Via Appia - Forum

Pełna wersja: Roben
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Opowiadanie, które uczestniczyło w konkursie w mojej mieścinie Tongue. Jedynym limitem była liczba stron (6 stron, czcionka 12) i interlinia 1,5. Temat dowolny, byle nawiązywał do fantastki Smile.

Niebo przybrało jasnozielony kolor, pojawiło się kilka obłoków, a wiatr powiewał we włosy postaci siedzącej pod drzewem wiśni.
Roben był postacią niską, w pozycji stojącej ledwo dosięgał wzrostem rówieśnikom. Głowę pokrywały czarne, krótkie włosy, oczy szkliły się jasnoniebieską barwą, a buzia przez większość czasu przedstawiała poważną minę. Jego twarz zapomniała jak wygląda uśmiech. Nawet gdyby chciał wyrazić swoją radość, a nie było ostatnio ku temu powodów, mięśnie nie wiedziałyby jak to zrobić.
Był nieszczęśliwy, wszystko dookoła go przygnębiało. Jego dusza była rozdarta na dwie części, z jednej strony chciał znaleźć powód do życia, nadzieję na lepsze jutro, a z drugiej strony wszystko mu było obojętne. Rodzina, znajomości, życie codzienne – te pojęcia traktował jako przykry obowiązek, nie czerpał z nich żadnej radości. Chciał się od tego uwolnić, problem w tym, że nie wiedział jak.
Siedział tak bezczynnie, w nadziei, iż coś się wydarzy. Było mu obojętne, czy zdarzenie to zmieni jego życie, czy je odbierze.
Zerwał się silny wiatr, chmury na niebie przesuwały się coraz szybciej, temperatura otoczenia spadła. Wariacje pogodowe niespecjalnie przeszkadzały Robenowi. Zimno, ciepło, słonecznie, pochmurno – wszystko nieważne, byle być sam na sam z potokiem myśli.
Zmiana pogody nasilała się z minuty na minutę, sekundy na sekundę, aż sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Chmury wytwarzały wyładowania elektryczne, jedno za drugim, większość z nich uderzała koło wiśni, pod którą siedział Roben.
Zachowanie pogody nie było naturalne, a mimo to nie odczuwał żadnych emocji. Część jego duszy chciała, aby trafił w niego piorun i zakończył jego żywot.
Nastąpiło kolejne wyładowanie elektryczne, tym razem błysk był tak mocny, iż Robena oślepiło. Odruchowo przyłożył dłoń do twarzy i zasłonił oczy. Minęła chwila zanim częściowo odzyskał wzrok. „Jest za cicho” – pomyślał. Podniósł lekko głowę do góry i spojrzał w niebo, było kompletnie czyste, żadnej chmury, wiał lekki wiaterek.
- Czego szukasz? – zapytał delikatny głos dochodzący z oddali. Roben szybko spojrzał przed siebie. Kilka kroków dalej stała młoda kobieta. Miała czarne, długie włosy, smukłą twarz i zielone oczy. Na jej buzię opadała równo ścięta grzywka. Przeciętna dziewczyna, poza tym, iż była bosa i nosiła na sobie białą, powabną sukienkę.
- Czego szukasz? – zapytała ponownie.
- Jak masz na imię? – powiedział monotonnym głosem jak miał to w zwyczaju. Nie był duszą towarzystwa, unikał kontaktu z rówieśnikami, ale w tej dziewczynie było coś, co go zaciekawiło.
- Naprawdę cię to interesuje?
- Nie. Pytam z przyzwyczajenia. Inni tu nie zaglądają. Dlaczego tutaj jesteś?
- Ty tu jesteś, więc i ja tu jestemp – przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Roben nie umiał się odwzajemnić. Zignorował to i kontynuował:
- Znasz mnie? Ja na pewno ciebie nie znam.
- Wiem o tobie wszystko. Pochodzisz z generacji Kreatorów, prawda? – uśmiech cały czas widniał na jej twarzy.
