29-07-2011, 14:23
Fragment opka, które pisało się kilka miesięcy temu i jakoś tak przestało się pisać...ale jak choć jedna osoba stwierdzi, że warto, to może mu się zechce pisać dalej
Adam „Rzeźnia” Rzeźniak umościł się wygodnie w skórzanym fotelu. Oparcie było znacznie odchylone, więc właściwie bardziej leżał, niż siedział. Czuł błogie rozluźnienie, ani jeden jego mięsień nie był napięty. Prawą rękę zwiesił bezwładnie za fotel. W lewej trzymał kończącego się już Malboro, z którego strzepywał popiół wprost na podłogę. Spoglądał leniwie na ekran monitora poprzez zgrabne kobiece łydki, kołyszące się leniwie jak wahadła w starym zegarze. Marika siedziała na szczycie niewysokiego regału zapełnionego w całości płytami kompaktowymi. Wiedziała doskonale, że Adam lubi to machanie nogami tuż przed jego nosem. Sama również lubiła, dawało jej to poczucie, że sprytnie prowokuje Adama do nieustannego myślenia o jej wdziękach. Zastanawiała się, czy jej łydki wyglądają apetycznie w słabym świetle lampki, oglądane oczami Adama, przesłoniętymi okrągłymi okularami i granatowych szkłach. Żuła gumę, co chwilę wypuszczając balon spomiędzy krwistoczerwonych warg.
Milczeli. On – zajęty dogasającym petem, ona – gumą. Słuchali, jak w eterze Marylin Manson kończy właśnie jedną ze swoich piosenek.
– Polecą jeszcze trzy kawałki i zaczynam – powiedział, nie zaszczycając Mariki choćby krótkim spojrzeniem.
Dziewczyna skrzywiła się teatralnie i zamruczała tonem sugerującym niezadowolenie.
– Postaram się nie spać, kiedy wrócisz – starała się zabrzmieć jak najbardziej zalotnie.
Przestała machać nogami. Położyła stopę na kroczu Adama i lekko masowała, aż poczuła wzwód. Spojrzał na nią i uśmiechnął się zawadiacko. Objął jej łydkę dłonią, zbliżył do niej twarz i nie spuszczając wzroku z jej oczu, dźgnął językiem między cienkimi nitkami czarnych kabaretek. Marika roześmiała się. Zeskoczyła energicznie z regału i założyła buty. Pochyliła się nad Adamem i ugryzła go delikatnie z płatek ucha.
– Ok, spadaj. Zostało mi pół minuty – powiedział Adam.
Słysząc to, dziewczyna pospiesznie cmoknęła go w szyję. Wyszła, kręcąc tyłkiem tak, jakby miała pewność, że Rzeźnia odprowadza ją wzrokiem.
Trzy. Dwa. Jeden. Wybrzmiał gitarowy dżingiel.
– Wchodzę – szepnął sam do siebie.
Rozbłysła lampka, sygnalizująca, że Adam wszedł na antenę.
– Witajcie. Jak co noc o trzeciej nad ranem, kłania się wam Rzeźnia w programie Radio Agonia. Wielkie dzięki dla tych, którzy zechcieli uczestniczyć w tworzeniu dzisiejszej audycji i przysłali swoje nagrania. Mamy dziś do odsłuchania całkiem sporo przysłanych kawałków. Nie będzie więc problemu z dociągnięciem programu do czwartej, jak w zeszłym tygodniu. Bo, jak pamiętacie, w ostatnim odcinku było cienko, do dupy wręcz... Czyżby przy okazji świąt zmiękło wam serce? – parsknął śmiechem. – Oczywiście mile widziane, a w tym wypadku raczej słyszane, będą prezentacje na żywo drogą telefoniczną. Chętnym przypominam nasz numer telefonu – 666 666 669. Ok, koniec ględzenia! Czas na krew! – roześmiał się znów. – Pierwszy „pain” przysłał – tu zamilknął na kilka sekund, próbując odczytać skomplikowany pseudonim adresata – przysłał killfuckdie. Dzieli się z nami nagraniem, które udało mu się zarejestrować nocą w jednym z warszawskich klubów. To głos ledwie przytomnego chłopaka zaraz po pobiciu przez ochroniarzy. Koleś miał złamany nos i trzy żebra. Tu killfuckdie dodaje ciekawostkę - chłopak umarł jeszcze tej samej nocy w erce. Enjoy!
