Via Appia - Forum

Pełna wersja: Bękart: Uprowadzona
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
W końcu zamieszczam opowiadanie, które już parokrotnie zmieniało swoją postać. Było ratowanie świata, wojny z liszami, a ostatecznie skończyło się na zwyczajowej opowiastce o zakochanym wampirze.


Buchający ogień oświetlił wiecznie ciemne niebo Thery. Wioska płonęła. Wśród iskier i rozżarzonego powietrza migały przerażone postacie. Mężczyźni i kobiety, dzieci i starcy, byle dalej od przeraźliwych krzyków i łamiących serce łkań, jak najdalej od bestii.
Niektórzy nie byli w stanie pokonać strachu, kulili się w cieniu, w nadziei, że ten ukryje ich przed wzrokiem prześladowców.
Złuda, oni doskonale widzieli. Ze zakrwawionymi ustami wykrzywionymi w szyderczych uśmiechach, sięgali po nowe ofiary. Najgorzej miały młode dziewki. Potwory rozszarpywały ich ubrania i kąsały po piersiach i nogach. Biada ojcu, który chciałby ruszyć córce na ratunek. Skończyłby z ukręconym karkiem, z martwym ciałem skąpanym we krwi własnego dziecka.
Taki był los ludzi żyjących na tym ponurym świecie, gdzie ze strachem oczekuje się dnia, w którym władcy upomną się o krwawą daninę.
W krąg gorzejących chat wkroczyła wysoka postać. Płomienie oświetliły jego miedziane włosy i mahoniową skórę, złociste oczy przyglądały się szalejącej gehennie.
Poczuł szarpnięcie. Łkająca, półnaga istota przywarła do jego nóg.
-Chodź tu chodź, jeszcze z tobą nie skończyliśmy!- Trzy ciemne postacie zakreśliły się na rozpłomienionym powietrzu.
Cali we krwi. Blade twarze powleczone szkarłatem.
Przybysz pogładził złociste pukle przerażonej dziewczyny i delikatnie odsunął ją na bok.
-Patrz uważnie, jak kończą głupcy- powiedział ze spokojem.
-Co to za bękart!- Krzyknął jeden z wampirów.- Zmykaj rogaczu, bo podzielisz los tych parszywców.
Przybysz wyprostował się i spojrzał na olbrzymi księżyc, samotny na bezgwiezdnym niebie.
-Pięknie się dziś srebrzy- mruknął w zadumie.
Jeden z krwiopijców syknął gniewnie.
-Nie ignoruj nas mieszańcu!- wrzasnął i ruszył szybciej niż jakikolwiek śmiertelnik byłby w stanie. Błyskawicznie znalazł się przy przybyszu, wyciągnął sztylet, zaatakował.
Cios nie dotarł celu. Złotooki chwycił zbrojny przegub, jego usta wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu.
-Tak kończą głupcy.
Dłoń wbiła się w pierś wampira i z okropnym odgłosem wyrwała z niego serce. Bestia padła z głuchym jękiem, a jej zabójca podrzucał nisko wciąż bijący organ.
Pozostała dwójka ryknęła wściekle i równocześnie zaatakowała. Przybysz wyrzucił ochłap za siebie, wyciągnął ręce, które otoczyła fala pulsującej mocy.
Na nic nadludzka szybkość i siła, gdy ma się przed sobą natrafiły na rozszalałe interno. Krwawe płomienie objęły nieśmiertelne powłoki, wydzierając z nich wszelkie piękno. Płaty skóry odrywały się od ciał i niknęły wśród wściekłego żaru, kończyny malały szybko, pożerane przez wygłodzone paszcze ognia.
Fala zniszczenia przetoczyła się przez nich jak i przez najbliższe budowle i strzępy mięsa, które niegdyś były ludźmi.
Wydawało się, że pochłonie całą ziemię, a potem sięgnie do nieba i je również spopieli, ale nie. Złotooki zamknął dłonie i przywołane płomienie rozwiały się w podmuchu wiatru. Teraz klęczały przed nim dwie spalone kukły, bez rąk, oczu i twarzy. Zawodziły słabo i żałośnie.
Diablę dobyło miecza. Płomienie tańczyły na srebrzystej klindze.
-Tak kończą głupcy, którzy swym nieobyczajnym zachowaniem ośmielili się przerwać moją drzemkę- powiedział i z uśmiechem ściął głowy wampirom, których ciała zapadły się w kupkę popiołu.



