Via Appia - Forum

Pełna wersja: Czasoprzestrzeń Międzyplanarna
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Archibald zamyślił się. Drobinki magii spłynęły po jego palcach tworząc między nim a kuflem piwa więź uświadomionej mocy, subtelnie przeganiającej rzeczywistość z bąbla idei i proszącej by wróciła później. Kufel uniósł się delikatnie znad drewnianego stołu, który był jak na karczmę przystało, obowiązkowo brudny i przebarwiony różną maścią trunkami. Archibald zakręcił palcem powolnego młynka, zmuszając kufel do podobnego ruchu. Piwo w środku natomiast dostało czasowej amnezji i zapomniało o prawie grawitacji, bezczelnie pozostając w wiszącym do góry nogami kuflu. Drow siedzący stół obok podniósł głowę by poobserwować tą interesującą sztuczkę. Nie był bardzo zdziwiony, więc bąbel odrzeczywistnienia nawet nie zadrgał (a jak powszechnie wiadomo, uświadomienie sobie absurdu działania magii poważnie narusza sferę jej działania, gdyż rzeczywistość czuje się zawstydzona i chce zapełnić powstałą w niej lukę).
- Ekhem – ktoś odchrząknął teatralnie.
Archibald spojrzał na barmana, który niby padając ofiarą swego kaprysu, stukał leniwie w tabliczkę z archaicznym malunkiem przekreślonej różdżki. Archibald powrócił kufel do swego przeciętnego stanu stania na stole i nie dopuszczania by piwo gdzieś sobie samo poszło, po czym westchnął i oparł brodę o skrzyżowane na blacie ręce. Barman natomiast zdjął z ramienia szmatę z którą nigdy się nie rozstawał i przetarł pieszczotliwym ruchem wiszącą na ścianie czterdziestocalową plazmę.
Tak, tak. Odkąd na jednym z Planów egzystencji nastąpił tak zwany „jebut technologiczny”, magią przestano się już tak fascynować, a nawet zaczęto uważać ją za archaiczny i niepotrzebnie niebezpieczny sposób formowania rzeczywistości. Teraz używano maszyn , zwanych koparkami, dźwigami i innymi które prostacko nazwano po czasownikach określających ich zadania. Wobec drastycznych cięć kadr, Archibald stracił prestiżową posadę w Kręgu Magicznej Terramorfozy i zajął się produkcją lodówek, czyli dużych pojemników do przechowywanie żywności. Nazwę swą wzięły po wielkim magu Antarktesie Lodym, który opanował i opatentował długowieczne zaklęcie obszarowego spowolnienia czasu, umożliwiając w końcu mleku pozostać dłużej świeżym, a herbacie dłużej gorącą.
Praca nie była zła, bo wymagała odpowiednich kwalifikacji, lecz stanowczo brakowało jej fantazji. A mag z zajęciem pozbawionym fantazji przestawał być prawdziwym magiem. Dzięki zapętleniu przyczynowo-skutkowego, wracamy do Archibalda, który właśnie z tego powodu siedział w barze myśląc co ze sobą począć. Zważywszy że przy samotnym myśleniu świadomość ma tendencję do uciekania w tył czaszki, gdzieś głęboko pod zwoje mózgu sprawiając że postrzegana czasoprzestrzeń staje się mglistym uczuciem gdzieś na czubkach synaps, mogłoby to trwać dość długo. Zbyt długo jak dla przeciętnego czytelnika. Całe szczęście zatem, że w sferze postrzegania Archibalda pojawiła się kluczowa dla jego życia postać, chodź jeszcze nie miał powodu by cokolwiek takiego przypuszczać.
- Duże chmielowe – melodyjny, kobiecy głos powędrował prosto w stronę barmana, który wyprostował się jak struna i zlustrował nowego gościa.
- Już podaję panienko – rzekł po krótkiej chwili i złapał pusty kufel z miną najbardziej obojętną na jaką było go stać.
Archibald podniósł głowę. Przy ladzie stała najbardziej smukła kobieta jaką jego receptory wzrokowe miały przyjemność oglądać. Jednocześnie jednak, była nieprzyzwoicie niebieska, a zamiast włosów, z głowy spływały jej równie niebieskie liście. Cóż, na pewno nie były to liście, ale właśnie to przychodziło do głowy na pierwszy rzut oka. Jej uroda była zbyt egzotyczna, by mogła pochodzić z tego Planu. Może bardzo podobnego, ale na pewno nie tego.
Barman spojrzał na kobietę zmieszany
- Przepraszam, ale skończyło się... Nie wiem jak to możliwe, jeszcze nigdy nam się to zdarzyło.
- Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się serdecznie.
- Podać coś innego?
- Nie trzeba, jeszcze nie wiem czy zostanę na dłużej.
