Via Appia - Forum

Pełna wersja: Smacznego, Wirgiliuszu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Tekst publikowany już na dwóch forach, mam już pewne wytyczne co jest źle, ale wydaję mi się, że więcej jeszcze można wycisnąć. Czekam na komentarze, szczególnie na uwagi, toć jeszcze jam początkująca. ^^

Betowała Emcia666


Może jeszcze kiedyś i ty mi podarujesz danie z jabłkami w roli głównej.

Pamiętasz Wirgiliuszu, kiedy kupowałeś mi cukierki? Chata pana Trufla zawsze była taka przerażająca i gdy mnie tam prowadziłeś, drobnymi rączkami mocno trzymałam się twojej dłoni. Bałam się, że wyjdzie on nagle zza lady i mnie porwie, zamknie w spleśniałej chacie z piernika. Och, Wirgiliuszu! On miał takie dziwne oczy, blade, zmęczone, ale wciąż mocne.
Czy nie widziałeś mojego strachu? Nie mogłam wtedy płakać, bo byłeś ze mną, ale wciąż się bałam. Miałeś tak ciepłe ręce, że nie czułeś już chłodu mych dłoni?
Nigdy nie lubiłam słodyczy i chowałam je za każdym razem pod łóżko. Robiła się z nich pokaźna kupka. No, może z wyjątkiem tej wiśniowej galaretki. Była zawsze za słodka, ale miała przyjemny czerwony kolor. Może po prostu nie byłam takim dzieckiem, jakie sobie wyobraziłeś? Wolałam kwaśno – gorzkie smaki, miały w sobie coś głębokiego.
Starałeś się być czuły, myślałeś, że stertą kukiełek z czekoladowym sercem rozpieścisz mnie. Nie mogłam ci odbierać tego złudzenia, pogubiłabym się we własnej zmorze niedokończonych snów.
Dlatego odważnie przekraczałam próg znienawidzonej chaty, udawałam, że chowam się przed czujnym wzrokiem Trufla. Choć wiedziałam bardzo dobrze – nie da się przed nim uciec. Z ulgą wychodziłam ze sklepu, pozostawiając namolny, lepki zapach korzennych przypraw i waty cukrowej.

A twoja opowiastka o Indianinie, który wyglądał z okna najdostojniejszych ludzi?
Pokazywałeś mi jego rumaka na zwęglonym niebie. Jednak i tak zawsze przyciągało moją uwagę coś innego. Chyba nigdy nie zapomnę tego delikatnego szumu wiatru, starającego się zabawić dostojne wiśnie. One wydawały się być takie obojętne. Zawsze smakowały jednakowo. Wtedy tak żal mi było wiatru, został sam, nawet nie ma o nim baśni. Był tylko pustym elementem wypełniającym tło.
Przecież nikt nie lubi nawet najmniejszych, białych obszarów w obrazie. A baśń o Indianinie miała być takim dostojnym malowidłem.
Mówiłeś tak spokojnie, jakby ta historia była twoją własną. Skupiony na każdym słowie, aby należycie je zaakcentować. Wiem, że ta opowieść to część ciebie, twoja indywidualna modlitwa, tylko do kogo? Wirgiliuszu, ty poważny człowieku, skąpany w źródle rozsądku, miałeś w sobie coś z naiwności. Pewna byłam, iż wysyłasz tę modlitwę do zwęglonego nieba z pobłyskiem granitu. Czego oczekiwałeś?
Nigdy tego nie odgadnę, więc wolę tylko przywołać twoje słowa.
Gdzieś w domu, zbudowanym z potężnych gwiazd, żył Indianin, miał skromny sad i stajnię dla wiernego rumaka. Lecz, co najważniejsze, posiadał okno z widokiem na każdy zakątek ziemi. Tak kochał człowieczy kąt.
Bywały wieczory, kiedy siadał przy oknie, marszczył brwi i palił fajkę w kształcie szczupłej łódki. Wtedy cała chata emanowała zapachem suchego ziela z domieszką wanilii.
Indianin lubił te ludzkie pobudzanie zmysłów, szczególnie upodobał sobie jabłka. Miały w sobie tyle ciepła i dziwnego ukojenia w subtelnie ostry sposób. Ich smak był taki soczyście kolorowy.
Ta skórka, którą rozrywały zęby, napotykając pozornie twardą powierzchnię, by wbić się głębiej i poznać, że tak naprawdę jest miękka.
Ukochał ten owoc, bo dawał mu jakieś dziwne złudzenie, którego tak bardzo pragnął.
No, ale przecież nie mógł wiecznie podkradać jabłek, nie należały w końcu do jego świata.
Wódz niegdyś przyłapał go na kradzieży i mierząc oszczepem w jego żebra spytał:
- Dlaczego, Głuchy Strumieniu, pozwalasz, abym odebrał ci życie za jakieś jabłka?
- Pozwolisz, że skosztuję ostatni raz. – Nadgryzł głęboko miąższ, czując kojącą chwilę władzy, by potem wypluć go na rażącą błękitem ziemię.

