10-07-2011, 15:03
Życie jest takie kruche. Człowiekowi do popełnienia samobójstwa wystarczy wysoki budynek, ostry przedmiot, trucizna, skok na głęboką wodę, tory… to jedne z nielicznych. Ale na tym świecie są istoty, którym śmierć nie przychodzi tak łatwo. Zabić nas może jedynie druga taka sama istota, ewentualnie co rzadko się zdarza „nie człowiek”.
Jestem właśnie jedną z tych istot, przez was ludzi nazywanych „potępionymi”. Ale ja w to nie wierzę. Od lat mam teorię iż to moja druga szansa. Ale nie od Boga. On jest tylko rzeczą potrzebną wam do wiary w kogoś wyższego od was samych, byście nie rozbestwili się i nie pozabijali nawzajem doprowadzeni do szaleństwa żądzą władzy. To szansa od nas samych. Najbardziej śmieszy mnie fakt, że wy ludzie bardziej wierzycie w niewidzialnego Boga, niż w nas istoty które można zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Chociaż co do ostatniego miała bym niemałe wątpliwości.
Mam na imię Allesta i jestem wampirem.
Najstarszy wampir Shermio, zakwalifikował mnie do grupy Oksymoronu – sprzeczność darów. Jestem niebywale zimną istotą, wydawać by się mogło, że nawet niewielka dawka promieni słonecznych mogła by mnie zabić. W ręcz przeciwnie, mogę chodzić w blasku słońca ile tylko zapragnę. Co najważniejsze potrafię oddziaływać na ogień. Nie jest to jedyny tej klasy dar. W mojej grupie jest jeszcze dwadzieścia siedem innych wampirów, ale rozsiani są po całym świecie. Na mnie wypadło że mam zostać tam gdzie się „narodziłam”, jednocześnie cholernie blisko siedziby Shermio – Reladi.
Na tej piekielnej wyspie, było żadnego człowieka. Ach jak mi brakowało ludzkiej krwi. Mogłam się żywić jedynie marnymi zwierzętami, których krew nie była tak słodka ani kusząca jak również nie dawała ukojenia w tym potwornym głodzie. Na szczęście, jako że wyrobiłam sobie opinię kurewsko niezależnego wampira, mogłam przeprawić się morzem w pław do ludzkich osad. Powybijaliście już krasnoludy, teraz szykujecie się na elfy i wiedźmy. Ale nas nie pokonacie. Jesteśmy dla was za szybcy i nie opadamy z sił.
Ale wracając… Shermio nie był zadowolony z moich licznych eskapad w tereny „dobrego mięska”, ale od czasu jak pierwszy raz spróbował mnie ukarać, zaniechał tych działań. Można było powiedzieć, że tylko moja władza nad ogniem hamowała go. Właśnie po to chciał żebym została na Reladi. Chciał mieć osobistego, a zarazem niezależnego wampira do gaszenia jego czasem niedożecznych ( w delikatnym słowa znaczeniu) planów. Shermio, zważając na swój wiek był… najsilniejszy i najmądrzejszy. Ja żyję dopiero 1/10 tego co on, czyli 89 lat. Młoda jestem jak na wampira o takiej reputacji. A co do młodości, pewnie chciał byś się dowiedzieć przed śmiercią, jak doszło do tego że jestem tym czym jestem.
A więc:
Sześćdziesiąt sześć lat temu, miałam wtedy niecałe 23 lata, byłam taka jak wy – głodna przygód, nierozważna, zadufana w sobie i swoich potrzebach. Nosiło mnie z miejsca na miejsce. Często nieuchwytna, zabłąkana i… samotna. Pewnego pięknego wieczora, gdy to czerwone słońce chowało się nieśpiesznie pod pierzyną oceanu – jak w tej chwili, widzisz – ubzdurałam sobie, że popływam. Ot zachcianka, jedna z wielu. Wskoczyłam się do wody w ubraniu, resztę rzeczy zakopałam na plaży. Pływałam dopóki nie zrobiło się naprawdę ciemno. Gdy już miałam się zbierać, usłyszałam blisko siebie plusk. Myślałam że to jakaś ryba. Potem natchnęło mnie, że to rekin. Nie byłam bardzo daleko od brzegu, więc pospiesznie na ile pozwalał mi na to opór wody, popłynęłam tam. Wyszłam i w blasku księżyca snującego się po bezchmurnym niebie, poczęłam szukać pagórka w którym były moje szpargały. Mimo iż plaża była rozświetlona, nigdzie nie widziałam obiektu mych poszukiwań. Pomyślałam, że może tak mnie zniosło, ale niedaleko były schody, więc nie. Wtem za moimi plecami usłyszałam cichy, gardłowy śmiech. Odwróciłam się bez cienia strachu, bo jako nastolatkę rodzice wysyłali mnie na obronę dla kobiet. Mężczyzna na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, ale potem zainteresowała mnie jego bladość skory. Ukradkiem spojrzałam na własną i stwierdziłam że koleś długo na słońce nie wychodził. Omiotłam go od góry do dołu i spostrzegłam moją torbę.
