10-07-2011, 16:43
Śmierć zawsze nadchodzi zbyt wcześnie. Na skrzydłach wiatru, krzycząc niczym ptak trafiony w locie lub brzęcząc jak rozwścieczony szerszeń, błyskiem stali, z cichym szeptem rozcinanego powietrza lub z bulgotem krwi wypływającej ze świeżej rany. Każda śmierć jest inna.
***
-Wycofać się! Spierdalamy stąd, bo nas wystrzelają!
-Jesteśmy odsłonięci! Na wyższą pozycję!
-Gdzie to wsparcie, majorze?! obiecaliście nam wsparcie z powietrza, do cholery!
-Wszyscy zginiemy!
Krzyki, wrzaski i jęki zlewały się z jednolitym łomotem artylerii okładającej nieustannie wzgórze 13. Odłamki gwizdały wokoło, a przerażeni żołnierze IV pułku Gwardii Imperialnej kulili się wśród zmasakrowanych ciał towarzyszy, wśród huku dział i brzęku przegrzanych luf. Kolejne potężne uderzenie rozerwało część wzgórza, zasypując stanowiska karabinów maszynowych ziemią, zmieszaną z krwią i odłamkami stali.
Kapitan zaklął, gdy jego lornetkę strzaskał jakiś zbłąkany pocisk.
-Nic tu po nas, skurwysyny się okopały i nie dadzą podejść, a jak tu dłużej posiedzimy, to nas rozstrzelają. Odwrót!
-Tak jest!
Krzyki sierżantów jeszcze spotęgowały bajzel panujący w okopach.
Nagle kanonada ucichła. Zapadła niezmącona żadnym odgłosem cisza.
-Co jest?
-Nie wiem. Może im się amunicja skończyła?
-Oby tylko.
-Dosyć tych pogaduszek, musimy stąd spierdalać, zanim nas dorwą.
Oddziały ruszyły w dół zbocza, w kierunku czekających transporterów.
Nagle trzech ludzi padło, jak rażonych gromem. Krew ochlapała idących opodal żołnierzy.
-Zasadzka!
-Ognia!
-Gdzie oni!
-Snajper! tam, na drzewie!
Chaos zaczął się tak jak się skończył: bez ostrzeżenia. Co gorsza, artyleria wznowiła ostrzał.
-Pomocy!
Krzyki ginących zlały się w jeden, nieopisany wrzask. kolejne pociski druzgotały ciała, wgryzały się w kości. Wyjąc niczym rój wściekłych szerszeni rozrywały nieszczęsnych Imperialistów na strzępy.
-Death to all threatning Homeworld! Zdychajcie, kurwie syny, za swojego imperatora!
Zza transporterów wypadło dwudziestu żołnierzy w błękitnych mundurach armii Federacji.
-Zdrada!
Ostatni krzyk utonął w huku karabinów zmiatających resztki gwardzistów z powierzchni ziemi. Po chwili na zboczu pozostał jeden, samotny człowiek w zielonym mundurze. Jego spojrzenie nie wyrażało już nic. Kliknęły celowniki zablokowane na celu.
Sekundę później zbocze przestało istnieć.
Nad głowami żołnierzy w niebieskich mundurach zaszumiały silniki myśliwców Banshee. Zaterkotały karabinki i działka, zaświszczały spadające bomby. wylądowały dwa transportowce medyczne. Żył jeden człowiek.
-Czemu tak późno?
Wyszeptał.
I umarł.
Na ramionach pensjonariuszki.
Trzęsącymi się rękoma kapitan nowo przybyłych wojsk uniósł krótkofalówkę do ust.
-Czwarty pułk wykonał swoje zadanie. Utrzymali trzynaste wzgórze, ale...
-Ale co?
-Nic, generale. Trzynastka to jednak pechowa liczba.
***
Ot takie sobie... Co myślicie?
***
-Wycofać się! Spierdalamy stąd, bo nas wystrzelają!
-Jesteśmy odsłonięci! Na wyższą pozycję!
-Gdzie to wsparcie, majorze?! obiecaliście nam wsparcie z powietrza, do cholery!
-Wszyscy zginiemy!
Krzyki, wrzaski i jęki zlewały się z jednolitym łomotem artylerii okładającej nieustannie wzgórze 13. Odłamki gwizdały wokoło, a przerażeni żołnierze IV pułku Gwardii Imperialnej kulili się wśród zmasakrowanych ciał towarzyszy, wśród huku dział i brzęku przegrzanych luf. Kolejne potężne uderzenie rozerwało część wzgórza, zasypując stanowiska karabinów maszynowych ziemią, zmieszaną z krwią i odłamkami stali.
Kapitan zaklął, gdy jego lornetkę strzaskał jakiś zbłąkany pocisk.
-Nic tu po nas, skurwysyny się okopały i nie dadzą podejść, a jak tu dłużej posiedzimy, to nas rozstrzelają. Odwrót!
-Tak jest!
Krzyki sierżantów jeszcze spotęgowały bajzel panujący w okopach.
Nagle kanonada ucichła. Zapadła niezmącona żadnym odgłosem cisza.
-Co jest?
-Nie wiem. Może im się amunicja skończyła?
-Oby tylko.
-Dosyć tych pogaduszek, musimy stąd spierdalać, zanim nas dorwą.
Oddziały ruszyły w dół zbocza, w kierunku czekających transporterów.
Nagle trzech ludzi padło, jak rażonych gromem. Krew ochlapała idących opodal żołnierzy.
-Zasadzka!
-Ognia!
-Gdzie oni!
-Snajper! tam, na drzewie!
Chaos zaczął się tak jak się skończył: bez ostrzeżenia. Co gorsza, artyleria wznowiła ostrzał.
-Pomocy!
Krzyki ginących zlały się w jeden, nieopisany wrzask. kolejne pociski druzgotały ciała, wgryzały się w kości. Wyjąc niczym rój wściekłych szerszeni rozrywały nieszczęsnych Imperialistów na strzępy.
-Death to all threatning Homeworld! Zdychajcie, kurwie syny, za swojego imperatora!
Zza transporterów wypadło dwudziestu żołnierzy w błękitnych mundurach armii Federacji.
-Zdrada!
Ostatni krzyk utonął w huku karabinów zmiatających resztki gwardzistów z powierzchni ziemi. Po chwili na zboczu pozostał jeden, samotny człowiek w zielonym mundurze. Jego spojrzenie nie wyrażało już nic. Kliknęły celowniki zablokowane na celu.
Sekundę później zbocze przestało istnieć.
Nad głowami żołnierzy w niebieskich mundurach zaszumiały silniki myśliwców Banshee. Zaterkotały karabinki i działka, zaświszczały spadające bomby. wylądowały dwa transportowce medyczne. Żył jeden człowiek.
-Czemu tak późno?
Wyszeptał.
I umarł.
Na ramionach pensjonariuszki.
Trzęsącymi się rękoma kapitan nowo przybyłych wojsk uniósł krótkofalówkę do ust.
-Czwarty pułk wykonał swoje zadanie. Utrzymali trzynaste wzgórze, ale...
-Ale co?
-Nic, generale. Trzynastka to jednak pechowa liczba.
***
Ot takie sobie... Co myślicie?