Po tych słowach wyjęła z kieszeni tuniki monetę i rzuciła ją za siebie. Z cichym brzęknięciem zawirowała pod sufitem po czym wylądowała na stole Archibalda. Na kancie.
- Przepraszam – odezwał się barman – ale tu nie wolno czarować
- To nie magia, tylko prawdopodobieństwo – uśmiechnęła się po raz kolejny i wstała.
Oglądanie jej płynnych ruchów było czystą przyjemnością. Przypominała wtedy wodorost trącany delikatnymi prądami wodnymi. Tylko była od niego znacznie ładniejsza.
Usiadła naprzeciwko Archibalda i zaczęła bawić się monetą.
- Jaka była szansa że właśnie tak wyląduje? – spytała retorycznie tonem profesora wyższej uczelni który zna wszystkie odpowiedzi świata.
- Mhmm, nawet pomijając właściwości barowego mikroklimatu i lepkości stołu… równie niewielka co wyczerpanie się zapasów piwa chmielowego.
Uśmiechnął się nonszalancko będąc niemal pewnym, że spalił pierwsze wrażenie, to też odetchnął w duchu gdy kobieta zaśmiała się
- Dokładnie! Pan jest Archibald Letterworn?
- Taak... – odpowiedział niepewnie szybko wertując neurony które mogłyby mu podpowiedzieć skąd go może znać.
- Och, tu cudownie! – zafalowała na krześle z dziewczęcą ekscytacją – Messa Susami, bardzo miło mi pana poznać – Archibald uścisnął jej rękę.
- Nawzajem. Skąd pani wie kim jestem..?
- Miałam pana odnaleźć.
- Acha – odrzekł tonem człowieka który właśnie odkrył wszystkie tajniki wszechświata. Messa zachichotała.
- No bo – zaczęła – szukałam pana bez żadnej wiedzy gdzie może pan być. Weszłam do pierwszego baru jaki znalazłam i rzuciłam na ślepo monetą. Domyśla się pan jaka była szansa że właśnie w ten sposób pana znajdę?
Archibald uśmiechnął się do siebie, gdyż zrozumiał że właśnie nawiązał bardzo interesującą znajomość.
- Jesteś Oszustką Losu – stwierdził – Inkubatorem Nieprawdopodobieństwa. Przyciągasz nieprawdopodobne wydarzenia, czyniąc szanse ich zaistnienia przeciw-proporcjonalnymi do siebie samych.
- Moim zdaniem „Oszustka Losu” brzmi ładniej.
- Możliwe, ale to nieprecyzyjne stwierdzenie… Nadal nie wiem, dlaczego miała pani mnie odnaleźć.
Messa wyprostowała się i spojrzała Archibaldowi głęboko w oczy, przyjmując przesadnie konspiracyjny wyraz twarzy, sugerujący że zaraz padnie propozycja nie do odrzucenia.
- Przemierzający Plany – rzekła tonem, którym zwykle odpowiada się na pytania nurtujące ludzkość i czyni słuchaczy oniemiałymi w wrażenia. Jednak twarz Archibalda zastygła w uprzejmym wyczekiwaniu.
- Jak dużo mówi Ci pojęcie „Czasoprzestrzeń Międzyplanarna”? – spytała
Tutaj sprawa była już nieco jaśniejsza, bo było to pojęcie ogólnie znane.
Wszystko co jest, było, będzie lub mogło się zdarzyć w dowolnym czasie i miejscu usytuowane jest na jednym z wielu Planów egzystencji. Plany te są indywidualnymi, niezależnymi kokonami rzeczywistości gdzie wykształciły się dowolne elementy, takie jak czas, przestrzeń, prawa fizyki… całokształt definiujący dany Plan. Odkryto zatem, że istnieją Plany gdzie nie ma czasu, lub przestrzeni, lub przestrzeń ma więcej wymiarów niż to możliwe do ogarnięcia, krzem potrafi myśleć, magia nie istnieje, albo cały Plan składa się z macek. Oczywistym jest zatem, że rzeczy normalne na jednym Planie, na innym zwyczajnie nie mogą istnieć. Są sprzecznością rzeczywistości do której nie należą. Niestety odkryto to dopiero przy przykrych, pionierskich próbach wkraczania do innych Planów, gdy okazywało się że np. zwykły mieszkaniec swego Planu, w innym okazywał się być pozbawioną świadomości mazią. Bo takie właśnie panowały tam prawa. Jak zatem mieszkańcy osobnych Planów skontaktowali się ze sobą? Dzięki pewnemu ‘miejscu’ w multiwersum rzeczywistości, które z racji braku lepszego określenia nazwano Czasoprzestrzenią Międzyplanarną. To tam wszystkie Plany wychodzą i łączą się ze sobą, niczym w holu rzeczywistości z niezliczoną ilością drzwi. Ponieważ Czasoprzestrzeń ta, sama w sobie nie jest Planem egzystencji, wszystko może tam zaistnieć, więc każdy może do niej wstąpić nie narażając się na różnicę praw fizyki, gdyż przynosi ze sobą swoje własne prawa. Tak więc powiedzmy Maltakuńczyk może oddychać tlenem