Rzeźnia wyłączył mikrofon. Opadł z powrotem na oparcie fotela i zatopił się w dźwięku jęków, z trudem artykułowanych przekleństw i cichego błagania o pomoc. Słuchał, paląc kolejnego papierosa i uśmiechając się pod nosem za każdym razem, kiedy z głośnika wybrzmiewał błagalny ton.
Nagranie dobiegło końca.
– To był całkiem niezły początek programu. Posłuchajcie teraz,co przysłał nam black-death27. W e-mailu do redakcji obiecywał, że jego „pain”, kiedy już go wyemitujemy, stanie się perełką odcinka. Sprawdźmy, czy nie były to tylko przechwałki. A co to takiego? Otóż wyobraźcie sobie, moi drodzy, psa z połamanymi czterema łapami, na którego wysypane zostały żarzące się węgle. Pomysłowo, prawda? – Stłumił śmiech. – Posłuchajcie.
Puścił zapowiedziany materiał a na później nastawił trzy piosenki pod rząd. Zgodnie z leżącym na konsolecie wykazem utworów. Skrzywił się, patrząc na tytuły playlisty. Sam death metal. Sam łomot i darcie mordy. Drażniło go to niesamowicie, że jako autor audycji nie ma swobody w kwestii doboru muzyki. Wolałby Zeppelinów albo AD/DC, ale szef (nie ma, palant, pojęcia o prawdziwej muzyce!) upiera się, by puszczać te obłędne wrzaski. Cóż, jakby nie było, ma trochę racji – w takiej audycji jak Radio Agonia muzyka powinna korespondować z treścią programu.
Rzeźnia, poczytując sobie to za niewielki akt zachowania suwerenności, ustawił w komputerze tapetę z Ozzym Osbournem. Zdał sobie sprawę, że tak prozaiczna rzecz jak sprawa doboru muzyki zdołała wyprowadzić go lekko z równowagi. Rozejrzał się po klitce stanowiącej studio. Uwielbiał to miejsce. Ciemne, oświetlone jedynie małą lampką i włączonym monitorem komputera miejsce było tak cudownie, tak rock'n'rollowo zaniedbane i brudne. Uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Wstał z fotela. Podszedł do ściany, gdzie z plakatu groźnie spoglądał na niego Jason Voorhees. Przesunął palcem wskazującym po krawędzi maczety trzymanej przez postać, po czym pospiesznie wsadził go do ust.
- Oj, oj! Naostrzyłeś, łobuzie! - Wyjął palec i udał, że pieści nim Jasona po zamaskowanym policzku. - A ti, ti. Puci, puci.
Uwielbiał tak błaznować. Nawet, kiedy nie miał mu kto bić brawo. Własne wygłupy bawiły go na tyle, iż sam sobie był doskonałą publicznością. Rzeźniak głęboko wierzył w to, że aby jego image był wiarygodny w oczach innych, on sam najpierw musi zacząć tym image'm żyć. Inaczej się nie da. Show biznes wymaga poświęceń. Adam Rzeźniak nie może być Adamem Rzeźniakiem. Musi być Rzeźnią – luzakiem, cwaniakiem, beztroskim hedonistą. Musi się wyróżniać, zakopywać się w pamięci fanów za pomocą oryginalnego sposobu bycia i wyglądu. Zakłada więc codziennie te kolorowe okulary i wieśniacki wisior z trupią czaszką. Pali jednego szluga za drugim, bo przecież papieros tkwiący w ustach samym koniuszkiem filtra wygląda „cool”. Z wielką starannością wycina na chudej gębie fantazyjne szlaczki w zaroście tak, by sugerowały własny styl, ale jednocześnie nie przywodziły ma myśl, że właściciel zarostu jest metroseksualny. No i ucina sobie w wolnych chwilach pogawędki z Jasonem.
