02-09-2011, 21:16
Starał się zapalić pochodnię, ale przemoczone krzesiwo nie dało się rozpalić. Co przyniosło jakąś nadzieję światu. Nie za bardzo chciało mu się wchodzić tej jaskini. W środku było ciemno. On był senny i głodny. Zresztą w takich jaskiniach roiło się podobno od potworów, (przynajmniej tak opowiadali ludzie w karczmach), więc może i w tej coś było.
Zastanawiał się, czemu nauczyciele przepuścili go przez egzaminy. Spodziewał się raczej, że go obleją. Prawdopodobnie powodem był jego ojciec sławny wojownik, weteran wielu bitew, w tym tej z orkami w 1275 roku u brzegu Arundel, podobno bardzo krwawej, który koniecznie chciał, by jego syn poszedł w jego ślady i który wynagrodzony przez Króla miał dostatecznie dużo pieniędzy, aby zapłacić za egzaminy. Takie były przypuszczenia syna jakkolwiek nieprawdziwe pozwalały mu pałać jakąś tam nienawiścią do rodziciela i do całego niesprawiedliwego świata, który wysłał go w tę podróż.
Był ciepły poranek, lekko wiał wiatr, słońce świeciło intensywnym blaskiem, raziło w oczy. Ragnar wszedł powoli zważając na potknięcie do jaskini. Zastanawiał się, po co to wszystko. Najpierw przez trzy dni musiał docierać do wskazanego miejsca, ostatniego dnia idąc przez bagna, a teraz jeszcze nie mógł rozpalić pochodni, aby oświetlić przejście w jaskini. Nie był wprawnym wojownikiem, dopiero, co udało mu się przejść wstępne szkolenie w gildii wojowników, po którym został wysłany w celu znalezienia kamieni magicznych do rytuału umagicznienia broni tak by mogła być użyta przeciwko szerszej maści potworom. Nie był typowym osiłkiem. Właściwie wcale nie był osiłkiem. Miał wyrazisty brzuch, przysadzisty wzrost i wiotkie mięśnie. Uważał jednak, że skoro hobbici tak dobrze sobie radzą w walce również nie grzesząc posturą to jemu też niczego nie brakuje i na pewno da sobie radę. Nie miał też zapału, za to pałał złością. Był przede wszystkim zły na siebie, że zgodził się na tę podróż. Nie miał za dużego wyboru, zależało mu na nagrodzie, którą obiecał mu ojciec – 2000 złotych rubli. Miał nadzieję zaprosić Alguerę na obiad w słynnej karczmie „Pierzastego Boba”, chociaż logika podpowiadała mu, że nie ma na to zbytnich szans. Dziewczyna zdawała się interesować jedynie silnymi wojownikami, znacznie lepiej wyglądającymi od niego (notabene był to jeden z powodów, dla których zdecydował się wstąpić do organizacji).
Ragnar stał w wejściu do jaskini bojąc się wejść głębiej bez ognia. Nie zapomniał jednak o tym, że ma przy sobie zaklęcie przywołania ognika, który może oświetlić drogę. Postanowił go, więc użyć. Złączył dłonie w znak krzyża i wypowiedział słowa hane amaia z wyciągniętych palców lewej ręki wystrzeliła mała kula, która świeciła złocistym blaskiem. Rzucenie zaklęcia dodało mu trochę pewności siebie jak zawsze, kiedy korzystał z magii. Zastanawiał się przez chwilę czy popełnia błąd starając się zostać wojownikiem, kiedy to magia była jego pasją. Sądził jednak, że nie zaszkodzi mu wyszkolić się na wojownika. Wojownicy byli w końcu poważani za swoją siłę w przeciwieństwie do magów, o których mówiono, że swoją moc otrzymali od demonów. Wszedł w głąb korytarza. Blask spływający ze świetlika oświetlił chropowate ściany. Dalsze przejście miało około 1,5 metra, musiał, więc się schylać (miał metr osiemdziesiąt). Powoli szedł do przodu. Po kilku minutach dotarł do dużej okrągłej komnaty, z której rozchodziły się trzy korytarze. Postanowił rozbić tu obóz. Zajęło mu to kilka chwil. Miał nadzieję, że poszukiwania nie zajmą mu zbyt dużo czasu, zanim jednak je rozpoczął postanowił się zdrzemnąć. Lubił spać, szczycił się tym, że mógł zasnąć w każdym miejscu. Tym razem też nie miał z tym problemów.
