Via Appia - Forum

Pełna wersja: Żarty na bok
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Na wstępie powiem, że w zamyśle ma to być opowiadanie, jednak dość sporych rozmiarów, dlatego zamieszczać będę partiami, by nikogo ogromem treści nie zniechęcić.


Żarty na bok


Poznawałem to miejsce. Widziałem zarys zimnych płyt nagrobkowych, gdzieniegdzie przez gęstą mgłę przebijał się marmurowy krzyż. Ciszę przerywał ledwie słyszalny chichot, który, jak mogło się wydawać, dochodzi zewsząd. Zaczyna się jak zawsze, powinienem był już się przyzwyczaić. Mimo to czułem kropelki potu na czole, zaś dłonie zacisnąłem w pięść. Uczucie studni. Widzisz nad sobą niebo, ale nie istnieje żaden sposób, by się stąd wydostać. Bezsilność z domieszką strachu.
Ciszę przerwało pukanie, z początku nieśmiałe, potem wręcz natarczywe. Otworzyłem oczy i usiadłem na brzegu łóżka, dysząc ciężko. Po chwili usłyszałem, że ktoś otworzył drzwi i odwróciłem się niechętnie.
- Nie przerwałam wam?
- Nie – mruknąłem. W zasadzie, chyba powinienem nawet podziękować.
- Ktoś cię szuka – wyrzekła cicho burdelmama. Była potężną kobietą, z której emanowała siła i pewność siebie. Kawał baby, który perfekcyjnie nadawał się do zarządzania przybytkiem rozkoszy.
- Kto? – zapytałem, szukając równocześnie spodni wśród rozrzuconej po podłodze bielizny i damskich ciuchów. Nie wiedzieć czemu, znalazłem nawet dwie pary fikuśnych majtek. Wolałem nawet się nie zastanawiać, jak długo już tam leżały.
Matrona zamilkła na chwilę. Na jej twarzy malował się proces przeszukiwania pamięci. Owszem, była silna, ale jednocześnie stara, brzydka i głupia. Wreszcie uśmiechnęła się:
- Delin!
- Devlyn? – spytałem, chociaż nawet nie oczekiwałem odpowiedz. Mimo to burdelmama zastanowiła się przez chwilę, po czym kiwnęła z radością głową. Jej biust zafalował lekko. On też był potężny. A widziałem już w życiu niejeden biust.
- Wpuść go tu.
Przymknęła drzwi. Po chwili dało się słyszeć ciężkie kroki na schodach. Zaraz po tym burdelmama nazwała kogoś tępą dziwką, innej dziewczynie poleciła zaś, by coś ze sobą zrobiła. Devlyn wślizgnął się cichaczem do pokoju.
- Wcielenie diabła, nie kobieta – sapnął. Poczułem, jak kąciki ust zadrgały lekko, malując na mojej twarzy delikatny uśmiech.
Dziewczyna w łóżku poruszyła się niespokojnie. Przez całą noc zarzekała się, że nazywa się Ayla. Swojego prawdziwego imienia nie chciała mi zdradzić. Poddałem się stosunkowo szybko. Ayli nie zależało na konwersacji. Była tak płytka, że interesowała ją tylko głęboka penetracja, a później głęboki sen. Devlyn spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko.
- Młoda – rzucił.
- Aż za.
- Wygląda na to, że jest sprawa.
- Pilna, skoro zjawiasz się tu o świcie.
- Handlarz niewolników. Podobno nikt nie kwapi się, by go zatrzymać. Nikt nic nie widzi, nikt nic nie słyszy. Zwłoka może spowodować, że wkrótce z powrotem opuści granice kraju – wyjaśnił Devlyn. Ayla poruszyła się, by po chwili otworzyć oczy – Potrzebny jest ktoś, kto działa szybko i skutecznie.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Dopiero po krótkiej chwili przypomniała sobie, że bynajmniej nie jest to jej zeszłonocny klient i z piskiem zakryła się kołdrą.
- Tygrysku – burknęła – kto to jest?! Nie umawialiśmy się na przypadkowych podglądaczy!
- Tygrysku? – Devlyn parsknął.
- Pseudonim artystyczny.
Schyliłem się, by w końcu tryumfalnym gestem unieść znoszone, skórzane buty. W tym burdelu ciężko było cokolwiek znaleźć. W burdelu? Dosyć niefortunne określenie bałaganu w takim miejscu.
- Tygrysku?
- Muszę iść – odpowiedziałem czym prędzej, ręką przeszukując kieszenie. W końcu wyciągnąłem złotą monetę i rzuciłem na łóżku. – Dzięki – mruknąłem i otworzyłem drzwi.
Do środka omal nie wpadła burdelmama. Z trudem utrzymała równowagę, przyklejając na twarz żałosny uśmiech. Byłem zbyt zmęczony, by wysilić się na komentarz.
- No! – rzuciła.
- Co?
- No! – powtórzyła i przepuściła mnie, Devlyna zaś obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem. – Do zobaczenia! – krzyknęła i przeszła przez próg, kiedy tylko ucichło skrzypienie schodów. Spojrzała na Aylę, która odrzuciła kołdrę i właśnie przeglądała się w złotej monecie.
- I jak? – spytała matrona.
- Tragedia! – niemalże wrzasnęła Ayla. – Był okropny. Tłuste włosy, tygodniowy zarost i nieświeży oddech.
Burdelmama nie wyglądała na zaskoczoną.
- Musisz się, mała, przyzwyczaić, że zasobna sakiewka nigdy nie idzie w parze z urokiem osobistym.