Image.
Imidż, bejbe.
***
Chwilę po zakończeniu audycji ktoś zapukał do drzwi. Ledwie Rzeźnia zdążył odwrócić się w ich stronę, a już się otworzyły. Do studia wszedł trzydziestopięcioletni mężczyzna i powolnymi ruchami zamknął za sobą drzwi. Adam nie musiał podnosić wzroku do ostrzyżonej na jeża głowy z okularami w grubych, czarnych oprawkach na nosie. Wystarczyło, że ujrzał wymięty garnitur z koszulą wystającą poniżej marynarki i już wiedział, że oto odwiedził go szef.
– Cześć, Rzeźnia. Skończyłeś już? Możemy pogadać?
– Witaj, szefie! Pewnie przyszedłeś mnie za coś ostro opieprzyć, skoro pofatygowałeś się o tej porze – zażartował Adam, całkowicie ignorując pytania przełożonego.
– Czekałem, aż skończysz program, bo za dnia trudno cię tu znaleźć.
– Może dlatego, że za dnia mnie tu nie ma? - Rzeźnia zaprezentował idiotyczny uśmiech od ucha do ucha.
Gość oparł się o ścianę, włożył ręce w kieszenie i wziął głęboki oddech.
– Przestań się na chwilę wygłupiać, bo przychodzę z naprawdę poważną sprawą.
– Dobrze, Szymonie, zachowuję więc pełną powagę i zamieniam się w...ten...w ucho. – Adam splótł palce i zakręcił młynka kciukami, udając poważnego.
– Chciałem cię poinformować o zmianach. Od przyszłego miesiąca wchodzi ramówka. – Tu zamilkł na sekundę. – I niestety nie ma w niej miejsca na Radio Agonię.
Szymon wypuścił powietrze z płuc i rozluźnił się. Wyrzucenie z siebie tej wiadomości sprawiło mu wyraźną ulgę. Był przywiązany do swoich ludzi i starał się żyć z nimi na stopie kumpelskiej, dlatego informowanie ich o podobnych sytuacjach wprawiało go w zakłopotanie. Wiedział, że jako przełożony powinien nauczyć się mówić takie rzeczy z zimną krwią. Dbał jednak o to, by ekipa nie poczuła, że władza uderzyła mu do głowy. Jeszcze dwa lata temu był przecież jednym z nich.
Rzeźnia, całkowicie zbity z tropu, przez chwilę milczał, gapiąc się na konsoletę i przygryzając wargę.
- Dlaczego? - wydusił z siebie w końcu przyciszonym głosem. Wyraźnie przeszła mu ochota na żarty.
- Adam, spójrzmy prawdzie w oczy. Taka audycja, jak Radio Agonia to dla nas mina wsadzona pod tyłek. Nigdy nie wiesz, kto akurat przez przypadek trafi na naszą częstotliwość. Może to być policja. Gdyby tak się stało, do końca życia nie wyszlibyśmy z pierdla.
- Przecież mamy sygnał kodowany...
- I co z tego? Nie ma zabezpieczeń nie do przejścia. Stary, przykro mi. To już postanowione.
Adam zbierał przez chwilę myśli.
- Przecież to jedna z najchętniej słuchanych audycji – powiedział w końcu.
- Słuchanych przez kogo? Przez dzieciaki odnajdujące przyjemność w maltretowaniu innych! Przez morderców i innych degeneratów! Może i dawniej, kiedy program polegał na puszczaniu dźwięków krwawych scen z horrorów, było to zabawne. Może było bezpieczne. Ale teraz? Przegięliśmy pałę, stary. Trzeba z tym skończyć jak najszybciej.
Adam wyciągnął papierosa z paczki, wetknął go w usta. Mocno i gwałtownie zaciągnął się dymem. Szymon nie wytrzymał napięcia.