stojąc obok Ossentofasa oddychającego czterowymiarową plazmą, ponieważ przestrzeń jest wszystkim i niczym jednocześnie, w zależności od postrzegającego. Czasoprzestrzeń Międzyplanarna jest interesującym miejscem również przez jeszcze jeden fakt. Otóż zbudowano tam miasto. Miasto tak wielkie, że stało się średnich rozmiarów państwem, tworzonym przez miliony imigrantów z niezliczonych Planów kompatybilnych z podstawowym czasoprzestrzennym postrzeganiem rzeczywistości. Posiada ono około miliona nazw, ale najpopularniejszą jest „Miasto w Czasoprzestrzeni Międzyplanarnej”. Nie potrafi się ustalić jaki ma kształt, rozmiar, z czego jest zrobiony i jak długo istnieje. Wiadomo tylko że jest… niezwykłe.
- Obiło mi się o uszy.
- No więc proszę sobie wyobrazić, że utworzono tam ekipę badawczą. Wie pan po co?
- No cóż…
- Bo chcą mieć kontrolowaną grupę która mogłaby poruszać się po obcych Planach!
- Interesujące… Czy to nie jest czasem, no… niemożliwe?
- Niekoniecznie. Ja tu jestem, prawda?
- Rozumiem, że szansa że przeżyjesz coś takiego była wystarczająco mała byś właśnie przeżyła?
- No tak. I to czyni mnie Przemierzającą Plany – wypięła dumnie pierś jakby przypięty był do niej złoty medal za 1 miejsce w uczestniczeniu w czymś kompletnie absurdalnym. – Podobno to bardzo rzadka umiejętność. Wkładają wiele wysiłku by znaleźć pojedynczych osobników.
- Ja jestem jednym z nich? Potrafię przemierzać Plany? – spytał Archibald, będąc samemu zaskoczonym nutą podekscytowania w swym głosie.
Messa wzruszyła ramionami
- Nie wiem. Wiem tylko że musi być pan ważny skoro chcą mieć pana u siebie.
Archibaldowi przemknęła wizja, jak kopie lodówkę na taśmie produkcyjnej rozbijając ją w pył, po czym wznosi się na rosnącym pod jego stopami piedestale, aż do samych chmur. A zewsząd kwitną klaszczące dłonie.
Szybko jednak na ziemię ściągnął go huk otwieranych drzwi. Do karczmy wtoczył się trol z balistą w dłoniach. Nie… kuszą rozmiarów balisty. Jego wzrok omiótł pomieszczenie, zatrzymując się na Messie. Z ponurą satysfakcją uniósł kuszę celując w jej stronę.
- To jest adres placówki i przepustka – powiedziała pośpiesznie kładąc na stole plastikową kartę – Liczę że się wkrótce zobaczymy.
Uśmiechnęła się, po czym odskoczyła, unikając o włos wielkiej włóczni przelatującej przez pomieszczenie. Włócznia przebiła się przez ścianę i powędrowała dalej, natomiast Messa płynnym ruchem wyskoczyła przez okno.
- Niedawno myłem! – krzyknął barman łapiąc się za głowę.
Trol warknął szczerząc wielkie kły i wyszedł, ułamując kawałek framugi. Zanim Archibald zdążył oddać się kontemplacji zaszłej właśnie sytuacji, to karczmy wszedł wysoki mężczyzna o bladej cerze i długich, czarnych włosach. Miał na sobie czarny kaftan zaprojektowany przez człowieka który obejrzał o jeden film o wampirach za dużo.
- Archibald Letterworn jak mniemam – przemówił suchym głosem
- Niesamowite jak szybko człowiek może zdobyć popularność.
- Obawiam się że padł pan ofiarą manipulacji – kontynuował mężczyzna – Proszę nie zbliżać się do Czasoprzestrzeni Międzyplanarnej. Nigdy.
Archibald nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ostatnie słowo zabrzmiało jak groźba.
Co zainteresowało mnie w opowiadaniu? Przede wszystkim jego "fizyka". No jeśli sam ją wymyśliłeś to szacunek i to głęboki. A Messa sam cymess. Wprawdzie moim skromnym zdaniem ciut za bardzo miejscami filozofujesz, ale to w sumie drobny grzech. Zobaczymy co z tego wykroisz Smile.
Pozdrawiam Gorzki,
Sądzę że "fizyka" w opowiadaniu to tylko bełkot narzucający czytelnikowi moje prawa logiki, ale jeśli dla kogoś to powód do szacunku, to jestem z siebie dumny Big Grin. No i tak, sam ją wymyśliłem. Co prawda to lekkie połączenie Pretcheta z Discovery Channel i jakimś sf, ale sądzę że i tak stworzyłem coś w miarę oryginalnego. Zatem skoro się podoba, będę rozbudowywał mój świat Smile.
"subtelnie przeganiającej rzeczywistość z bąbla idei i proszącej by wróciła później." -> jakkolwiek pierwszą część zdania jeszcze mogę zrozumieć, tak reszta jest dla mnie niezrozumiała, co ma wrócić później? co prosi?

