30-08-2011, 15:29
Tekst powstał na weselu, później tylko spisałem pomysł. Gdybym zaczął go zmieniać zapewne tekst wyglądałby zupełnie inaczej, ale nie zmieniałem. Co mi z tego wyszło ocenicie sami .
Siedział wśród kilkudziesięciu gości weselnych, zebranych w ogromnej sali, której wygląd bynajmniej nie zachęcał do spędzenia w niej najbliższej nocy. Patrząc na brudne, łososiowe ściany, miało się wrażenie, że tuż przed imprezą została tu wpuszczona cała zgraja trzylatków uzbrojonych w ołówki. Widok dużych kotar przy oknach, których pierwotnego koloru nie sposób było odgadnąć, skutecznie zniechęcał do jedzenia. Na dodatek zostały rozwieszone tak, aby przyciągały wzrok z każdego miejsca lokalu. Natomiast filary utrzymane w stylu antycznej Grecji oraz wielkie kryształowe żyrandole, miały tę zaletę, że dało się usiąść tak, aby ich nie widzieć.
Już na samym wstępie, gdy ujrzał rzędy stołów i tłumy rozanielonych darmowym jedzeniem ludzi, wiedział, że to wesele nie będzie dla niego udaną zabawą. Zresztą żadne by nie było. Jeden rzut oka na orkiestrę pozwolił mu także stwierdzić, że nawet muzyka będzie dzisiaj dla niego nie do zniesienia. Humor nieco mu się poprawił, gdy dowiedział się, że jego krzesło znajduje się przy ośmioosobowym, najmniejszym stoliku i ruszył żwawo we wskazanym mu kierunku. Jednak rzeczywistość nie była kolorowa i znów zaczął się zastanawiać, co on tutaj właściwie robi. Przypisane osiem nakryć, mieściło się tutaj z trudem, nie mówiąc o potrawach przynoszonych co chwila przez kelnerów, którzy wyglądali, jakby właśnie przed chwilą wrócili z pogrzebu. To wszystko potrafił jeszcze jakoś ścierpieć. W końcu obszerność nie należała do zalet tego pomieszczenia, a obsługa dla wszystkich była taka sama. Szybko okazało się jednak, że usadzono go w najgorszym możliwym miejscu. Tuż obok stołu znajdował się olbrzymi głośnik, który miał za zadanie rozprowadzać po całej sali wysiłki nieszczęsnej kapeli.
– Grunt to dobry początek – powiedział do siebie z goryczą w głosie.
Teraz wpatrywał się w swój pusty kieliszek, który obracał w rękach. Z chęcią napiłby się jeszcze, ale nie miał najmniejszej ochoty, już po raz czwarty, nalewać samemu sobie. W tym momencie byłby nawet w stanie znieść toast za zdrowie państwa młodych – chociaż obchodziło go tak, jak zdrowie przypadkowej osoby spotkanej na ulicy – byleby tylko znalazł się ktoś z kim można by podnieść kieliszki w górę. Jednak doskonale wiedział, że dla niego ktoś taki się nie znajdzie. Stolik, przy którym siedział opustoszał już dawno. Od czasu do czasu pojawiał się tylko ktoś by zabrać talerzyk czy zapomnianą torebkę. Nie miał złudzeń, winowajcą nie był ów nieszczęsny nagłaśniacz. Powodem był on sam, a świadomość tego była dla niego nie do wytrzymania. Chociaż do jego uszu wciąż dochodziły, tak początkowo denerwujące odgłosy zabawy, teraz nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Zatopił się we własnych, ponurych myślach.
– Nic tu po mnie – mruknął w końcu pod nosem i udał się w kierunku drzwi wyjściowych.
Gdy był już w holu z sali wyłoniła się pani młoda. Jej suknia była według niego przykładem totalnego bezguścia noszącej ją osoby, ale starał się nie zwracać na to uwagi, aby nie okazać swojej rosnącej z każdą chwilą irytacji wszystkim, co widział dookoła.
– Dlaczego wychodzisz? – zapytała z wyrzutem.
– Chcę zapalić – odpowiedział niezbyt przekonująco.
– Przed chwilą paliłeś tam. – Tu ręką wskazała w głąb lokalu. – Nie wmawiaj mi, że nagle zacząłeś współczuć tym wszystkim ludzi, którzy musieli, chcąc nie chcąc, wdychać to świństwo.
Miał nadzieję, że sobie odpuści. Zwykle tak robiła, nawet jeśli nie wierzyła w jego niezbyt wymyślne wymówki. Nie chciał z nią rozmawiać, a zwłaszcza tutaj, gdzie każdy mógł wszystko usłyszeć.