- Dwa dni, Rzeźnia. Do zamknięcia audycji masz dwa dni – powiedziawszy to, ewakuował się pospiesznie ze studia.
Adam został sam.
Godzinę później wszedł do domu z impetem trzaskając drzwiami. Ściągnął buty i będąc jeszcze w kurtce, rzucił się na łóżko, nie zwracając uwagi na leżącą obok Marikę.
- Nareszcie jesteś – wymruczała i pogładziła Adama po torsie.
- Odwal się.
Marikę zatkało. Podniosła się do pozycji siedzącej i wbiła pełen niezrozumienia i rozczarowania wzrok w Rzeźnię.
- Adam, co się stało?
- Gówno. Daj mi spokój.
Zerwał się z łóżka i rzucając po drodze kurtkę w kąt, poszedł do łazienki.
Kilka minut po tym, jak szum prysznica ustał, Adam wrócił i wpełzł pod kołdrę. Dopiero wtedy się odezwał.
- Zamykają mój program. Dobranoc.
***
- Witam was, moi radiowi okrutnicy! Rzeźnia się wam kłania. Mam dla was złe wiadomości. Tej nocy słyszymy się po raz przedostatni. Tak zdecydowała dyrekcja radia i niestety musimy się z tym pogodzić. No, ale na pożegnania będzie czas jutro. Teraz trochę muzyki, a potem damy czadu!
Opadł ciężko na oparcie fotela. Było mu nieswojo. Czuł się samotny – Marika, choć twierdziła, że nie jest obrażona za jego wczorajsze zachowanie, nie chciała tej nocy odwiedzić go w pracy. To jasne, że miała prawo czuć się dotknięta. Powinna jednak wziąć pod uwagę sytuację Adama. Każdy na jego miejscu wrzałby ze złości.
Rzeźniak zalogował się na skrzynce mailowej i przejrzał wiadomości z materiałami od słuchaczy.
-Mam nadzieję, że zapomnieliście już o złej wiadomości, bo czas usłyszeć ból! Przyszło całkiem sporo maili, jednak najpierw zobaczymy, co ma dla nas słuchacz, który właśnie dostał się na linię telefoniczną. Witamy słuchacza!
- Witam – odpowiedział głos.
Po plecach Adama przebiegł lekki dreszcz, kiedy po drugiej stronie usłyszał coś jakby szamotanie się i dziewczęcy krzyk tłumiony wciśniętym w usta kneblem.
- Jak masz na imię i co nam pokażesz?- spytał.
- Robert. Na początek będę wstrzykiwał swojej siostrze ocet pod skórę – mówił tonem obojętnym, jakby informował o czymś zupełnie zwyczajnym i powszednim.
Rzeźnia zaniemówił. Pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Do tej pory telefonicznie zgłaszały się na ogół dzieciaki, męczące zwierzęta domowe. Fakt, dostawał maile zawierające odgłosy męczonych ludzi, jednak były to prawie zawsze wypadki, bolesne finały nieprzemyślanych szczeniackich wygłupów lub jęki dziadków, którym wnukowie ukradkiem podkładali mikrofon. Ale nigdy nie były to tortury na żywo! Celowe! Zaplanowane!
Co zrobić, jak się zachować, myślał. Koleś chce znęcać się nad własną siostrą. Dla zabawy, dla poklasku. Pieprzyć to – zdecydował - godziny tego programu i tak są już policzone.
- Brzmi ciekawie. Brawa za pomysłowość. - Uznał, że nie będzie się hamował. Dzieciak chce wykończyć dziewczynę – jego wybór. Nie takie rzeczy zdarzają się na świecie.
- Dzięki. I spokojnie, na tym nie skończę. Chyba, że moja kukiełka nie wytrzyma.
Krzyk zatkanych ust przybierał na sile. Brzmiał coraz bardziej histerycznie. To, co popłynęło później z odbiorników słuchaczy, było znakiem, że Robert przystąpił do dzieła. Dziewczyna musiała wypluć knebel, bo teraz darła się pełnym głosem. Trwało to zaledwie kilka sekund. Rzeźnia usłyszał, jak na dziewczęcą twarz spada cios. Ofiara umilkła.
cdn.
