Via Appia - Forum

Pełna wersja: Witamy w Ostatnim Zakręcie
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
,,Witamy w Ostatnim Zakręcie,,
Rozdział I Ona i on
Za oknem mgła rozpościera swe skrzydła nad uśpionym miastem. Wszystko tkwi nieruchomo, jakby w oczekiwaniu . Drzewa śpią spokojnie nie niepokojone beztroskim wiatrem, widać na ten dzień porzucił swą zabawę wśród konarów starych wierzb i sosen. Ostatni zakręt to już niemłode miasto nie i wcale nie nowoczesne dlatego dużo tu starych ludzi, młodzi uciekają do ciekawszych i weselszych miejsc z dala od tego odludzia. Wielu jednak jest takich którzy kochają je jak starego przyjaciela, który widział jak dorastali i zna wszystkie jego sekrety. Nikt jednak nie może odmówić mu uroku, jaki może mięć tylko miejsce tak jak to zżyte z przyrodą i wspomnieniem dawnych lat. Gdyby jednak ktoś miał dzisiejszej nocy obiektywnie się za nim opowiedzieć nie znalazłby na to siły, gdyż towarzyszący całemu dniu upał i zaduch odbierał ochotę na myślenie i mówienie o czymkolwiek. Wszyscy jednak spali już dawno w swoich łóżkach oczekując nowego i miejmy nadzieję chłodniejszego dnia. Jeśli jednak ktoś by jeszcze nie spał mógłby napawać się widokiem szemrzącej cicho fontanny, stojącej w centrum niewielkiego ryneczku, na którą padał srebrzysty promień księżyca. Wyglądała ona jak wydobywająca się z mroku wodna kraina nimf, które śmiejąc się cichutko, dla zabawy naśladowały szmer spadającej wody. W tle ujrzał by być może, na samym końcu rynku, w ciemnym koncie malutki domek oświetlony słabo przez jedną latarnie. W tym półmroku byłby on koloru szarego, z ciemniejszymi obwódkami wokół drzwi i okien, tak naprawdę jest on żółtobrązowy. Na tyłach domu znajduje się maleńki ogródek z kwiatami, ławeczką i niewielką jabłonką. Z przodu zaś był balkon, na którym siedziała młodziutka dziewczyna z długimi włosami splecionymi w warkocz. Oparta o drewniany parapet spoglądała na fontannę, od czasu do czasu podnosząc głowę obserwowała gwiazdy błyszczące na ciemnym niebie. Wyglądała na zamyśloną jakby jej umysł znajdował się gdzieś daleko, pochłonięty jej tylko znanymi problemami. Z powodu gorąca pewnie nie mogła zasnąć.
-Jaki piękny jest świat.-westchnęła dziewczyna. Uśmiechnęła się mrużąc oczy .Nagle jednak posmutniała, usiadła na płytce, oparła się o drewnianą barierkę i zagłębiła w swój świat. Coś trapiło tą dziewczynę w zwiewnej, białej pidżamce. Wydaje się, że to wrażliwa i samotna istota, która kiedyś nie tak dawno temu przez przypadek spadła z jakiegoś niebiańskiego królestwa i nie może się dostosować. Chyba często spędza noce tak na rozmyślaniach i marzeniach. Może boi się podzielić z kimś myślami, lub nie ma nikogo bliskiego kto chciałby ją wysłuchać. Dzisiaj nie będziemy zgadywać zostawimy ją samą z jej marzeniami.
*
-Jurek kochanie gdzie ty znowu się schowałeś. Chodź tu nie chce mi się biegać za tobą i cię szukać po całym domu!
-Wanda daj spokój, usiądź. Zaraz na pewno przyjdzie…
-Lepiej dla niego żeby tak było. Spieszy mi się umówiłam się z koleżankami na mieście i nie mam czasu.
-No to co było tak pilnego, że raczyłaś się tu pojawić?- spytała rozdrażnionym głosem drobniutka szatynka o dużych, łagodnych, orzechowych oczach spoglądając z niechęcią na siedzącą obok wysoką blondynkę.
-Chyba nie muszę mieć specjalnych powodów by zobaczyć się z moim narzeczonym?- odparła opryskliwie dziewczyna i zaczęła się bawić pięknym pierścionkiem wysadzanym szafirami otaczającymi mały diamencik.
-A jeśli jesteśmy już w temacie narzeczonych jakoś nie widzę na twoim palcu pierścionka, czyżby Darek ci się jeszcze nie oświadczył?- na słodką twarzyczkę Hani zaczął wstępować purpurowy rumieniec. Jej ręce zaciśnięte w piąstki zaczęły drżeć i sądząc z jej miny miała wielką ochotę zetrzeć siłą uśmiech z twarzy blondyny, ale w tym momencie na werandę wszedł wysoki chłopak.
-Hania wszystko ok.?- spytał zmartwiony wyrazem twarzy siostry, ona jednak pokiwała potakująco głową i zakładając ręce na brzuch wcisnęła się głębiej w wiklinowy fotel. Uspokojony zwrócił się w stronę jej towarzyszki, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Wanda cieszę się, że przyszłaś ale czy coś się stało? Byłem u ciebie wczoraj i nie mówiłaś, że wpadniesz.-Dziewczyna popatrzyła na niego chwilę uważnie, a potem odwzajemniając uśmiech wstała, podeszła do niego i wplatając palce w jego dłoń szepnęła do niego słodko
- Chciałam cię zobaczyć czy to nie wystarczający powód-Hania skrzywiła się z niesmakiem, a nawet na przystojnej twarzy chłopaka można było dostrzec cień rozdrażnienia. Szybko jednak się opanował i zapytał z rozbawieniem w oczach- Nie masz czasem dla mnie jakiejś prośby, bo zazwyczaj gdy jesteś taka miła to o coś ci chodzi- zaśmiał się i chciał zmierzwić jej włosy, ale cofnęła się obrażona.-No wiesz, jak możesz! Ja tak cię kocham a tobie stale coś się nie podoba. To ja przychodzę do ciebie tylko wtedy gdy czegoś chcę-też coś. To pewnie ona ci tak wmawia- wysyczała gniewnie mu do ucha, patrząc ze złością na siedzącą przed nią dziewczynę. Tamta zerknęła na nią obojętnie i zwróciła oczy do nieba jakby pytając za jakie grzechy musi znosić to wszystko.
-Jakoś wcześniej nie mogłeś beze mnie wytrzymać pięciu minut, a teraz zachowujesz się jakbym ci się narzucała! Dziwne, że Emilce nie masz za złe, że tu wciąż przesiaduje. Nie jak ją widzisz to jesteś cały w skowronkach, jej nie wypraszasz. Wolisz przebywać z nią niż ze swoją narzeczoną, ja się nie liczę
-Wanda uspokój się nikt cię stąd nie wyprasza-
Hhmmm- ledwo słyszalnie westchnęła Hania-blondynka natychmiast odwróciła się w jej stronę i z lodowatą uprzejmością spytała
-Coś mówiłaś skarbie?-
Nie, nie przeszkadzajcie sobie.
-A ty nie jesteś z nikim umówiona? To trochę dziwne, że piątkowy wieczór spędzasz w domu w towarzystwie zakochanych narzeczonych. No chyba ,że chcesz się czegoś od nas nauczyć
-Ta o niczym innym nie marzę-sarknęła cicho Hania
-Jeśli tak to bardzo chętnie udzielę ci paru dobrych rad
–Na przykład jak się uczepić kogoś jak rzep psiego ogona-Głośno zaś dodała w miarę uprzejmie
-Może innym razem
-To może skocz nam po coś do picia- Sądząc z wyrazu twarzy szatynki tak daleko jej uprzejmość nie sięgała. Uwaga Wandy przeniosła się już jednak na jej brata .
-Mysiaczku taki dzisiaj ładny wieczór może pójdziemy na spacer.
-Dobrze. Chodźmy może to już ostatni tak ciepły dzień. Hania idziesz z nami? Spytał chłopak.- Tak siostrzyczko razem nam będzie weselej- dodała Wanda z przymilnym uśmiechem. Tak duża doza sarkazmu mogła by być powodem do dumy nawet dla najbardziej wymagającej zgorzkniałej starej panny.
–Nie sorry ale wolę iść się pouczyć. I spróbować nie zwymiotować od nadmiaru oślizgłej słodyczy wydzielanej przez kłamliwą hipokrytkę.
-Mruczała do siebie Hania idąc do domu. Na początku naprawdę zamierzała się pouczyć, ale potem zmieniła zdanie i poszła do salonu, wyjęła z barku wódkę i zrobiła sobie drinka z kolą i lodem. Następnie nastawiła cicho składankę Celine Dion i włączyła w telewizji jakiś sitkom bez głosu. Ze wszystkich sił starała się odprężyć i zapomnieć o istnieniu Wandy Zając, choć na chwilę. Niestety przez okno zobaczyła ją idącą z jej bratem pod rękę w stronę rzeki. Odwróciła się szybko by ich nie widzieć i wziąwszy drinka wspięła się szybko na stryszek, który od najmłodszych lat służył za jej samotnię. Na zewnątrz ładnego, dobrze zachowanego, drewnianego domku, na ścieżce, która prowadziła od niego aż do niewielkiej rzeczki szła zakochana para. Ona wysoka, wysportowana, z prostymi, jasnymi i błyszczącymi od ostatnich promieni słońca włosami, on nie ustępujący jej wzrostem ani urodą postawny brunet. Idą razem roześmiani, odprężeni, pewni swych uczuć i pragnień. Tak mógłby ich opisać jakiś postronny świadek, gdyby podczas jesiennego, pogodnego wieczoru udał się na przechadzkę w okolicę zamieszkaną przez Roberta Gardnera powszechnie szanowanego kardiochirurga. Czy jednak rzeczywistość naprawdę oddaje ten optymistyczny obrazek?