- Nie uważam się za jednego z Nich. To tylko tytuł, nie mniej, nie więcejm – mówił szybko, ale wciąż monotonnie.
- Potrzebujemy twojej pomocy. Pójdziesz ze mną? – zrobiła kilka kroków naprzód, zatrzymała się przed nim i kucnęła. Roben mógł przyjrzeć się jej z bliska. Było w niej coś nienaturalnego, jakby nie była stąd, nie była jednym z jego rodzaju.
Milczał, nie odpowiedział na jej pytanie. Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę dłoń i rzekła:
- Chodź ze mną – mimo, iż nie podobała mu się myśl ruszania gdziekolwiek, jego ciało instynktownie samo zareagowało i uścisnął jej dłoń. W chwili, kiedy to zrobił nastąpiło kolejne wyładowanie elektryczne. Błysk znów był tak silny, iż musiał zamknąć oczy. Gdy je otworzył znajdował się już w zupełnie innym miejscu. Właściwie nie można tego było do końca nazwać „miejscem”, gdyż zewsząd otaczała go przestrzeń kosmiczna. Jedyną rzeczą, którą mógł dostrzec z daleka były gwiazdy, małe święcące punkciki. Nie było ich zbyt wiele. Wywnioskował, iż musiał znajdować się na obrzeżach wszechświata.
- Dlaczego tutaj jesteśmy?
- Przepraszam, potrzebuję chwili na regenerację sił. Skoki międzyplanetarne to nie moja specjalność – jej oddech był teraz ciężki i szybki. Widać było po niej, iż jest słaba, mimo to mocno trzymała jego dłoń.
Po chwili odpoczynku pojawiło się światło i przeskoczyli w następne miejsce.
Zobaczył coś, co przypominało kosmiczną kolonię, tyle, że nikogo w niej nie było, prócz małych, różnokolorowych światełek, dryfujących pomiędzy przezroczystymi korytarzami „kolonii”. Cała instalacja zwieszała się w kosmosie, wydając się nie mieć końca.
- Gdzie jesteśmy?
- Witaj w moim domu – odpowiedziała radośnie, lecz spokojnie.
- Jeżeli to jest twój dom, to gdzie są jego mieszkańcy?
- Wszędzie.
Spojrzał jeszcze raz na cały kompleks i przyjrzał się światełkom.
- Chyba już teraz rozumiesz, prawda?
- Dlaczego wyglądasz tak jak ja?
- Inaczej nie mogłabym się z tobą porozumieć. Różnimy się, ty i ja. Moja generacja jest zupełnie inna niż wy, Kreatorzy. Nasze ciała nie składają się z tych samych elementów, co wasze, nie możemy egzystować na jednym poziomie, dlatego musiałam przybrać ciało jednego z Was, choć nie było to łatwe. Aby mi to umożliwić musiało zginąć wiele istnień, poświęcając swoją energię. Nie musimy pożywiać się energią, aby kontynuować egzystencję jak musi to robić większość istnień we wszechświecie. Jesteśmy samowystarczalni. Płacimy jednak za to wysoką cenę i nie możemy sobie pozwalać na to, co Wy.
- Co masz przez to na myśli?
- Jesteśmy kompletni, nie potrzebujemy niczego, aby żyć, ale nie możemy sobie pozwolić na obronę Naszej generacji. Wy natomiast potrzebujecie pewnych elementów, aby móc egzystować, ale potraficie się bronić.
Roben wiedział o wielu istnieniach żyjących we wszechświecie, ale o Nich nigdy nie słyszał. Był zaciekawiony możliwością poznania nowej generacji, bardziej jednak chciał widzieć, w jakim celu dziewczyna go tutaj sprowadziła.
- Dlaczego tutaj jesteśmy?
- Wiesz dlaczego. Potrzebujemy twojej pomocy.
- Dlaczego ktoś, kto jest kompletny potrzebuje mojej pomocy?
- Umieramy. Ty jesteś jedynym, który może nas teraz wspomóc. Zagraża nam niebezpieczeństwo, obca generacja.