Kilkanaście mil na południe od płonącej wioski, w ciemnym pokoju siedział Victor Ralma.
Trwał w bezruchu z dłońmi przyciśniętymi do twarzy. Nie zwracał uwagi na wrzawę dobiegającą zza okna. Osada została zaatakowana, a go przy niej nie było. Zawiódł i być może nigdy więcej już jej nie ujrzy...
Gdyby był człowiekiem najpewniej tonąłby we łzach, ale trupia skorupa jaką się stał nie potrafiła uronić choćby jednej.
-Masz zamiar czekać tu na koniec świata?- Rozległ się szorstki głos.
-Musisz być rad - mruknął Victor.
-Z czego?- Kpina bijąca ze słów, zdawała się unosić w powietrzu.- Te zwierzęta pustoszące nasze spichlerze mają być powodem do zadowolenia? Nie wyobrażaj sobie, że ta twoja ladacznica ma dla mnie teraz jakiekolwiek znaczenia.
-Nie mów tak o niej - warknął Victor i spojrzał na brata. Ten w odróżnieniu od niego miał jasne włosy i znacznie wyrazistsze, bardziej męskie, rysy twarzy. Jedynie powszechne przymioty wampirów, woskowa cera i szkarłatne oczy, upodabniały ich do siebie.
-Zamiast myśleć o kobiecie powinieneś zastanowić się, jak przekażemy te niefortunne wieści ojcu. Kolejny spichlerz splądrowany przez wilkołaki, a jak donoszą nasi drodzy słudzy, to nie jedyny, który ucierpiał tej nocy.
-Wilkołaki?
Jego brat, Gorhed, mruknął z dezaprobatą.
-Nie. Tym razem kilku młodzików, którym krew za nadto uderzyła do głowy. Na nasze szczęście akurat w pobliżu był Kain Var.
-Ten najemnik?
-Owszem. Zaiste bardzo dziwny zbieg okoliczności- powiedział z niesmakiem, krzyżując ramiona na piersi.- To bękart, a bękarty to podstępne bestie. Może sam sprowokował tych biedaków, żeby potem ich urżnąć i wycykać kilka denarów od staruszka?
Victor go nie słuchał.
-Może on zdoła mi pomóc?- powiedział bardziej do siebie.
Gorhed obnażył kły w grymasie gniewu.
-Zaiste, na co ci było zostać wampirem, skoro targasz ze sobą wszystkie ludzkie słabostki. Tą swoją kobietę powinieneś od razu osuszyć do cna.
Victor wstał bez słowa i ruszył do drzwi. Gorhed zastąpił mu drogę.
-Jesteśmy synami hrabiego Ralma, bracie. Chcesz zaprzepaścić wszystko z powodu jednej kobiety?
-To i jeszcze więcej byle ją odzyskać. Odsuń się.
Jasnowłosy wampir obdarzył Victora pełnym pogardy uśmiechem, po czym zszedł na bok.
-Zachowałbyś chociaż resztkę godności. Który wampir, do perkatej wiedźmy, używa schodów?
Cytat:Mężczyźni i kobiety, dzieci i starcy, byle dalej od przeraźliwych krzyków i łamiących serce łkań, jak najdalej od bestii.
Tu jakoś brakuje mi jakiegoś czasownika, nie wiadomo właściwie, co ci ludzie robią...
Cytat:Niektórzy nie byli w stanie pokonać strachu, kulili się w cieniu, w nadziei, że ten ukryje ich przed wzrokiem prześladowców.
To chyba niepotrzebne...
Cytat:Ze zakrwawionymi ustami
"Z zakrwawionymi"
Cytat:gdy ma się przed sobą natrafiły na rozszalałe interno.
Albo "ma się przed sobą" albo "natrafiły".
Cytat:Wydawało się, że pochłonie całą ziemię, a potem sięgnie do nieba i je również spopieli, ale nie.
To "ale nie" jest dla mnie jakieś dziwne, proponowałbym to w ogóle wyciąć i połączyć to pierwsze zdanie z tym, co jest później...
Cytat:Kpina bijąca ze słów, zdawała się unosić w powietrzu
Zdaje mi się, że tu powinien być przecinek po "Kpina", albo w ogóle żadnych...
Cytat:a jak donoszą nasi drodzy słudzy
Tutaj po "a" powinien być przecinek, bo wtrącasz zdanie.
Cytat:którym krew za nadto uderzyła do głowy
"Zanadto"
Cytat:Zaiste bardzo dziwny zbieg okoliczności
Po "Zaiste" przecinek.

Oj... Ogólnie rzecz biorąc to słabo... Nie wypisywałem już jednego błędu, który stale się u Ciebie powtarza - powinno się robić spację przed i po myślnikach.
Szczerze mówiąc, to za bardzo mnie to nie wciągnęło... Nie wiem, co będzie dalej, ale jak usłyszałem o jakiejś wojnie wilkołaków z wampirami, zniechęciłem się. Skojarzyło mi się z "BiteFightem", czy jakoś tak, tą grą przeglądarkową. Poza tym fabuła nie wydaje się jakaś zaskakująca. Opisy niby poprawne, ale aż nie chce się tych obrazów tworzyć w mózgownicy.
Wybacz ten "pojazd", życzę powodzenia w przyszłościBig Grin
Cytat:W końcu zamieszczam opowiadanie, które już parokrotnie zmieniało swoją postać. Było ratowanie świata, wojny z liszami, a ostatecznie skończyło się na zwyczajowej opowiastce o zakochanym wampirze.

