczystą droga[drogą]. Maszerując leniwie[,] Filemon pogwizdywał[,] usiłując naśladować kwilącego w zaroślach rudzika, ale nawet wróbel powstydził by się takiego ni to skrzeku ni pisku. Bonifacy, ze spuszczonym na kwinte[kwintę] nosem, co sugerować by mogło, że jest nie w sosie, co rusz wyrywał źdźbło przydrożnej trawy i nawijał je sobie w koło palca lewej ręki. Powodem jego smętnej miny była nuda. Nie potrafiąc docenić uroków natury jak jego kompan, zupełnie i zwyczajnie nudził się już od ponad godziny.
Wtem przystanął.
-Patrz - rzekł głosem odkrywcy i wskazywał coś swoim uzielenionym paluchem.
Filemon spojrzał z uwaga[uwagą] na piach, trawę, potem znów na piach, ale pomimo, że zmarszczył brwi niewiele mu to pomogło.
-Co? - spytał głosem ni mniej ni więcej tylko wiejskiego głupka.
-Jak to co? Nie widzisz? Ślimak - obruszył się karzeł[,] podciągając opadające nogawice, jakby czuł się urażony tym że jego przyjaciel nie docenił takiego odkrycia
-No... ślimak... -zająknął się elf[,] drapiąc się po mocno przerzedzonych, opadających mu do ramion jasnych lokach Nie bardzo wiedząc[,] czy jego towarzysz nie kpi z niego.
-Patrz, a tam drugi - szepnął z rozanieloną mina[miną] Bonifacy.
I wypadki potoczyły się w nad wyraz zadziwiającym tempie.
Uradzili, że zrobią wyścig. Wyznaczyli powyrwanymi wiechciami trawy trasę, ale na ich nieszczęście ślimaki nie podzielały zapału i bardziej interesowała je zielona, smakowita barierka niż sama rywalizacja. Poddali rozwadze także myśl pomalowania zawodników, gdyż obaj wyglądali prawie identycznie, co by nie pomylić ich w ferworze zmagań, ale zarzucili ten pomysł z braku odpowiednich substancji tudzież narzędzi by wprowadzić go w czyn. Po prawie półgodzinnej walce ze zbaczającymi wciąż ślimakami, popychanymi to kijkiem to palcem, jeden z nich dotarł do mety. Jakaż była radość krasnoluda gdy ustalili, że to jego zawodnik zwyciężył.
- Wygrałem, wygrałem!- darł się w niebogłosy, aż dudniło po okolicy. Podskakiwał z radości, aż rozdeptał ślimaka butem.

Ja nie rozumiem...

Cytat:Dla tych co nie zrozumieją, proponuję zostać wątpliwie szczęśliwym posiadaczem etatu w jednej z większych korporacji.

Tego też nie rozumiem, chyba źle ze mną...

Rzadko to piszę na początku, ale tekst jest po prosu zły (mówiąc delikatnie). Stylizacja języka nie wyszła kompletnie. Jest toporna, bardziej męczy, niż śmieszy, czy wciąga. Poza tym, jak na taki mały fragment tekstu, błędów wkradło się sporo. I są to błędy różnego typu (wszystkich nie wskazałam - znajdź je w ramach ćwiczeń). Proponuję odwiedzić kącik porad i zapoznać się z zasadami zapisywania dialogów. Poza tym u ciebie spacje żyją własnym życiem. Nie ma ich tam, gdzie być powinny, ale za tą są z miejscach, w których nie są pożądane. Zdania są za długie, a wtrącenia to prawdziwe killery.
Fabuła także nie nadrabia. Ot kolejne znienawidzone przeze mnie fantasy z elfem i krasnoludem, których przygody miały śmieszyć, ale tak nie było. Za dużo informacji, że ktoś coś zrobił/powiedział, a za mało uczuć itp. Takiego fantasy nie trawię. Szczerze mówiąc, fabuła mnie nie obeszła. Była i tyle. Podobnie jak bohaterowie. Mam do nich zupełnie obojętny stosunek, a to najgorsze, co może wywołać u czytelnika postać.
Nie mam pomysłu jak można poprawić to opowiadanie, nie (nie licząc poprawy błędów).

Ten tekst zwyczajnie mnie zmęczył. Nie dostrzegam w nim żadnej głębi - 2/10 to wszystko, co mogę mu dać.

Pozdrawiam.

Wszyscy na nie, a ja powiem, że mnie druga anegdota rozbawiła. Kometarze toku myślenia bohaterów mnie śmieszą. Ogólnie patrząc, było to interesujące dla mnie. Pomysł lepiej by się sprawdził w dłuższym tekście(taka sugestia Wink).
Powiem Ci, Droga Autorko, że tym wstępem trochę sobie popsułaś wejście, ale z kolei to mnie zachęciło do lektury - chociaż i tak wiem, że do etatu w dużej korporacji się nie nadaję. Wiesz... pojawiasz się na nowym forum, trzeba sympatycznie do ludzi... nie z góry patrzeć...
Zdecydowanie masz specyficzne poczucie humoru. Anegdotki są śmiesznawe, ale nie śmieszne. Czytało mi się je za to bardzo przyjemnie.
Najlepsza jest jednak puenta anegdotki I.