- Co może zagrażać takiej generacji, jak Wam?
- Jak już wspomniałam wcześniej, nie umiemy się bronić. Nawet gdybyśmy chcieli, nasza obecna forma nam na to nie pozwala. Jesteśmy pokojową generacją, nie znamy takich emocji jak gniew, nienawiść, zemsta. Mimo to, jesteśmy łatwym celem dla innych form życia.
- Co to za formy? – ciekawość rosła w nim z każdą chwilą. Chciał wiedzieć jak najwięcej.
- Techno Nomadzi. Nigdy o nich nie słyszałeś. Nie są jeszcze znani w twojej części wszechświata. To kreatury, które podróżują po wszechświecie żerując na słabszych generacjach, eksterminując je w celu pożywienia się, następnie niszczą ich domy. Jak już możesz sobie wyobrazić jesteśmy idealnym celem. Nasze ciała składają się z czystej energii i nie posiadamy własnego systemu obronnego. Wkrótce znowu się pojawią i położą kres naszej egzystencji.
- Byli już tu wcześniej?
- Nie tutaj. Kiedyś żyliśmy na pięknej planecie, podobnej do twojej, wiedliśmy spokojne życie, ale znikąd pojawili się Techno Nomadzi i wyeliminowali większość naszej generacji. Niektórym z nas udało się uciec w przestrzeń kosmiczną i kontynuujemy życie tutaj, pośrodku niczego. Niestety dowiedzieliśmy się, iż w naszą stronę znowu zmierzają najeźdźcy i pojawią się tutaj w niedługim czasie. Nie mamy dokąd uciec. Ty jesteś jedynym wyjściem. Możesz ich powstrzymać.
- Jak miałbym to zrobić?
- Jesteś Kreatorem.
- Czy sam ten fakt czyni mnie waszym ratunkiem?
- Tak.
Nic z tego nie rozumiał. A ona ciągle na niego patrzyła i się uśmiechała. Nie chciał być postrzegany jako Kreator. Inne generacje traktowały go z szacunkiem i bojaźnią. Ktokolwiek dowiedział się kim jest, zmieniał wobec niego postawę. Roben nie lubił czuć się wyższym ponad innych. Chciał być traktowany równo. Tym razem wiedział, że nie wywinie się z tej sytuacji tak łatwo.
- Co mam zrobić, żeby Wam pomóc?
- Sam powinieneś wiedzieć najlepiej.
- Ale nie wiem.
- Wiesz. Po prostu nie chcesz tego zaakceptować.
- Dlaczego właściwie mam wam pomagać?
- Bo chcesz tego.
- Jak możesz być tego taka pewna?
- Wezwałeś mnie. Chciałeś jakiejś zmiany w swoim życiu. Miałeś dosyć życia takiego, jakim jest. Ja po prostu dałam ci możliwość dokonania czegoś nowego.
- Przed chwilą powiedziałaś, że jestem waszym jedynym ratunkiem, teraz mówisz, że wezwałem cię tylko po to, aby coś zmienić w swoim życiu.
- Dopełniamy się. Ja potrzebuję czegoś od ciebie, ty potrzebowałeś czegoś ode mnie -
rozmowa staczała w coraz dziwniejszym kierunku. Roben nie miał ochoty dalej tego kontynuować. Zgodził się pomóc, choć dalej nie wiedział jak tego dokona.
Jego ciało dryfowało w przestrzeni kosmicznej, miał zamknięte oczy i czekał. Oczekiwał na przybycie najeźdźców. Czas postrzegany przez dziewczynę, a przez Robena był zupełnie inaczej. To co dla niej miało wydarzyć się lada moment dla Robena było wiecznością. Jednak nie przeszkadzało mu to. Miał okazję, aby przemyśleć różne rzeczy, między innymi zastanawiał się jak odeprze atak wrogich istot.
Minęło sporo czasu, Roben wybudził się ze swojego potoku myśli, dało się odczuć obecność wrogich istot, byli niedaleko.