– Komu jestem tutaj potrzebny? I właściwie dlaczego chcieliście, żebym tu był? – spytał.
– Jesteś moim bratem. To chyba… - Urwała, jakby sama nie była pewna tego, co chciała powiedzieć.
– Od dwudziestu lat – zaczął rozdrażniony – nie zostałem zaproszony na żadną imprezę rodzinną. Tylko i wyłącznie przez to, że wtedy wziąłem wszystko na siebie. Nie przejmowałem się tak jak ty opinią ludzi, a poza tym odpowiadało mi takie życie. Z dala od ludzi, oficjalnych spotkań, niepotrzebnych i nieprawdziwych uprzejmości. Spotkało mnie nie małe zaskoczenie, gdy nagle znalazłem w mojej skrzynce zaproszenie na wesele. Wiedziałaś, że nie będę potrafił odmówić i przyjdę, ale nie miałaś nawet odwagi, żeby zaprosić mnie osobiście. Z jakiegoś powodu uznałaś, że powinienem tu być? Dlaczego mi to zrobiłaś? Masz u mnie niespłacalny dług wdzięczności, ale ciągle to ja muszę cierpieć. Nie uważasz, że powinienem znać przynajmniej powód? – Nie czekając na odpowiedź ruszył do drzwi wyjściowych.
– Nie możesz mi tego zrobić – powiedziała z nagłą rozpaczą w głosie. – Błagam, oddaj mi przysługę ten ostatni raz.
– Obiecałam – dodała po chwili.
Ręka, którą sięgał już klamki cofnęła się mimowolnie, a on odwrócił gwałtownie głowę. Jego twarz zdradzała zdziwienie. Nie spodziewał się otrzymać wyjaśnienia. Opanował się szybko i chociaż w jego głowie nadal toczyła się bitwa w oczach można już było dostrzec tylko wyraz niedowierzania, jakby chciał powiedzieć: „Ty nigdy nie dotrzymywałaś obietnic”. Z jego ust wyszedł jednak jeden krótki wyraz:
– Komu?
Zawahała się, jakby obawiając się reakcji rozmówcy.
– Ojcu – powiedziała w końcu cicho.
Nerwowym ruchem wyciągnął z kieszeni swoje ulubione cygaro, zapalił i wypuścił kilka kółek dymu. Prawą wolną rękę przyłożył do czoła, na którym momentalnie pojawiły się kropelki zimnego potu. Następnie, nie zastanawiając się dłużej wyszedł z budynku i zatopił się w mroku.
Wesele
Siedział wśród kilkudziesięciu gości weselnych, zebranych w ogromnej sali, której wygląd bynajmniej nie zachęcał do spędzenia w niej najbliższej nocy. Patrząc na brudne, łososiowe ściany, miało się wrażenie, że tuż przed imprezą została tu wpuszczona cała zgraja trzylatków uzbrojonych w ołówki. Widok dużych kotar przy oknach, których pierwotnego koloru nie sposób było odgadnąć, skutecznie zniechęcał do jedzenia. Na dodatek zostały rozwieszone tak, aby przyciągały wzrok z każdego miejsca lokalu. Natomiast filary utrzymane w stylu antycznej Grecji oraz wielkie kryształowe żyrandole, miały tę zaletę, że dało się usiąść tak, aby ich nie widzieć.
Już na samym wstępie, gdy ujrzał rzędy stołów i tłumy rozanielonych darmowym jedzeniem ludzi, wiedział, że to wesele nie będzie dla niego udaną zabawą. Zresztą żadne by nie było. Jeden rzut oka na orkiestrę pozwolił mu także stwierdzić, że nawet muzyka będzie dzisiaj dla niego nie do zniesienia. Humor nieco mu się poprawił, gdy dowiedział się, że jego krzesło znajduje się przy ośmioosobowym, najmniejszym stoliku i ruszył żwawo we wskazanym mu kierunku. Jednak rzeczywistość nie była kolorowa i znów zaczął się zastanawiać, co on tutaj właściwie robi. Przypisane osiem nakryć, mieściło się tutaj z trudem, nie mówiąc o potrawach przynoszonych co chwila przez kelnerów, którzy wyglądali, jakby właśnie przed chwilą wrócili z pogrzebu. To wszystko potrafił jeszcze jakoś ścierpieć. W końcu obszerność nie należała do zalet tego pomieszczenia, a obsługa dla wszystkich była taka sama. Szybko okazało się jednak, że usadzono go w najgorszym możliwym miejscu. Tuż obok stołu znajdował się olbrzymi głośnik, który miał za zadanie rozprowadzać po całej sali wysiłki nieszczęsnej kapeli.
– Grunt to dobry początek – powiedział do siebie z goryczą w głosie.