"powrócił" -> przywrócił

"chodź jeszcze nie miał powodu " -> choć

" Jednocześnie jednak" - trąci mi to masłem maślanym, może by tak wyrzucić "jednak"

"- No tak. I to czyni mnie Przemierzającą Plany – wypięła dumnie pierś jakby przypięty był do niej złoty medal za 1 miejsce w uczestniczeniu w czymś kompletnie absurdalnym. – Podobno to bardzo rzadka umiejętność. Wkładają wiele wysiłku by znaleźć pojedynczych osobników.
- Ja jestem jednym z nich? Potrafię przemierzać Plany? – spytał Archibald, będąc samemu zaskoczonym nutą podekscytowania w swym głosie." -> coś tu jest pomieszane z dialogami, najpierw mówi ona, później on i zaraz jakby nigdy nic, znowu on

" sytuacji, to karczmy wszedł " -> do

Taaaaak. Fizyka jest tutaj niesamowita. W połączeniu z trafnymi żarcikami i przyjemnym humorkiem, czyni tą pracę wyjątkową. Gdy tak się zaczytywałem, nawet te błędy, które przyszło mi znaleźć są niczym i nijka nie zatrzymały mnie w dalszym czytaniu. Masz kolego talent! Warsztatowo jest bardzo dobrze, trafne zdania, dobrze zbudowane, brak w nich rażących błędów w stylistyce i gramatyce. Co prawda, jak mówił Gorzki, czasem mocno filozofujesz, ale wyszło Ci to na plus, bo dzięki temu czytelnik poznał świat i reguły w nim panujące.
Fajny pomysł z tymi Planami. Pokazałeś coś oryginalnego, czego jeszcze nigdzie nie wiedziałem w fantasy. Połączenie techniki, magii, science fiction i nietuzinkowego humoru.

Aż się nie mogę doczekać, aby zobaczyć co dalej napiszesz Smile Nie każ mi długo czekać!

Danek
Hoho, po pierwszych uwagach czekałem na ostrą krytykę, a tu miłe zaskoczenie Big Grin. Dzięki za bogaty komentarz.
O ile z błędami w pojedynczych słowach się zgadzam i czasem faktycznie zdania są zbyt skomplikowane stylistycznie, to myślę że mimo wszystko poprawne. Co do pierwszego zdania
"subtelnie przeganiającej rzeczywistość z bąbla idei i proszącej by wróciła później." - to MAGIA przegania RZECZYWISTOŚĆ i prosi (magia) by ta rzeczywistość wróciła później. Pogmatwane, ale logiczne, prawda? Tongue
Co do
"...uczestniczeniu w czymś kompletnie absurdalnym" - Nie chodzi o to że przemierzanie planów jest nieistotną błahostką, tylko o to że to niewiarygodna umiejętność. Próby ogarnięcia na czym to w ogóle polega kończą się paraliżem piątej klepki i wyparowaniem wszystkich pozostałych.