- Zostawię Cię teraz. Wiem, że dasz sobie radę – pogładziła dłonią jego twarz i odleciała w stronę światełek. Roben natomiast podleciał do zbliżających się istot. Chciał przeszkodzić im w dotarciu do celu. Oczom ukazała mu się gromada dziwnym istot, małych i ogromnych. Najmniejsze istoty były od niego trochę większe, wyglądały jak skrzyżowanie maszyn z gadami. Wężowate ciała pokryte stalową powłoką, odstraszające twarze, które sprawiały wrażenie, iż nie mogą nawet drgnąć. Najgorsze były oczy. Było w nich tyle zła, iż Robena przeszedł lekki dreszcz. Nie okazywał mimo to żadnych emocji. Istoty zatrzymały się w jednym momencie. Największa z nich, istota tak wielka, iż mogłaby pomieścić w sobie kilka średnich słońc i kilkaset planet, przemówiła do Robena:
- Chcesz umrzeć? – głos istoty dochodził zewsząd. Był oschły i monotonny, ale nie taki jak Robena, bardziej złowieszczy, obojętny. Roben nie mógł dostrzec skąd dochodzi ten głos, jego źródło znajdowało się za daleko. Zachował spokój, nie odpowiedział.
- Twoja odpowiedź i tak nie ma dla mnie znaczenia. Umrzesz czy tego chcesz, czy nie – kontynuowała potężna postać.
- Te stworzenia niczym wam nie zawiniły. Poszukajcie energii w innym miejscu, wszechświat jest jej pełen.
- Kim jesteś, żeby mówić mi co mam robić? Jestem Techno Nomad. Nie słucham się nikogo. Ja jestem końcem. Zmierzam dokąd chcę i pożeram każdą energię, która stanie na mojej drodze.
- Tym razem będziesz zmuszony zrobić wyjątek i odejść.
- Ja nie słucham się nikogo.
- Będziesz musiał posłuchać się mnie. Jestem Kreatorem i nakazuję ci odejść – Roben podniósł głos. Zmarszczył twarz, tak, aby wyglądała groźniej.
- Kreator? To stara generacja, która nie ma władzy. Jesteście galaktycznymi śmieciami. Techno Nomad zakończy cały chaos we wszechświecie. Będę jedynym, który egzystuje. Nie będzie żadnych przeszkód.
- A co z twoją generacją? Ich też wyeliminujesz?
- Jesteś zbyt małą kreaturą, aby to pojąć. My jesteśmy jednym. Każdy z nas osobna i wszyscy razem tworzymy jedną świadomość – Techno Nomad. Nie ma miejsca we wszechświecie dla innych. Ja chcę absolutnej władzy. Chcę być jedynym, który egzystuje.
- Dlaczego?
- To jedyny sposób, aby stać się doskonałą istotą. To jedyna droga do perfekcji.
- To o czym mówisz, nie ma już żadnego znaczenia. Nie ma perfekcji, na końcu zawsze czeka śmierć. I to cię właśnie spotka.
Roben wiedział już co ma zrobić. Tak naprawdę wiedział od początku, nie chciał się do tego przyznać. Dziewczyna miała rację.
Przeniósł się w mgnieniu oka jak najbliżej istoty, wyciągnął przed siebie dłoń i dotknął jej. Rozbłysło światło. Siła rozbłysku była tak ogromna, iż z perspektywy pobliskich galaktyk można było go wziąć za wybuch supernowej. Po chwili fenomen ten się zakończył, Roben dryfował w przestrzeni kosmicznej, a po Techno Nomadach nie pozostał ślad.
Podleciał do kolonii świateł w poszukiwaniu dziewczyny, ale nie mógł jej nigdzie znaleźć. Rozglądnął się po całej przestrzeni, próbował wyczuć jej energię, ale nic z tego. Ślad po niej zniknął równie dobrze jak po wrogich istotach. „Umarła” – pomyślał. Nie rozumiał dlaczego, ale w głębi duszy czuł, że tak się stało. Zrobiło mu się jej żal, ale nie na tyle, aby za nią rozpaczać. Wspomnienie o niej upchnął w najgłębszy zakamarek umysłu, tak, aby zapomnieć. Została jeszcze jedna rzecz, którą musiał zrobić.
