29-08-2011, 07:34
Jedna z moich najstarszych "rzeczy". Zapraszam do czytania i proszę o wskazanie co jest nie tak. Odpowiedzi "wszystko" akceptowane.
Przesąd przesądzi
Możemy spotkać na swojej drodze naprawdę różnych ludzi. Z jednej strony bombardują nas stuprocentowo liberalne poglądy wyzwolonych jednostek, a z drugiej opinie skrajnie konserwatywnych osób. Niektórzy to chodzące skrajności. Nietrudno jest spotkać kogoś wyśmiewającego wszelkie religie i wierzenia, a jednocześnie spluwającego przez lewe ramię na widok czarnego kota. O co, do cholery, chodzi?
Tak naprawdę, na takie przemyślenia zebrało mi się po tym, jak podczas kolejnej zwykłej, szkolnej rozmowy z koleżankami powiedziałam, że po studniówce planuję obciąć włosy. Na to hasło poleciały na mnie gromy z nieba. Nie dlatego, że z długimi wyglądam lepiej, nie dlatego, że włosów szkoda, a dlatego, że podobno jest przesąd, który mówi o tym, że nie powinno się skracać włosów przed maturą, bo razem z nimi obcina się rozum. Ludziom, którzy w to wierzą, obcinanie włosów niezbyt już może zaszkodzić i dodatkowo, w takim wypadku, do rozumu przemówić się nie da.
Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest z tymi zabobonami. Weźmy na przykład taki przesąd z czarnym kotem. Najzabawniejsze są tu sposoby odczyniania pecha. Robienie trzech kroków w tył, spluwanie przez ramię, chodzenie inną drogą, niż zaplanowana. Tyle znałam. Jednak wyedukowałam się nieco i jak się okazuje, Google zna więcej magicznych sztuczek, które pomogą nam uniknąć pecha, np. zawsze można zatrzymać się i zaczekać, aż ktoś inny pierwszy przetnie miejsce, w którym zwierzę przebiegło drogę, w końcu zawsze to lepiej, jak szlag trafi kogoś innego, niż my. Dodatkowo dowiedziałam się, dlaczego niby to biedne stworzenie ma przynosić nam nieszczęście. Otóż, wierzy się, że jako wysłannik szatana, miał on, przecinając drogę, przerywać więź łączącą człowieka z Bogiem. Jedynym słusznym cytatem mogą tu być wyłącznie słowa Groucho Marxa: Widok czarnego kota przecinającego drogę oznacza, że zwierzę dokądś idzie.
Kolejny przesąd: jeżeli zbijesz lustro, czeka cię 7 lat nieszczęścia. Niektórzy tutaj precyzują, że chodzi o nieszczęście w miłości. A co, jeśli zawsze byłam nieszczęśliwa (w miłości)? Albo jeśli stłukłam dwa lustra? To oznacza, że wszystko się kasuje/redukuje, tak jak w matematyce: dwa minusy dają plus? Czy może to się podwaja - w pierwszym przypadku mam dwa razy większe nieszczęście, a w drugim, z dwoma lustrami, będę cierpiała 14 lat? Tutaj ważna informacja dla tych strachliwych: jeżeli zdarzy wam się potłuc lustro, to musicie je zakopać głęboko w ziemi podczas najbliższej pełni księżyca, żeby zapobiec nieszczęściu!
A ten zabobon z kominiarzem? Wiecie, na widok kominiarza należy załapać się za guzik i znaleźć mężczyznę w okularach. Jak mówi ktoś na mądrej stronie, oczywiście wklejam cały cytat, bo jestem zbyt leniwa, żeby zdobyć się nawet na najmarniejszą parafrazę: Przesąd ten zrodził się w czasach, gdy od tego, czy komin został dobrze wyczyszczony, zależało ogrzewanie domu i możliwość przyrządzenia ciepłego posiłku. l tak jak palenisko jest sercem domu, tak kominiarz byt osobą szczególną, "strażnikiem" domowego ogniska. Guzik, za który tąpiemy się, napotkawszy kominiarza i wypowiadając życzenie, spełnia w tym wypadku funkcję amuletu. Taka była jego rola aż do XIII w., kiedy wynaleziono dziurki i zaczęto wykorzystywać guziki jako praktyczny rodzaj zapięcia. Tylko co to wszystko ma ze sobą wspólnego? Skąd wiadomo, za jaki guzik trzeba się złapać? Chyba większy sens miałoby złapanie któregoś z guzików przy stroju kominiarza, prawda? I co z tym wszystkim ma wspólnego facet w okularach?