-

- I jak? – zapytał Devlyn, kiedy szybkim krokiem przemierzaliśmy niezadbane uliczki dzielnicy biedoty.
- Daj spokój. Była okropna. Młoda i głupia. W zasadzie to smutne, gdzie lądują młode dziewczyny. Zero ambicji, zero perspektyw.
Na twarzy Devlyna pojawił się kpiący uśmiech.
- Ostatnimi czasy stałeś się okropnie moralistyczny.
Nad ranem biedne dzielnice wyglądały smutno. Wiele osób nadal spało, czasem nawet na środku alejki, niektórzy wracali do domów po kolejnej nieprzespanej nocy. Kiedy miasto budziło się do życia, tutaj wszystko powoli zamierało.
- To tu – mruknął Devlyn.
Przystanęliśmy przed niskim budynkiem. Wyglądał jak każdy inny. Zasadniczo można było zachodzić w głowę, jakim cudem Devlyn zdołał go rozpoznać. Ja zapewne błądziłbym tutaj przez kilka godzin. I chyba dlatego go potrzebowałem.
- Tylne wejście – dodał i zniknął w przejściu pomiędzy dwoma budynkami. Odór tego miejsca wskazywał, że ktoś całkiem niedawno postanowił zaspokoić tutaj poranne potrzeby fizjologiczne. Czy zabicie takiego obszczymurka to już zło? Byłbym zapomniał, stałem się moralistyczny. Coś w tym jest, kurwa.
Doszliśmy do niewielkich drzwiczek zbitych z desek nierównej długości i zawieszonych na zardzewiałych zawiasach. Takich co to wywołują salwę śmiechu. Ale tutaj nikogo nie obchodziły. Devlyn zapukał lekko. Gdyby zrobił to mocniej, prawdopodobnie wyrwał by je z zawiasów. Ktoś uchylił je delikatnie Przez szparę wychyliła się głowa starego żołdaka z krótką brodą i niezadbanym wąsem. Spojrzał na nas gniewnie i otworzył drzwi.
- Wejdźcie – wyrzekł, po czym sam przeszedł korytarz i zajrzał do pierwszego pomieszczenia po prawej. – Przybył Devlyn oraz… - tutaj skrzywił się wyraźnie - …ten cały Artemis.
- Wpuść ich – zakomenderował ktoś w środku.
Żołdak skinął nam głową. Nawet wtedy miał ją tak wysoko, jakby koniecznie chciał czupryną wyszorować sufit.
Zasadniczo spodziewałem się czegoś zgoła innego. Ściany były kompletnie nagie, kafelki ułożone na podłodze nie przetrwały próby czasu i były w większości pokryte siecią pęknięć, natomiast na całe umeblowanie składało się zdezelowane biurko oraz krzesło, na którym siedział wysoki, osiwiały mężczyzna. Bertrand nie był zwolennikiem przepychu oraz bogatego wystroju wnętrz, ale nie należał też do minimalistów i potrafił zadbać o to, by jego gabinet był choć trochę przytulny. Tym razem wręcz odpychał zimnem oraz brzydotą.