-Jaki piękny jest dzisiejszy wieczór. Wszystko wydaje się być utkane z czerwieni jarzębiny, żółci więdnących traw, mieszanki brązów i zgniłych zieleni opadłych liści, barwy jesieni i odchodzącego lata, czyż nie są piękne? A to wszystko przepasane złocistą wstęgą promieni słonecznych i purpurą przeradzającą się w ciemną noc rozświetloną przez gwiazdy.
-Tak całkiem ładny widok.-przyznała niechętnie i dokończyła z dużo większym entuzjazmem
– Przy tobie wszystko wydaje się być cudowne i niezwykłe.-Zabrzmiało to nieco zbyt przymilnie, ale widać chłopak był do tych wybuchów czułości przyzwyczajony. Objęci stali na kładce nad wijącą się pięknie rzeczką zewsząd otoczeni pojedynczymi drzewami, które stopniowo przeradzają się w niewielki las. Po chwili odezwała się znowu.
- Mysiaczku wiesz mówiłam ci kiedyś, że chcę wyjechać gdzieś za granicę do ciepłych krajów i może do Paryża lub Londynu.
-Tak pamiętam
-No właśnie potrzebuję odpoczynku, a Monika z Wiktorem planują właśnie taki wyjazd i nie mieliby nic przeciwko gdybyśmy się zabrali z nimi. Co ty na to
- No nie wiem myślałem raczej, że pojedziemy gdzieś we dwójkę. No i po co tak daleko? Przecież lepiej by nam było w jakiejś małej, urokliwej miejscowości, gdzie moglibyśmy chodzić nad jezioro. Dawno już nigdzie nie byliśmy sami. Nie chcesz tego? -zapytał Jurek patrząc na swoją dziewczynę z nadzieją w oczach. Ona odsunęła się trochę od niego i niespokojnie przebiegła wzrokiem po otaczającej ich przyrodzie. Odpowiedziała z wahaniem
– Jasne, no jasne, że chciałabym pojechać tylko z tobą przecież wiesz jak cię ubóstwiam, ale hm no wiesz … No to dla Moniki taki ciężki okres zwolniono ją z pracy a i z Wiktorem nie idzie im najlepiej, potrzebuje mnie. Muszę ją wspierać ten wyjazd ma ich znowu do siebie zbliżyć
- Tak i nasza obecność im bardzo w tym pomoże- wtrącił ironicznie.
- Przestań i nie dąsaj się jak jakaś królewna. Jestem potrzebna Monice koniec kropka. Poza tym jadą też Jadźka z Pawłem i Małgośka z Irkiem to moje najlepsze koleżanki bliższe niż moja własna siostra.
- Moim zdaniem gdybyś tylko chciała na pewno byście się pogodziły, zwłaszcza w tym trudnym okresie.-Ona jednak w ogóle go nie słuchała i ciągła dalej swoją tyradę
- Wszyscy tam będą i będą się świetnie bawić. A ja tak bardzo chcę wyjechać, a ostatnio tylko siedzę w domu, jak jakaś ponura sekutnica. Utknęłam w tej dziurze na amen, a ty zamiast być ze mną i mnie zabawiać to wolisz się spotykać z świętą Emilią. Przyjechałam tu do babci tylko dla ciebie, nie cierpię tu przyjeżdżać a tobie się nie chce się ze mną spotkać- Jurek ,który na początku starał się jej słuchać cierpliwie i ze zrozumieniem wpadł w wściekłość
.- Emilka jest dziewczyną mojego przyjaciela i obiecałem mu, że będą się o nią troszczyć gdy wyjechał do Stanów do swojej ciężko chorej matki o czym doskonale wiesz. Nie zamierzam łamać tej obietnicy przez twoją irracjonalną, chorobliwą zazdrość. Jest ona też moją koleżanką i bardzo ją lubię a twoje złośliwości kierowane do niej, za każdym razem gdy odwiedza moją rodzinę i kłótnie które wszczynasz gdy tylko wyjdzie są nie do zniesienia!
- To wszystko przez ciebie…- zaczęła się wykłócać, ale nie pozwolił jej skończyć. -Poza tym jak możesz mówić, że Lipy to dziura. To urocza wioska i miejsce, które w dzieciństwie było moim drugim domem, a wieżyczka to ukochany dom moich dziadków gdzie spędzałem wakacje. Tu wciąż czuję ich obecność chodź umarli wiele lat temu. Tu pochowana jest moja mama, która była najwspanialszą kobietą pod słońcem. Stąd ty też pochodzisz. Zapomniałaś o tym?- Zapytał ją spokojnie. Czuł się jakby rozmawiał z obcą osobą, a nie z dziewczyną, z którą przyjaźnił się od dziecka.
-Nie no co ty, ale…- Ale ciebie to już nie obchodzi-stwierdził gorzko-Powiedz mi szczerze czy ty jeszcze do mnie coś czujesz, czy jesteś ze mną z przyzwyczajenia, dla wygody, bo tak trzeba- pytał się jej zrozpaczony, był tak rozstrojony, że wydawało się, że zaraz zacznie nią potrząsać. Po twarzy przebiegł jej grymas niepewności i zwątpienia, jakby sama zadawała sobie to wcześniej te pytania, ale zaraz potem zalała się łzami.
-Nie, przestań przecież wiesz, że cię kocham zawsze tak było. Jesteś najważniejszy, nie mam nikogo oprócz ciebie, nikt o mnie nie dba, jestem taka samotna.-Wyrzucała z siebie te słowa z trudem, wydawało się, że jest szczera, lub, że sama bardzo pragnie w to wierzyć. Chłopak widząc jej może nawet zbyt gwałtowną reakcję uspokoił się, ale wciąż był smutny. Wziął ją delikatnie za rękę i powiedział jak najdelikatniej
-Wando uspokój się dobrze. Nie chciałem tak na ciebie naskoczyć przepraszam. Ostatnio wciąż się kłócimy, a ja nie lubię się kłócić a szczególnie nie z tobą, jesteś mi bardzo bliska. Znamy się od dziecka i zawsze byłaś moją przyjaciółką a teraz jesteś kimś więcej, ale myślę, że powinniśmy od siebie odpocząć. Od zawsze byliśmy razem od ponad dwudziestu lat, nierozłączni jak dzieci syjamskie, ale w tej chwili najlepsza będzie chwilowa rozłąka. Trochę przestrzeni obojgu nam dobrze zrobi. Co ty na to?- popatrzył na nią niepewnie, z czułością, ale takie spojrzenie mógłby posłać brat siostrze a nie swojej narzeczonej. Ona wydawała się być nie źle wystraszona
- Ty chyba nie chcesz ze mną zerwać. Proszę powiedz, że to nie prawda.-spytała z niepokojem wstrzymując na chwilę oddech .Ale nie trwało to długo, bo szybko wzięła się w garść i rozeźlona zaczęła wykrzykiwać
- Jak możesz, to chyba jakiś żart. Chodzimy ze sobą od trzech lat. Mówiłeś, że poza mną świata nie widzisz. Co to było kłamstwo? Ja jak głupia wpatrzona w ciebie jak w obrazek nie widziałam nikogo innego. Zawsze byłam twoja. Nasi rodzice już zaczęli wspominać o naszym ślubie! Zawsze zapewniałeś moją matkę, że jestem dla ciebie najważniejsza. Ojciec się cieszył, że będzie miał takiego zięcia. Mówiłeś, że darzysz go wielkim szacunkiem! Teraz gdy umarł i gdy nie może mnie bronić zostawiasz mnie jak psa! –nagle przestała krzyczeć i znowu wybuchła płaczem
- Nie zostawiaj mnie proszę. Teraz gdy nie ma taty czuję się taka bezradna i samotna. Nikt mnie nie kocha.-Jurek objął ją i starał się ją pocieszyć
-Skarbie proszę nie mów tak nie jesteś sama, tyle osób cię kocha ja, twoja mama i siostra, mój ojciec traktuje cię jak własną córkę, a rodzeństwo jak siostrę.
-Tak zwłaszcza Hania-dodała ironicznie i roześmiała się jak histeryczka.
-Tak nawet Hania mimo, iż ostatnio nie możecie się dogadać. Wszyscy cię kochamy, bo mimo, iż jesteś czasami samolubna i egoistyczna, lubisz się ze wszystkimi wykłócać i zadzierać nosek, to w głębi serca jesteś dobrą, wrażliwą dziewczyną.
-Powiedz, że mnie nie zostawisz-poprosiła a właściwie zażądała ciągnąc go za rękaw koszuli.
- Nigdy cię nie opuszczę, nie mógłbym ale dwa tygodnie rozłąki dobrze nam zrobi. Nikt nie mówi o zrywaniu.-dodał, gdy zobaczył jej minę. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku.
- Za niedługo ferie zimowe ty będziesz mogła odpocząć od szkoły i zabawić się z przyjaciółmi, a ja pojadę do babci Gardner. Już od dawna zapraszała mnie do siebie, z Hanią ale nigdy nie mieliśmy czasu. Oboje, już się bardzo za nią stęskniliśmy a ona jest bardzo samotna. Tata też rzadko ją odwiedza, bo ma dużo pracy w szpitalu, zwłaszcza od śmierci mamy spędza tam każdą chwilę. Nie może przestać za nią tęsknić, bardzo ją kochał. My też za nią tęsknimy i nie mamy o to do niego żalu. Miejmy nadzieję, że czas zmniejszy jego ból, że znowu będzie tak wesoły jak dawniej.-zamyślił się chwilę i potem dodał trochę radośniej-
I co postanowione?
- No dobrze.-zgodziła się wspaniałomyślnie.
- To wracajmy już, ok. Odwiozę cię do babci, a potem wrócę do siebie. Nie chcę, żeby Hania była długo sama a nikogo nie ma w domu, bo tata ma nocny dyżur.
-Jak chcesz.-odpowiedziała i wytarła nos podsuniętą przez niego chusteczką higieniczną.
*