W tym momencie dostałam palpitacji serca, ale powiedziałam sobie A co mi tam... Chyba nie umrę?

<jakiś czas później>

Cytat:Złuda, oni doskonale widzieli.
Jakoś mi się kulawe to zdanie wydaje, ale to tylko moje odczucie.

Cytat: Ze zakrwawionymi ustami wykrzywionymi w szyderczych uśmiechach, sięgali po nowe ofiary.
Literówka.
Poza tym w tym miejscu musiałam przestać na chwilę czytać i zastanowić się, o kim w ogóle piszesz - prześladowcach, czy prześladowanych. To źle. Musisz nad tym popracować.

Cytat:-Chodź tu chodź, jeszcze z tobą nie skończyliśmy!- Trzy ciemne postacie zakreśliły się na rozpłomienionym powietrzu.
Pozjadałeś spacje. W tekście roi się od takich błędów. Sygnalizuję je tylko raz.

Cytat:-Co to za bękart!- Krzyknął jeden z wampirów.- Zmykaj rogaczu, bo podzielisz los tych parszywców.
Zły zapis dialogu.

Cytat:Jeden z krwiopijców syknął gniewnie.
-Nie ignoruj nas mieszańcu!- wrzasnął i ruszył szybciej niż jakikolwiek śmiertelnik byłby w stanie.
To w końcu syknął, czy wrzasnął?

Cytat:Na nic nadludzka szybkość i siła, gdy ma się przed sobą natrafiły na rozszalałe interno.
Eeee że co?

Cytat:Fala zniszczenia przetoczyła się przez nich jak i przez najbliższe budowle i strzępy mięsa, które niegdyś były ludźmi.
To to już moim zdaniem za bardzo puściłeś wodze fantazji.

Cytat:-Tak kończą głupcy, którzy swym nieobyczajnym zachowaniem ośmielili się przerwać moją drzemkę- powiedział i z uśmiechem ściął głowy wampirom, których ciała zapadły się w kupkę popiołu.
Ciekawe stwierdzenie, ale jak dla mnie zupełnie bezsensowne.

Cytat:Osada została zaatakowana, a go przy niej nie było.
Z tego zdania wynika, że Osada, to imię kobiety Wink

Cytat:Gdyby był człowiekiem, najpewniej tonąłby we łzach, ale trupia skorupa jaką się stał, nie potrafiła uronić choćby jednej.
IMO zabrakło przecinków.

Cytat:Nie wyobrażaj sobie, że ta twoja ladacznica ma dla mnie teraz jakiekolwiek znaczenia.
Literówka.

Nie było wybrańców, smoków, trolli i baśniowych krain, ale za to są wampiry i to też nie jest dobre, bo mam ich serdecznie dosyć, podobnie jak wcześniej wymienionych istot.
Jednak, jak sugerowała mi tematyka, nie było wielkiej tragedii. Była tylko mała.
Fabuła niby jakaś jest, ale po przeczytaniu dość krótkiego fragmentu, musiałam się przez chwilę zastanowić, kto, kiedy, kogo i z jakiego powodu zaatakował. Szkoda, że nie zamieściłeś żadnego konkretniejszego opisu przybysza, bo potem pojawiały się informacje o jego wyglądzie: jakieś rogi, buchające z rąk płomienie i jako czytelnik miałam problem z przypisaniem ich do konkretnej osoby. Niedopowiedzenia są fajne <i mówię, to w kontekście całego fragmentu>, ale trzeba uważać, by czytelnik się nie pogubił.
Co do stylu... Moim zdaniem za bardzo starasz się wymyślić ładne, metaforyczne zdania, że dajesz się porwać przekazowi, kompletnie ignorując formę. Błędy, które zauważyłam, wypisałam powyżej. Naucz się przede wszystkim, że przed i po my myślniku stosuje się spację.
O bohaterach nie mogę za dużo powiedzieć. Jest jakiś rogaty hero, który pewnie będzie niezniszczalny, dwaj wampirzy bracia, z których jeden jest sentymentalny, nieszczęśliwie zakochany itd. Trochę banałem wieje.
Generalnie to mi się najbardziej podobał tytuł Big Grin

To tyle ode mnie.
Dziękuje za uwagę i pozdrawiam, mając nadzieję, że moja pisanina się do czegoś przydała.
Heh, nikt nie pojechał mnie za interpunkcję. Jestem z siebie dumny Wink
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. W istocie tekst nie prezentuje się jakoś szczególnie odkrywczo, ale chciałem stworzyć coś ciekawego na podstawie oklepanego motywu, jak wyjdzie okaże się w przyszłości.
A teraz dalsza część.