Śniło mu się, że kocha się z Alguerą. Namiętnie, czule, silnie. Kiedy się obudził ze zdziwieniem spostrzegł, że został związany. Poczuł zapach palonego ogniska. Kątem oka spostrzegł, że ktoś się rusza. Był to niewysoki mężczyzna tak na oko 1,60 wzrostu jednakże dobrze zbudowany i wyglądający na sprawnego wojownika. Kiedy się tak przyglądał zauważył rysunek czarnego oka na tle języka ognia na ramieniu mężczyzny. Był to znak gildii zabójców, o której słyszał od ojca. Mężczyzna podszedł do niego spojrzał mu w twarz i spytał jak się miewa.
-Nie najgorzej odpowiedział. Nie rozumiem, czemu zawdzięczam takie towarzystwo.
-Powiedzmy, że to moja jaskinia i nie lubię jak ktoś mnie nachodzi. Po co przyszedłeś?
-Po kryształy.
-Idioto! Tu nie ma żadnych kryształów. Jaskinia, której szukasz jest po drugiej stronie bagien. Nie dostałeś mapy?
-Nie wziąłem. Myślałem, że sam znajdę drogę.
-To zbyt śmieszne, żeby mogło być prawdziwe. Mam powody by przypuszczać, że zostałeś nasłany, aby mnie zabić.
-Nie jestem zabójcą. Powiedział, Ragnar.
-Ale sądząc po tobie raczej to nie wchodzi w grę, powiedzmy, więc, że Ci wierzę. To jednak nie wyjaśnia naszego problemu, czyż nie. Nadal tu jesteś, więc sądzę, że odpowiedź jest oczywista. Pytanie, co mam z tobą zrobić?
-Możesz mnie wypuścić.
-Obawiam się, że to nie wchodzi w grę. Ukrywam się tutaj już od jakiegoś czasu i nie chciałbym, żeby ktoś dowiedział się o mojej kryjówce. Myślę, więc, że cię zabiję.
To mówiąc, wyciągnął miecz i zbliżył się do Ragnara. Strach sparaliżował ruchy chłopaka. Pot wystąpił mu na czoło. Nie wiedział, co ma zrobić, Nie mógł się ruszyć. Zaczął drżeć. Postanowił, użyć języka, którego słowa pojawiały się w jego głowie w chwilach skupienia.
-Wykrzyknął, Abanetha Ibn ahima.
Miecz zatrzymał się tuż przy jego szyi. Nieznajomy zdumiał się bardzo słysząc te słowa. Schował miecz do pochwy.
-Używasz języka, którego nie rozumiesz.
Ragnar opanował się trochę oddychając z ulgą, szczęśliwy, że udało mu się uniknąć śmierci, ale wciąż drżał.
-Przychodzi do mnie w chwilach zagrożenia.
Zastanawiał się, czemu nauczyciele przepuścili go przez egzaminy. Spodziewał się raczej, że go obleją. Prawdopodobnie powodem był jego ojciec sławny wojownik, weteran wielu bitew, w tym tej z orkami w 1275 roku u brzegu Arundel, podobno bardzo krwawej, który koniecznie chciał, by jego syn poszedł w jego ślady i który wynagrodzony przez Króla miał dostatecznie dużo pieniędzy, aby zapłacić za egzaminy. Takie były przypuszczenia syna jakkolwiek nieprawdziwe pozwalały mu pałać jakąś tam nienawiścią do rodziciela i do całego niesprawiedliwego świata, który wysłał go w tę podróż.
Był ciepły poranek, lekko wiał wiatr, słońce świeciło intensywnym blaskiem, raziło w oczy. Ragnar wszedł powoli zważając na potknięcie do jaskini. Zastanawiał się, po co to wszystko. Najpierw przez trzy dni musiał docierać do wskazanego miejsca, ostatniego dnia idąc przez bagna, a teraz jeszcze nie mógł rozpalić pochodni, aby oświetlić przejście w jaskini. Nie był wprawnym wojownikiem, dopiero, co udało mu się przejść wstępne szkolenie w gildii wojowników, po którym został wysłany w celu znalezienia kamieni magicznych do rytuału umagicznienia broni tak by mogła być użyta przeciwko szerszej maści potworom. Nie był typowym osiłkiem. Właściwie wcale nie był osiłkiem. Miał wyrazisty brzuch, przysadzisty wzrost i wiotkie mięśnie. Uważał jednak, że skoro hobbici tak dobrze sobie radzą w walce również nie grzesząc posturą to jemu też niczego nie brakuje i na pewno da sobie radę. Nie miał też zapału, za to pałał złością. Był przede wszystkim zły na siebie, że zgodził się na tę podróż. Nie miał za dużego wyboru, zależało mu na nagrodzie, którą obiecał mu ojciec – 2000 złotych rubli. Miał nadzieję zaprosić Alguerę na obiad w słynnej karczmie „Pierzastego Boba”, chociaż logika podpowiadała mu, że nie ma na to zbytnich szans. Dziewczyna zdawała się interesować jedynie silnymi wojownikami, znacznie lepiej wyglądającymi od niego (notabene był to jeden z powodów, dla których zdecydował się wstąpić do organizacji).