-Skrzacie! Skrzacie jesteś w domu? Skrzatuś odezwij się gdzie jesteś-odpowiedziała mu cisza, więc wzruszył ramionami i poszedł do kuchni. Zapalił światło, gdyż słońce już dawno schowało się za górami i otworzył lodówkę. Chwilę lustrował jej zawartość a następnie wyjął produkty potrzebne do przygotowania specjalności jego kuchni, omleta z serem, szpinakiem i pomidorem. Jurek bardzo lubił gotować i miał do tego wrodzony talent, więc w oka mgnieniu posiłek dla dwojga był gotowy. Położył patelnię na desce do krojenia, zabrał sztućce i piwo a następnie zgasiwszy światło wyszedł po schodach na stryszek do ,,samotni niegrzecznych wróżek,, gdyż przypuszczał, że tam ukrył się mały złośnik.
-Puk, puk mogę wejść?
- Jak musisz- dobiegł go cichy, burkliwy głos zza drzwi.-Chłopak otworzył drzwi i podszedł do siedzącej na starym łóżeczku dziecięcym siostry, podtykając jej pachnący smakowicie rarytas pod sam nos.
- Pomyślałem, że jesteś głodna.-powiedział cicho i uprzednio położywszy na stół patelnię i piwa, usiadł koło niej, choć może prawdziwiej było by powiedzieć, że wisiał na samym brzegu niewielkiego łóżka.
- Nie jestem głodna-odpowiedziała tym samym warkliwym głosem, czego efekt popsuło jej burczenie brzucha.
-Właśnie słyszę-No dobra może i jestem głodna ale nie mam ochoty nic jeść, ani z nikim rozmawiać, więc może byś mnie zostawił samą-Brat nie wyglądał na urażonego. Nie wyszedł, tylko objął ją jedną ręką i już się nie odzywał. Przez chwilę trwali tak w milczeniu, przytuleni do siebie w atmosferze rodzinnego przywiązania, potem zabrali się za jedzenie. Gdy patelnia była już całkiem wymuskana Jurek wziął do ręki jedno piwo i podał je siostrze, a drugie wziął dla siebie i wskazał jej głową, by wyszli na niewielki balkon. Westchnęła cicho, ale zrobiła jak chciał. Usiedli na parapecie i w ciągle trwającej ciszy patrzyli w gwiazdy. W końcu Hania nie wytrzymała popatrzyła na brata i zaczęła się śmiać.
- Dobra ja już dłużej nie mogę, poddaję się. Wiedziałeś, że dłużej nie wytrzymam, nie znoszę milczeć.
-Wiem- Chłopak też zaśmiał się cicho, ale po chwili spoważniał. Siostra popatrzyła na niego zatroskana
- Jurek coś nie tak?
- Co niby ma być nie tak?
- No nie udawaj przecież widzę, że coś cię gryzie. Mi możesz powiedzieć, przecież wiesz. Zawsze wszystko sobie opowiadaliśmy.
-Ty też nie mówisz mi teraz wszystkiego-dziewczyna pominęła ten zarzut i prosiła go dalej by jej wszystko opowiedział.
- Powiedz mi dlaczego ostatnio chodzisz taka struta, to ci wszystko opowiem. Chodzi o Darka tak? Długo u nas nie był. Posprzeczaliście się?
-Sorry ale nic ci nie powiem. Nie nadajesz się na pocieszyciela, jesteś facetem. No ale ja zamieniam się w słuch.
-Nie odpuścisz co nie- spytał zrezygnowany.
-Nie.
-Ok. pokłóciłem się z Wandą.
-Tak myślałam.-chłopak wzruszył ramionami i już więcej się nie odezwał. Widać jednak było, że dziewczyna jest bardzo ciekawa szczegółów. Wpatrywała się w niego natarczywie, więc chcąc nie chcąc opowiedział jej w skrócie ich kłótnię.
-Jaka ona jest denerwująca i upierdliwa. Jak ty możesz z nią chodzić, ja bym nie mogła oddychać gdyby mnie tak osaczała. Jest niby ośmiornica, otoczyła cię swoimi mackami na amen.
-Ha, ha, ha jakie śmieszne
-To wcale nie jest śmieszne. Proszę posłuchaj wiem, że czujesz się zobowiązany się nią opiekować i być przy niej, to dobrze, ale tyle wystarczy. Nie musisz przecież stale z nią przebywać, być jej chłopakiem i się z nią żenić! Przecież ty jej nie kochasz do choleryExclamation! Ty taki wrażliwy, współczujący, tolerancyjny, z każdym chcesz się przyjaźnić. Jesteś naprawdę fajnym facetem. Nie myśl sobie, że mówię tak bo jesteś moim bratem, Tadek też nim jest a wiem, że jest palantem. No po prostu nie możesz jej kochać jest egoistyczną, fałszywą, wredną świnią, płytszą niż brodzik i ty dobrze o tym wiesz.
- Jakaś ty miła i wyrozumiała-rzucił rozeźlony.-Nie chce mi się z tobą kłócić. Ale powiem jedno nie chcę, żebyś w moim towarzystwie obrażała Wandę, a tym bardziej nie chcę żebyś ją traktowała jak intruza gdy przyjdzie nas odwiedzić. Ona ma wady jak my wszyscy i na tym skończmy, poza tym powiedziałem jej, że musimy od siebie odpocząć.
- Co ty? Naprawdę?!-zawołała zdziwiona, ale bardzo zadowolona.
- Tak ona chce wyjechać za granicę ze swoją paczką, a ja wolę spędzić ferie z tobą u babci Gardner. Objemy się plackiem bananowym i spędzimy trochę czasu z kochaną Milką, poza tym wiesz, że nie znoszę przyjaciół Wandy.
-Jak każdy normalny człowiek.- wtrąciła złośliwie.
- Dobra Skrzacie rusz tyłek i zmyj naczynia. Ja idę wziąć prysznic.
- Się robi szefie- Posłała mu piękny uśmiech i zeszła za nim po schodach
*
-Mamo gdzie dałaś jajka? Mamo!
-Elli skarbie już idę, pieliłam grządki w ogródku.- Powiedziała ładna, około czterdziestoletnia, szczupła, błękitno oka, ruda kobietka. Eliza odwróciła głowę od otwartej szafki kuchennej i spojrzała na swoją matkę. W jej oczach, jak zawsze, gdy na nią patrzyła pojawiła się czułość i podziw. Tak bardzo kochała tą pełną życia, radosną istotę, która straciła dużo ze swej urody i lekkomyślności przez wieloletnie cierpienia.
-Po co ci te jajka?
-Chcę zrobić naleśniki na obiad, już późno Marcinek za niedługo wróci ze szkoły..
-O tak straciłam poczucie czasu. Elli skarbie jajka są w pracowni, wcześniej trochę malowałam i stwierdziłam, że karykatury jajek, będą bardzo fajnym dopełnieniem do nowego obrazu.
-Też tak sądzę mamo. Mogłabyś zrobić do nich nadzienie truskawkowe? Marcinek tak bardzo je lubi, a Mateusz przyniósł mi ich dzisiaj mnóstwo z ogrodu państwa Poniedziałków.-Pani Helena wpatrywała się w córkę zdezorientowana.
- Do naleśników. Zrobisz mamo nadzienie do naleśników?
- Och jasne Elli skarbie tylko umyję w łazience ręce i zdejmę kapelusz.
-Dziękuję mamo.-Eliza patrzyła chwilę na odchodzącą matkę, a potem cichutko westchnęła i zajęła się przygotowywaniem ciasta naleśnikowego. Gdy kończyła piec złociste naleśniki, a jej mama smażyć truskawki przez drzwi frontowe wpadł ośmioletni, chudziutki chłopiec. Przebiegł szybko na ganek, wbiegł do znajdującego się koło kuchni salonu i padł w butach na kanapę.
-Cześć siostra, cześć mama. Jejciu ale się zmęczyłem.-powiedział ocierając czoło. Rzeczywiście wyglądał na zgrzanego. Miał mocno zarumienione policzki i ciężko dyszał. Zarówno matka jak i córka wyglądały na zaniepokojone. Pani Helena patrzyła na niego roztrzęsiona i chciała coś powiedzieć, ale ubiegła ją córka.
-Marcinku dlaczego się tak zziajałeś ?-spytała spokojnie próbując się uśmiechnąć. Bawiłeś się z kolegami i dużo biegałeś. Tak słoneczko?- Usiadła, koło brata, przytuliła jego drobne ciałko do siebie i pogłaskała jego brązowe kędziorki.
- Staś śmiał się ze mnie, że jestem strojniś i że się z nimi nie bawię bo się boję, że pobrudzę sobie ciuszki. Ja się na niego strasznie wkurzyłem, ale Filipek mu powiedział, że sam jest strojniś i synek mamusi. A i że jeszcze do dziś śpi z panem Przytulnym bo się boi ciemności. Ja się wtedy roześmiałem i Zosia też i Jacek i już się nie wkurzałem, ale potem chłopaki urządzili zawody kto pierwszy koło fontanny i wygrałem. Chłopczyk pomimo zmęczenia wyglądał na rozradowanego i dumnego z siebie. Pani Helena jęknęła głośno, ale Eliza uścisnęła chłopca jak najdelikatniej.
-Gratuluję słoneczko, jestem z ciebie bardzo dumna. Tylko pamiętasz co ci mówiłam prawda?- spytała delikatnie.
-Już jest późna jesień, na dworze jest zimno. Cieszę się, że się dobrze razem bawicie, ale wolałabym, żebyście teraz grali w jakieś spokojniejsze gry. Sądzę, że mamy twoich kolegów też by tak wolały. Panuje grypa, a chyba nie chcesz całych ferii spędzić w łóżku.
-Jasne, że nie.
-No to leć do swojego pokoju i poczytaj książkę. Kupiłam ci nową o zwierzętach. Za chwilę zawołam cię na obiad, będą twoje ulubione naleśniki.
-Fajowo- Krzyknął i pobiegł na górę. Pani Helena podeszła szybko do córki.
- On nie może się przemęczać!- krzyknęła.
-Przecież mówiłam rodzicom tych dzieci, żeby bawiły się z nim spokojnie, że jest chory, ale do nich nic nie trafia!- mówiła gniewnie chodząc po salonie i ściskając w ręce fartuch.- Wiedziałam, że to zły pomysł by się uczył w szkole, zadzwonię do pana Aleksandra. Odtąd będzie go uczył tutaj w domu. Będzie przy nas, nic mu się nie stanie.