- Wybaczcie, że nawet nie macie gdzie usiąść – Bertrand podniósł się z trudem – ale to biuro tymczasowe, już wkrótce będę potrzebował nowego lokum. Pozwólcie też, że ja mimo wszystko będę siedział – wyrzekł i zwalił się na krzesło. Przez moment byłem niemal pewny, że drewniane nogi nie wytrzymają ciężaru i Bert wyląduje na posadzce. Jednak krzesło było solidniejsze, niż mogłoby się wydawać.
Mężczyzna za biurkiem w kilka chwil uporządkował porozrzucane kartki, formując stos i układając na brzegu biurka. Ściągnął też okulary, które zakładał do papierkowej roboty. W ostatnim czasie wiek dawał mu się coraz bardziej we znaki. Odzywały się w nim stare urazy, większość lekarzy zgodnie orzekała, że wkrótce będzie potrzebował laski, bo stan prawej nogi jest coraz gorszy, a i sokoli wzrok zaczął niedawno szwankować.
- Do rzeczy – mruknął Bertrand, chyba bardziej do siebie. – Devlyn chyba wspomniał ci już, o co chodzi – wyrzekł i nawet nie czekając na potwierdzenie, kontynuował: - Nie wiemy, kim jest handlarz niewolników. Właściwie, w ogóle niewiele wiemy. Do kraju dotarł od północnego-wschodu. Na pewno nie działał pod wpływem chwili, bo wybrał najsłabiej ufortyfikowany punkt graniczny. Musiał to wcześniej zaplanować, więc ze sporym prawdopodobieństwem można założyć, że również trasa, jaką będzie poruszał się w naszym kraju, jest zaplanowana i przemyślana.
- Nikt nie zatrzymał go na granicy?
Bertrand prychnął.
- Nie. Dziesiętnik Pyr oraz Gehr, którzy tam stacjonują, stwierdzili w raporcie, że handlarz posiadał bardzo liczną straż przyboczną złożoną z półolbrzymów z Północy, zaś oni dysponują zbyt małą liczbą żołnierzy, by móc ich zatrzymać. Pyr oraz Gehr stwierdzili, że chcieli uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi i przepuścili ich wierząc, że w najbliższym mieście władze dysponujące, zacytuję, prawdziwą armią, zdołają rozbić szajkę.
Devlyn uśmiechnął się.
- Dziesiętnik Pyr to nadal dziesiętnik?
- Obaj zachowali swoje funkcje – strzeliłem. – Bo zapewne o licznej i srogiej straży przybocznej poinformowała, zacytuję, prawdziwa armia z przygranicznych miasteczek.
Owszem, jestem piekielnie błyskotliwy.
- Dokładnie tak – Bertrand pokiwał głową. – Jak dotąd, z tego co wiemy, handlarz odwiedził pięć miasteczek, podążając w kierunku południowo-zachodnim. W naszą stronę. Handluje Północnymi, nie wiemy jednak, kim dokładnie. Z raportów wynika, że mają ciemny odcień skóry oraz, najczęściej, czarne, gęste włosy. Czyli, w praktyce, jak wszyscy Północni.
- Prości ludzie, tania siła robocza – trafnie podsumował Devlyn.