A co kolejnych części, tak naprawdę nie miałem koncepcji fabularnej. Chciałem zbudować świat i poeksperymentować ze stylem. Ale skoro te dwie rzeczy mi wyszły, to może pomyślę nad ciekawą historią Smile
Wyobraźcie sobie nic. Całe niezmierzone pokłady niczego. Ale nie pustkę, bowiem nawet ona jest konkretną przestrzenią określoną w czasie. Po prostu nic. A teraz umieśćcie tam najmniejszą drobinę atomu. Widzicie? To jest WSZYSTKO. WSZYSTKO to nieskończenie więcej niż „wszystko” jakie jest w stanie sobie wyobrazić najinteligentniejsza istniejąca istota. Jeśli się przyjrzycie, zobaczycie tam malutkie pyłki migające niczym brokat w wodzie, lub bardzo niezdecydowane świetliki. Tak wiele pyłków, że nie można ich ilości w jakikolwiek sposób określić. Wszystkie wydają się znikać co jakiś czas i pojawiać w innym miejscu, lub rozrastać na kształt długich serpentyn, tudzież rozmnażać w różnych miejscach jednocześnie. Dzieje się tak, gdyż ciężko opisać zjawiska zachodzące w przestrzeni mającej więcej niż 16 wymiarów. Mimo to postarajcie się skupić uwagę na jednym z tych pyłków. Tym, który wydaje się sterczeć skromnie z boku.
To wszechświat.
Tak się ciekawie złożyło, że jeden z Planów egzystencji przyjął formę miliardów dyskowatych skupisk miliardów gwiazd. Niektórzy nazywają je galaktykami. Inni, nie zwracają na nie uwagi, tak samo jak na inne rzeczy o które nie mogą się potknąć. Z tej perspektywy, jeśli poczekacie aż czarna dziura skończy zjadać jedną z galaktyk, wyłoni wam się inna, ważniejsza w tej historii. O, właśnie teraz. Wiruje sobie spokojnie. Gdzieś tam między środkiem a krawędzią znajduje się taka jedna gwiazda, a wokół niej krąży kilka kupek materii. Te odpadki o które nie upomniała się żadna gwiazda nazywają się „planety”. Tak, ta duża z własnymi pierścieniami wygląda interesująco, ale bardziej obchodzi nas ta niebieska, trzecia od słońca. Jeżeli spojrzycie na jej ciemną stronę, zobaczycie dlaczego. Pulsuje mnóstwem jasnych punkcików, jakby była utkana ze złotej pajęczyny. Ale oświetlona słońcem strona też jest interesująca, wystarczy się przyjrzeć. Zbliżyć do jednego ze skupisk prostokątnych brył, zwanych miastami. Na obrzeżu jednego z nich jest taki budynek, a w nim…
Chlast!
Jake wyprostował się jak struna chwilę przed tym jak się obudził, gdy ogromna linijka trzasnęła o jego stolik.
- Panie Haley, obawiam się pora leżakowania już dawno minęła – kilka osób w klasie parsknęło śmiechem
- Przepraszam panie profesorze – odrzekł Jake mechanicznie, szybko przypominając sobie układ współrzędnych w którym się znajduje – To się…
-…więcej nie powtórzy – dokończył siwy mężczyzna patrząc pogardliwie zza niewielkich, okrągłych okularów – Panie Haley, znam to powiedzenie lepiej niż imię własnej matki.
Zapadła krótka cisza. Była jednak jedną z tych ciszy które sprawiają wrażenie ciższych od zwykłego braku dźwięku. Przerywając ją, każdy dźwięk wydaje się być głośniejszy niż w rzeczywistości.
- Proszę wyjść – wypowiedź przypominała bardziej wypowiedzenie wojny niż prośbę. Jake odczekał sekundę, gdy kilka neuronów podsunęło mu szalony pomysł, że profesor zaraz zaśmieje się i oboje poklepią się po plecach, gratulując sobie dobrego żartu. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Nerwowym ruchem wyciągnął rękę by schować zeszyt którego nigdy nie wyciągnął, po czym wstał i wyszedł w towarzystwie dwóch tuzinów odprowadzających go par oczu. Trzask drzwi nadał pustce korytarzowi niepowtarzalną aurę odizolowania.
- Dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt… - rozległ się cichy głos z oddali. Powoli lecz miarowo szedł ktoś ubrany w tunikę, szepcząc pod nosem liczby. Z każdym krokiem, gdy zbliżał się do Jake’a, wydawał się bardziej nieprawdopodobny.
- Dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt...
Była to kobieta, można by uznać po zgrabnych ruchach i smukłych kształtach. Nawet po niespotykanie pięknej twarzy. Wątpliwość ogarniała człowieka jedynie gdy przyglądał się jej skórze. Była niebieska.
- Dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć... – wyszeptała gdy stała już naprzeciw Jake’a, po czym zrobiła jeszcze jeden krok – Milion
Jake musiał zrobić krok w tył by go nie zdeptała
- Jake Haley – raczej stwierdziła niż spytała swym melodyjnym głosem
- Ja jestem Jake Haley.
- Słucham?
- Co?
Zapadła chwila ciszy, po czym kobieta zaśmiała się w sposób przypominający kaszlnięcie.
- Zacznijmy jeszcze raz. Nazywam się Messa Sasumi – kobieta wyciągnęła dłoń
- Jake Haley – odparł chłopak, przy pretensjonalnym uścisku.
- Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia…
- O co chodzi z tą niebieską skórą?
- Przybywam… Co?
- Urwałaś się z jakiegoś przedstawienia?
- Nie rozumiem.
- Mi byłoby głupio tak paradować.
- Nie paraduję, przybywam w bardzo konkretnym celu.
- Prowadzisz jakiś śmieszny blog internetowy? Czy to ukryta kamera?
Messa zmrużyła oczy i zaśmiała się w sposób dający zwykle uprzejmie do zrozumienia, że nie nadąża się za tokiem myślenia.
- Przebyłam milion kroków od najbliższej wyrwy w Planie egzystencji, więc proszę, pozwól mi coś powiedzieć.
- Tylko jeśli nie jest to reklama lub oferta zmiany religii. Nie masz żadnych książeczek, prawda?
- Nie, mam za to wspaniałą propozycję która może odmienić twoje życie.
- No tak, wiedziałem – odparł Jake wznosząc oczy ku łuszczącemu się sufitowi – Do widzenia pani.
Odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie.
Messa wpatrywała się w jego plecy kontemplując nowe, interesujące zjawisko. Miała trudności z tym chłopakiem, zupełnie jak ją uprzedzano i nie do końca wiedziała co teraz zrobić.
Jake wyszedł tylnym wejściem. A może przednim wyjściem? Można powiedzieć, że po prostu przekroczył drzwi prowadzące na zewnątrz. Dzień był trochę chłodny. Niebo obleczone kokonem chmur emanowało niezwykłym rodzajem światła, wydobywającego z zabudowań naturalny odcień szarości. Jake odetchnął świeżym powietrzem, a przynajmniej świeższym niż wewnątrz, po czym oparł się o ścianę i wyjął papierosa. Włożył do ust i zapalił. Zaciągnął się. Zrobił się siny na twarzy. Zaczął kaszleć.
- Ciągle zapominam że nie lubię palić – powiedział do siebie rzucając papierosa w bok, pod nogi Messy.
- Lubisz zakłady?
- Co..? – Spytał Jake przez łzy wykasłując resztki dymu
- Chciałbyś się o coś założyć? Jeśli zwyciężę w nieprawdopodobnie trudnej grze losowej, wysłuchasz uważnie co mam do powiedzenia.
- A jeśli nie zwyciężysz, dasz mi spokój?
- Zgoda
Messa uśmiechnęła się czując że dopięła swego. Jake też się uśmiechnął czując że ma do czynienia z kimś bardziej niezrównoważonym niż dotychczas myślał.
- Wygraj multilotka, daj mi nagrodę, to zrobię co tylko zechcesz – wymamrotał
- Żaden problem