Radio Agonia
Adam „Rzeźnia” Rzeźniak umościł się wygodnie w skórzanym fotelu. Oparcie było znacznie odchylone, więc właściwie bardziej leżał, niż siedział. Czuł błogie rozluźnienie, ani jeden jego mięsień nie był napięty. Prawą rękę zwiesił bezwładnie za fotel. W lewej trzymał kończącego się już Malboro, z którego strzepywał popiół wprost na podłogę. Spoglądał leniwie na ekran monitora poprzez zgrabne kobiece łydki, kołyszące się leniwie jak wahadła w starym zegarze. Marika siedziała na szczycie niewysokiego regału zapełnionego w całości płytami kompaktowymi. Wiedziała doskonale, że Adam lubi to machanie nogami tuż przed jego nosem. Sama również lubiła, dawało jej to poczucie, że sprytnie prowokuje Adama do nieustannego myślenia o jej wdziękach. Zastanawiała się, czy jej łydki wyglądają apetycznie w słabym świetle lampki, oglądane oczami Adama, przesłoniętymi okrągłymi okularami i granatowych szkłach. Żuła gumę, co chwilę wypuszczając balon spomiędzy krwistoczerwonych warg.
Milczeli. On – zajęty dogasającym petem, ona – gumą. Słuchali, jak w eterze Marylin Manson kończy właśnie jedną ze swoich piosenek.
– Polecą jeszcze trzy kawałki i zaczynam – powiedział, nie zaszczycając Mariki choćby krótkim spojrzeniem.
Dziewczyna skrzywiła się teatralnie i zamruczała tonem sugerującym niezadowolenie.
– Postaram się nie spać, kiedy wrócisz – starała się zabrzmieć jak najbardziej zalotnie.
Przestała machać nogami. Położyła stopę na kroczu Adama i lekko masowała, aż poczuła wzwód. Spojrzał na nią i uśmiechnął się zawadiacko. Objął jej łydkę dłonią, zbliżył do niej twarz i nie spuszczając wzroku z jej oczu, dźgnął językiem między cienkimi nitkami czarnych kabaretek. Marika roześmiała się. Zeskoczyła energicznie z regału i założyła buty. Pochyliła się nad Adamem i ugryzła go delikatnie z płatek ucha.
– Ok, spadaj. Zostało mi pół minuty – powiedział Adam.
Słysząc to, dziewczyna pospiesznie cmoknęła go w szyję. Wyszła, kręcąc tyłkiem tak, jakby miała pewność, że Rzeźnia odprowadza ją wzrokiem.
Trzy. Dwa. Jeden. Wybrzmiał gitarowy dżingiel.
– Wchodzę – szepnął sam do siebie.
Rozbłysła lampka, sygnalizująca, że Adam wszedł na antenę.
– Witajcie. Jak co noc o trzeciej nad ranem, kłania się wam Rzeźnia w programie Radio Agonia. Wielkie dzięki dla tych, którzy zechcieli uczestniczyć w tworzeniu dzisiejszej audycji i przysłali swoje nagrania. Mamy dziś do odsłuchania całkiem sporo przysłanych kawałków. Nie będzie więc problemu z dociągnięciem programu do czwartej, jak w zeszłym tygodniu. Bo, jak pamiętacie, w ostatnim odcinku było cienko, do dupy wręcz... Czyżby przy okazji świąt zmiękło wam serce? – parsknął śmiechem. – Oczywiście mile widziane, a w tym wypadku raczej słyszane, będą prezentacje na żywo drogą telefoniczną. Chętnym przypominam nasz numer telefonu – 666 666 669. Ok, koniec ględzenia! Czas na krew! – roześmiał się znów. – Pierwszy „pain” przysłał – tu zamilknął na kilka sekund, próbując odczytać skomplikowany pseudonim adresata – przysłał killfuckdie. Dzieli się z nami nagraniem, które udało mu się zarejestrować nocą w jednym z warszawskich klubów. To głos ledwie przytomnego chłopaka zaraz po pobiciu przez ochroniarzy. Koleś miał złamany nos i trzy żebra. Tu killfuckdie dodaje ciekawostkę - chłopak umarł jeszcze tej samej nocy w erce. Enjoy!