- Aha. Wyruszycie już dzisiaj, taką mam nadzieję – kontynuował Bert. – Ostatnim miastem, w którym się pojawili, było Geerd-en. Dzisiaj prawdopodobnie je opuścili, lecz nie mam jeszcze raportu. Nie wiem, gdzie handlarz ludzi uda się tym razem, ale jak dotąd konsekwentnie poruszał się w kierunku południowo-zachodnim i nic nie zapowiada, by miał zamiar to zmienić. Z pierwszego raportu wynikało, że liczba niewolników wynosi ponad pięćdziesiąt. Obecnie szacuje się, że pozostało ich blisko czterdzieści. Musicie się spieszyć, bo w takim tempie towar rozejdzie się jak świeże bułeczki. Potem handlarz zapadnie się pod ziemię, a my zgarniemy opierdol.
Devlyn pokiwał głową i spojrzał na mnie. Wiem, jak musiało to wyglądać. Wszyscy wiedzą, że nie lubię się wtrącać, ale moja facjata na pewno wskazywała na to, że pytanie mam już na końcu języka. Nie uszło to uwadze Berta, który mruknął cicho:
- Do piachu.
Uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- Mamy sporo roboty na południu – kontynuował Bertrand, bawiąc się okularami. – Właściwie, panuje tam stan pełnej gotowości. Wojna wisi w powietrzu. Dyplomaci dwoją się i troją, król chodzi struty i zabija wzrokiem. W kraju trwa ciągły przemarsz wojsk, mnóstwo żołdaków i tajniaków jest kierowanych na południe – zamilkł na chwilę i zmarszczył czoło. – Obecnie ja tutaj dowodzę. Cała północ jest pod moim nadzorem. I nie chcę tutaj żadnych problemów. A już na pewno nie z handlarzem ludźmi. Mam zbyt wiele na głowie.
- Dlatego tak tu pusto – skwitował cicho Devlyn.
- Niestety. Wielu agentów zostało oddelegowanych, zastanawiam się, ilu wróci żywych. Król wysłał za granicę kilkudziesięciu szpiegów – Bertrand skrzywił się. Rzadko kiedy zgadzał się z królewskimi dekretami, ale był zbyt rozważny i opanowany, by głośno wyrażać swoją dezaprobatę. - Dla wszystkich będzie to najniebezpieczniejsze zadanie w życiu. Dla większości nawet ostatnie. A szkoda.
- Czas na nas – rzuciłem, okręcając się na pięcie. Król i cała ta chędożona siatka szpiegowska niewiele mnie obchodziła. Ciągłe przekręty, domysły, przypuszczenia. Mądre rzeczy pozostawiam mądrym ludziom. Ja tylko wymachuję mieczem. Niech tak zostanie.
- Do następnego – Devlyn uśmiechnął się lekko.
W progu ponownie stanął nieogolony żołdak, warcząc coś pod nosem i wlepiając we mnie wzrok pełen podejrzeń i głębokiej odrazy. Nie cierpię takich typów, ale to zbyt mało, bym sięgnął po ostrze i przebił mu serce. Mimo to, nie potrafiłem się powstrzymać. Mijając mężczyznę odwróciłem nagle głowę.
- Bu!
Żołdak skulił się i upuścił broń. Usłyszałem głośne westchnięcie Berta, Devlyn zachichotał cicho. Mrugnąłem gościowi na pożegnanie i skierowałem się do rozklekotanych drzwi.