Wirgiliuszu, na litość boską, jak ośmioletnia dziewczynka mogła to zrozumieć? Patrzyłam wtedy tylko na ciebie, udając zafascynowanie, a tak naprawdę w duchu prosiłam, abyś mnie nie wyśmiał. Na szczęście nigdy nie posunąłeś się do tego. Głaskałeś mnie tylko po głowie, a ja wtulałam się w twój zmechacony sweter, na którym tańczyły czerwone trójkąty. Mimo to był on taki przyjemnie miły w dotyku. Zamykałam powieki i machinalnie usypiałam, mając nadzieję, że jutro opowiesz mi baśń o jakiejś zwyczajnej księżniczce.

W każdą niedzielę robiłeś ognisko, zawsze spinałeś swe niesforne bursztynowe włosy, tworząc luźny kucyk. Dzięki temu nic nie przeszkadzało ci w układaniu drewna.
A ja przyglądałam się tobie, krzywo wyginając usta, wolałam, kiedy brązowe, grube nici swobodnie opadały na twoje ramiona. Śmieszyło mnie, kiedy odganiałeś komary i ze zdenerwowaniem starałeś się zgładzić każdego pod swymi szorstkimi palcami.
Po chwili jednak zdawałeś sobie sprawę, że przecież blisko ciebie leży gitara, kiedy na nią spoglądałeś, obojętne były ci ukąszenia.
Ciągle uczyłeś mnie innych piosenek, skupiałam się, aby zaśpiewać tak, jak tego pragnąłeś, ale moją uwagę przyciągało twoje oddanie strunom. Kim dla ciebie była ta gitara? Bałam się do tego przyznać, ale dobrze wiedziałam, że ona była twoją kochanką. Po co kazałeś mi śpiewać? Przecież to wynotowane szarpnięcia pieściły twe uszy. Mogłam tylko na to patrzeć, ale wolałam spoglądać na trawę, próbując szukać świetlików.

Karmiłeś mnie tymi dniami, sprawiłeś, że stałam się pulchną, wesołą świnką, niczego nieświadomą, prowadzoną na lukrowym sznureczku. Cieniutkim, bo przecież tak bardzo nie chciałeś, abym się udusiła.
Potem żegnałeś na czwartym peronie, przytulałeś i głaskałeś delikatnie, żeby nie zniszczyć mojego warkocza. A ja nawet wtedy nie mogłam płakać, bo przecież byłeś blisko.
Dopiero kiedy wsiadałam do pociągu, za plecami usłyszałam, jak krzyczałeś:
- Tylko wróć!
Wirgiliuszu, pewnie rozczarowałeś się, gdy nie wróciłam, ale za to podarowałam ci serce nadziewane posiekanymi jabłkami. Prosząc tylko, abyś posolił je sam do smaku.
Potem było już tylko brudne siedzenie, otwarte okno i dziwny pies mierzący mnie wzrokiem.
Zmarzły moje dłonie.
Bardzo ładny ten tekst. Melancholijny, gorzkawy. Ociera się o antybaśń, głównie przez to kompletnie niebajkowe zakończenie, które widać, że zostało przemyślane i nie jest 'ot, tak sobie'. Dobrze się czytało, bez jakichś zgrzytów i niedociągnięć.
Cytat:A ja nawet wtedy nie mogłam płakać, bo przecież byłeś blisko.
Cudne.