Rzeźnia wyłączył mikrofon. Opadł z powrotem na oparcie fotela i zatopił się w dźwięku jęków, z trudem artykułowanych przekleństw i cichego błagania o pomoc. Słuchał, paląc kolejnego papierosa i uśmiechając się pod nosem za każdym razem, kiedy z głośnika wybrzmiewał błagalny ton.
Nagranie dobiegło końca.
– To był całkiem niezły początek programu. Posłuchajcie teraz,co przysłał nam black-death27. W e-mailu do redakcji obiecywał, że jego „pain”, kiedy już go wyemitujemy, stanie się perełką odcinka. Sprawdźmy, czy nie były to tylko przechwałki. A co to takiego? Otóż wyobraźcie sobie, moi drodzy, psa z połamanymi czterema łapami, na którego wysypane zostały żarzące się węgle. Pomysłowo, prawda? – Stłumił śmiech. – Posłuchajcie.
Puścił zapowiedziany materiał a na później nastawił trzy piosenki pod rząd. Zgodnie z leżącym na konsolecie wykazem utworów. Skrzywił się, patrząc na tytuły playlisty. Sam death metal. Sam łomot i darcie mordy. Drażniło go to niesamowicie, że jako autor audycji nie ma swobody w kwestii doboru muzyki. Wolałby Zeppelinów albo AD/DC, ale szef (nie ma, palant, pojęcia o prawdziwej muzyce!) upiera się, by puszczać te obłędne wrzaski. Cóż, jakby nie było, ma trochę racji – w takiej audycji jak Radio Agonia muzyka powinna korespondować z treścią programu.
Rzeźnia, poczytując sobie to za niewielki akt zachowania suwerenności, ustawił w komputerze tapetę z Ozzym Osbournem. Zdał sobie sprawę, że tak prozaiczna rzecz jak sprawa doboru muzyki zdołała wyprowadzić go lekko z równowagi. Rozejrzał się po klitce stanowiącej studio. Uwielbiał to miejsce. Ciemne, oświetlone jedynie małą lampką i włączonym monitorem komputera miejsce było tak cudownie, tak rock'n'rollowo zaniedbane i brudne. Uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Wstał z fotela. Podszedł do ściany, gdzie z plakatu groźnie spoglądał na niego Jason Voorhees. Przesunął palcem wskazującym po krawędzi maczety trzymanej przez postać, po czym pospiesznie wsadził go do ust.
- Oj, oj! Naostrzyłeś, łobuzie! - Wyjął palec i udał, że pieści nim Jasona po zamaskowanym policzku. - A ti, ti. Puci, puci.
Uwielbiał tak błaznować. Nawet, kiedy nie miał mu kto bić brawo. Własne wygłupy bawiły go na tyle, iż sam sobie był doskonałą publicznością. Rzeźniak głęboko wierzył w to, że aby jego image był wiarygodny w oczach innych, on sam najpierw musi zacząć tym image'm żyć. Inaczej się nie da. Show biznes wymaga poświęceń. Adam Rzeźniak nie może być Adamem Rzeźniakiem. Musi być Rzeźnią – luzakiem, cwaniakiem, beztroskim hedonistą. Musi się wyróżniać, zakopywać się w pamięci fanów za pomocą oryginalnego sposobu bycia i wyglądu. Zakłada więc codziennie te kolorowe okulary i wieśniacki wisior z trupią czaszką. Pali jednego szluga za drugim, bo przecież papieros tkwiący w ustach samym koniuszkiem filtra wygląda „cool”. Z wielką starannością wycina na chudej gębie fantazyjne szlaczki w zaroście tak, by sugerowały własny styl, ale jednocześnie nie przywodziły ma myśl, że właściciel zarostu jest metroseksualny. No i ucina sobie w wolnych chwilach pogawędki z Jasonem.