-Mamo uspokój się. Nie możesz go zabrać ze szkoły, nie może ciągle być zamknięty w domu. Musi być wśród rówieśników bawić się z dziećmi. Nie może żyć jak w klatce. Nie możesz go wyobcować.
- On nie jest taki jak inni chłopcy. On jest chory!
-Mamo on jak każde dziecko chce się bawić, mieć kolegów, normalnie żyć.- Córka popatrzyła na rozhisteryzowaną matkę i dodała łagodniej- Mamo proszę uspokój się jak na razie nic się nie stało, a Marcinek jest szczęśliwszy, ma kolegów nie możemy mu tego odebrać. Uczy się normalnie w szkole od niedawna a już robi duże postępy.
-Ale…- zaczęła pani Helena, ale córka jej przerwała.
-Mamo nie martw się nic się nie stanie. Porozmawiam z rodzicami tych dzieci, a jak nie to i z dzieciakami. Nie możemy jednak przesadzać, dzieci widzą, że Marcinek jest od nich inny ale nie wiedzą dlaczego i sami sobie to źle tłumaczą. Zajmę się tym nic się nie bój.-Mówiąc to objęła tę drobną znękaną kobietkę i pochyliła się by położyć głowę na jej ramieniu. Jest od nie dużo wyższa, zastanawiała się kiedyś czy wzrost odziedziczyła po tacie ale nigdy jej o to nie spytała.
*
Przy stole w jadalni siedziało trzy osoby, dwie kobiety młodsza i starsza, jej matka i mały chłopczyk. Jedli obiad i opowiadali sobie jak spędzili dzień. Najwięcej i najgłośniej mówił chłopczyk, wymachiwał przy tym widelcem i śmiał się wesoło. Jego śmiech wydawał się pozostałym najwspanialszą muzyką, wcześniej tak rzadko mogły go słyszeć. Zdawało się, że nawet pokój podziela radość dziecka, cały tonął w ciepłym dziennym świetle, które jakby było mile widzianym gościem wchodziło i wychodziło z tego przepełnionego radością i miłością domku. Ciepłe promienie słoneczne przegnały z niego ciemność i smutek, który wcześniej często się wpraszał do niego nieproszony. Teraz odszedł ale powróci w ciemną noc, zawsze wraca od tylu już lat. Teraz jednak nic nie może zakłócić spokoju rodziny. Tworzą razem taki piękny obrazek, na tle zadbanej, jadalni pełniącej również funkcje saloniku. Tak jak każde pomieszczenie w tym niewielkim domku jest jasne i czyste. Trzy ściany są w kolorze kremowym, a czwarta, pod którą ustawiony jest dębowy stół, na którym widać było ząb czasu w ciepłym odcieniu żółci. Nad nim wisi reprodukcja słoneczników Van Goga i lustro zmatowiałe od starości w złotej, bogato rzeźbionej ramie, które babcia podarowała kiedyś Elizie. Przed stołem stoi wygodna, spłowiała, brązowa kanapa i kulawy czerwony stolik. Na jednej z pozostałych ścian oparty jest duży obraz o żywych kolorach i abstrakcyjnych kształtach autorstwa pani Heleny. Po przeciwnej stronie położona jest niewielka komódka w ciemnozielonym kolorze, na niej stoi stary, mały telewizor. Nad nim wisi długa półka przeładowana rozmaitymi książkami od klasyków po dzieła współczesnych poetów do ponadczasowych baśni. Eliza spoglądała teraz właśnie na tą półkę, wyglądała na zmęczoną, pewnie chętnie zaszyła by się z którąś z tych książek w swoim pokoju, jednak wstała i pozbierała naczynia ze stołu.
- Mamo, już dawno nie odwiedzałaś cioci Alicji, może poszłabyś teraz do niej widziałam ją rano i pytała o ciebie. Ja umyję naczynia.
- Hm w sumie masz rację dawno już u niej nie byłam, nie miałam czasu. Stęskniłam się już za nią i jej radosną paplaniną. Chyba pójdę do niej z Marcinkiem, pobawi się z Kubusiem, tylko… Och Elli skarbie nie mogę iść, właśnie sobie przypomniałam twoja babcia zadzwoniła, że wpadnie jutro. Muszę wszystko wysprzątać- powiedziała głosem cierpiętnicy, na jej twarzy rozczarowanie mieszało się z rozdrażnieniem. Każdy kto nie zna babci Stefani byłby bardzo zdziwiony słysząc, że ktoś chce sprzątać w już i tak sterylnie czystym domu. Ci którzy ją znają wcale by się nie zdziwili ,jedynie byli by szczęśliwi, że to nie do nich udaje się z wizytą ta ,,miła,, starsza pani.
- Oj mamo nic się nie martw ja posprzątam.
- Naprawdę? No dobrze jeśli masz czas. Dzięki Elli skarbie.- uszczęśliwiona, że może wyjść odwiedzić przyjaciółkę pani Helena pocałowała córkę w policzek stając na palcach. Potem chwyciła swojego synka w objęcia, jego też ucałowała i wziąwszy go za rączkę pobiegła w poskokach na górę, jak mała dziewczynka. Eliza patrzyła za matką z czułym uśmiechem ciesząc się, że mogła jej sprawić radość choć w tak błahej sprawie. Poszła do kuchni i zaczęła zmywać naczynia, nie cierpiała tego robić ale dzisiaj nawet to sprawiało jej przyjemność. To był dobry dzień, gdyż Marcinek dobrze się czuł, nic go nie bolało, był szczęśliwy i mama też. Nic nie może zepsuć tego dnia. Gdy tak myślała zdawało jej się, że usłyszała cichy śmiech. Odwróciła się ale nie widziała nikogo. Chociaż… tak zobaczyła smugę kolorów, która wyleciała przez drzwi. Eliza wzięła szybko ścierkę i nie myśląc o tym co robi wytarła ręce i pobiegła do salonu. Tam oczywiście niczego nie było. Dziewczyna zaśmiała się sama z siebie. Ale ja jestem dziecinna, to był motyl. Chyba widziałam skrzydełka. Ganiam po domu, za motylkiem, jak jakaś mała dziewczynka.
- Elli skarbie chodź tu dobrze. Elli!.- Zawołała mama z góry.
- Już idę.- krzyknęła i pobiegła na piętro.- Coś się stało?- spytała patrząc na mamę, która stała w swoim pokoju przed lustrem mieszczącym się w szafie. Marcinek, już gotowy do wyjścia siedział na jej łóżku obok góry ubrań.
- Nie- odpowiedziała mam smutno.- Po prostu wzbiera się we mnie rozpacz, gdy widzę te obrzydlistwa, wszystko takie ponure, szare i nijakie. Chciałabym dzisiaj założyć coś jasnego i modnego. Elli masz jakiś pomysł?- Eliza popatrzyła na swoją matkę i zamyśliła się na chwilę, a potem powiedziała wesoło, że tak ma pomysł i żeby na nią chwilę zaczekali. Poszła do swojego maleńkiego pokoju i wyjęła z szafy jedną ze swoich nielicznych sukienek. Była ona w kolorze soczyście żółtym. Do tego dobrała słomkowy kapelusz i buty na koturnach wiązane w kostce na błękitne tasiemki.
- Mamo proszę ubierz to.- powiedziała i dała jej swoje rzeczy.
- Ale Elli to nowe ubrania, jeszcze nawet w nich nie byłaś. Nie, nie mogę ich wziąć.
- Mamo proszę cię ubierz, będzie ci w nich pięknie. No nie marudź. – Eliza zaśmiała się radośnie i prawie siłą wepchnęła mamę do jej własnej łazieneczki.- Tylko szybko! Marcinek, już dość się naczekał. Prawda słoneczko?- spytała i zmierzwiła mu pieszczotliwie włosy.
-Staś dobrze mówił, że z babami to nie idzie wytrzymać. Tylko siedzą i od rana do nocy się malują, przebierają. A najgorsze to jeszcze jak idą na zakupy i ciągną za sobą biednych, mężów. Skaranie boskie z tymi babami.
-Marcinek jak ty się wyrażasz?!- Krzyknęła przerażona mama zza drzwi.
-Mamo nie krzycz na mnie to nie moja wina, że się tak wyrażam. Powtarzam tylko jak mówił Staś, o tym jak się wyraża jego tato. Zawsze tak mówi, a i jeszcze za co mnie tak pokarało tymi babami, nie dość, że mam jedną żonkę to jeszcze trzy córki sprowadziła. Z torbami mnie puszczą. Dobrze, że mam choć ciebie Staszek. Sam słyszałem jak tak mówił.
-Hm ok.- powiedziała Eliza, bo co miała powiedzieć?
-Marcinku przykro mi, że Pan Krawczyk tak się wyraża przy dzieciach, ale proszę nie powtarzaj tego. Dobrze?
-Dobrze mamo.- powiedziały mały ze skruchą, ale za plecami matki uśmiechnął się i puścił oko do siostry.
-Dobra już możemy iść. Elli skarbie na pewno sobie ze wszystkim poradzisz- spytała na chwilę zamieniając radosną minę na zaniepokojoną.- Musisz jeszcze dzisiaj iść do bliźniaków i baru. Powinnam zostać w domu.- stwierdziła nagle kategorycznym tonem.-Już i tak za dużo na siebie bierzesz- pani Helena spojrzała na córkę, czuła się winna, że nie może jej dać beztroskiej młodości należnej nastolatkom.
-Dam sobie radę. Nie byłam w szkole i obijałam się przez pół dnia. Ruch dobrze mi zrobi.- uśmiechnęła się pogodnie, jej matka odwzajemniła uśmiech i zeszła z synem po schodach. Gdy wychodzili z domu Eliza krzyknęła by kupiła jej lody śmietankowe i banany. Potem trzasnęły drzwi.
*
ROZDZIAŁ II Coś zaczyna się burzyć.