Podobnie rzecz się ma z witaniem w progu, albo z podawaniem sobie rąk na krzyż, jeśli się jest w większej grupie. Że niby nie można krzyżować strumieni czy coś takiego.
Mimo wszystko moim ulubionym przesądem jest ten z przechodzeniem pod opartą o coś drabiną. Tego się po prostu nie powinno robić i to nie dlatego, że jeśli ktoś stoi na tej właśnie drabinie, może nam coś zrzucić na łeb. O nie, są ciekawsze wyjaśnienia. Po pierwsze, przejście pod nią może szybko na nas sprowadzić śmierć, ponieważ dawniej drabin używano do stawiania szubienic oraz do wieszania i odcinania pętli na szyi skazańca. Czyli najlepiej pozbyć się wszystkich jakie mamy w domu. Jeśli nie doskoczysz to trudno. Już lepsze niezawieszone firanki niż rychła śmierć. Po drugie, rozstawiona drabinka tworzy z podłożem trójkąt, co ewidentnie można odnieść do Trójcy Świętej. Naruszenie takiego porządku jest z naszej strony bardzo niegrzeczne i może na nas sprowadzić gniew boży. Jednak moim ulubionym uzasadnieniem dla tego zabobonu jest wiara w mieszkającego na czubku głowy ducha opiekuńczego. Przechodząc po drabiną możemy go nieźle poobijać i zdenerwować, a już nie daj Boże zrzucić z głowy, bo wtedy możemy być już zdani tylko na samych siebie.
Wiecie, co jeszcze? Wiecie, dlaczego przy ziewaniu zasłania się usta dłonią? Wcale nie z grzeczności i wcale nie po to, żeby ludzie nie mieli okazji sprawdzić, co mamy między zębami. Podobno kiedyś wierzono (a może i wierzy się w to nadal), że podczas ziewania, przez otwarte usta może wniknąć do naszego ciała sam diabeł.
Ogólnie zmierzam do jednego: niby jak mamy zrobić krok w przód i być uważani za ludzi postępowych i idących z duchem czasu (w innych krajach nie wierzą, że mamy dostęp do internetu i czystej wody, ale to temat na kolejny tekst), skoro sami siebie ograniczamy śmiesznymi XV-wiecznymi wierzeniami? Jak tak dalej pójdzie, to znów zaczniemy palić rudych i mańkutów na stosach.
Ale na wszelki wypadek włosów nie obetnę.
Przesąd przesądzi
Możemy spotkać na swojej drodze naprawdę różnych ludzi. Z jednej strony bombardują nas stuprocentowo liberalne poglądy wyzwolonych jednostek, a z drugiej opinie skrajnie konserwatywnych osób. Niektórzy to chodzące skrajności. Nietrudno jest spotkać kogoś wyśmiewającego wszelkie religie i wierzenia, a jednocześnie spluwającego przez lewe ramię na widok czarnego kota. O co, do cholery, chodzi?
Tak naprawdę, na takie przemyślenia zebrało mi się po tym, jak podczas kolejnej zwykłej, szkolnej rozmowy z koleżankami powiedziałam, że po studniówce planuję obciąć włosy. Na to hasło poleciały na mnie gromy z nieba. Nie dlatego, że z długimi wyglądam lepiej, nie dlatego, że włosów szkoda, a dlatego, że podobno jest przesąd, który mówi o tym, że nie powinno się skracać włosów przed maturą, bo razem z nimi obcina się rozum. Ludziom, którzy w to wierzą, obcinanie włosów niezbyt już może zaszkodzić i dodatkowo, w takim wypadku, do rozumu przemówić się nie da.
Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest z tymi zabobonami. Weźmy na przykład taki przesąd z czarnym kotem. Najzabawniejsze są tu sposoby odczyniania pecha. Robienie trzech kroków w tył, spluwanie przez ramię, chodzenie inną drogą, niż zaplanowana. Tyle znałam. Jednak wyedukowałam się nieco i jak się okazuje, Google zna więcej magicznych sztuczek, które pomogą nam uniknąć pecha, np. zawsze można zatrzymać się i zaczekać, aż ktoś inny pierwszy przetnie miejsce, w którym zwierzę przebiegło drogę, w końcu zawsze to lepiej, jak szlag trafi kogoś innego, niż my. Dodatkowo dowiedziałam się, dlaczego niby to biedne stworzenie ma przynosić nam nieszczęście. Otóż, wierzy się, że jako wysłannik szatana, miał on, przecinając drogę, przerywać więź łączącą człowieka z Bogiem. Jedynym słusznym cytatem mogą tu być wyłącznie słowa Groucho Marxa: Widok czarnego kota przecinającego drogę oznacza, że zwierzę dokądś idzie.