Image.
Imidż, bejbe.
***
Chwilę po zakończeniu audycji ktoś zapukał do drzwi. Ledwie Rzeźnia zdążył odwrócić się w ich stronę, a już się otworzyły. Do studia wszedł trzydziestopięcioletni mężczyzna i powolnymi ruchami zamknął za sobą drzwi. Adam nie musiał podnosić wzroku do ostrzyżonej na jeża głowy z okularami w grubych, czarnych oprawkach na nosie. Wystarczyło, że ujrzał wymięty garnitur z koszulą wystającą poniżej marynarki i już wiedział, że oto odwiedził go szef.
– Cześć, Rzeźnia. Skończyłeś już? Możemy pogadać?
– Witaj, szefie! Pewnie przyszedłeś mnie za coś ostro opieprzyć, skoro pofatygowałeś się o tej porze – zażartował Adam, całkowicie ignorując pytania przełożonego.
– Czekałem, aż skończysz program, bo za dnia trudno cię tu znaleźć.
– Może dlatego, że za dnia mnie tu nie ma? - Rzeźnia zaprezentował idiotyczny uśmiech od ucha do ucha.
Gość oparł się o ścianę, włożył ręce w kieszenie i wziął głęboki oddech.
– Przestań się na chwilę wygłupiać, bo przychodzę z naprawdę poważną sprawą.
– Dobrze, Szymonie, zachowuję więc pełną powagę i zamieniam się w...ten...w ucho. – Adam splótł palce i zakręcił młynka kciukami, udając poważnego.
– Chciałem cię poinformować o zmianach. Od przyszłego miesiąca wchodzi ramówka. – Tu zamilkł na sekundę. – I niestety nie ma w niej miejsca na Radio Agonię.
Szymon wypuścił powietrze z płuc i rozluźnił się. Wyrzucenie z siebie tej wiadomości sprawiło mu wyraźną ulgę. Był przywiązany do swoich ludzi i starał się żyć z nimi na stopie kumpelskiej, dlatego informowanie ich o podobnych sytuacjach wprawiało go w zakłopotanie. Wiedział, że jako przełożony powinien nauczyć się mówić takie rzeczy z zimną krwią. Dbał jednak o to, by ekipa nie poczuła, że władza uderzyła mu do głowy. Jeszcze dwa lata temu był przecież jednym z nich.
Rzeźnia, całkowicie zbity z tropu, przez chwilę milczał, gapiąc się na konsoletę i przygryzając wargę.
- Dlaczego? - wydusił z siebie w końcu przyciszonym głosem. Wyraźnie przeszła mu ochota na żarty.
- Adam, spójrzmy prawdzie w oczy. Taka audycja, jak Radio Agonia to dla nas mina wsadzona pod tyłek. Nigdy nie wiesz, kto akurat przez przypadek trafi na naszą częstotliwość. Może to być policja. Gdyby tak się stało, do końca życia nie wyszlibyśmy z pierdla.
- Przecież mamy sygnał kodowany...
- I co z tego? Nie ma zabezpieczeń nie do przejścia. Stary, przykro mi. To już postanowione.
Adam zbierał przez chwilę myśli.
- Przecież to jedna z najchętniej słuchanych audycji – powiedział w końcu.
- Słuchanych przez kogo? Przez dzieciaki odnajdujące przyjemność w maltretowaniu innych! Przez morderców i innych degeneratów! Może i dawniej, kiedy program polegał na puszczaniu dźwięków krwawych scen z horrorów, było to zabawne. Może było bezpieczne. Ale teraz? Przegięliśmy pałę, stary. Trzeba z tym skończyć jak najszybciej.
Adam wyciągnął papierosa z paczki, wetknął go w usta. Mocno i gwałtownie zaciągnął się dymem. Szymon nie wytrzymał napięcia.
- Dwa dni, Rzeźnia. Do zamknięcia audycji masz dwa dni – powiedziawszy to, ewakuował się pospiesznie ze studia.