Kain odłożył miecz na szafkę, ściągnął buty, po czym położył się na nadspodziewanie miękkim łóżku. Lubił te bogate zajazdy. Strawa smaczna i świeża, dziewki czyste i ładne, no i sprawa najważniejsza, absolutny brak robactwa.
Słyszał nawet plotkę, jakoby bogaci gospodarze zakupywali u nekromantów specjalne środki na tą pełzającą i tupoczącą plagę.
Kain zamknął oczy, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. A mówią, że magia śmierci jest absolutnie plugawa i szkodliwa dla wszelakiego życia. Koniec końców, po raz kolejny okazuje się, że stereotypy są krzywdzące.
Sam był zresztą najlepszym tego przykładem. Te wstrętne uprzedzenia, z którymi wielokrotnie musiał się mierzyć. Ile to już razy spotykał ludzi, którzy na sam jego widok odwracali wzrok i czynili odżegnujące zło znaki. Najgorsi byli jednak samozwańczy kapłani i wieszcze, te przypadki wykazywały się zadziwiającą odwagą i brawurą. Potrafiły splunąć mu wprost pod nogi i złorzeczyć głośno tuż nad uchem.
Na całe szczęście tutaj, gdzie swe wpływy miały wampirze rody, ludność była znacznie bardziej tolerancyjna. Wystraszeni biedacy tylko pokornie zniżali wzrok i schodzili z drogi.
Ciche pukanie do drzwi. Czyżby kolacja?
-Wejść - rozkazał Kain, siadając na łóżku.
Nie była to jednak dziewka z tacą, lecz mężczyzna, wampir w dodatku. Ciemnowłosy krwiopijca skinął głową.
- Jesteś Kain Var?
- A kto pyta? - spytał zniecierpliwiony. Czekał na ciepły posiłek, a tutaj objawiał mu się jakiś natręt.
- Jestem Victor Ralm i oferuje pracę.
- Victor, Victor… Ach, ten Victror! Już pamiętam. - Kain pokiwał głową. Kojarzył tego młodzieńca z dworu hrabiego. - Powiedz ojcu, że zabiorę się za to, jak tylko zapłaci mi za ocalenie tej wioski na północy.
- Nie mój ojciec zleca to zadanie, lecz ja.
Kain usiadł na łóżku i przyjrzał się wampirowi. Ze zdumieniem dostrzegł, że ten jest zdenerwowany. Dłonie trzęsły mu się lekko, a wzrok nerwowo omiatał pokój.
- Chcesz wykończyć ojca i przejąć jego stołek? - zgadywało diablę. - Od razu uprzedzam, że nie mieszam się w rodzinne kłótnie.
- Nie o to chodzi! - odparł głośno, po czym wyciągnął zza poły płaszcza krwistoczerwony rubin wielkości pięści.- Będzie twój, jeśli pomożesz mi kogoś odnaleźć.
Kain wyciągnął rękę i wampir podał mu klejnot. Złotooki przyglądał mu się przez chwilę z wyrazem skupienie na twarzy
- Zapłata sowita – przyznał wreszcie z szelmowskim uśmiechem. - Niemniej chciałbym wpierw usłyszeć trochę więcej szczegółów, proszę - wskazał na krzesło stojące przy ścianie. Czerwonooki zajął miejsce i zaczął mówić.
-Wczoraj jedna z naszych wiosek została zaatakowana przez wilkołaki. Zabili wielu ludzi, ale kilku też porwali – powiedział, spuszczając wzrok - Wśród nich była pewna dziewczyna…
- Dziewczyna! - przerwał mu Kain i zaniósł się głośnym śmiechem.
Wampir zacisnął wargi.
- Tak i ją masz mi pomóc odnaleźć.
Rozbawiono diablę wstało i zaczęło przechadzać się po pokoju.
- Rozumiem, nic więcej nie musisz mówić. Jakaś banda zbuntowanych wilkołaków, napadła na wieś znajdującą się pod protekcją twojego ojca i porwała kilku młodych, żeby przemienić ich w podobne sobie zwierzęta. Pech chciał, że znajdowała się tam twoja ukochana, w której z miejsca się zakochałeś. Oczywiście szanowny ojciec o niczym nie wie, pewnie i tak lada chwila zleciłby mi to zadanie. Tyle, że miałbym pozbyć się i piesków i ich ofiar. Czyż nie tak?
Victor wbił spojrzenie szkarłatnych oczu w Kaina.
-Zgadzasz się czy nie?
Diablę postukało w zamyśleniu palcem w wyrastający z czoła, brązowany rożek. Dawno już minął czas, gdy jego usługi przyjmowały jedynie płotki. Właściwie teraz, będąc już najemnikiem cieszącym się pewną renomą, przyjmował pracę wyłącznie od liczących się osobistości.
Normalnie odprawiłby tego obszczymurka z niczym, niemniej…
- Zakochany wampir - powiedział powoli. - To takie... urocze, a ja mam wrażliwe serce i dlatego pomogę ci uratować twoją lubą.
Victor odetchnął z ulgą, co tylko jeszcze bardziej rozbawiło Kaina.
-Dziękuję - powiedział młodzieniec, wyciągając dłoń, którą diablę uścisnęło mocno. - To prawda o czym mówią, że sam jeden wybiłeś cały ród wampirów?
- Zabawne, że wszyscy o to pytają. Owszem, akurat ta opowieść o moich budzących zachwyt wyczynach jest jak najbardziej prawdziwa.
Twarz wampira rozpogodziła się. Może miał jeszcze jakąś szansę ?
- Ruszajmy więc, nie ma chwili do stracenia.
- Zaraz, zaraz, nie pali się. Wiesz w ogóle od czego zacząć poszukiwania ? Zaufaj mi – rzekł widząc, jak Victor otwiera usta żeby mu się sprzeciwić. – Jestem profesjonalistą, a ty cholernym szczęściarzem. Zobaczysz, że tej twojej królowej włos z głowy nie spadnie. A teraz wybacz, zdaje się, że nadchodzi moja kolacja. - I rzeczywiście chwilę potem rozległo się pukanie do drzwi. Po pokoju rozlazł się przyjemny zapach pieczonego mięsa.


