05-08-2011, 21:54
Już biorę się do komentowania. Wstawię tylko taki krótki fragment prologu mojego opowiadania
Prolog
Kopyta ślizgały się na mokrym bruku, ale wierzchowiec z każdą chwilą nabierał prędkości. Potężne mięśnie nóg pracowały rytmicznie od ud, aż po pęciny. Krople deszczu kołysały się na śnieżnobiałej sierści, lśniąc jak perły. Podmuchy wiatru mierzwiły długą grzywę, opadającą na potężną szyję i grzbiet lekko zakręconymi przy końcach pasmami. Fasady domów pojawiały się i znikały, dopóki pęd nie sprawił, że wszystko dookoła zatarło się i stało jedną, ciągłą smugą. Pochylony nisko jeździec cudem unikał ciosów, zadawanych przez świszczące nad jego głową szyldy. Często tylko milimetry dzieliły go od potężnego uderzenia, grożącego upadkiem. Śmierć sunęła tuż za nim, można ją było niemal dotknąć, ujrzeć wyłaniającego się z bocznej uliczki kościanego rumaka i zakapturzoną postać z błyszczącą złowieszczo kosą. Wisiała w powietrzu, dławiła przy każdym oddechu.
Kobieta, rozpaczliwie ściskając zwierzę z całych sił zarówno nogami jak i rękami, starała się utrzymać na grzbiecie. Jechała na oklep. Nie zdążyła założyć siodła - pościg ją zaskoczył. Biała suknia sięgająca niemal kostek, była podarta i ubłocona. Strzępy materiału powiewały na wietrze niczym chorągwie. Bose stopy wtulały się w wilgotne boki konia - buty dawno już spadły z głuchym stukotem, ginącym w takcie wybijanym przez kopyta. Czarny kapelusz łopotał dziko, jednak uparcie trzymał się głowy. Krzyki z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne. Potęgowały strach przetaczający się przez duszę złotowłosej uciekinierki. Odbijały się echem w jej głowie, jeszcze mocniejsze i okrutniejsze. Ściany ostatnich domów zniknęły za plecami. Potężny podmuch uderzył w siwego wierzchowca, który niebezpiecznie przechylił się na bok. Długie, smukłe palce nadal ściskały sierść - nie rozluźniały uścisku, choć jeździec był na skraju wyczerpania. Most stanowił ostatnią przeszkodę na drodze do wolności. Szeroka, rwąca rzeka wyła i ryczała, tocząc się między kamiennymi podporami. Jak monstrum z rozdziawioną paszczą oczekiwała ofiary. Jeden, nieostrożny ruch równał się w tej chwili pewnej śmierci. Rumak zwolnił, zastępując galop kłusem. Drżał z zimna i strachu. Odmierzał uważnie każdy kolejny krok, nie zważając na kobietę, coraz mocniej wbijającą stopy w jego boki.
Burza złocistym jęzorem błyskawic lizała ciemnofioletowe niebo, ale była jeszcze daleko. Grzmoty odzywały się cichym mrukiem. Trakt prowadzący do lasu był na wyciągnięcie ręki. Lada chwila nierówny bruk miał ustąpić miejsca ubitej ziemi... Pościg zbliżał się bardzo szybko. Wszystkie wołania stały się wyraźne, można było dostrzec buchającą z nozdrzy parę i metaliczny połysk kling. Uciekinierka raz jeszcze spróbowała zmusić konia do szybszego biegu, ale odmawiał współpracy. Zatrzymał się w połowie drogi i z przerażeniem w oczach wpatrywał się w wodę. Dał się słyszeć cichy szelest cięciw i strzały przeszyły ciężkie powietrze. Cztery kare ogiery z łoskotem wpadły na most, niosąc na grzbietach uzbrojonych jeźdźców. Z furią parskały i kręciły łbami. Nie zbliżały się bardziej. Zbyt duże ryzyko. Błysnęło, a chwilę później grzmot ryknął groźnie. Łucznicy nieustępliwie sięgali do kołczanów. Biały wierzchowiec ruszył, usłyszawszy krzyki. Czuł zbliżające się zagrożenie, ale nadal tylko kłusował, chwiejąc się rozpaczliwie. Jeszcze jeden świst utonął w ryku kotłującej się topieli. Grot wbił się w udo zwierzęcia, które natychmiast stanęło dęba. Strużka krwi wyraźnie odznaczyła się na siwej sierści... Kobieta poczuła, że jej palce tracą kontakt najpierw z szyją, a później z pojedynczymi włosami rumaka. Zawisła w powietrzu, szukając oparcia dla nóg. Przez ułamek sekundy mogła zobaczyć swoje odbicie w wodzie. Nie ujrzała stalowoniebieskich oczu, z których biła zimna obojętność. Jej twarz wykrzywiona nienaturalnie wysiłkiem i strachem była wręcz obca. Świat wirował bezlitośnie. Wszystko zlało się w jeden obraz namalowany farbą okrutnego cierpienia. Krzyk rozrywał od środka, nie mogąc znaleźć ujścia...