-

Kiedy tylko przekroczyliśmy próg, właścicielka lokalu skrzywiła się. Prawdopodobnie właścicielka lokalu. Kto inny stoi za wysokim szynkwasem i gapi się w ścianę? Zresztą, wcale jej się nie dziwię. Właśnie patrzyła na wraka człowieka, który w dodatku nigdy nie grzeszył urodą. Kilka tłustych włosów zaczesanych do tyłu, spory, momentami już pokryty siwizną zarost, odstające uszy, połamany nos i przekrwione oczy. I do tego szarmancki uśmiech, festiwal nierównych, do połowy wyszczerbionych zębów pokrytych żółcią. Bez jedynki. Pozostałość po kilku bójkach. A poza tym, mogła moją facjatę kojarzyć z listów gończych. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Minęło raptem kilka miesięcy, gdzieniegdzie moja głowa nadal mogła być warta sporą sumkę. A doskonale wiem, jakie myśli przebiegają ludziom, kiedy tylko na mnie patrzą. Co po niektórzy moczą się na samą myśl. Przecież jestem mordercą, zaraz ich zabiję. Inni najchętniej dobraliby się do mnie w nocy i przebili kołkiem, jak wampira. Pozostali krzywią się i klną w myślach, albo nawet posuwają się do poniżających, wiejskich inwektyw. Nic dziwnego, z moją przeszłością.
Przeszłość. To taki nasz psi ogon. Dynda sobie, rośnie z biegiem czasu i towarzyszy nam do usranej śmierci, a my nie możemy się go pozbyć. Nie widzimy go, nawet nie czujemy, ale każdy, kogo tylko mijamy, ma wszystko jak na dłoni. Błędy, potknięcia, wykroczenia. A nawet jeśli ktoś orzeknie, że ogon jest piękny i zadbany, wystarczy go unieść, by odsłonić otwór odbytniczy. W końcu w przeszłości każdego z nas można znaleźć jakieś gówno.
Cholera, kiedyś zostanę wielkim poetą.
- Czego chcą? – warknęła, kiedy tylko Devlyn zbliżył się na zagrażającą życiu odległość kilku kroków.
- Pokój. Dostaniemy jakiś? – Devlyn wysilił się łagodny ton, nawet uśmiechnął się przyjacielsko. Nie należał do tych wybuchowych frustratów, a emocje zawsze potrafił schować do kieszeni. W końcu to szpieg.
Kobieta obrzuciła nas niechętnym spojrzeniem.
- Jeden jest. Dwuosobowy i drogi – burknęła.
- Za ile?
Chyba spodziewała się, że obrazimy się, okręcimy na pięcie i znikniemy jej z oczu, a ona będzie mogła ponownie zająć się swoim nicnierobieniem. Problem w tym, że budynek nie rzucał się w oczy i nie wyglądał na zbyt popularny. Devlyn od razu osądził, że to marna speluna i rzadko kto chce tutaj wynająć jakiś pokój.
- Za noc sześćdziesiąt złotych dukatów.
Parsknąłem. Mocno ją to oburzyło, bo jeszcze bardziej zmarszczyła brwi i rzuciła na mnie mordercze spojrzenie.
- Nawet tyle nie mamy – mruknął Devlyn. – Jesteśmy tylko podróżnymi, nie bankiem na kółkach, więc…
- Nie mają tyle? To niech głowy nie zawracają, bo tu się pracuje! – ryknęła i odwróciła się ostentacyjnie.
Ruszyłem w jej stronę. Devlyn co prawda próbował zatrzymać mnie ręką, ale odtrąciłem ją szybko, a on, całkiem słusznie, nie próbował się więcej wtrącać. Zerknął tylko na drzwi, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu.