Victor nalegał, aby nie zwlekać, w wyniku czego Kain musiał pożegnać się z myślą o sprawiedliwym śnie. Zdążył przynajmniej nacieszyć się smacznym posiłkiem. Co za wspaniały bóg stworzył jagnięta! Istna rozkosz dla podniebienia.
Był to niestety jedyny pozytyw tego wieczoru. Narwany wampir nalegał, aby dosiedli koni, za którymi diablę szczerze nie przepadało. Bydlęta trzęsą i brzydko pachną, no i jeszcze Kain odczuwał dziwną niechęć do wszelkich środków lokomocji, wyłączywszy własne nogi rzecz jasna. Cóż jednak począć ? Klient nasz pan, on płaci i on wymaga. Musiał jakoś przecierpieć niewygodną podróż na myszatej klaczy.
Kłusowali teraz ubitym traktem, z każdą chwilą zagłębiając się w gęstniejący las. Każde drzewo, bez względu na rodzaj, miało tą samą białą korę i ciemnozielone liście. Co według Kaina, ładnie wyglądało w wiecznym półmroku Thery. Teraz jednak nie miał za bardzo sposobności podziwiania krajobrazu.
Victor obejrzał się za siebie. Diablę ze zbolałą miną podskakiwało łagodnie w siodle. W tej sytuacji w niczym nie przypominał bezwzględnego najemnika, cieszącego się opinią jednego z najlepszych w swym fachu.
Wampir zwolnił pozwalając Kainowi zrównać się ze sobą.
- Jesteś pewny, że potrafisz ich odnaleźć?
- Tak, jeśli oczywiście dojadę w jednym kawałku do mojego informatora. Co za przebrzydła bestia! Jak tylko dojedziemy, przerobię ją na smakowity obiad.
Victor o nic więcej nie pytał. Chciał tylko odnaleźć Kennę, nic więcej.
- Przed czy po przemianie?
- Słucham?
- Byłeś już wampirem, kiedy poznałeś swoją królową?
- Tak, jakieś kilka miesięcy po przeobrażeniu. To takie śmieszne, że wampir może kochać? - mruknął widząc rozbawienie malujące się na twarzy diablęcia.
-Nie, nie może – odrzekł posyłając wampirowi współczujący uśmiech. – To co ty nazywasz miłością jest jedynie mglistym echem, śmieszną pozostałością po ludzkim życiu, której trzymasz się rozpaczliwie. Niestety, głód krwi jest w tobie silniejszy i nieuchronnie nadejdzie dzień, w którym odrzucisz resztki pozorów, akceptując wszystkie popędy właściwe twej rasie. Nie wyobrażasz sobie ile to książek traktuje o życiu wewnętrznym wampirów!
Victor wbił wzrok w najemnika.
- Co ty możesz wiedzieć o moich uczuciach?
- Po twojej minie wnioskuję, że więcej niż ty sam. Powiedz mi, czy ty wspominasz czasem swoją prawdziwą rodzinę? Znam dobrze praktyki hrabiego Ralma. Wizytuje od czasu do czasu swe włości i wybiera co ładniejszych młodzieńców, aby przemienić ich w sobie podobnych. To jak? Pamiętasz tych dobrych ludzi, którzy dali ci życie, karmili i chronili przed koszmarami i troskami? A rodzeństwo, miałeś jakieś rodzeństwo ? Pewno i miałeś, ale teraz nie masz ochoty o nich myśleć. Wolisz wzdychać do swojej ukochanej, która najpewniej za jakiś czas w twoich oczach stanie się, zaledwie aromatycznym napitkiem w ładnym naczyniu.
-Ani słowa więcej! - warknął wampir, obnażając długie kły. – Jakie ty możesz mieć pojęcie o ludzkich uczuciach, bękarcie ?
Kain westchnął ostentacyjnie. Jaki on drażliwy, pomyślał.
-Proszę, twoje słowa bolą. To, że w mych żyłach płynie demoniczna krew jeszcze o niczym nie świadczy. W porównaniu do was, biedaków z zimnym sercem, ja mogę odczuwać te wszystkie górnolotne uczucia i bynajmniej wcale się przed tym nie wzbraniam ! Nie mam zamiaru być parszywym niegodziwcem, tylko dlatego , że inni tak mnie widzą. Prawdę mówiąc, to chętnie doświadczyłbym tego wspaniałego ponoć uczucia, lekkości w brzuchu i szaleńczego kołatania serca. Niestety, trudno mi skoncentrować uwagę na jednym obiekcie o kształtnych kształtach.
Victor schylił głowę walcząc z gniewem. Prawda w oczy kole, pomyślał Kain głaskając myszatą klacz po grzywie.
- Masz tylko pomóc mi ją uwolnić – mruknął wreszcie wampir. - Nic więcej.
- Oczywiście – przyznał Kain, stwierdzając, że nie ma już co krwiopijcy denerwować. – Lecz przed zlokalizowaniem watahy, chciałbym wpaść do pobliskiego Ranhel, gdzie rezyduje mój dobry znajomy. Jego pomoc byłaby w naszej sytuacji wielce pożądana.
- Czy nie potwierdziłeś, że sam jeden, zniszczyłeś wampirzy ród ? Po co na dodatkowa pomoc ?
Kain pogrzebał w jukach i wyjął klingę z bladego złota. Spojrzał na nią z rozrzewnieniem, po czym rzucił zaskoczonemu wampirowi.
- Oto tajemnica mojego sukcesu. Bez mocy zawartej w tym drobiazgu, moja historia skończyłaby się już dawno i to w niezbyt chwalebny sposób w dodatku.
Victor przyjrzał się misternym zdobieniom i owalnemu wgłębieniu, w którym niegdyś musiał spoczywać drogi kamień.
- Uprzedzając pytanie, to zawsze była jedynie klinga. Żadnego potężnego ostrza siejącego zniszczenia wśród nieumarłych, po prostu klinga.
- Czy to…
- Nie, już dawno opróżniłem to z resztek mocy. Zresztą, gdyby było inaczej, to moi szanowni, nieśmiertelni mocodawcy, w żadnym wypadku nie pozwoliliby mi tego zatrzymać. Teraz to cudeńko ma dla mnie jedynie wartość sentymentalną.
- No, tak – przyznał wampir, pochylając się w siodle, aby podać diablęciu klingę. – Tylko załatwmy to szybko.
- Oczywiście – przytaknął Kain z uśmiechem, który szybko zmienił się w grymas bólu, gdy myszata klacz nadepnęła na kamień.