Teraz wpatrywał się w swój pusty kieliszek, który obracał w rękach. Z chęcią napiłby się jeszcze, ale nie miał najmniejszej ochoty, już po raz czwarty, nalewać samemu sobie. W tym momencie byłby nawet w stanie znieść toast za zdrowie państwa młodych – chociaż obchodziło go tak, jak zdrowie przypadkowej osoby spotkanej na ulicy – byleby tylko znalazł się ktoś z kim można by podnieść kieliszki w górę. Jednak doskonale wiedział, że dla niego ktoś taki się nie znajdzie. Stolik, przy którym siedział opustoszał już dawno. Od czasu do czasu pojawiał się tylko ktoś by zabrać talerzyk czy zapomnianą torebkę. Nie miał złudzeń, winowajcą nie był ów nieszczęsny nagłaśniacz. Powodem był on sam, a świadomość tego była dla niego nie do wytrzymania. Chociaż do jego uszu wciąż dochodziły, tak początkowo denerwujące odgłosy zabawy, teraz nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Zatopił się we własnych, ponurych myślach.
– Nic tu po mnie – mruknął w końcu pod nosem i udał się w kierunku drzwi wyjściowych.
Gdy był już w holu z sali wyłoniła się pani młoda. Jej suknia była według niego przykładem totalnego bezguścia noszącej ją osoby, ale starał się nie zwracać na to uwagi, aby nie okazać swojej rosnącej z każdą chwilą irytacji wszystkim, co widział dookoła.
– Dlaczego wychodzisz? – zapytała z wyrzutem.
– Chcę zapalić – odpowiedział niezbyt przekonująco.
– Przed chwilą paliłeś tam. – Tu ręką wskazała w głąb lokalu. – Nie wmawiaj mi, że nagle zacząłeś współczuć tym wszystkim ludzi, którzy musieli, chcąc nie chcąc, wdychać to świństwo.
Miał nadzieję, że sobie odpuści. Zwykle tak robiła, nawet jeśli nie wierzyła w jego niezbyt wymyślne wymówki. Nie chciał z nią rozmawiać, a zwłaszcza tutaj, gdzie każdy mógł wszystko usłyszeć.
– Komu jestem tutaj potrzebny? I właściwie dlaczego chcieliście, żebym tu był? – spytał.
– Jesteś moim bratem. To chyba… - Urwała, jakby sama nie była pewna tego, co chciała powiedzieć.
– Od dwudziestu lat – zaczął rozdrażniony – nie zostałem zaproszony na żadną imprezę rodzinną. Tylko i wyłącznie przez to, że wtedy wziąłem wszystko na siebie. Nie przejmowałem się tak jak ty opinią ludzi, a poza tym odpowiadało mi takie życie. Z dala od ludzi, oficjalnych spotkań, niepotrzebnych i nieprawdziwych uprzejmości. Spotkało mnie nie małe zaskoczenie, gdy nagle znalazłem w mojej skrzynce zaproszenie na wesele. Wiedziałaś, że nie będę potrafił odmówić i przyjdę, ale nie miałaś nawet odwagi, żeby zaprosić mnie osobiście. Z jakiegoś powodu uznałaś, że powinienem tu być? Dlaczego mi to zrobiłaś? Masz u mnie niespłacalny dług wdzięczności, ale ciągle to ja muszę cierpieć. Nie uważasz, że powinienem znać przynajmniej powód? – Nie czekając na odpowiedź ruszył do drzwi wyjściowych.
– Nie możesz mi tego zrobić – powiedziała z nagłą rozpaczą w głosie. – Błagam, oddaj mi przysługę ten ostatni raz.
– Obiecałam – dodała po chwili.
Ręka, którą sięgał już klamki cofnęła się mimowolnie, a on odwrócił gwałtownie głowę. Jego twarz zdradzała zdziwienie. Nie spodziewał się otrzymać wyjaśnienia. Opanował się szybko i chociaż w jego głowie nadal toczyła się bitwa w oczach można już było dostrzec tylko wyraz niedowierzania, jakby chciał powiedzieć: „Ty nigdy nie dotrzymywałaś obietnic”. Z jego ust wyszedł jednak jeden krótki wyraz:
– Komu?
Zawahała się, jakby obawiając się reakcji rozmówcy.
– Ojcu – powiedziała w końcu cicho.
Nerwowym ruchem wyciągnął z kieszeni swoje ulubione cygaro, zapalił i wypuścił kilka kółek dymu. Prawą wolną rękę przyłożył do czoła, na którym momentalnie pojawiły się kropelki zimnego potu. Następnie, nie zastanawiając się dłużej wyszedł z budynku i zatopił się w mroku.