Via Appia - Forum

Pełna wersja: List
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Cześć. To, co wam tutaj przedstawię, jest pierwszym tekstem mojego autorstwa, jaki przeczytacie... Boję się trochę, że od razu zrazicie się do "mojego pióra" Big Grin No cóż, sam uważam, że ten tekst, który swoją drogą napisałem kilka minut temu dla zwykłego treningu, ale i z nudów, nie jest zbyt wysokich lotów. Ale coś wstawić trzeba, na przywitanie Smile
Tak że, zapraszam. Opowiadanko nosi tytuł "List".



Robert Sawicki rozpoczął tamten dzień zwyczajnie: wstał z łóżka obudzony śpiewem ptaków przygrywających gorącemu, letniemu słońcu, odbębnił poranną toaletę i zjadł śniadanie złożone z dwóch kromek świeżego, nieco jeszcze ciepłego, pachnącego chleba, przyniesionego do domu przez jego ojca, Dawida Sawickiego.
Mieszkał tylko z nim. I chociaż dla większości z nas taki stan rzeczy jest odbiegającym od normy, to Robert nie widział w tym nic dziwnego. Szczerze mówiąc, trudno się temu dziwić; chłopak nawet nie pamiętał swojej matki, która umarła zanim jeszcze nauczył się mówić. Czasami tylko czuł zapach jej brzoskwiniowych perfum, o których wiedział z opowieści ojca. Zwykły trik wyobraźni, a wierzcie mi, że wyobraźnia dwunastolatka jest zdolna nie tylko do tego... o ile ów dwunastolatek tęskni. Ale Robert nie tęsknił za matką, nigdy. Nigdy mu jej nie brakowało i nigdy nie zastanawiał się, jak by to było, gdyby żyła. Bo i po co? Po co zamęczać się wizjami, które i tak nigdy nie nadejdą?
- Smakuje? - spytał ojciec chłopca, wchodząc do kuchni. Był to wysoki, chudy jak szczapa mężczyzna z brunatnym meszkiem na głowie, tylko przypominającym włosy, i okularami z rogowymi oprawkami, które nieustannie zsuwały mu się z nosa. Za każdym razem, gdy uśmiechał się do Roberta, biła od niego szczera miłość do syna. Miłość nie tylko ojcowska, ale także matczyna.
- Jasne, jest pyszny. Uwielbiam, jak jest jeszcze ciepły - odparł Robert, ochoczo mlaskając. Chłopiec był niesamowicie podobny do swego ojca. Można powiedzieć, że był nieco mniejszą wersją pana Sawickiego: również nosił okulary, także z rogowymi oprawkami, które równierz zsuwały mu się z nosa; posturą też przypominał tatę, tyle że był nieco niższy.
- Planujesz coś na dzisiaj? - zmieniając temat, zagadnął syna Sawicki.
- Chyba pójdę na łąkę...
- Znowu? Odkąd zaczęły się wakacje, cały czas tam przesiadujesz. Co jest tam takiego ciekawego?
- Po prostu lubię poleżeć sobie na trawie i posłuchać odgłosu natury - z poważną miną wyjaśnił Robert.
- Odgłosu natury? - zaśmiał się Sawicki, lecz zaraz spoważniał. - Twoja mama też lubiła...
- Tak, wiem - przerwał Robert, wsuwając do ust ostatni kęs kanapki. Następnie wstał i uraczył ojca ciepłym, przyjacielskim całusem w policzek.
- Za co to? - zdziwił się Sawicki.
- Za nic. Tak po prostu - uśmiechnął się Robert.
Kwadrans później był już w drodze na łąkę.