Ranhel nie różniło się wiele od innych miasteczek Thery. Dwupiętrowe kamienice, były ciasno ubite w obrębie niskiego muru otaczającego mieścinę. Na czystych ulicach panował spokój, brak było gwaru właściwego takim osadom. Nieliczni sprzedawcy siedzieli cicho za swoimi straganami, przyglądając się przechodzącym mieszkańcom, którzy w pośpiechu załatwiali swoje sprawy. Niekiedy na widoku pojawiał się ghul, łypiący groźnie na wszystkich dookoła. To za sprawą tych trupojadów ulice były wolne od żebraczej zarazy.
Jedynie w karczmie i burdelu panował właściwy tym miejscom rozgardiasz. Do tego pierwszego przybytku wkraczali właśnie Victor i Kain. Wampir z coraz większym trudem maskował rosnące zdenerwowanie, każda zmarnowana chwila wydawała mu się oddalać go od uratowania Kenny.
Z kolei obolały po podróży na myszatej klaczy, Kain, mruczał tylko gniewnie. Niemniej wystarczyło, że przekroczył próg gospody, a od razu poczuł przypływ dobrej energii.
Trzy ghule czyniły straszny harmider, pożerając coś, co wyglądało na połowę krowy. W rogu siedziało kilku miejscowych, szeptali między sobą i rzucali przestraszone spojrzenia na męża rezydującego po przeciwnej stronie sali.
Kain uśmiechnął się na widok olbrzyma siedzącego na podłodze. W tej chwili zdawał się drzemać, z potężnymi plecami opartymi o ścianę i twarzą zasłanianą przez czarne jak smoła włosy. Niezwykłego wyglądu dodawała mu ponadto skóra barwy miedzi, błyszcząca się w świetle świec. Ubrany był w czarną kurtę, która nie zasłaniała masywnej piersi, miarowo wznoszącej się i opadającej. Obok niego leżał skryty w pochwie, miecz dwuręczny o imponującym rozmiarze.
- Co to monstrum? - wyksztusił zdumiony Victor.
- Barkan, o pięknym imieniu Katta. A teraz pójdźmy! Spróbujemy go przebudzić, co może okazać się wymagającym zadaniem.
Diablę ruszył w kierunku olbrzyma. Nawet ghule umilkły, wlepiając swoje ropiejące ślepia w Kaina.
Ten wyciągnął z pochwy na plecach długie srebrne ostrze. Mrugnął do wampira, który nie ruszał się z miejsca, po czym wziął zamach i łupnął w pierś giganta.
Ostrze odbiło się z brzękiem od ciemnej skóry. Wystraszone trupojady pisnęły i umknęły w stronę drzwi. Z podobnym przerażeniem w oczach, miejscowi rzucili się w kierunku szynkwasu, za którym kulił się już mamroczący błagalne modlitwy karczmarz.
Katta mruknął ochryple i uniósł głowę, ukazując twarz przywodzącą na myśl dzieło niezbyt wprawnego rzeźbiarza. Chuda i podłużna, o niezwykle ostrych rysach. Miał długi zakrzywiony nos, wysokie czoło i czarne, jak sama otchłań oczy, których spojrzenie wbiło się właśnie w Kaina.
- Jak leci? - zagaiło diablę, uśmiechając się wesoło
- Zaraz twoja głowa poleci - odburknął olbrzym, chrapliwym i niskim głosem.
- Szykuje się niezła łupanina, za porządną zapłatę - rzekł najemnik, wyciągając za pazuchy rubin Victora. - Stado wściekłych wilkołaków, jakieś dziesięć sztuk na łebka.
Katta patrzył przez chwilę na klejnot, po czym kiwnął głową.
- Niech będzie.
- Świetnie. - Ucieszony odpowiedzią Kain, przysunął sobie krzesło i siadł przy stojącym obok stole. - Tyle, że pracodawcy się spieszy, więc musielibyśmy się za to zabrać natychmiast.
Olbrzym wzruszył ramionami.
- Co tam i tak nie mam tu nic do roboty.
- Ach i taki zapał jest nam potrzebny, tylko… Victor siądź z nami, odpocznij trochę, mój przyjaciel się zgodził więc lada chwila ruszamy.
Blady mężczyzna ruszył niepewnie w ich stronę.
- Wampir - mruknął Katta.
- Taa, porwano mu dziewczynę.
- Po co mu kobieta, skoro nie może się z nią parzyć?
- Kobiety mają wiele zastosowań - rzekł Kain, spoglądając na Victora, który stanął przed miedzianoskórym i ukłonił się.
- Victor Ralm. Dziękuje, że zgodziłeś się nam pomóc, panie.
Diablę parsknęło. Pierwszy raz słyszał, żeby ktoś zwrócił się do tego wielkoluda per pan. Na Kattcie wydawało się nie robić to żadnego wrażenia.
- Nie zrozum mnie źle, człowieku. Ja tylko chcę się trochę zabawić, ta twoja samica mało mnie obchodzi.