Leżała na kamieniach, twardych i zimnych, tuż obok kraju mostu. Czuła, że rękaw nasiąkł od ciepłej krwi. Bark i całe przedramię wręcz paliły od wściekłego bólu. Przez ułamek sekundy chciała stoczyć się w otchłań, utonąć, oddać swe życie, byleby poczuć ulgę. Wygrała bitwę, którą toczyła sama ze sobą i nie poddała się śmierci. Widziała ludzi zbliżających się do niej, słyszała rozmowy. Powieki z każdą chwilą stawały się cięższe. Ktoś pochylił się nad nią - sprawdzał czy była martwa. Starała się wstrzymać oddech tak długo, jak potrafiła; nic to jednak nie dało, bo zdradzało ją bicie serca.
- Czy panna Edea? - zapytał potężnie zbudowany mężczyzna, opierając się na długim, dwuręcznym mieczu.
Odpowiedziała mu głucha cisza, przerywana wyciem wiatru.
Pytałem... Czy panna Edea? - kopnął leżącą kobietę, która syknęła z bólu, nogą obutą w czarną oficerkę z wysoką cholewą.
- T..tak - opdarła, z trudem biorąc oddech.
Dostrzegła swoją ostatnią deskę ratunku - puginał kołyszący się przy skórzanym pasie jednego z wartowników był bardzo blisko. Wystarczyło go chwycić. Jeden krótki moment mógł zdecydować o jej życiu. Szansa na ucieczkę, tak bliska i jednocześnie tak daleka. Było prawie pewne, że gdy jeden z mężczyzn padnie, pozostali rzucą się na kobietę z bronią w ręku. Ale dopóki istniaje choćby najmniejsza drobina nadziei, trzeba próbować...
Czuła drobne, niepewne drgania wolności, przebijające się przez zasieki niewoli, nie mogąc jednocześnie odgonić ponurych obrazów sprzed oczu. Widziała kamienny nagrobek i ponury spokój bijący od epitafium. Słyszała zbliżający się kondukt żałobny... Wszystko działo się tuż obok, próbując odciągnąc ją od rzeczywistości. Niebo rozpaczało nad jej niedolą, roniąc łzy strumieniami. Chmury wisiały niemal tylko nad mostem. Kotłowały się, burzyły i zderzały z żółtawym blaskiem. Huczało, ryczało i dudniło. W powietrzu czuć było zapach spalenizny, a w oddali paszcza pożaru otwierała się coraz szerzej, zajmując kolejne domy.
Kilka promieni słońca przedarło się przez gęstą zasłonę i padło na twarz Edei, siną od bólu. Czy to był znak na który czekała? Podniosła się na tyle szybko, by nikt nie zdążył zareagować. Chwyciła rękojeść puginału, ostrze błysnęło, przeszyło powietrze i wbiło się w pierś mężczyzny. Z dziwną łatwością przeszło przez cienką lnianą koszulę i brunatną skórę. Wartownik również nie był przygotowany do pościgu, nie miał na sobie nawet kolczugi. Runął do tyłu, a dwuręczny miecz, który ściskał w dłoni z łoskotem wylądował na bruku.
