25-07-2011, 17:44
Tytuł jeszcze niepewny.
Pierwszy mój wiersz na forum, proszę, nie zjedźcie mnie. Powstał, gdy miałam (nie chwaląc się) ogromnego doła i chodziłam regularnie do psychologa. Jest inspirowany wiadomym poetą i może troszkę za dosłowny (szczególnie trzeci wers - za dużo się Krajewskiego naczytałam), ale co tam. Nikt, kogo znam, nie potrafi mi go ładnie skrytykować, zwracam się więc do Was.
-
Boję się, że ziemia zapadnie się pod moimi stopami
że rozerwie się nagle i wpadnę do brudnej rzeki podziemnej
albo powoli pochłonie mnie pokry piach.
W ogrodzie rozkładu pachnie nawet ładnie -
mokrą korą drzew. Nie zwracam uwagi na odór pleśni ani zepsutych owoców
o, spójrzcie, coś leży na ziemi! To martwe jabłko,
brunatne, robaczywe, pokryte przemijaniem.
Liście na wpół zeżarte, nagniłe i brudne -
pełno tu nieokreślonej obrzydliwości
tak pięknej swoim żerującym robactwie.
A tu, wśród tego błota leży trup cały w skrzepach. Porwał go psychopata
pozbawił genitaliów, oczu i jelit,
zabrał wątrobę i zadźgał nożem, rzucił w kałużę i uciekł
ale nie pożył długo - nie zauważył w ciemności wystającej gałęzi.
Niewiele z niego zostało (trupem zadowoliła się dzika zwierzyna)
Mało tu życia, dużo niebytu i owadów. Ćmy trupie główki wychodzą w nocy,
dniem mnóstwo muszek krąży nad stawem.
Dwa duchy blade wychodzą nad ranem
on - bez koszulki, martwy i zwiotczały,
ona pełna życia; bardziej niż kiedyś.
Wychodzą ubrani w wieńce z metaforycznych piwonii
i tańczą do szóstej taniec nieboszczyków.
Katastroficzny balet.
Pierwszy mój wiersz na forum, proszę, nie zjedźcie mnie. Powstał, gdy miałam (nie chwaląc się) ogromnego doła i chodziłam regularnie do psychologa. Jest inspirowany wiadomym poetą i może troszkę za dosłowny (szczególnie trzeci wers - za dużo się Krajewskiego naczytałam), ale co tam. Nikt, kogo znam, nie potrafi mi go ładnie skrytykować, zwracam się więc do Was.
-
Boję się, że ziemia zapadnie się pod moimi stopami
że rozerwie się nagle i wpadnę do brudnej rzeki podziemnej
albo powoli pochłonie mnie pokry piach.
W ogrodzie rozkładu pachnie nawet ładnie -
mokrą korą drzew. Nie zwracam uwagi na odór pleśni ani zepsutych owoców
o, spójrzcie, coś leży na ziemi! To martwe jabłko,
brunatne, robaczywe, pokryte przemijaniem.
Liście na wpół zeżarte, nagniłe i brudne -
pełno tu nieokreślonej obrzydliwości
tak pięknej swoim żerującym robactwie.
A tu, wśród tego błota leży trup cały w skrzepach. Porwał go psychopata
pozbawił genitaliów, oczu i jelit,
zabrał wątrobę i zadźgał nożem, rzucił w kałużę i uciekł
ale nie pożył długo - nie zauważył w ciemności wystającej gałęzi.
Niewiele z niego zostało (trupem zadowoliła się dzika zwierzyna)
Mało tu życia, dużo niebytu i owadów. Ćmy trupie główki wychodzą w nocy,
dniem mnóstwo muszek krąży nad stawem.
Dwa duchy blade wychodzą nad ranem
on - bez koszulki, martwy i zwiotczały,
ona pełna życia; bardziej niż kiedyś.
Wychodzą ubrani w wieńce z metaforycznych piwonii
i tańczą do szóstej taniec nieboszczyków.
Katastroficzny balet.