Kain klepnął wampira w plecy
- Nie przejmuj się. Barkanie słyną ze swojego zamiłowania do różnych brzydkich rozrywek. Mój przyjaciel ma nam tylko pomóc wyrąbać drogę do twej królowej i niewątpliwie świetnie się z tego zadania wywiąże.
Victor siadł przy stole, zerkając wciąż niepewnie na groźnego olbrzyma. Nigdy dotąd nie spotkał się z czymś takim. Ze zdumieniem stwierdził, że w miejscu, w które uderzył miecz, nie widniała najmniejsza ranka, skóra była nietknięta.
- Hej, karczmarzu! Wyłaź! - wrzasnął Kain w stronę baru. - Mam ochotę na szklanicę mleka. Alkohol strasznie mi nie służy - wytłumaczył ze smutnym uśmiechem Victorowi .
Ujrzeli czerwone oblicze gospodarza wyłaniające się zza baru. Uspokoił się widząc, że nie zanosi się na żadną bijatykę. Chwilę potem do ich stołu podeszła wyraźnie zdenerwowana dziewczyna. Podała kufel pełen białego płynu, po czym odwróciła się na pięcie, byle jak najszybciej oddalić się od gości budzących strach w niewieścim serduszku.
- Zaczekaj, też się czegoś napiję - odezwał się Victor.
Dziewczę aż podskoczyło. Powoli odwróciło się do nich, jej twarz zastygła w wyrazie przerażenia. Niemniej znała swoje obowiązki. Cała się trzęsąc, uklęknęła przed wampirem, ten pochylił się i wbił kły w kremową szyję.
Dziewczyna westchnęła cicho, gdy krwiopijca zaczął chłeptać jej posokę. Miejscowi po cichu opuszczali kryjówkę za szynkwasem, pochyleni ruszyli w kierunku drzwi. Tylko karczmarz zdawał się czuć w tej sytuacji pewnie, jak gdyby nigdy nic szorował kufel. Niewątpliwie zdążył już przywyknąć do rytuału daniny. Wampiry często odwiedzały przybytki, gdzie obsługiwały młode dziewczyny, których krew uchodziła za bardzo smaczną.
Gdy dziewka wydawała się tracić przytomność, Victor oderwał się od niej. Szkarłat na jego brodzie makabrycznie kontrastował się z bladą cerą.
Kain przypatrywał się tej scenie z niesmakiem. Widok żerującego wampira budził w nim jakiś trudny do wytłumaczenia wstręt.
Zabębnił palcami o stół i uśmiechnął się krzywo do Victora.
- No no no, nie spodziewałem się takich spektakli po kimś z tak rozwiniętą sferą uczuciową.
- Wampiry muszą pić krew żeby żyć - odparł odprowadzając wzrokiem chwiejącą się dziewczynę.- A ja muszę mieć dużo sił żeby ocalić Kennę.
- Oczywiście, ale sądziłem, że właśnie ze względu na swoją gorącokrwistą królową przyjmujesz jakieś wyrzeczenia. Pewien wręcz byłem, że pożywiasz się posoką zwierząt, czy też może krasnoludów.
Victor wyjął białą chustę i zaczął wycierać twarz z krwi.
- Czemu miałbym tak czynić ? - rzekł, gdy oczyścił już blade lico. - To odwieczne prawo. My chronimy lud przed bestiami zamieszkującymi lasy, utrzymujemy porządek i przeciwdziałamy niesprawiedliwości, w zamian wymagając jedynie daniny krwi. Kenna to rozumie.
- No tak. Porządek -mruknął Kain . - Nie ma nic gorszego od porządku. Ja żyję z chaosu, on mnie karmi, odziewa i spełnia zachcianki. Gdybyście nagle wszyscy skoczyli sobie do gardeł, to ooo dopiero wyciągnąłbym z tego profity.
- Po kim odziedziczyłeś demoniczną krew? - zapytał Victor niespodziewanie.
Kain postukał palcem w rożek wyrastający z czoła.
- Hmm, powiedzmy, że bezpośrednio od ojca. Jestem najprawdziwszym pół-krwistym potworem. - Diablę uśmiechnęło się chytrze. - A skąd to pytanie, jeśli można wiedzieć? Bo jeśli chcesz skosztować mej aromatycznej krwi, to wiedz, że jest sprzedawana wyłącznie w butelkach, za sowitą zapłatę rzecz jasna. W moich żyłach nie płynie byle towar, jaśnie panie !
- Po prostu byłem ciekaw.
- Ciekawość to pierwszy krok ku rodzinnym stronom mojego ojca - powiedział Kain, po czym jednym łykiem osuszył kufel mleka.- Ech, lubię ten biały sikacz, wprawia mnie w dobry nastrój, więc może Podwieczorkowi, znaczy mojej klaczce, się upiecze. A ten co? Znowu śpi! - Diablę szturchnęło miedzianoskórego olbrzyma, który najzwyklej w świecie drzemał. – Nic to, jeśli pozwolisz to spróbuję ponownie go obudzić, a ty przyjacielu, możesz iść po konie. Wyruszamy!