- Posłuchaj – warknąłem i pociągnąłem za warkocz rudych włosów z siwym nalotem. Kobieta zgięła się wpół i omal nie wyrżnęła głową o wysoki szynkwas. – Nienawidzę starych bab, takich jak ty. Nienawidzę, kiedy takie stare baby jak ty są niemiłe. I kiedy próbują wydoić mnie do ostatniej kopiejki. Zrozum zatem, że albo zapłacimy za pokój normalną stawkę, albo poderżnę ci gardło, a głowę powieszę nad progiem.
Popchnąłem ją na ścianę. Mało elegancko. Nigdy nie byłem dżentelmenem. Bo i po co?
- Kolega pytał: za ile? – szepnąłem. Nawet nie wiem kiedy w mojej dłoni znalazł się nóż. Po tylu latach działałem podświadomie. Tak naprawdę, używałem go bardzo rzadko, pełnił raczej rolę pamiątki, a nie broni. Ale czasem był również całkiem niezłym elementem groźby. Krasnoludy znają się na swojej robocie.
- Pięć… pięćdziesiąt kop… kopiejek.
Schowałem nóż.
- Prowadź – mruknąłem.
Kobieta skuliła się i ruszyła w stronę schodów. Cała ta pewność siebie i hardość uleciała z niej wraz z powietrzem. Devlyn rozglądał się ciekawie. Na ścianach wisiało kilka płócien spod amatorskiej ręki, przedstawiających w dużej mierze, najpewniej, pobliskie okolice, bagna oraz miasteczko. Nic specjalnego, miejsce jak każde inne.
Jak się okazało, korytarz na piętrze także był gęsto ozdobiony obrazami w brzydkich, drewnianych ramkach. To chyba jedyny plus całej tej gospody. Skrzypiąca podłoga, nierówny sufit i zatęchłe powietrze z pewnością odstraszyły już wielu klientów.
- To tu – wyrzekła cicho i wskazała na drzwi po lewej.
- Ładne obrazy – rzucił Devlyn. Najwidoczniej chciał załagodzić sytuację w swoim dyplomatycznym stylu. Gdyby kobieta była młodsza, pomyślałbym, że chce ją zaciągnąć do łóżka. To typ romantyka. Nad dziwki przedkłada kobiety zdobyte. I może dlatego tak rzadko przytrafiały mu się chwile przyjemności.
- Dzieło ojca – odpowiedziała uniżenie.
- Niech pani mu powie, że ma talent – na jego twarzy pojawił się sztuczny uśmiech. Chociaż, ona w zasadzie mogła się na niego nabrać.
- Ojciec nie żyje.
Devlyn mruknął coś niewyraźnie i wśliznął się do pokoju. Kobieta spojrzała na mnie, a ja zauważyłem, że w jej oczach strach i frustracja toczyły zażartą bitwę. W końcu ograniczyła się do lekkiego skinienia głową i wróciła na dół.
- Tu też jest jeden – zawołał Devlyn.
- Co?
Po przekroczeniu progu zauważyłem ogromny obraz zawieszony na ścianie naprzeciw łóżka. Małżeńskiego, w dodatku. Amatorskie płótno przedstawiało młodą, całkiem ładną dziewczynę. Uroku dodawały jej jadowicie zielone oczy i puszyste, rude włosy. W porównaniu do innych dzieł, to było szczególnie udane.
- Myślisz, że to ona… w młodości? – zapytał.
- Możliwe – odpowiedziałem. – I właśnie dlatego nikt nigdy nie przekona mnie do małżeństwa.
- Dlaczego?
- Poślubiasz przepiękną dziewczynę. A po trzydziestu latach boisz się na nią spojrzeć.
Devlyn parsknął śmiechem, chociaż równocześnie miał ochotę mnie udusić. Często tak reagował. W głębi duszy się złościł, ale na zewnątrz śmiał do rozpuku. Zazwyczaj jego światopogląd diametralnie różnił się od mojego. Co zresztą wcale mnie nie dziwi. Doświadczony i religijny szpicel kontra bezlitosny i zmęczony życiem morderca. Zaiste, górnolotne zestawienie.
- Śpię na podłodze – rzuciłem i podszedłem do okna.