“Teraz!” - ryknął jakiś głos w głowie kobiety.
Zerwała się do biegu, nie zważając na ból wypełniający każdy, nwet najmniejszy fragment jej ciała. Z początku miała przewagę, którą dało jej zaskoczenie. Nikt, poza nią samą, nie wiedział co się stało. Minęło dłuższa chwila nim tętent końskich kopyt wypełnił uszy zebranych. Ogiery z wściekłością przebierały nogami, dysząc ciężko. Deszcz padał coraz mocniej, a między pojednczymi kamieniami zaczynały tworzyć się rozległe kałuże. Wicher dął jeszcze mocniej napierając cały czas z lewej strony. Edea biegła, potykając się o własną skunię. Ostre krawędzie raniły bose , ociekające krwią stopy. Nie miała szans. Widziała spojrzenia pełne furii skierowane wprost na nią. Paskudne pyski wykrzywione złością i dym unoszący się z chrap przywodziły na myśl szarżującego smoka. Nagle potężne drganie objęło we władanie cały most. Pościg trwał. Jeden z karych ogierów, pod wpływem wstrząsu ostro zakręcił i stracił grunt pod kopytami. Przeszywający wrzask mężczyzny ciągniętego w dół przez potężne ciało wierzchowca, wypełnił ciszę przed kolejnym grzmotem. Wydawało się, że głuchy śmiech zabrzmiał gdy woda pochłonęła ofiary. Błysnęło raz jeszcze. Białe, oślepiające światło zawisło na chwilę wśród kropli deszczu...
Kobieta upadła. Nie miała już siły. Nadzieja umarła. Pogodziła się z losem. Oddychała bardzo ciężko, dławiąc się. Płakała. Nic nie mówiła, ale odgłos łez kapiących na ziemię zdawał się układać w ostatnie błaganie o pomoc. Zobaczyła czerń kopyt opadających tuż obok, niczym niemy wyrok śmierci.
Prolog
Kopyta ślizgały się na mokrym bruku, ale wierzchowiec z każdą chwilą nabierał prędkości. Potężne mięśnie nóg pracowały rytmicznie od ud, aż po pęciny. Krople deszczu kołysały się na śnieżnobiałej sierści, lśniąc jak perły. Podmuchy wiatru mierzwiły długą grzywę, opadającą na potężną szyję i grzbiet lekko zakręconymi przy końcach pasmami. Fasady domów pojawiały się i znikały, dopóki pęd nie sprawił, że wszystko dookoła zatarło się i stało jedną, ciągłą smugą. Pochylony nisko jeździec cudem unikał ciosów, zadawanych przez świszczące nad jego głową szyldy. Często tylko milimetry dzieliły go od potężnego uderzenia, grożącego upadkiem. Śmierć sunęła tuż za nim, można ją było niemal dotknąć, ujrzeć wyłaniającego się z bocznej uliczki kościanego rumaka i zakapturzoną postać z błyszczącą złowieszczo kosą. Wisiała w powietrzu, dławiła przy każdym oddechu.
Kobieta, rozpaczliwie ściskając zwierzę z całych sił zarówno nogami jak i rękami, starała się utrzymać na grzbiecie. Jechała na oklep. Nie zdążyła założyć siodła - pościg ją zaskoczył. Biała suknia sięgająca niemal kostek, była podarta i ubłocona. Strzępy materiału powiewały na wietrze niczym chorągwie. Bose stopy wtulały się w wilgotne boki konia - buty dawno już spadły z głuchym stukotem, ginącym w takcie wybijanym przez kopyta. Czarny kapelusz łopotał dziko, jednak uparcie trzymał się głowy. Krzyki z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne. Potęgowały strach przetaczający się przez duszę złotowłosej uciekinierki. Odbijały się echem w jej głowie, jeszcze mocniejsze i okrutniejsze. Ściany ostatnich domów zniknęły za plecami. Potężny podmuch uderzył w siwego wierzchowca, który niebezpiecznie przechylił się na bok. Długie, smukłe palce nadal ściskały sierść - nie rozluźniały uścisku, choć jeździec był na skraju wyczerpania. Most stanowił ostatnią przeszkodę na drodze do wolności. Szeroka, rwąca rzeka wyła i ryczała, tocząc się między kamiennymi podporami. Jak monstrum z rozdziawioną paszczą oczekiwała ofiary. Jeden, nieostrożny ruch równał się w tej chwili pewnej śmierci. Rumak zwolnił, zastępując galop kłusem. Drżał z zimna i strachu. Odmierzał uważnie każdy kolejny krok, nie zważając na kobietę, coraz mocniej wbijającą stopy w jego boki.