Rudowłosa dziewczyna płynęła w powietrzu, jej długie włosy powiewały za nią jak żagiel. Mimo iż unosiła się nad ziemią tren jej białej sukni był cały ubłocony. Mimo ciemności nocy postać jej była doskonale widoczna, zdawało się jakby światło z jej wnętrza sprawiało, że lśniła. Choć może to złudzenie spowodowane jej bladą cerą i białą sukienką? Kimkolwiek była, była piękna. Gdzie ona była? Wszystko zdawało się takie niewyraźne. Nieważne. Jedno jest pewne ona się boi, jest przerażona. Co ona ma w ręku?- Wstawaj!- Co, to ona się do mnie odezwała? Nie. -Ocknij się! -Kto tak krzyczy? Gdzie ja jestem. Czy naprawdę tu jestem? Rozejrzała się, ale las się rozmazywał jakby się ulatniał przez jej powieki.-Do diabła co z tobą dziewczyno?!- znam ten głos. Dziewczyna westchnęła ciężko, zaraz się rozbudzi. Faktycznie otworzyła oczy. Nad nią stała wściekła Klaudia. Eliza zorientowała się, że pół leży na ladzie, a jej głowa oparta jest na jej skrzyżowanych rękach. Zerwała się na równe nogi, przez co straciła równowagę, ale oparła się szybko o ścianę. Chciałaby się znaleźć teraz jak najdalej od swojej ,,szefowej,,. Tak naprawdę Klaudia była zwyczajną kelnerką, taką jak ona, ale była starsza, pracowała tu dłużej i była wiedźmą.
-Porąbało cię?!- spytała swoim wrednym głosem.- To nie hotel to porządny bar, a ty tu powinnaś pracować a nie spać! Myślisz, że sama będę za ciebie robotę odwalać?- darła się wybałuszając już i tak wyłupiaste oczy.
- Sorry Klaudia. Jestem zmęczona, zasnęłam. Bardzo cię przepraszam, ale mogłabyś się tak nie wydzierać?
- Właśnie Wielka K przycisz się, płoszysz klientów.- burknął jakiś podchmielony, nieogolony typ siedzący za ladą. Potem czknął i zasnął przy czym jego głowa zsunęła się na wypity do połowy drink. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła a alkohol z kolą spłynął na podłogę, ale facet nawet nie otworzył oczu. Barman, który stał obok kelnerek dał piwo patrzącej na tę scenę dziewczynie, która rechotała głośno i blondynowi, który uśmiechał się złośliwie i odwrócił się do nich. Chłopak gdy odchodził trzymając rękę na ramieniu swojej towarzyszki odwrócił głowę i puścił oko do Elizy, a potem roześmiał się paskudnie.
- O co chodzi- zapytał barman lekko wkurzony.
-Ta ruda tyczka sobie zasnęła a ja muszę za nią obsługiwać stoliki. Przecież widziałeś!
-Była zmęczona a zdrzemnęła się tylko na piętnaście minut. Przy tym nie ma dużego ruchu .O co takie halo?- westchnął i wzruszył ramionami.
-Ja też nie tryskam energią a nie wymiguję się od roboty. A poza tym spójrz na nią. Pewnie się ochlała. Powiem wszystko papie, wyleje ją stąd na zbity pysk. Wypiła alkohol, który jest własnością baru, czyli mojego papy. Oddawaj kasę dziwko.
-Ona nie jest pijana!- krzyknął już na maksa wkurzony. Zapytał jednak cicho Elizy-jesteś- Ona pokręciła gwałtownie głową.
-Mam małą prośbę ok- spytał chłopak spokojnie, ale patrzył na otyłą kobietę z resztką blond farby na włosach z wyraźną niechęcią.-zostaw Elli w spokoju dobrze ci radzę. Ona nic nie wypiła, a zasnąć z przemęczenia to nie żadne wykroczenie, więc proszę cie grzecznie zajmij się swoją robotą.- Klaudyna rzuciła na niego wściekłe spojrzenie i wysyczała jadowicie.
-Co ty też lecisz na tą rudą dziwkę. Ciągnie swój do swego co?- uśmiechnęła się i skierowała swą obmierzłą buźkę na Elizę.
-Widzę, że jemu też dobrałaś się do spodni. Powiedz ile bierzesz może podeślę ci kogoś. Taka wiesz przyjacielska przysługa.- kobieta wydawała się zadowolona ze swojego chamstwa. Chłopak podszedł do niej szybko trzęsąc się cały z furii, ale Eliza chwyciła go mocno za rękę.
-Zostaw ją, jest córką szefa narobisz sobie kłopotów.
-Mądra zagrywka łajzo-Rzuciła pogardliwie tleniona i odwróciła się kierując się do kuchni. Dziewczyna odrzuciła swoje proste, rude włosy i odezwała się do niej, czym wbiła jej stopy w ziemię.
-Dziwne, że mówisz do mnie dziwka, skoro sama sypiasz z kim popadnie. Spoko to nie mój interes. Chociaż nie i tak mi cię żal. Proszę tylko, żebyś się ode mnie odczepiła, bo to nie moja wina, że masz takie żałosne życie.
-Wiesz gdzie mam twoje fałszywe współczucie chuda dziwko.-warczała idąc powrotem w stronę Elizy.-Teraz to ci dopiero zrobię piekło.
-Wybacz, ale nie sądzę…
-Co nie sądzisz?!
-Nie sądzę, że możesz mi jeszcze cokolwiek zrobić, bo gorzko byś tego pożałowała.
-Ty mi grozisz. A to dobre hahahah, a co ty mi możesz zrobić, takie zero.
-No cóż, coś jednak mogę. Wiem, że okradasz swojego ojca. Zwędziłaś mnóstwo kasy z baru i alkohol. Wiem też, że ćpasz. Myślę, że to zainteresuje twojego ojca i nie łódź się, że mi nie uwierzy bo mam dowody.
-Bujasz!
-Sama możesz się przekonać. No idź do niego. Na co czekasz?
-Pożałujesz tego-powiedziała wściekle, ale Eliza dojrzała w jej oczach strach. Wbiegła do kuchni trzaskając drzwiami. Chłopak przez chwilę gapił się na zamknięte z hukiem drzwi, a potem zszokowany spojrzał na swoją koleżankę.
-Eliza łoł, to było coś. Jacie kręcę, ale jej dowaliłaś. Matko wiedziałem zawsze, że masz charakter, ale żeby grozić córce szefa. Chyba przegięłaś gwiazdeczko-westchnął i spojrzał ze zmartwioną miną na dziewczynę. Niespodziewanie zrobił ręką ruch jakby chciał ją objąć, ale szybko ją opuścił uśmiechnął się do niej pocieszająco i wyszedł na zaplecze. Ruda opadła na krzesło, schowała twarz w dłoniach i wymruczała
-Co się ze mną dzieje? Do jasnej cholery! No i co ja teraz zrobię? Kazik wyleje mnie roboty na zbity pysk. Tak, tak Klaudynko na zbity pysk –Nagle zerwała się na równe nogi i krzyknęła do barmana- Sebo! Muszę wyjść na chwilę. Przewietrzyć się, czy coś. Tylko nie, nie idź za mną i tak kryj mnie przed Wielką K.
-Się robi mała.
-Dzięki-założyła sobie kurtkę na plecy i wyszła przez tylne drzwi. Sebo patrzył w jej kierunku zmartwiony. Wiedział, że ta twarda, choć krucha dziewczyna, jego koleżanka, a może nawet przyjaciółka i obiekt gorących, choć skrywanych uczuć będzie mieć kłopoty. Ale wiedział też, że on jej pomoże, na kogo jak na kogo, ale na niego może liczyć. Rozmyślał tak przez chwilę, aż ktoś klepnął go mocno w plecy i zapachniało przetrawionym alkoholem.
-Hej stary. Co tam tak ci się burzy pod tą twą płową, mizerną czuprynką? Chłopie cokolwiek by to było to pamiętaj, pamiętaj co ci teraz powiem. To moja dewiza chłopie, nie myśl tyle. Poco masz tyle myśleć, o tym co było, co będzie. No po co, jak ma być, to i tak będzie czybyś o tym myślał, czy nie. Myślenie jest dla nierobów i idiotów, którzy myślą, że nie są nierobami, tylko, że są zakochani. Ludzie porządni, pracujący myślą zima za pasem, a nieroby, a nieroby hm… No oni właściwie nie myślą tylko udają, że myślą. Chociaż jeśli oni udają, że myślą, to oni myślą, czy nie myślą?- darł się stary Tadziak, dla znajomych Ta Dziad, dla nieznajomych po prostu dziad. Odwieczny, przedpotopowy stary kurzawa, z długą siwą brodą i lśniącą łysiną pracujący jako kucharz w kuchni restauracji,, U Buraka,,
-A zamknij się!- odwrzasnął wkurzony i już na wpół głuchy zakochany nierób.
*