-

Co by nie mówić, Artemis nadawał się głównie do machania mieczem. Nie to, żeby Devlyn miał coś przeciwko, bo w zasadzie w jego wykonaniu była to czysta maestria, ale to on był tutaj bezsprzecznie mózgiem wszystkich operacji. Planował każdy ruch, przewidywał zagrożenia oraz wyznaczał role. Kto wie, być może Artemis też by się do tego nadał. Płatny zabójca, którego bezskutecznie ścigano listem gończym na terenie kilku państw oraz który pozostawał nieuchwytny przez blisko dwadzieścia lat, musi mieć sporo oleju w głowie. Ale jednak spryt oraz niezachwiana wiara w szósty zmysł to zbyt mało.
Dlatego jeszcze przed wyjazdem Devlyn zdobył mapę krańców północno-wschodnich wykonanych przez zmarłego wiele lat temu mistrza Dogiana, by przeanalizować wszystkie ruchy handlarza niewolników. Zazwyczaj osoby, które mają coś na sumieniu, poruszają się według wytyczonych wcześniej schematów i unikają ucieczki na ślepo.
Według raportów służb specjalnych po raz ostatni handlarza niewolników z Północy zauważono w Geerd-en. Devlyn szybko obliczył, że od tamtej pory musiało minąć już co najmniej kilka dni. Wokół Geerd-en, w promilu dwóch dni marszu, znajdowały się cztery miasteczka. Jedno Devlyn odrzucił od razu. Velth-en leży na jednym z najważniejszych szlaków handlowych w kraju i każdego dnia przewija się tam od groma kupców, żołnierzy, kieszonkowców i zabójców. Banda ciemnoskórych z Północy z pewnością zwracałaby na siebie uwagę, a powinno im przecież zależeć na dyskrecji.
Najbliżej Geerd-en leży Arbanaam, uboga i niewielka mieścina, która od pokoleń utrzymywała się przede wszystkim z uprawy zboża. Plony transportowano do Velth-en, by tam, na ogromnym targowisku, sprzedać je po zaniżonej cenie. Od pokoleń mieszkańcy Arbanaam byli skrupulatnie oszukiwani, bo nie mieli zielonego pojęcia o handlu czy prawach rynku. Dla starych wyjadaczy miasteczko było jak kura znosząca złote jaja. Mieszkańcy, którzy harowali nieustannie przez cały rok, byli zaślepioną, tępą masą, dla której kilka złotych monet stanowiło wszystkie skarby świata i niejednokrotnie dobytek całego życia. Albo i całego pokolenia. Devlyn szczerze wątpił, by ktokolwiek w Arbanaam posiadał fortunę tak wielką, by pozwolić sobie na zakup niewolnika. Z drugiej jednak strony, przybysz z Północy mógł o tym nie wiedzieć.
W grze zostały zatem dwa miasta, leżące vis a vis – jedno na wschód, drugie zaś na zachód od Geerd-en. La Vida oraz Lactorre, mieściny, które najkrócej można opisać dwoma słowami. Nic szczególnego. Żebracy i śmierdzący bezdomni, dziwki, zabójcy, ćpuny, urzędnicy i arystokraci. Z pewnością są tu poznaczeni bliznami alkoholicy, którzy w ciemnym zaułku skręciliby kark bogatemu paniczowi oraz eleganccy mężczyźni i prawi obywatele, którzy w obskurnej karczmie rzuciliby na stół ciężki mieszek i wyszli w towarzystwie sponiewieranego niewolnika.
Tak to już jest, że często ci prawi obywatele okazują się większymi szumowinami niż zabójcy z ciemnych zaułków.
Wykluczenie Arbanaam było nieco ryzykowne, jednak Devlyn po krótkiej naradzie z Artemisem doszedł do wniosku, że handlarz niewolników musi w pewnym momencie zmienić kierunek podróży, bo im bliżej Stolicy, tym większe posterunki w poszczególnych miasteczkach oraz na traktach pomiędzy nimi. Koniec końców, Devlyn stwierdził, że kolejnym przystankiem ciemnoskórych będzie La Vida lub Lactorre.
Wybór jednak, jak to bywa z wyborami, wydawał się być ponad ludzkie siły.
Cytat:Jej biust zafalował lekko. On też był potężny. A widziałem już w życiu niejeden biust.
Powtórzenie.

Cytat:Ayla poruszyła się, by po chwili otworzyć oczy.
Zabrakło kropki.

Cytat:Gdyby zrobił to mocniej, prawdopodobnie wyrwał by je z zawiasów.
IMO powinno się to pisać razem Wink

Cytat:Ściany były kompletnie nagie, kafelki ułożone na podłodze nie przetrwały próby czasu i były w większości pokryte siecią pęknięć, natomiast na całe umeblowanie składało się zdezelowane biurko oraz krzesło, na którym siedział wysoki, osiwiały mężczyzna.
Powtórzenie

Cytat:wyrzekł i, nawet nie czekając na potwierdzenie, kontynuował:
Zabrakło przecinka.