Burza złocistym jęzorem błyskawic lizała ciemnofioletowe niebo, ale była jeszcze daleko. Grzmoty odzywały się cichym mrukiem. Trakt prowadzący do lasu był na wyciągnięcie ręki. Lada chwila nierówny bruk miał ustąpić miejsca ubitej ziemi... Pościg zbliżał się bardzo szybko. Wszystkie wołania stały się wyraźne, można było dostrzec buchającą z nozdrzy parę i metaliczny połysk kling. Uciekinierka raz jeszcze spróbowała zmusić konia do szybszego biegu, ale odmawiał współpracy. Zatrzymał się w połowie drogi i z przerażeniem w oczach wpatrywał się w wodę. Dał się słyszeć cichy szelest cięciw i strzały przeszyły ciężkie powietrze. Cztery kare ogiery z łoskotem wpadły na most, niosąc na grzbietach uzbrojonych jeźdźców. Z furią parskały i kręciły łbami. Nie zbliżały się bardziej. Zbyt duże ryzyko. Błysnęło, a chwilę później grzmot ryknął groźnie. Łucznicy nieustępliwie sięgali do kołczanów. Biały wierzchowiec ruszył, usłyszawszy krzyki. Czuł zbliżające się zagrożenie, ale nadal tylko kłusował, chwiejąc się rozpaczliwie. Jeszcze jeden świst utonął w ryku kotłującej się topieli. Grot wbił się w udo zwierzęcia, które natychmiast stanęło dęba. Strużka krwi wyraźnie odznaczyła się na siwej sierści... Kobieta poczuła, że jej palce tracą kontakt najpierw z szyją, a później z pojedynczymi włosami rumaka. Zawisła w powietrzu, szukając oparcia dla nóg. Przez ułamek sekundy mogła zobaczyć swoje odbicie w wodzie. Nie ujrzała stalowoniebieskich oczu, z których biła zimna obojętność. Jej twarz wykrzywiona nienaturalnie wysiłkiem i strachem była wręcz obca. Świat wirował bezlitośnie. Wszystko zlało się w jeden obraz namalowany farbą okrutnego cierpienia. Krzyk rozrywał od środka, nie mogąc znaleźć ujścia...
Leżała na kamieniach, twardych i zimnych, tuż obok kraju mostu. Czuła, że rękaw nasiąkł od ciepłej krwi. Bark i całe przedramię wręcz paliły od wściekłego bólu. Przez ułamek sekundy chciała stoczyć się w otchłań, utonąć, oddać swe życie, byleby poczuć ulgę. Wygrała bitwę, którą toczyła sama ze sobą i nie poddała się śmierci. Widziała ludzi zbliżających się do niej, słyszała rozmowy. Powieki z każdą chwilą stawały się cięższe. Ktoś pochylił się nad nią - sprawdzał czy była martwa. Starała się wstrzymać oddech tak długo, jak potrafiła; nic to jednak nie dało, bo zdradzało ją bicie serca.
- Czy panna Edea? - zapytał potężnie zbudowany mężczyzna, opierając się na długim, dwuręcznym mieczu.
Odpowiedziała mu głucha cisza, przerywana wyciem wiatru.
