18-11-2009, 19:20
To taki poczatek mojego pierwszego opowiadania. Chcę sprawdzić czy opłaca mi się dalej kontynuować opko, czy jakoś się nieźle zapowiada. Mam też jeszcze nastepny kawalek, ale to później. Najpierw proszę to ocenić jak pisałem
Wicher dął od morza, łopotał żaglami, mżawka boleśnie, niby drobniutki grad, cięła w twarz. Woda w Kanale była ołowiana, zmarszczona wiatrem.
-Tędy panowie, pozwólcie. Łódź już czeka.
Gerlin westchnął ciężko. Miał już serdecznie dosyć podróży morskiej tu i tam. Uradowało go te kilka chwil, gdy czuł pod nogami twardy i stabilny kamień nabrzeża, szlag go trafiał na myśl o konieczności wkroczenia znowu na chybotliwy pokład. Ale co było robić - Las Elvil, stolica Tralsvii, różniła się w sposób zasadniczy od innych stolic świata. W porcie Las Elvil przybywający morzem podróżni wysiadali ze statków na kamienne keje tylko po to, by szybko przesiąść się na inną jednostkę pływającą - smukłą, wielowiosłową łódź z ogromnymi żaglami. Las Elvil musicie wiedzieć, było miastem morskim.
Wsiadł do łodzi, przywitawszy się z Magnavskim ambasadorem, oczekującym na niego na łajbie. Odbito od kei, wiosła równo uderzyły o wodę, łódź ruszyła na pełne morze. Dyplomata milczał.
-No więc dokąd tym razem wyruszamy?- zapytał, zaczynając rozmowę.
-Do Las Elvil jeżeli mnie pamięć nie myli.
-A cóż znowu po co? Znowu musimy im wpieprzać się w ich głupią wojnę domową?
-Cóż nie tylko domową - rzekł ambasador - Jak wiesz Tralsvia zadarła z Yyrden i to dosyć mocno wysyłając tam swoje zbrojne oddziały, do pobliskiej sprawiającą małe kłopoty wioski. Choć o dziwo pokłócili się tylko o jakiś mały skrawek ziemi oraz o trochę pieniędzy które Yyrden była winna Tralsvii, to i tak o blachostkę, zaszlachtowali tam wszystkich, począwszy od spaślakowatych chłopów po kobiety i małe niewinne dzieci.
-He, nienadaremno zwą go Dibałem.-zaśmiał się agent.
-Nie ma co tutaj się śmiać. My przybywamy tam po to by w razie potrzeby, gdyby zaatakowali nasze państwo, mieć choć pakt o nieagresji.
-Ciekawe. Dziwne że mnie przedtem o tym nie poinformowano.-udał.- a przecież jeżeli mam wyruszyć na kolejną ciężką podróż powinienem być powiadomiony o takim przejściu sprawy.
-Widzisz jak to w życiu bywa. Byle plebsowi nie mówi się wszystko.
Tajniak spojrzał mu prosto w oczy. Widział jak płoną w gniewie i czerwona twarz. Gerlin nie lubi gdy tak się do niego zwraca, nie lubi mieć wypominaną rodzinę, sąd pochodził. W tym tez moencie łódź gwałtownie ruszała się na wszystkie boki. Złość znikła z jego twarzy. Zbladła i to strasznie. Nagle nad nimi zawisły ciemne chmury.
-O cholera! - krzyknął jeden z marynarzy - Sztorm!
-Ja pier…
Wicher dął od morza, łopotał żaglami, mżawka boleśnie, niby drobniutki grad, cięła w twarz. Woda w Kanale była ołowiana, zmarszczona wiatrem.
-Tędy panowie, pozwólcie. Łódź już czeka.
Gerlin westchnął ciężko. Miał już serdecznie dosyć podróży morskiej tu i tam. Uradowało go te kilka chwil, gdy czuł pod nogami twardy i stabilny kamień nabrzeża, szlag go trafiał na myśl o konieczności wkroczenia znowu na chybotliwy pokład. Ale co było robić - Las Elvil, stolica Tralsvii, różniła się w sposób zasadniczy od innych stolic świata. W porcie Las Elvil przybywający morzem podróżni wysiadali ze statków na kamienne keje tylko po to, by szybko przesiąść się na inną jednostkę pływającą - smukłą, wielowiosłową łódź z ogromnymi żaglami. Las Elvil musicie wiedzieć, było miastem morskim.
Wsiadł do łodzi, przywitawszy się z Magnavskim ambasadorem, oczekującym na niego na łajbie. Odbito od kei, wiosła równo uderzyły o wodę, łódź ruszyła na pełne morze. Dyplomata milczał.
-No więc dokąd tym razem wyruszamy?- zapytał, zaczynając rozmowę.
-Do Las Elvil jeżeli mnie pamięć nie myli.
-A cóż znowu po co? Znowu musimy im wpieprzać się w ich głupią wojnę domową?
-Cóż nie tylko domową - rzekł ambasador - Jak wiesz Tralsvia zadarła z Yyrden i to dosyć mocno wysyłając tam swoje zbrojne oddziały, do pobliskiej sprawiającą małe kłopoty wioski. Choć o dziwo pokłócili się tylko o jakiś mały skrawek ziemi oraz o trochę pieniędzy które Yyrden była winna Tralsvii, to i tak o blachostkę, zaszlachtowali tam wszystkich, począwszy od spaślakowatych chłopów po kobiety i małe niewinne dzieci.
-He, nienadaremno zwą go Dibałem.-zaśmiał się agent.
-Nie ma co tutaj się śmiać. My przybywamy tam po to by w razie potrzeby, gdyby zaatakowali nasze państwo, mieć choć pakt o nieagresji.
-Ciekawe. Dziwne że mnie przedtem o tym nie poinformowano.-udał.- a przecież jeżeli mam wyruszyć na kolejną ciężką podróż powinienem być powiadomiony o takim przejściu sprawy.
-Widzisz jak to w życiu bywa. Byle plebsowi nie mówi się wszystko.
Tajniak spojrzał mu prosto w oczy. Widział jak płoną w gniewie i czerwona twarz. Gerlin nie lubi gdy tak się do niego zwraca, nie lubi mieć wypominaną rodzinę, sąd pochodził. W tym tez moencie łódź gwałtownie ruszała się na wszystkie boki. Złość znikła z jego twarzy. Zbladła i to strasznie. Nagle nad nimi zawisły ciemne chmury.
-O cholera! - krzyknął jeden z marynarzy - Sztorm!
-Ja pier…