* * *

Chciało by się rzecz „tymczasem”, lub „jakiś czas później”, lecz takie wyrażenia znajdują swoje zastosowanie jedynie przy liniowym postrzeganiu czasu. Mając do czynienia z wśródplanarnym biegiem wydarzeń, nie da się ocenić co działo się wcześniej a co później. Na niektórych planach czas płynie wolniej niż innych, lub robi to w zupełnie przeciwnym kierunku. Zakładając oczywiście że czas istnieje i jest tylko jeden. Załóżmy tak tym razem, gdyż czas jest bardzo istotnym elementem przy opisywaniu wartkich akcji, takich jak na przykład… no nie wiem… ucieczka Oszustki Losu przed trolem z balistą.
- Kapusta! Zielona kapusta! Pierwszorzędna, zielona kapusta! Zdrowa, pierwszorzędna, zielona kapusta! Niedroga, zdrowa, pier… aaa!!!
BUCH! Włócznia o średnicy małego drzewka wbiła się w stragan, wzbijając główki kapusty w powietrze. Przez gęsty deszcz liści przefrunęła Messa, ledwo dotykając podłoże stopami. Na otwartej przestrzeni już dawno zostawiłaby trola za horyzontem. Jednak w miejskiej dżungli, gdzie musiała lawirować między uliczkami i przeciskać się przez tłumy, nie miała aż takiej przewagi. Trol bowiem miał zwyczaj do ignorowania stojących przed nim kamienic, tracąc na nich nieznaczną ilość swego pędu. Tłumy miały niewyczuwalnie większą gęstość od powietrza.
Oczywiście nie wszystkie trole zachowują się jak samobieżny generator pobojowisk. Inaczej ludzkość nie fatygowałaby się z budowaniem miast. Od epoki lepianek musiałaby natychmiast nauczyć się budować forty z adamentowymi zbrojeniami lub wyginąć. Nie, trole były na tyle silne by w furii zburzyć budynek, nie miasto. Ten jednak był bardzo specyficzny. Nazywał się Oggus i był jednym z sześciu troli umagicznionych. Można poznać po niebieskich runach jaśniejących na jego ciele układających się w podobny sposób co lina przewieszona przez ramię. Oraz po tym że nie traktował wszystkiego co mu włożono do rąk jak maczugi.
- Przepraszam! – krzyknęła Messa gdy wytrąciła kosz z jabłkami jakiejś staruszce.
Chwilę później staruszka wystrzeliła w powietrze gdy trol wyłonił się zza kolejnej ściany. Podniósł się krzyk gdy ludzie postanowili ratować swoje życie, rzucając się na boki. Rynek był gęsto porośnięty straganami, jednak bez trudu można było dostrzec katedrę. Messa zaciągnęła głębiej powietrze widząc gładkie, jaskrawo białe ściany odbijające promienie słoneczne niczym lustro. Była już blisko.
Przed trzy-metrowymi dębowymi wrotami snuło się niewielu ludzi, powoli orientujących się że w ich stronę nadciąga coś dużego, znaczącego swoją wędrówkę zgliszczami. Messa kilkoma długimi krokami przybiegła pod schody i odwróciła się. Pomachała z uśmiechem trolowi, który zwolnił i podniósł załadowaną kuszę. Gdy nacisnął spust, Messa zrobiła krok w tył.
Włócznia wbiła się w drzwi z łoskotem przypominającym eksplozję w jaskini, płosząc ptaki z dachu katedry. Echo zdawało się w nieskończoność toczyć po okolicy. Jakiś witraż spadł na ulicę, gdy Oggus zdał sobie sprawę, że Messa, jak banalnie by to nie brzmiało, zniknęła.
Wrota otworzyły się, powoli i majestatycznie z obowiązkowym ciężkim skrzypieniem. Ze środka wyłonił się siwy staruszek z długą brodą i białym kapeluszem o szerokim rondzie. Podpierał się na długiej lasce przypominającym sporą gałąź i lustrował spokojnie włócznię drżącą we wrotach. Potem przeniósł pytający wzrok na trola.
- Wypadek – Oggus wyjaśnił krótko
- Wypadek? – spytał staruszek spokojnym, lecz silnym głosem – Już się obawiałem że to kolejna deklaracja wojny.
- Wypadek – odezwał się tym samym, wyjaśniającym wszystko tonem.
- Rozumiem że ta ruina na przestrzeni czterystu metrów to efekt niefortunnego potknięcia się?
- Potknięcia się.
- Powiedz swojemu mistrzowi że znów będziemy musieli przeprowadzić ważną rozmowę na temat stosunków naszych gildii.
- Tak.
- W takim razie dziękuję za rozmowę.
Oggus stał przez chwilę, jak zawsze gdy zastanawiał się czy ma się poczuć obrażony gdy ktoś rzuca w jego stronę zwroty grzecznościowe, po czym odszedł. Staruszek odprowadził go wzrokiem, po czym machnął lekko ręką. Włócznia upadła głucho na podłogę.
- Udało się jej? – Spytał mężczyzna w zielonej szacie, gdy staruszek zamknął za sobą wrota.
- Dowiemy się gdy zobaczymy tego Archibalda.
Mężczyzna złożył ręce w zadumie.
- Ta dziewczyna sprawia sporo kłopotów. Już nas ze wszystkim powiązują. Ten teatrzyk w końcu straci wszystkie swoje kurtyny.
- Oczywiście że tak – staruszek uśmiechnął się – Właśnie staramy się by stało się to w odpowiednim czasie.