Cytat:W końcu zamieszczam opowiadanie, które już parokrotnie zmieniało swoją postać. Było ratowanie świata, wojny z liszami, a ostatecznie skończyło się na zwyczajowej opowiastce o zakochanym wampirze.

GRRRRRRRRRR!

Cytat:Z[e] zakrwawionymi ustami wykrzywionymi w szyderczych uśmiechach

E niepotrzebne.


STYL
Dwa błędy wypisałem, więcej mi się nie chciało. Literówki, brakujące przecinki, zły zapis dialogów i wiele innych błędów. Pierwszy fragment jest zupełnie fatalny, w drugim troszkę lepiej. Nie zmienia to faktu, że piszesz niezbyt zdania niezbyt skomplikowane i chaotyczne.

FABUŁA
Chaotyczne są nie tylko zdania, ale w ogóle cały tekst. W pierwszym fragmencie w ogóle nie wiadomo, co się dzieje - czytelnik chce wiedzieć, kto jest kim, kto co robi - a nie co chwilę zaglądać na poprzednią stronę. Tobie się to nie udało. Beznadziejny fragment nr 1 i nieeco lepsza dwójka - ale efekt i tak jest słaby.

POSTACIE
Nie mam ochoty się powtarzać. Słabo.

Tekst jest zły. Słabo napisany i niezbyt oryginalny. Postacie są papierowe.

1,5/10