Kolejny przesąd: jeżeli zbijesz lustro, czeka cię 7 lat nieszczęścia. Niektórzy tutaj precyzują, że chodzi o nieszczęście w miłości. A co, jeśli zawsze byłam nieszczęśliwa (w miłości)? Albo jeśli stłukłam dwa lustra? To oznacza, że wszystko się kasuje/redukuje, tak jak w matematyce: dwa minusy dają plus? Czy może to się podwaja - w pierwszym przypadku mam dwa razy większe nieszczęście, a w drugim, z dwoma lustrami, będę cierpiała 14 lat? Tutaj ważna informacja dla tych strachliwych: jeżeli zdarzy wam się potłuc lustro, to musicie je zakopać głęboko w ziemi podczas najbliższej pełni księżyca, żeby zapobiec nieszczęściu!
A ten zabobon z kominiarzem? Wiecie, na widok kominiarza należy załapać się za guzik i znaleźć mężczyznę w okularach. Jak mówi ktoś na mądrej stronie, oczywiście wklejam cały cytat, bo jestem zbyt leniwa, żeby zdobyć się nawet na najmarniejszą parafrazę: Przesąd ten zrodził się w czasach, gdy od tego, czy komin został dobrze wyczyszczony, zależało ogrzewanie domu i możliwość przyrządzenia ciepłego posiłku. l tak jak palenisko jest sercem domu, tak kominiarz byt osobą szczególną, "strażnikiem" domowego ogniska. Guzik, za który tąpiemy się, napotkawszy kominiarza i wypowiadając życzenie, spełnia w tym wypadku funkcję amuletu. Taka była jego rola aż do XIII w., kiedy wynaleziono dziurki i zaczęto wykorzystywać guziki jako praktyczny rodzaj zapięcia. Tylko co to wszystko ma ze sobą wspólnego? Skąd wiadomo, za jaki guzik trzeba się złapać? Chyba większy sens miałoby złapanie któregoś z guzików przy stroju kominiarza, prawda? I co z tym wszystkim ma wspólnego facet w okularach?
Podobnie rzecz się ma z witaniem w progu, albo z podawaniem sobie rąk na krzyż, jeśli się jest w większej grupie. Że niby nie można krzyżować strumieni czy coś takiego.
Mimo wszystko moim ulubionym przesądem jest ten z przechodzeniem pod opartą o coś drabiną. Tego się po prostu nie powinno robić i to nie dlatego, że jeśli ktoś stoi na tej właśnie drabinie, może nam coś zrzucić na łeb. O nie, są ciekawsze wyjaśnienia. Po pierwsze, przejście pod nią może szybko na nas sprowadzić śmierć, ponieważ dawniej drabin używano do stawiania szubienic oraz do wieszania i odcinania pętli na szyi skazańca. Czyli najlepiej pozbyć się wszystkich jakie mamy w domu. Jeśli nie doskoczysz to trudno. Już lepsze niezawieszone firanki niż rychła śmierć. Po drugie, rozstawiona drabinka tworzy z podłożem trójkąt, co ewidentnie można odnieść do Trójcy Świętej. Naruszenie takiego porządku jest z naszej strony bardzo niegrzeczne i może na nas sprowadzić gniew boży. Jednak moim ulubionym uzasadnieniem dla tego zabobonu jest wiara w mieszkającego na czubku głowy ducha opiekuńczego. Przechodząc po drabiną możemy go nieźle poobijać i zdenerwować, a już nie daj Boże zrzucić z głowy, bo wtedy możemy być już zdani tylko na samych siebie.
Wiecie, co jeszcze? Wiecie, dlaczego przy ziewaniu zasłania się usta dłonią? Wcale nie z grzeczności i wcale nie po to, żeby ludzie nie mieli okazji sprawdzić, co mamy między zębami. Podobno kiedyś wierzono (a może i wierzy się w to nadal), że podczas ziewania, przez otwarte usta może wniknąć do naszego ciała sam diabeł.
Ogólnie zmierzam do jednego: niby jak mamy zrobić krok w przód i być uważani za ludzi postępowych i idących z duchem czasu (w innych krajach nie wierzą, że mamy dostęp do internetu i czystej wody, ale to temat na kolejny tekst), skoro sami siebie ograniczamy śmiesznymi XV-wiecznymi wierzeniami? Jak tak dalej pójdzie, to znów zaczniemy palić rudych i mańkutów na stosach.
Ale na wszelki wypadek włosów nie obetnę.