Scaliłem wątki. Na drugi raz proszę wstawiaj kolejne części swojego opowiadania do tego samego wątku. Wszak przecież stanowi całość.
Pomysł nie jest zły, jednak już co do wykonania mam trochę uwag.

Czytając, natknąłem się na kilka powtórzeń (oraz źle zbudowanych zdań). Przykład:
"Nerwowym ruchem wyciągnął rękę by schować zeszyt którego nigdy nie wyciągnął" - powtórzenie.

Zauważyłem też drobne kłopoty z interpunkcją. Choćby to:
"Messa uśmiechnęła się czując że dopięła swego. Jake też się uśmiechnął czując że ma do czynienia z kimś bardziej niezrównoważonym" - nie ma nic bardziej prymitywnegona na tym chorym świecie, niż nauka stawiania przecinka przed "że".

Mała formalność:
"Trzask drzwi nadał pustce korytarzowi niepowtarzalną aurę odizolowania" - pustce korytarza.

Tak jak stwierdziłem na początku, fabuła może wydać się interesująca. Jednak sam styl pisania mnie po prostu znudził. Nie wiem, może jestem jakiś czepialski - ale tak właśnie było.

Tarzman twierdzi, że opowiadanie jest średnie.
zwyczaj do ignorowania stojących - chyba lepiej bez do
Ten teatrzyk w końcu straci wszystkie swoje kurtyny. - moim zdanie dziwne to zdanie Smile
Trzyma poziom. Znów dobrze. Nie zgadzam się z Tarzmanem, czyta się według mnie bardzo fajnie. Rozwija się w całkiem przyjemne opowiadanko, jeśli to eksperyment, to eksperymentuj dalej.
pozdrawiam Gorzki.
Witam, to teraz jaSmile Przyznam, że naprawdę ładnie zbudowałeś ten świat, a raczej światy czy choćby nicość. Postaci bardzo oryginalne, naprawdę spodobała mi się i „oszustka losu” i „rozgarnięty troll” (to jednak chyba powinno być przez dwa „l” - jeśli mamy do czynienia ze znanym gatunkiem). To co mi wpadło w oczy:

„bezczelnie pozostając w wiszącym do góry nogami kuflu.” - skoro kufla jednak nie mają nóg, to może „do góry dnem”?

„Drow siedzący stół obok podniósł” - chyba lepiej brzmiało by jednak „siedzący przy stole obok”, może i bardziej konserwatywnie ale za to czytało by się zdecydowanie płynniej.

„stukał leniwie w tabliczkę z archaicznym malunkiem przekreślonej różdżki.” - nie rozumiem tu zastosowania przymiotnika „archaicznie” zwłaszcza, że chwilę dalej używasz go ponownie do opisania magii.

„do swego przeciętnego stanu stania na stole i nie dopuszczania” - a tu niestety mamy bełkot, rozumiem twój zamysł ubarwienia opowieści, ale wyszło tu to moim zdaniem bardzo nieszczęśliwie. Po drugie „przeciętny” nawet do takiego ubarwienia nie pasuje, rozkładu statystycznego, by wyłonić przeciętność na pewno nie da się wyłonić. I niestety tego zdania nawet Plany nie są w stanie uratować.

„Teraz używano maszyn , zwanych koparkami, dźwigami i innymi które prostacko nazwano” zwanych/nazwano – jednak troszkę zbyt blisko, może wystarczyło by wywalić „zawnych” i będzie zgrabniej?

„Praca nie była zła, bo wymagała odpowiednich kwalifikacji, lecz stanowczo brakowało jej fantazji.” - a tu mamy błąd logiczny. Praca może „nie być złą” gdy za nią dobrze płacą, gdy jest ciekawa, ale czy dlatego że wymaga odpowiednich kwalifikacji? Coś tu chyba się nie zgadza.

„Przypominała wtedy wodorost trącany delikatnymi prądami wodnymi.” - może miast „wodnymi” zrób „morskimi”? Unikniesz tego prawie-powtórzenia i całość lepiej zabrzmi.
„które sprawiają wrażenie ciższych od zwykłego braku dźwięku.” - a nie „cichszych”?

„wypowiedź przypominała bardziej wypowiedzenie wojny niż prośbę.” - wypowiedź/wypowiedzenia – powtórzenie, którego łatwo możesz uniknąć.

„Tłumy miały niewyczuwalnie większą gęstość od powietrza.” - tu też źle. Podałeś to jako oddzielne zdanie. Podmiot zniknął. Wygląda to jak prawda powszechna a jak rozumiem dotyczyło to „niego” czyli owego trolla.

„Messa kilkoma długimi krokami przybiegła pod schody i odwróciła się.” - tu też mamy mały problem, „pod schodami” to jednak dość konkretnie miejsce, zakładam, że nie to miałeś na myśli.

„Już nas ze wszystkim powiązują.” - rozumiem, że chodzi o powiązanie przyczynowo-skutkowe? Sformułowanie jest niepoprawne w tej formie. Musi być to coś w stylu „Już są w stanie powiązać nas z tymi zdarzeniami”.