***

Zapach świeżo skoszonej trawy przyjemnie drażnił nozdrza Roberta, który, leżąc na plecach z rękami ułożonymi pod głową, rozkoszował się ciepłymi promieniami słońca muskającymi go po twarzy. Co jakiś czas lekki podmuch wiatru wprowadzał w ruch bujnie obwieszone liśćmi korony drzew, co w uszach Roberta brzmiało jak swego rodzaju koncert. Koncert, z którego nigdy nie chciałby wychodzić.
Był ubrany w krótkie, postrzępione spodnie i t-shirt z biało-niebieskimi paskami. Na stopach miał zdarte tenisówki, a jego kolana poznaczone były masywnymi strupami, które były śladem po niedawnym bliskim spotkaniu z asfaltem.
Raptem Robert poczuł obok siebie czyjąś obecność. Nie otwierając oczu, skrzywił się nieco i nastawił uszu na jakikolwiek dźwięk... Ale nic nie usłyszał. Mimo to cały czas czuł, że nie jest sam, że na łące prócz niego jest jeszcze ktoś.
- Mam dla ciebie wiadomość - usłyszał nagle. W ciągu ułamka sekundy zerwał się na równe nogi. Ujrzał przed sobą starszego mężczyznę, na oko siedemdziesięcioletniego, ubranego w brunatny garnitur i kompletnie niepasujący do reszty melonik. - Mam dla ciebie wiadomość.
- Kim pan jest? - zapytał Robert.
Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni różową kopertę i wyciągnąwszy rękę w stronę Roberta, podał mu ją.
- Niech mi pan powie, kim pan jest? I od kogo niby jest ta wiadomość? - dopytywał się chłopiec, niepewnie łapiąc za skraj "wiadomości".
- To będzie dla ciebie ważna wiadomość - oznajmił mężczyzna i odwrócił się plecami do Roberta, po czym wolnym krokiem ruszył przed siebie.
Robert nie pytając o nic więcej, spojrzał na kopertę. Na jej brzegu widniało jego imię, wypisane kaligraficznie postawionymi literami z dziwnie zakręconymi końcówkami.
- Skąd pan wie... - podniesionym głosem zaczął chłopak, podnosząc wzrok znak listu. Niestety, tajemniczego typa nigdzie już nie było. - Dziwne.
Jeszcze przez jakieś dziesięć minut Robert wpatrywał się w swoje imię na kopercie. Nie miał pojęcia, kim był mężczyzna wręczający mu "wiadomość", ani od kogo owa "wiadomość" mogłaby być.
Nie dowiem się tego, jeśli nie otworzę - pomyślał i rozerwał kopertę, wyciągając z niej zgiętą na pół kartkę papieru. Rozłożył ją i wybałuszając oczy, które wówczas zamieniły się w dwie idealnie okrągłe litery "O", przeczytał głośno krótą treść listu:
- Tak bardzo chciałabym być z tobą. Tęsknię. Napisz, co u ciebie. Mama. - Usta chłopca pozostały otwarte. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Dosłownie zamarł w bezruchu.

***

- Tato! Tato! Czy mama zostawiła dla mnie jakiś list, zanim umarła? - Robert wbiegł do domu i stanął przed ojcem, który akurat grzebał w zepsutym od stuleci zegarku. Dyszał i miał wrażenie, że zaraz wypluje płuca; pot płynął po nim strumieniami.
- Nie. Nic... Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież...
- A to? Co to jest? - napadł na ojca chłopiec, wyrwawszy z kieszeni kopertę ze swoim imieniem. Następnie wyszarpnął z niej kartkę z krótką wiadomością i rzucił ją ojcu przed nos.
Sawicki milczał przez chwilę, na zmianę wpatrując się w kartkę i w syna.
- Nigdy... Powtarzam, nigdy! Nie rób sobie takich żartów - skarcił Roberta ojciec, po czym nieco bardziej przyciszonym tonem, dodał: - Jak ci nie wstyd?
- Ale to...
- Ani słowa więcej. - Sawicki zmiął kartkę, potem kopertę i wstając z miejsca, wyrzucił "wiadomość" do śmietnika. - Nigdy... - Wyszedł.
Robert nie zamierzał tak łatwo się poddawać, toteż wydobył ze śmietnika wszystko to, co jego ojciec uznał za nieprzyjemny żart, i udał się z tym do własnego pokoju.