Dryfował lata świetlne przez wszechświat, aż w końcu dotarł w idealne miejsce. Miejsce tak odległe, wydające się czarną dziurą w kosmosie. Wiedział, że tu będzie idealnie. Był Kreatorem, istotą, która potrafi tworzyć za pomocą kombinacji myśli i energii. Także zrobił to, co umiał najlepiej. Stworzył małą, spiralną galaktykę, a w niej jedno duże słońce i dziesięć różnych planet. Jedną z nich, trzecią w kolejności od słońca, stworzył na wzór planety, z której pochodził, a na niej nową generację. Stworzył Człowieka, istotę o ograniczonej możliwości manipulowania energią, za to o dużej wrażliwości fizycznej. Sama istota nie mogła jednak żyć sama z siebie. Potrzebowała energii, która by ją napędzała. Roben był potężny, ale nie potrafił uśmiercić całej gromady Techno Nomadów. Jedynym, co mógł zrobić, to wchłonąć ich w siebie. Nie mógł ich jednak trzymać wiecznie. Dlatego też każdego z osobna tchnął w postać Człowieka. Takim sposobem Człowiek mógł powstać i zacząć życie pełne cierpienia, nieszczęścia, brudu i niedostatku. Za każdym razem, kiedy jeden z nich umierał, jego dusza zyskiwała doświadczenie, które kiedyś pozwoli jej stać się idealną i być może przemieni się w istotę świetlną, tą samą, którą była dziewczyna. Dusza odradzała się ponownie, potem znowu umierała i tak w kółko, dopóki nie osiągnie perfekcji.
„Czego szukasz?” – Przypomniał sobie słowa dziewczyny. Czy była to perfekcja? Na pewno nie. Zrozumiał, że szukał spokoju, ciszy. Wartość ta dla niego była wszystkim. Niestety musiał czuwać nad istotą zwaną Człowiekiem, która pewnego dnia znowu będzie mogła dryfować przez wszechświat, tym razem jako pokojowa istota, nie jako Techno Nomad. Roben jest pośród nich, cały czas obserwując, czekając, aż nadejdzie Ten dzień.
Całkiem ciekawa "bibliologia".Shy
Koncepcja, że jesteśmy produktem ubocznym próby ratowania wyższej cywilizacji przez Boga (Kreatora) chyba nawet mi się podoba.Sleepy
Tak zupełnie na marginesie widząc co wyprawiamy z tym światem to jeszcze długo potrwa zanim nasza dusza przestanie być Technonomadem i przemieni się w Świetlną Istotę.Big Grin
no cóż. Pomysł całkiem dobry, nieźle rozwinięty. Spodobał mi się. przeczytałem z przyjemnością. Sądząc po sposobie pisania jesteś autorem bardzo młodym. Moim zdaniem język opowiadania jest cokolwiek naiwny.. choćby początkowy fragment.

"Roben był postacią niską, w pozycji stojącej ledwo dosięgał wzrostem rówieśnikom. Głowę pokrywały czarne, krótkie włosy, oczy szkliły się jasnoniebieską barwą, a buzia przez większość czasu przedstawiała poważną minę."
może warto byto napisać tak..
By niski. Jego włosy lśniły czernią bezgwiezdnej nocy, a w oczach zastygł błękit bezchmurnego nieba. Jego twarzy nigdy nie rozjaśniał najlżejszy nawet uśmiech. Na imię miał Roben.

na przykład słowo "buzia" właściwie tylko stosuje się do małych dzieci..

'Ja nie słucham się nikogo.' - Ja nie słucham nikogo - się nadaje wypowiedzi kontekst rozkapryszonego dzieciaka
Jest takich kwiatków trochę, warto by to było poprawić, ale ogólnie jest nieżle.
pozdrawia Gorzki