Adam został sam.
Godzinę później wszedł do domu z impetem trzaskając drzwiami. Ściągnął buty i będąc jeszcze w kurtce, rzucił się na łóżko, nie zwracając uwagi na leżącą obok Marikę.
- Nareszcie jesteś – wymruczała i pogładziła Adama po torsie.
- Odwal się.
Marikę zatkało. Podniosła się do pozycji siedzącej i wbiła pełen niezrozumienia i rozczarowania wzrok w Rzeźnię.
- Adam, co się stało?
- Gówno. Daj mi spokój.
Zerwał się z łóżka i rzucając po drodze kurtkę w kąt, poszedł do łazienki.
Kilka minut po tym, jak szum prysznica ustał, Adam wrócił i wpełzł pod kołdrę. Dopiero wtedy się odezwał.
- Zamykają mój program. Dobranoc.
***
- Witam was, moi radiowi okrutnicy! Rzeźnia się wam kłania. Mam dla was złe wiadomości. Tej nocy słyszymy się po raz przedostatni. Tak zdecydowała dyrekcja radia i niestety musimy się z tym pogodzić. No, ale na pożegnania będzie czas jutro. Teraz trochę muzyki, a potem damy czadu!
Opadł ciężko na oparcie fotela. Było mu nieswojo. Czuł się samotny – Marika, choć twierdziła, że nie jest obrażona za jego wczorajsze zachowanie, nie chciała tej nocy odwiedzić go w pracy. To jasne, że miała prawo czuć się dotknięta. Powinna jednak wziąć pod uwagę sytuację Adama. Każdy na jego miejscu wrzałby ze złości.
Rzeźniak zalogował się na skrzynce mailowej i przejrzał wiadomości z materiałami od słuchaczy.
-Mam nadzieję, że zapomnieliście już o złej wiadomości, bo czas usłyszeć ból! Przyszło całkiem sporo maili, jednak najpierw zobaczymy, co ma dla nas słuchacz, który właśnie dostał się na linię telefoniczną. Witamy słuchacza!
- Witam – odpowiedział głos.
Po plecach Adama przebiegł lekki dreszcz, kiedy po drugiej stronie usłyszał coś jakby szamotanie się i dziewczęcy krzyk tłumiony wciśniętym w usta kneblem.
- Jak masz na imię i co nam pokażesz?- spytał.
- Robert. Na początek będę wstrzykiwał swojej siostrze ocet pod skórę – mówił tonem obojętnym, jakby informował o czymś zupełnie zwyczajnym i powszednim.
Rzeźnia zaniemówił. Pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Do tej pory telefonicznie zgłaszały się na ogół dzieciaki, męczące zwierzęta domowe. Fakt, dostawał maile zawierające odgłosy męczonych ludzi, jednak były to prawie zawsze wypadki, bolesne finały nieprzemyślanych szczeniackich wygłupów lub jęki dziadków, którym wnukowie ukradkiem podkładali mikrofon. Ale nigdy nie były to tortury na żywo! Celowe! Zaplanowane!
Co zrobić, jak się zachować, myślał. Koleś chce znęcać się nad własną siostrą. Dla zabawy, dla poklasku. Pieprzyć to – zdecydował - godziny tego programu i tak są już policzone.
- Brzmi ciekawie. Brawa za pomysłowość. - Uznał, że nie będzie się hamował. Dzieciak chce wykończyć dziewczynę – jego wybór. Nie takie rzeczy zdarzają się na świecie.
- Dzięki. I spokojnie, na tym nie skończę. Chyba, że moja kukiełka nie wytrzyma.
Krzyk zatkanych ust przybierał na sile. Brzmiał coraz bardziej histerycznie. To, co popłynęło później z odbiorników słuchaczy, było znakiem, że Robert przystąpił do dzieła. Dziewczyna musiała wypluć knebel, bo teraz darła się pełnym głosem. Trwało to zaledwie kilka sekund. Rzeźnia usłyszał, jak na dziewczęcą twarz spada cios. Ofiara umilkła.
cdn.