Cytat:Pyr oraz Gehr stwierdzili, że chcieli uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi i przepuścili ich, wierząc, że w najbliższym mieście władze dysponujące, zacytuję, prawdziwą armią, zdołają rozbić szajkę.
IMO zabrakło przecinka.

Cytat:- Dokładnie tak. – Bertrand pokiwał głową.

Król wysłał za granicę kilkudziesięciu szpiegów. – Bertrand skrzywił się
Zabrakło kropek.

Cytat:Kiedy tylko przekroczyliśmy próg, właścicielka lokalu skrzywiła się. Prawdopodobnie właścicielka lokalu.
To mi się nie podoba.

Cytat:- Niech pani mu powie, że ma talent.na jego twarzy pojawił się sztuczny uśmiech. Chociaż, ona w zasadzie mogła się na niego nabrać.
Zły zapis dialogu.

Po tyle z łapanki. Jak widać błędów nie ma wiele albo po prostu reszty nie zauważyłam. Za ewentualne przeoczenia przepraszam.

Teraz słówko o całości:

Moim zdaniem na tle innych powiadań w tym naszym nieszczęsnym dziale fantasy Żarty na bok prezentuje się całkiem nieźle, co nie znaczy, że powaliło mnie na kolana, bo tak niestety nie było.
Twój styl jest dość przyjemny. Nie robisz wielu błędów, zdania nie brzmią kosmicznie i czyta się je dość płynnie, ale podczas lektury trochę mnie one nużyły. Na początku nie bardzo potrafiłam zidentyfikować, co mi w nich przeszkadza, ale po zapoznaniu się z całością mogę już spokojnie powiedzieć, że brakuje im czegoś, co czasem nazywam "głębią".
Bo w końcu mamy tutaj do czynienia z narracją pierwszoosobową, która daje duże pole do popisu, jeśli idzie o przedstawienie uczuć narratora. Przez to czytelnik może dogłębnie poznać tę postać, polubić ją, a nawet się z nią zżyć. Niestety nie żywię tego typu uczuć Artemisa (swoją drogą jego imię mi się nie podoba, jakoś mi nie pasuje). większość narracji to zdania typu powiedział/zrobił/wyrzekł. Przez to postać wydaje się mało realna. Tak naprawdę podobał mi się <choć może to za mocne słowo. W każdym razie mieliśmy tam namiastkę prawdziwych uczuć i autentycznych przemyśleń> fragment, w którym Artemis wspomina o swojej przeszłości i listach gończych. Jednak czuję do niego jakąś sympatię, a to jest plus.
Fabuła jest ok. Również nie porywa, ale na szczęście nie jest to kolejne opowiadanie o wybrańcu ratującym baśniową krainę. Podobał mi się wstęp i początkowe ukazanie głównego bohatera jako postaci nie do końca kryształowej. Przyznam szczerze, że dalej powiało nudą. Cała ta narada, czy jak to nazwać, była moim zdaniem zbyt rozwleczona. Tym bardziej, że nie dowiedziałam się z niej nic nadzwyczajnego. Ten ostatni fragment pisany z perspektywy jakiegoś wszechwiedzącego narratora, który pojawił się znikąd w ogóle bym wyrzuciła i wplotła potrzebne informacje w dialog bohaterów, bo, w moim mniemaniu, ten fragment był najgorszy.
O postaciach już pisałam. O ile do potraktowania po macoszemu pozostałych bohaterów nie mam zastrzeżeń, to Artemis pozostawia spory niedosyt.
Całość nie jest zła, ale wymaga dopracowania. Wtedy może wyjść z tego opowiadania coś naprawdę dobrego.

To tyle ode mnie.
Pozdrawiam, mając nadzieję, że moja pisanina na coś się przydała.
Ogólnie twój tekst mi się podoba. Jest dobrze napisany, oryginalny, a główny bohater jest intrygujący. Da się go lubić, chociaż nie jest zbyt przystojnyTongue Fabuła, hm pomysł fajny, ale mam nadzieje, ze będą jeszcze inne wątki, a nie tylko poszukiwanie handlarza narkotyków. Czekam na więcej i zachęcam, do przeczytania mojego fragmentu. Smile