Wysoka, szczupła dziewczyna stoi oparta o ścianę baru, która odarta już prawie całkowicie, z brudnej i chamskiej zewnętrzności elewacji i tynku ukazuje dziewicze piękno kruszejącej, czerwonej cegły. Ta dziewiczość i krwistość ściany zlewa się, z barwą rozlanego wachlarza włosów dziewczyny i z jej subtelną urodą. Rudą obleka przewiewna tkanina bluzki i czarne przylegające szorty. W ręce ściska pobrudzony fartuch i płacze. Ta scena jest piękna, z pewnością nadaję się na scenę z filmu. Ale choć to nie fikcyjna gra aktora, to i tak jest z uwagą oglądana przez jednego widza. Chłopak ten ogląda to krytycznym okiem, jakby niezadowolony z zachowania aktora, jak i swojego, że marnuje czas na takie bzdety. Przez przeciągającą się chwilę obserwuje cicho, w oddaleniu nie włączając się do akcji, ale potem wbrew sobie podchodzi do płaczącej dziewczyny. Wyciąga w jej kierunku chusteczkę i pyta uprzejmym tonem-Co się mażesz?
-A co ci do tego? Coś się nie podoba, to spadaj!- odwarkuje dziewczyna i z wdzięcznością wyciera głośno oczy i nos chusteczką. Po chwili wzdycha głośno, opuszcza rękę w której trzyma chusteczkę, ale jej wzrok przez przypadek na nią pada… Wtedy dziewczyna spostrzega, że trzyma w dłoni przepiękną szmatkę z jedwabiu i koronki uroczo zdobną w łzy i smarki. Podnosi wtedy wzrok i z zaobserwowaniem śledzi wyłaniające się z przegniłej ciemności nocy i stojącego nieopodal kontenera, z odpadkami, z kuchni rysy chłopaka. Patrzy i patrzy myśląc czy nie rąbła się czasem w głowę i nie wyobraziła sobie tylko chusteczki, prawdziwej, takiej z monogramem, wyszywanej, lub czy to nie jakiś podstarzały gej, lub psychiczny gwałciciel z obsesją na punkcie chusteczek. Przestraszona swoim ostatnim, zapewne trafnym domysłem rzuca w niego jego własną arcyczysto chusteczką i z krzykiem biegnie w kierunku tylnich drzwi baru. Krzyczy- Zdupcaj ty zapchlone, tłuste ciele, nie dostaniesz mnie, ty szmato stara. Jej prześladowca obraca się za nią zdziwiony, no i zdeczka przestraszony reakcją dziewczyny rozgląda się za jakimś mordercą, zboczeńcem, ewentualnie właścicielem/właścicielką baru, ale nie dostrzegając żadnego z takowych rusza w ślad za swoją ofiarą.
W ciemności daje się słyszeć rozpaczliwy, choć krótko dystansowy bieg zwierzyny i pościg łowcy, aż nagle rozlega się potężny huk i jęk porażki i poddania. Coś, lub raczej ktoś, jakieś pięćdziesiąt parę kilogramów zjechało po ścianie i padło jak martwe na miękkość i delikatny puch asfaltowej posadzki. Wygrany wydał krótki krzyk. W oddali smutnym głosem zaszczekał, jedyny świadek i pocieszyciel.
*
-Jurek, Jureczku, skarbie. Jurek! Jurek do choleryExclamation!- Taki oto piękny głos o poranku dał się słyszeć na podjeździe posiadłości pana Gardnera, niegdyś należącej do zmarłych już rodziców jego żony.
-KuźwaExclamation No cholery można dostaćExclamation- równie słodki głos wydobył się przez okno sypialni Hani. Po chwili jego właścicielka wyszła rozczochrana na balkon, otulona ogromnym szlafrokiem, w którym praktycznie tonęła wśród żółwiów nindża. Na jej anielskiej twarzy nie sposób było doszukać się uśmiechu.
-O cześć siostrzyczko!- krzyknęła fałszywie przyjaźnie Wanda, widząc stojącego opodal w oknie doktora Gardnera- Dzień dobry tato! Piękny mamy dzisiaj dzień nieprawdaż?- zapytała wesoło. Doktor popatrzył na nią chwilę z uśmiechem, ale z nieprzytomną miną i po chwili ziewnął przeciągle. Hania westchnęła cicho- Już nie.
-Oj przepraszam, przepraszam! Ale ze mnie idiotka!
-Ta to jest szybka. Dopiero teraz na to wpadła-Hania.
-Przepraszam!. Wy sobie smacznie śpicie, a ja was obudziłam. Przepraszam tato, na pewno jesteś zmęczony po dyżurze a ja się tu wydzieram od rana.
-Och to nic słonko, nie przejmuj się. Taki dzisiaj piękny dzień, że szkoda czasu na spanie. Wyśpię się po śmierci.-powiedział ni to zabawnie, ni ironicznie. Jedyną reakcją Hani na ten wdzięczny flirt kulturalny, było zatrzaśnięcie z hukiem drzwi balkonowych. Pan Gardner zatrzasnął okno i po chwili ubrany w ciemny, elegancki szlafrok uścisnął swoją przyszłą synową.
-Tato mógłbyś mi powiedzieć gdzie jest Jurek?- przystojny pan Gardner wzruszył ramionami, uśmiechnął się niewinnie i zmrużył zaspane piwne oczy okraszone kurzymi łapkami.
-Nie wiem. Myślę, że w jego sypialni go nie ma. Obudził mnie jeszcze zanim zrobiłaś to znowu ty. Ranny z niego ptaszek, jak zwykle pewnie chodzi gdzieś koło rzeki, mówi, że ma tam natchnienie.
-Tak tak romantyczna dusza z niego- przytaknęła z uśmiechem, w którym czujniejszy obserwator dostrzegł by ślad ironii i niesmaku. Mężczyzna zerknął na nią i westchnął.
-Słoneczko nie zrozum mnie źle, wiem, że młodym dziewczyną podobają się wrażliwi chłopcy, grający na gitarze… Choć w przypadku mojego syna wypaczyło się to ku literaturze, jednakże hmmm on już nie jest nastolatkiem jest dojrzałym mężczyzną kończy studia. Powinien zacząć myśleć o innych sprawach… No mam nadzieję, że rozumiesz. Na pewno rozumiesz przecież spryt odziedziczyłaś po swoim ojcu, wytrawnym prawniku.
-Tak tatuś był najlepszy- przytaknęła szybko dziewczyna a w jej oczach na moment zalśniły łzy. Doktor popatrzył na nią chwilę z czułym, pokrzepiającym uśmiechem, a potem już pewniejszym głosem dokończył.
-Chciałbym by mój syn, skoro nie może iść w moje ślady, był taki jak twój ojciec. By choć starał się być równie dobrym adwokatem co on, mój najlepszy przyjaciel…- spojrzał na chwilę w niebo a potem powiedział- Pisaniem książek nie wyżywi rodziny. Starzy, użalający się nad sobą przegrani mężczyźni i kobiety z głowami w chmurach tacy ludzie nadają się na pisarzy. Ale mój syn!- te słowa przygniecione ciężkim tonem ledwo wydostały się z jego ust. Zaraz jednak się uspokoił i poklepał ją po ramieniu .
-Ty na pewno zajmiesz go ważniejszymi rzeczami, nie będzie mu potrzebne jakieś wierszoklectwo, gdy będzie miał taką żonę jak ty- Wanda zarumieniła się wdzięcznie.
-No to kiedy ślub, wesele?
-Jurek nic tacie nie wspominał? -spytała cicho i zmrużyła oczy.
-Nie. Czy to jakaś tajemnica?- zapytał z lekka się śmiejąc.
-Nie nie ależ skąd. Jureczek pewnie jeszcze nic nie wspominał, bo nie ustaliliśmy jakiejś sztywnej daty- powiedziała wahając się, ale po chwili dodała dobitnie- Ale to na pewno nastąpi w przyszłym roku.
-To dobrze. Dobrze. Cieszę się ze względu na was oboje. A szczególnie mojego syna. W końcu się ustabilizuje. Rozpocznie z tobą dojrzałe, szczęśliwe życie.
- Tak będziemy razem bardzo szczęśliwi. Będziemy najszczęśliwszym małżeństwem pod słońcem- powiedziała nad wyraz optymistycznym tonem, który trącił niepewnością, ale i wielką nadzieją, że tak będzie.
-Nie wątpię- odpowiedział jej poważnie, acz jego oczy i uniesiony kącik wąsów drżał od tłumionego śmiechu- No to leć szukaj tego szczęśliwca- powiedział jej, rzucił w jej stronę ciepły pożegnalny uśmiech i poszedł w kierunku drzwi wejściowych i mrucząc pod nosem- Bardzo ją lubię, ale jeszcze chwila i moje kiszki, jelita i twarz dostały by skrętościsku, z głodu- Wkraczając w chłodny zagracony starymi, acz nadal pięknymi sprzętami półmrok domu zawołał niecierpliwie.
-Hania! Hania no proszę cię wstawaj! Ulituj się nad biednym, schorowanym, przepracowanym ojcem, który umiera z głodu.
-I który ma obie zdrowe ręce- dokończyła nieco gderliwie jego jedyna chochlikowata, ubóstwiana córka. Ale po chwili uśmiechnęła się łagodnie.
Cytat:Za oknem mgła rozpościera swe skrzydła nad uśpionym miastem. Wszystko tkwi nieruchomo, jakby w oczekiwaniu . Drzewa śpią spokojnie nie niepokojone beztroskim wiatrem, widać na ten dzień porzucił swą zabawę wśród konarów starych wierzb i sosen.