Pytałem... Czy panna Edea? - kopnął leżącą kobietę, która syknęła z bólu, nogą obutą w czarną oficerkę z wysoką cholewą.
- T..tak - opdarła, z trudem biorąc oddech.
Dostrzegła swoją ostatnią deskę ratunku - puginał kołyszący się przy skórzanym pasie jednego z wartowników był bardzo blisko. Wystarczyło go chwycić. Jeden krótki moment mógł zdecydować o jej życiu. Szansa na ucieczkę, tak bliska i jednocześnie tak daleka. Było prawie pewne, że gdy jeden z mężczyzn padnie, pozostali rzucą się na kobietę z bronią w ręku. Ale dopóki istniaje choćby najmniejsza drobina nadziei, trzeba próbować...
Czuła drobne, niepewne drgania wolności, przebijające się przez zasieki niewoli, nie mogąc jednocześnie odgonić ponurych obrazów sprzed oczu. Widziała kamienny nagrobek i ponury spokój bijący od epitafium. Słyszała zbliżający się kondukt żałobny... Wszystko działo się tuż obok, próbując odciągnąc ją od rzeczywistości. Niebo rozpaczało nad jej niedolą, roniąc łzy strumieniami. Chmury wisiały niemal tylko nad mostem. Kotłowały się, burzyły i zderzały z żółtawym blaskiem. Huczało, ryczało i dudniło. W powietrzu czuć było zapach spalenizny, a w oddali paszcza pożaru otwierała się coraz szerzej, zajmując kolejne domy.
Kilka promieni słońca przedarło się przez gęstą zasłonę i padło na twarz Edei, siną od bólu. Czy to był znak na który czekała? Podniosła się na tyle szybko, by nikt nie zdążył zareagować. Chwyciła rękojeść puginału, ostrze błysnęło, przeszyło powietrze i wbiło się w pierś mężczyzny. Z dziwną łatwością przeszło przez cienką lnianą koszulę i brunatną skórę. Wartownik również nie był przygotowany do pościgu, nie miał na sobie nawet kolczugi. Runął do tyłu, a dwuręczny miecz, który ściskał w dłoni z łoskotem wylądował na bruku.
“Teraz!” - ryknął jakiś głos w głowie kobiety.
Zerwała się do biegu, nie zważając na ból wypełniający każdy, nwet najmniejszy fragment jej ciała. Z początku miała przewagę, którą dało jej zaskoczenie. Nikt, poza nią samą, nie wiedział co się stało. Minęło dłuższa chwila nim tętent końskich kopyt wypełnił uszy zebranych. Ogiery z wściekłością przebierały nogami, dysząc ciężko. Deszcz padał coraz mocniej, a między pojednczymi kamieniami zaczynały tworzyć się rozległe kałuże. Wicher dął jeszcze mocniej napierając cały czas z lewej strony. Edea biegła, potykając się o własną skunię. Ostre krawędzie raniły bose , ociekające krwią stopy. Nie miała szans. Widziała spojrzenia pełne furii skierowane wprost na nią. Paskudne pyski wykrzywione złością i dym unoszący się z chrap przywodziły na myśl szarżującego smoka. Nagle potężne drganie objęło we władanie cały most. Pościg trwał. Jeden z karych ogierów, pod wpływem wstrząsu ostro zakręcił i stracił grunt pod kopytami. Przeszywający wrzask mężczyzny ciągniętego w dół przez potężne ciało wierzchowca, wypełnił ciszę przed kolejnym grzmotem. Wydawało się, że głuchy śmiech zabrzmiał gdy woda pochłonęła ofiary. Błysnęło raz jeszcze. Białe, oślepiające światło zawisło na chwilę wśród kropli deszczu...
Kobieta upadła. Nie miała już siły. Nadzieja umarła. Pogodziła się z losem. Oddychała bardzo ciężko, dławiąc się. Płakała. Nic nie mówiła, ale odgłos łez kapiących na ziemię zdawał się układać w ostatnie błaganie o pomoc. Zobaczyła czerń kopyt opadających tuż obok, niczym niemy wyrok śmierci.