- Ej koleś, masz coś mojego - powiedziałam nie szczędząc jadu, bądź co bądź kwalifikował się pod złodzieja.
- Za to ty, masz bardzo aromatyczną krew. Wprost czuję jak mnie ciągnie, krzyczy: Wypij mnie!
- Facet pogięło cię! – Zrobiłam krok do przodu, wyciągając rękę po moje rzeczy. On również ruszył w moją stronę, ale z nienaturalną szybkością. W ułamku sekundy znalazł się przy mnie i wolną ręką złapał mnie za gardło. Jego żelazny uścisk zacisnął się na mej krtani. Czułam, że może złamać mi kark w jednej chwili.
- Nie zabiję cię, bo czuję że będziesz wyjątkowym wampirem – Odgiął moją głowę do tyłu. Zbliżył swoją twarz i złożył na mej szyi delikatny pocałunek. Ale miała to być ostatnia przyjemna rzecz w moim człowieczym życiu. Nie szarpałam się, bo coś we mnie mówiło, że opór nie ma sensu. To co miało za chwilę się stać… nawet nie chcę tego wspominać. Zatopił swe śnieżnobiałe kły – o tu – w tętnicę. Wykonał nimi nacięcie, by następnie przyłożyć do rany swój krwawiący nadgarstek. Musiał przygotować go zanim mnie dopadł. Może to było zaplanowane? Nie wiem.
Poczułam jak moje ciało zalewa fala zimna. Kawałek po kawałku, komórka za komórką zmieniałam się, jakby w sopel lodu. Wystąpiły drgawki. Wampir złapał mnie za szczękę bym nie odgryzła sobie języka. Na jego twarz wstąpiła obawa. Coś było nie tak? Ależ skąd, było wręcz lepiej niż można było sobie wyobrazić. Moje włosy z ciemnego blondu stawały się głęboko fioletowe. Skóra kontrastowo biała. Bolały mnie dziąsła.
- Jasny gwint! Wiedziałem, że będzie niezwykła! – Wampir był niesamowicie podekscytowany. – Jeszcze tylko zmiana koloru oczu.
Nie mylił się. Zapiekły mnie oczy i nastąpił koniec. Wszystko ustało. Czułam się jak nowo narodzona, bo taka byłam.
Tak, Eurio zrobił dla mnie wiele dobrego. Za to ty chłopcze możesz zrobić dla mnie jeszcze więcej. Jeśli poddasz się bez walki, zabiję cię delikatnie...
Jestem właśnie jedną z tych istot, przez was ludzi nazywanych „potępionymi”. Ale ja w to nie wierzę. Od lat mam teorię iż to moja druga szansa. Ale nie od Boga. On jest tylko rzeczą potrzebną wam do wiary w kogoś wyższego od was samych, byście nie rozbestwili się i nie pozabijali nawzajem doprowadzeni do szaleństwa żądzą władzy. To szansa od nas samych. Najbardziej śmieszy mnie fakt, że wy ludzie bardziej wierzycie w niewidzialnego Boga, niż w nas istoty które można zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Chociaż co do ostatniego miała bym niemałe wątpliwości.
Mam na imię Allesta i jestem wampirem.
Najstarszy wampir Shermio, zakwalifikował mnie do grupy Oksymoronu – sprzeczność darów. Jestem niebywale zimną istotą, wydawać by się mogło, że nawet niewielka dawka promieni słonecznych mogła by mnie zabić. W ręcz przeciwnie, mogę chodzić w blasku słońca ile tylko zapragnę. Co najważniejsze potrafię oddziaływać na ogień. Nie jest to jedyny tej klasy dar. W mojej grupie jest jeszcze dwadzieścia siedem innych wampirów, ale rozsiani są po całym świecie. Na mnie wypadło że mam zostać tam gdzie się „narodziłam”, jednocześnie cholernie blisko siedziby Shermio – Reladi.
Na tej piekielnej wyspie, było żadnego człowieka. Ach jak mi brakowało ludzkiej krwi. Mogłam się żywić jedynie marnymi zwierzętami, których krew nie była tak słodka ani kusząca jak również nie dawała ukojenia w tym potwornym głodzie. Na szczęście, jako że wyrobiłam sobie opinię kurewsko niezależnego wampira, mogłam przeprawić się morzem w pław do ludzkich osad. Powybijaliście już krasnoludy, teraz szykujecie się na elfy i wiedźmy. Ale nas nie pokonacie. Jesteśmy dla was za szybcy i nie opadamy z sił.