Przykro mi to pisać, ale już pierwsze zdania odrzucają. Chociaż zaznaczone powtórzenie nie jest karygodne, to jednak wpadło mi w oczy już przy pierwszym czytaniu tekstu.
Dalej: "drzewa śpią spokojnie(,) ...) i dokończenie tego zdania jest... no trochę słabe. Po co udziwniać, pisząc "nie niepokojone"? Można: "nie zwracające uwagi na beztroski wiatr", dalej, szczerze mówiąc przy czytaniu sformułowania "beztroski wiatr", nie nachodzi mi na myśl szczególny obraz tego wiatru. "Widać, tego dnia porzucił swą zabawę wśród (...)".

Cytat: Ostatni zakręt to już niemłode miasto nie i wcale nie nowoczesne dlatego dużo tu starych ludzi, młodzi uciekają do ciekawszych i weselszych miejsc z dala od tego odludzia.

Delikatnie mówiąc, pogmatwane. Ostatni zakręt czego? "(...) to już niemłode miasto NIE i wcale nie nowoczesne". Nie rozumiem, czemu miało służyć to drugie "nie"? Słówko "wcale" też wydaje mi się niepotrzebne, jeśli myślę o niemłodym mieście, to zwykle nie przychodzi mi na myśl metropolia pełna wieżowców. Całe to sformułowanie przerobiłbym"
"Ostatni zakręt (?) to stare miasto. Nie grzeszyło ono nowoczesnością, dlatego młodzi uciekli do ciekawszych i weselszych miejsc, jednak pozostało tu wielu starszych."