Ragnar stał w wejściu do jaskini bojąc się wejść głębiej bez ognia. Nie zapomniał jednak o tym, że ma przy sobie zaklęcie przywołania ognika, który może oświetlić drogę. Postanowił go, więc użyć. Złączył dłonie w znak krzyża i wypowiedział słowa hane amaia z wyciągniętych palców lewej ręki wystrzeliła mała kula, która świeciła złocistym blaskiem. Rzucenie zaklęcia dodało mu trochę pewności siebie jak zawsze, kiedy korzystał z magii. Zastanawiał się przez chwilę czy popełnia błąd starając się zostać wojownikiem, kiedy to magia była jego pasją. Sądził jednak, że nie zaszkodzi mu wyszkolić się na wojownika. Wojownicy byli w końcu poważani za swoją siłę w przeciwieństwie do magów, o których mówiono, że swoją moc otrzymali od demonów. Wszedł w głąb korytarza. Blask spływający ze świetlika oświetlił chropowate ściany. Dalsze przejście miało około 1,5 metra, musiał, więc się schylać (miał metr osiemdziesiąt). Powoli szedł do przodu. Po kilku minutach dotarł do dużej okrągłej komnaty, z której rozchodziły się trzy korytarze. Postanowił rozbić tu obóz. Zajęło mu to kilka chwil. Miał nadzieję, że poszukiwania nie zajmą mu zbyt dużo czasu, zanim jednak je rozpoczął postanowił się zdrzemnąć. Lubił spać, szczycił się tym, że mógł zasnąć w każdym miejscu. Tym razem też nie miał z tym problemów.
Śniło mu się, że kocha się z Alguerą. Namiętnie, czule, silnie. Kiedy się obudził ze zdziwieniem spostrzegł, że został związany. Poczuł zapach palonego ogniska. Kątem oka spostrzegł, że ktoś się rusza. Był to niewysoki mężczyzna tak na oko 1,60 wzrostu jednakże dobrze zbudowany i wyglądający na sprawnego wojownika. Kiedy się tak przyglądał zauważył rysunek czarnego oka na tle języka ognia na ramieniu mężczyzny. Był to znak gildii zabójców, o której słyszał od ojca. Mężczyzna podszedł do niego spojrzał mu w twarz i spytał jak się miewa.
-Nie najgorzej odpowiedział. Nie rozumiem, czemu zawdzięczam takie towarzystwo.
-Powiedzmy, że to moja jaskinia i nie lubię jak ktoś mnie nachodzi. Po co przyszedłeś?
-Po kryształy.
-Idioto! Tu nie ma żadnych kryształów. Jaskinia, której szukasz jest po drugiej stronie bagien. Nie dostałeś mapy?
-Nie wziąłem. Myślałem, że sam znajdę drogę.
-To zbyt śmieszne, żeby mogło być prawdziwe. Mam powody by przypuszczać, że zostałeś nasłany, aby mnie zabić.
-Nie jestem zabójcą. Powiedział, Ragnar.
-Ale sądząc po tobie raczej to nie wchodzi w grę, powiedzmy, więc, że Ci wierzę. To jednak nie wyjaśnia naszego problemu, czyż nie. Nadal tu jesteś, więc sądzę, że odpowiedź jest oczywista. Pytanie, co mam z tobą zrobić?
-Możesz mnie wypuścić.
-Obawiam się, że to nie wchodzi w grę. Ukrywam się tutaj już od jakiegoś czasu i nie chciałbym, żeby ktoś dowiedział się o mojej kryjówce. Myślę, więc, że cię zabiję.
To mówiąc, wyciągnął miecz i zbliżył się do Ragnara. Strach sparaliżował ruchy chłopaka. Pot wystąpił mu na czoło. Nie wiedział, co ma zrobić, Nie mógł się ruszyć. Zaczął drżeć. Postanowił, użyć języka, którego słowa pojawiały się w jego głowie w chwilach skupienia.
-Wykrzyknął, Abanetha Ibn ahima.
Miecz zatrzymał się tuż przy jego szyi. Nieznajomy zdumiał się bardzo słysząc te słowa. Schował miecz do pochwy.
-Używasz języka, którego nie rozumiesz.
Ragnar opanował się trochę oddychając z ulgą, szczęśliwy, że udało mu się uniknąć śmierci, ale wciąż drżał.
-Przychodzi do mnie w chwilach zagrożenia.