„Ten teatrzyk w końcu straci wszystkie swoje kurtyny.” - teatr ma zazwyczaj jedną kurtynę. Ty je rozmnożyłeś. Jeśli już chcesz tu metafory to wymyśl coś innego lub przerób na coś w stylu „W końcu kurtyna przestanie ukrywać cały ten teatrzyk” - to tylko takie na szybko.

„Właśnie staramy się by stało się to w odpowiednim czasie.” - to też nieszczęśliwie. Zakładam, że im chodzi o to by inni dowiedzieli się o wszystkim ale wtedy gdy przyjdzie na to czas. Może coś w stylu: „Tak, ale zadbamy o to by...”

Generalnie, jak pisałem na wstępie. Bardzo fajny pomysł, wymieszane światy, niesamowite postaci. Troszkę przeszkadza mi to o czym pisałem już kilka razy, czyli wykłady dla czytelnika. Przykładem jest tu owo miasto w przestrzeni międzyplanarenej, czy wszystkie informacje które o nim podałeś są niezbędne w danym momencie? Na początek wystarczyła by chyba informacja, że takie miasto istnieje. Więcej opisów gdy do niego trafimy (a mam nadzieję, że tak się stanie). Teraz przeskakujesz od dialogu, akcji itp do wywodu na dany temat. Albo będziesz musiał to wszystko powtórzyć później, albo wymagasz od czytelnika zapamiętania co pisałeś (o nieistotnym w danym momencie elemencie) kilka stron wcześniej. A dodatkowo zdradzasz zbyt wiele, czyż to miasto nie mogło by być jakimś bardziej mistycznym miejscem? Takim do którego bohater chce się udać i zabrać tam czytelnika? Teraz już wszystko wiem. Czy mi się podoba wykonanie... Nie jest złe. Ale trzeba by trochę nad tym popracować. Sporo to powtórzeń, zwłaszcza imion. Sporo bardzo podobnie skonstruowanych zdań a do tego czasem karkołomne ekwilibrystyki w celu ich udziwnienia. Troszkę brak w tym rytmu, takiego który zachęca do dalszego czytania. Ale, nie jest źleSmile
Dziękuję za tak treściwy komentarz. Nie spodziewałem się że można w tak krótkim tekście wyłapać aż tyle błędów. Albo wymagało to pieczołowitej analizy albo ja kompletnie nie znam się na pisaniu Tongue. Większość z tych uwag nie przyszłaby mi do głowy, ale rzeczywiście, kilka wymaga poprawek. Myślę że to wynika głównie z tego że przelewam myśli na papier nie kłopocząc się późniejszą korektą. No i po części z tego, że na pierwszy rzut oka trudno mi było się do czegoś przyczepić, dopiero gdy zostało mi to wypomniane, widzę te 'niedoskonałości' (zwane również karygodnymi błędami).

Cieszę się że opowiadanie się podoba, chodź miałem wrażenie że już wyćwiczyłem poprawny styl pisania. Wygląda na to że jeszcze wiele pracy przede mną. Jeszcze raz dzięki za uwagi.
Tak jak ktoś powiedział, nikt, nigdy nie ma doskonałego warsztatu. To bynajmniej nie zarzut do Ciebie. Chodzi raczej o to, że zawsze można coś poprawić. Ja nie ukrywam, że dałem jedno opowiadanie (do którego oceny zapraszam) czyli "Ostatnią wartę" wszędzie gdzie zdołałem (i to za każdym razem je korygując) i za każdym razem dostawałem nowe uwagi z którymi w większości nie sposób się zgodzić, a tekścik krótki.
Nie jestem jakim tam krytykiem czy pisarzem, mój "dorobek" literacki jest żaden, ale przekonałem się o jednym.
Odłóż tekst na dłuższą chwilę (wymaga to zwalczenia chęci podzielenia się nim z szerszą publicznością), i to dłuższą - nawet około dwóch miesięcy... Potem go przeczytaj, zapomnisz już co chciałeś napisać i znajdziesz się w pozycji czytelnika. Mówię z autopsji, będzie to bardzo dziwne doświadczenie. Sam zobaczyłbyś większość tych błędów. Ot po prostu, to "nie leży"Smile
Przeczytałam obie części jednym tchem. Większych błędów nie wyłapałam. Jedynie interpunkcja do poprawy Wink (masz nawet problem z przecinkiem przed 'że'). Bardzo ciekawa fabuła. Czasami tylko wtrącenia narratora są 'przydługie' i niepotrzebnie 'filozoficzne'. Jednak nie ukrywam, że niecierpliwie czekam na kolejną część.
Jako, że nie poprawiasz swoich prac, nie będę się skupiał na błędach w samym warsztacie, a jedynie powiem Ci co sądzę na temat ogólnie (nie lubię powtarzać tego co pisali inni).

Ech, zwariowane to opowiadanie Smile Ta fizyka jest wręcz czasami przytłaczająca. Coraz mniej zaczynam z tego rozumieć, o ile cokolwiek kiedykolwiek rozumiałem Smile Po lekturze tego fragmentu mogę powiedzieć "wiem, że nic nie wiem".

Trochę mi to przywodzi na myśl jakiś psychodel, w którego ekranizacji musiałby z pewnością zagrać Bruce Willis! O tak!

Danek