Cytat:Wielu jednak jest takich (,) którzy kochają je (,) jak starego przyjaciela, który widział jak dorastali i zna wszystkie jego sekrety. Nikt jednak nie może odmówić mu uroku, jaki może mięć tylko miejsce tak jak to zżyte z przyrodą i wspomnieniem dawnych lat.

a) Brakujące przecinki (zresztą nie tylko w tym fragmencie)
b) MiĘć?
c) "żżyte z przyrodą i wspomnieniem dawnych lat?" To zdanie stanowczo śmierdzi, ale już nie mam ochoty go poprawiać Oo.

Cytat:Gdyby jednak ktoś miał dzisiejszej nocy obiektywnie się za nim opowiedzieć nie znalazłby na to siły, gdyż towarzyszący całemu dniu upał i zaduch odbierał ochotę na myślenie i mówienie o czymkolwiek. Wszyscy jednak spali już dawno w swoich łóżkach oczekując nowego i miejmy nadzieję chłodniejszego dnia.
Szczerze mówiąc, to mi upał zwykle nie przeszkadza w podawaniu argumentów itd.. Co więcej, piszesz o nocy, kiedy już upału nie ma.


Reszta tekstu również jest pełna błędów, których nie chciało mi się przytaczać, zarówno wynikających z konstrukcji zdań, jak i z braku przecinków (ortografia chyba jest OK).

Twój STYL jest ciężki. Próbujesz stosować wiele porównań i przenośni, ale nie wiem, czy to dobry pomysł - nie piszesz poezji i o ile także w prozie od czasu do czasu można sobie pozwolić na jakieś artystyczne opisy, to nie cały czas, jak w Twoim tekście. Masz kłopoty z zapisywaniem dialogów, wydaje mi się też, zdecydowanie zbyt wyraźnie dzielisz swój tekst na części z dialogami i z opisem.

FABUŁA: Nie dotrwałem do końca, bo nie miałem ochoty czytać. Niestety, Twój tekst ma w sobie większość bolączek dzieł początkujących pisarzy, które skutecznie zniechęcają (w tym również interpunkcja itd.) Tekst nie jest zbyt ciekawy.

2/10
Pozdrawiam.

EDIT: Jak rozumiem, Ostatni Zakręt to nazwa miasta? Jeśli tak, to obydwa wyrazy powinno się pisać z wielkiej litery.
Dzięki za komentarzSmile Twoje spostrzeżenia może nie należały do najprzyjemniejszych, ale niestety muszę przyznać ci rację. Wszystko co napisałeś jest trafne. Mam tylko nadzieję, że twoja krytyka mi pomoże i nie będę już więcej popełniać tych samych błędów. Szkoda, że nie doczytałeś do końca, bo moim zdaniem drugi rozdział jest ciekawszy. To był szkic, myślę, że zmienię ten fragment jeszcze wiele razySmile Oczywiście będę pisać dalej i zamieszczać tu efekty swojej pracy. Liczę na kolejne komentarze i radySmile
Gdy znajdę czas, spróbuję dokończyć lekturę. Niestety, już pierwsze wrażenie nie jest zbyt pozytywne, tekst na starcie sprawia wrażenie chaotycznego, myślę, że gdybyś poprawiła interpunkcję i zapisy dialogów, to wyglądałoby to nieco lepiej.

Jeśli wcześniej byłem za ostry, to przepraszam.

Również zapraszam do mojego opowiadania w dziale SF.

Pozdrawiam.
Aj.

Z rzeczy technicznych - masz fatalny zwyczaj upychania dialogów jednych na drugich, przez co robią się nieczytelne. Sądzę, że samo poprawienie tego zwiększyłoby przyswajalność tekstu o 1/3 jak nic.

I druga sprawa - we fragmentach, które piszesz...hmm, nazwijmy to poetycko, moim zdaniem nieco przeholowujesz. Rozumiem konieczność rozbudowanych metafor (nie wiem jeszcze, po co Ci one, ale domyślam się, że to ważne), ale spokojnie mogłabyś wyciąc połowę a to byłby nadal nasycony tego typu środkami tekst.

Wreszcie ostatnie - nic nie zaczyna się burzyć. Ktoś burzy. Coś może się zacząć psuć, walić, rozpadać. Ale nie burzyć.

Co do tego co się w tekście dzieje.

Mam problem, bo na razie w tekście nic się nie dzieje, skupia się on - na oko - na problemach w rodzaju "na wspólnej" (Dobry chłopak z zamożnej rodziny ma dosyć nie pasującą do niego dziewczynę i siostrę która tamtej nie cierpi. Laska pracująca w barze - oczywiście śliczna i z domu z problemami - ma problemy z córką szefa - oczywiście zrobioną na blacharę).
Wrażenie potęgują dialogi, które właśnie operują taką poetyką (jak na przykład ten nieszczęsny o tym, że nie można wioski nazywać dziurą, bo jest urocza). Jeśli chcesz poruszać się w tego typu stylizacji, to doskonale Ci to wychodzi, ale jeśli nie (bo to ma być książka obyczajowa/fantastyczna/cokolwiek a nie pastisz mydlanych oper), to warto te dialogi przebudować, bo w tej formie się nie bronią. Są zbyt explicite, jakby postacie czuły konieczność, zeby tłumaczyć swoje motywacje (w tv wiadomo czemu - kamera, ale w książce masz inne możliwości, jeśli już musisz).

Fabularnie- obyczajówka. Trudno mi powiedzieć cokolwiek na temat tempa, bo na tempie obyczajówki się nie znam, ale jeśli
a. To będzie miało jakąś innego rodzaju akcję
b. Nie planujesz tego jako powieść

To warto zacząć dokładać elementy pozatelenowelowe, bo ja na przykład zaczynam odpadać.

Na razie masz tylko te poetyckie fragmenty, które sugerują, że coś się będzie działo, ale to niedużo. Postacie dla mnie są nieco przerysowane i przez to umiarkowanie wiarygodne, ale być może masz na to wytłuamczenie.

1 - w jakim wieku są Wanda i jej narzeczony? Z jednej strony on mówi jej o feriach a z drugiej planują ślub w przyszłym roku.
2 - Emilka? Któż zacz? Gdzie występuje, czy tylko mnie umknęła?
3. Bardzo trudno jest być jednocześnie twardym i kruchym w kontekście charakteru. To jakbyś napisała "wiedział, że to odważna, choć tchórzliwa dziewczyna".
4. Scena z "psychicznym gwałcicielem" jest mocno nieprzkonująca. Jak rozumiem to raczej nieduże miasteczko, większość ludzi nawet jeśli się nie zna, to kojarzy z kim ma do czynienia. Plus zupełnie nie wiem, jak dziewczyna straciła przytomność. W sensie próbuję sobie to ułożyć, ale serio. Nie.

Może jak przebiję się przez tekst drugi raz, to złapię coś więcej, ale póki co - tyle.



Hej. Na początek dzięki, że wytrwałeś i przeczytałeś wszystko.Smile Jeśli chodzi o moje opisy i te poetyckie jak to ująłeś wtrącenia po prostu próbuję czegoś nowego, ale rzeczywiście za dużo ich wciskam, ale się poprawię. Co do charakterów postaci, niektórzy z nich rzeczywiście mają być tacy przejaskrawieni, chodzi mi o to prostu by byli śmieszni. Sama widzę, że coś zgrzyta, ale ciężko mi oddać ich charakter tak, żeby to wyglądało wiarygodnie. Zgadzam się co do porównań z tasiemcami, teraz z perspektywy czasu obiektywnie mogę przyznać, że moje wynurzenia nie są zbyt oryginalne. Muszę się przyłożyć i spróbować to napisać od nowa. Mam nadzieję, że będę pisać coraz lepiejWink
Orginalność to mit rozpowszechniany przez tych autorów, którzy chcą czuć się elitarniBig Grin
Tak naprawdę nie ona jest kluczem, a raczej - nie tylko ona.

Spójność stylu też - zauważ że tu masz tak widoczne dwa różne, że ja zacząłem uważać, że to jest umyślny zabieg ponieważ wprowadzasz nowego narratora.

Ale przede wszystkim pomyśl sobie ile ludzi by chciało to przeczytać. Jak wyjdzie ci, że dużo, to telenowelowatość nie jest błędem tylko zabiegiem marketingowymSmile