***

- Napisz, co u ciebie... - Robert czytał na głos słowa z listu. - Ale ja nie wiem, gdzie. Gdzie mam napisać, pod jaki adres...
I wtedy stało się coś, co już na zawsze miało zmienić życie Roberta, zmienić jego samego. Na kartce, pod krótką wiadomością rzekomo napisaną przez panią Sawicką, ukazało się kolejne zdanie. Atrament pojawił się na papierze tak, jakby wsiąkał w niego od spodu i pojawiał się z drugiej strony; stopniowo powiększające się ciemno-niebieskie plamki ułożyły się w jedno pytanie: Chesz mnie spotkać?.
Chłopiec nie zastanawiał się długo i odpowiedział:
- Chcę.
Wówczas na liście pojawiło się trzecie, ostatnie zdanie: Idź spać.
Jak zahipnotyzowany, Robert złożył "wiadomość" na pół i z powrotem wsunął ją do powyginanej przez dłonie jego ojca koperty. Następnie położył ją na szafce obok łóżka i, nie do końca zdając sobie sprawę, co robi, położył się spać.

***

Rano pan Sawicki, nieco zmartwiony tym, że Robert długo nie przychodzi na śniadanie, udał się do pokoju syna, aby sprawdzić, czy z nim wszystko w porządku. Ale w porządku nie było. Robert leżał martwy.
Na różowej kopercie, gładkiej jak tafla szkła, widniało imię: Dawid.
Cytat:Za każdym razem, gdy uśmiechał się do Roberta, biła od niego szczera miłość do syna. Miłość nie tylko ojcowska, ale także matczyna.

Nie do końca wiem, jak rozumieć to zdanie...

Cytat:Zapach świeżo skoszonej trawy przyjemnie drażnił nozdrza Roberta, który, leżąc na plecach z rękami ułożonymi pod głową, rozkoszował się ciepłymi promieniami słońca smagającymi go po twarzy.

Coś mi w tym zdaniu nie pasuje. To "smaganie" kojarzy mi się raczej z czymś nieprzyjemnym... A może to tylko ja.

Więcej zgrzytów stylistycznych nie znalazłem.
Ortografia i interpunkcja to nie moja broszka.

Co do fabuły, to muszę powiedzieć, że nawet ciekawa. Choć całość czyta się dość topornie ze względu na składnię, to wciągnęło mnie, co rzadko zdarza się podobnym tekstom.

Trzy słowa: Praca czyni mistrza!
Z przyjemnością czekam na następne Twoje teksty.

Pozdrawiam
Dziękuję za odpowiedź Smile
"ojcowska, ale także matczyna" - chodziło o to, że zastępował matkę, tzn. wykonywał rolę ojca, ale i matki.
Z tym smaganiem jak najbardziej masz rację Wink Słówko "muskać" pasuje tutaj o wiele lepiej, tak sądzę.
I mam do Ciebie jedno pytanie: napisałeś, że czyta się topornie ze względu na składnię. Możesz rozwinąć tę wypowiedź?
Po prostu chodzi o to, że składnia niektórych zdań jest nierytmiczna.

Popatrz na konstrukcję zdań "poczytnych" pisarzy i zauważ, że ich zdania mają bardzo dokładnie wyważony rytm, a akcenty wskakują tam, gdzie powinny. W Twoim tekście tego nie ma.

Na przykładzie zdania z Twojego tekstu:

Spróbuj przeczytać to:
Cytat:I wtedy stało się coś, co już na zawsze miało zmienić życie... co na zawsze miało zmienić Roberta. Na kartce, pod krótką wiadomością rzekomo napisaną przez panią Sawicką, ukazało się kolejne zdanie.
To twoje.

Moja wersja:
Cytat:Wtedy nastąpiło coś, co na zawsze miało odmienić Roberta, zmienić jego życie. Oto na kartce, pod wiadomością rzekomo napisaną przez panią Sawicką ukazało się kolejne zdanie:
I powiedz, które czyta się lżej? Zmieniłem tylko układ zdań, ogólne znaczenie zostało takie samo.
O to mi chodziło, gdy mówiłem o "składni".

Pozdrawiam
Słuszna uwaga Sheaim.
Dzięki Wink Masz rację co do tego zdania.
Żeby nie było, każdy krytyka i porada jest dla mnie konstruktywna, jednakże moim zdaniem każdy wyrabia sobie jakiś tam swój styl Smile Ty byś napisał tak, ja tak. Sprawa ma się podobnie jak z muzyką: głos, który dla jednego wydaje się kompletnie niebrzmiący, dla drugiego jest głosem anioła. Jeśli rozumiesz o co mi chodzi. W każdym razie, tak jak powiedziałeś: Praca czyni mistrza!
Dzięki i pozdrawiam.