Ale wracając… Shermio nie był zadowolony z moich licznych eskapad w tereny „dobrego mięska”, ale od czasu jak pierwszy raz spróbował mnie ukarać, zaniechał tych działań. Można było powiedzieć, że tylko moja władza nad ogniem hamowała go. Właśnie po to chciał żebym została na Reladi. Chciał mieć osobistego, a zarazem niezależnego wampira do gaszenia jego czasem niedożecznych ( w delikatnym słowa znaczeniu) planów. Shermio, zważając na swój wiek był… najsilniejszy i najmądrzejszy. Ja żyję dopiero 1/10 tego co on, czyli 89 lat. Młoda jestem jak na wampira o takiej reputacji. A co do młodości, pewnie chciał byś się dowiedzieć przed śmiercią, jak doszło do tego że jestem tym czym jestem.
A więc:
Sześćdziesiąt sześć lat temu, miałam wtedy niecałe 23 lata, byłam taka jak wy – głodna przygód, nierozważna, zadufana w sobie i swoich potrzebach. Nosiło mnie z miejsca na miejsce. Często nieuchwytna, zabłąkana i… samotna. Pewnego pięknego wieczora, gdy to czerwone słońce chowało się nieśpiesznie pod pierzyną oceanu – jak w tej chwili, widzisz – ubzdurałam sobie, że popływam. Ot zachcianka, jedna z wielu. Wskoczyłam się do wody w ubraniu, resztę rzeczy zakopałam na plaży. Pływałam dopóki nie zrobiło się naprawdę ciemno. Gdy już miałam się zbierać, usłyszałam blisko siebie plusk. Myślałam że to jakaś ryba. Potem natchnęło mnie, że to rekin. Nie byłam bardzo daleko od brzegu, więc pospiesznie na ile pozwalał mi na to opór wody, popłynęłam tam. Wyszłam i w blasku księżyca snującego się po bezchmurnym niebie, poczęłam szukać pagórka w którym były moje szpargały. Mimo iż plaża była rozświetlona, nigdzie nie widziałam obiektu mych poszukiwań. Pomyślałam, że może tak mnie zniosło, ale niedaleko były schody, więc nie. Wtem za moimi plecami usłyszałam cichy, gardłowy śmiech. Odwróciłam się bez cienia strachu, bo jako nastolatkę rodzice wysyłali mnie na obronę dla kobiet. Mężczyzna na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, ale potem zainteresowała mnie jego bladość skory. Ukradkiem spojrzałam na własną i stwierdziłam że koleś długo na słońce nie wychodził. Omiotłam go od góry do dołu i spostrzegłam moją torbę.
- Ej koleś, masz coś mojego - powiedziałam nie szczędząc jadu, bądź co bądź kwalifikował się pod złodzieja.
- Za to ty, masz bardzo aromatyczną krew. Wprost czuję jak mnie ciągnie, krzyczy: Wypij mnie!
- Facet pogięło cię! – Zrobiłam krok do przodu, wyciągając rękę po moje rzeczy. On również ruszył w moją stronę, ale z nienaturalną szybkością. W ułamku sekundy znalazł się przy mnie i wolną ręką złapał mnie za gardło. Jego żelazny uścisk zacisnął się na mej krtani. Czułam, że może złamać mi kark w jednej chwili.
- Nie zabiję cię, bo czuję że będziesz wyjątkowym wampirem – Odgiął moją głowę do tyłu. Zbliżył swoją twarz i złożył na mej szyi delikatny pocałunek. Ale miała to być ostatnia przyjemna rzecz w moim człowieczym życiu. Nie szarpałam się, bo coś we mnie mówiło, że opór nie ma sensu. To co miało za chwilę się stać… nawet nie chcę tego wspominać. Zatopił swe śnieżnobiałe kły – o tu – w tętnicę. Wykonał nimi nacięcie, by następnie przyłożyć do rany swój krwawiący nadgarstek. Musiał przygotować go zanim mnie dopadł. Może to było zaplanowane? Nie wiem.
Poczułam jak moje ciało zalewa fala zimna. Kawałek po kawałku, komórka za komórką zmieniałam się, jakby w sopel lodu. Wystąpiły drgawki. Wampir złapał mnie za szczękę bym nie odgryzła sobie języka. Na jego twarz wstąpiła obawa. Coś było nie tak? Ależ skąd, było wręcz lepiej niż można było sobie wyobrazić. Moje włosy z ciemnego blondu stawały się głęboko fioletowe. Skóra kontrastowo biała. Bolały mnie dziąsła.
- Jasny gwint! Wiedziałem, że będzie niezwykła! – Wampir był niesamowicie podekscytowany. – Jeszcze tylko zmiana koloru oczu.
Nie mylił się. Zapiekły mnie oczy i nastąpił koniec. Wszystko ustało. Czułam się jak nowo narodzona, bo taka byłam.
Tak, Eurio zrobił dla mnie wiele dobrego. Za to ty chłopcze możesz zrobić dla mnie jeszcze więcej. Jeśli poddasz się bez walki, zabiję cię delikatnie...