07-07-2011, 18:09
Usiadł na kanapie. Myślał. Przez jakiś czas jeszcze się wahał. Jednak wstał i włączył w magnetofonie "The End" - kawałek " The Doors. Z kieszonki spodni wyjął żyletkę i małe celofanowe zawiniątko. Wysypał jego zawartość na szklanym stoliku. Biały proszek. Uformował z niego żyletką białą drogę. Zaczerpnął powietrza.
- No co, taki nudny pierdolony koniec? - zapytał sam siebie. Był w mieszkaniu sam, rodzice w pracy, siostra w szkole, on bezrobotny.
- Tak będzie lepiej - powiedział na głos - za długo to trwa. - Te długi wykończą mnie i moich starych - dodał jeszcze po chwili. - Żebym chociaż przestał brać...
Brał już długo, sam nie pamiętał dobrze od kiedy. Brał najrozmaitsze narkotyki. I to właśnie przez to świństwo wpadł się w długi po uszy.
Za pomocą szklanej rurki wciągnął w lewą dziurkę nosa rozsypaną białą drogę. Poczuł przyjemne swędzenie rozchodzące się stopniowo po całym ciele. Wsłuchał się w muzykę. Po chwili poczuł jak muzyka wydobywa się z głośników i sączy wprost do jego uszu. Mógł ją niemal dotknąć. Poczuł także, że nadszedł na niego czas. Czas na koniec.
Sięgnął po żyletkę. Chwilę popatrzył na leżącą obok kopertę zaadresowaną do rodziny i przyjaciół.
-Tak będzie lepiej - pomyślał i przyłożył ostrze żyletki do wewnętrznej strony nadgarstka lewej dłoni. Przycisnął. Teraz czekał tylko na impuls. Nie trwało to długo. Krew trysnęła na podłogę.
-Zrobiłem to - powiedział cicho.
I dalej, raz przy razie zaczął ciąć w rytm muzyki Morrisona. Osunął się z kanapy na podłogę. Przestał już rznąć, żyletka wypadła mu z ręki. Zadudniło mu w uszach, pociemniało w oczach.
Ale tylko na chwilę, bo nagle oślepiło go światło. Światło bardzo jasne. Nie słyszał już muzyki. Nie słyszał i nie czuł nic poza bólem nadgarstka. Jednak rozumiał. Rozumiał, że było błędem targnięcie się na własne życie. Przecież nie z takich kłopotów ludzie wychodzą. Rozumiał, że jest za późno.
Po kilkunastu sekundach światło zaczęło się oddalać, a wraz z nim on sam. Bezcielesny. Nagle coś usłyszał. Jakby dzwony. - Czy to anioły dzwonią na moje powitanie? - resztkami sił zdążył pomyśleć i stracił całkowicie przytomność. To dla niego koniec...
Tymczasem dźwięk dzwonów przerodził się w odgłos klucza w zamku drzwi, otwieranych przez jego ojca, który wcześniej wrócił z pracy.
- Synu, coś Ty zrobił?! - krzyknął, gdy zajrzał do pokoju swego dziecka. - Boże, pomóż... - jęknął i rzucił się na ratunek. Potem telefon, karetka, szpital. Lekarz, który mówił, że chłopak miał dużo szczęścia. Ojciec długo jeszcze modlił się w kaplicy szpitalnej o nowy początek dla swego pierworodnego...
- No co, taki nudny pierdolony koniec? - zapytał sam siebie. Był w mieszkaniu sam, rodzice w pracy, siostra w szkole, on bezrobotny.
- Tak będzie lepiej - powiedział na głos - za długo to trwa. - Te długi wykończą mnie i moich starych - dodał jeszcze po chwili. - Żebym chociaż przestał brać...
Brał już długo, sam nie pamiętał dobrze od kiedy. Brał najrozmaitsze narkotyki. I to właśnie przez to świństwo wpadł się w długi po uszy.
Za pomocą szklanej rurki wciągnął w lewą dziurkę nosa rozsypaną białą drogę. Poczuł przyjemne swędzenie rozchodzące się stopniowo po całym ciele. Wsłuchał się w muzykę. Po chwili poczuł jak muzyka wydobywa się z głośników i sączy wprost do jego uszu. Mógł ją niemal dotknąć. Poczuł także, że nadszedł na niego czas. Czas na koniec.
Sięgnął po żyletkę. Chwilę popatrzył na leżącą obok kopertę zaadresowaną do rodziny i przyjaciół.
-Tak będzie lepiej - pomyślał i przyłożył ostrze żyletki do wewnętrznej strony nadgarstka lewej dłoni. Przycisnął. Teraz czekał tylko na impuls. Nie trwało to długo. Krew trysnęła na podłogę.
-Zrobiłem to - powiedział cicho.
I dalej, raz przy razie zaczął ciąć w rytm muzyki Morrisona. Osunął się z kanapy na podłogę. Przestał już rznąć, żyletka wypadła mu z ręki. Zadudniło mu w uszach, pociemniało w oczach.
Ale tylko na chwilę, bo nagle oślepiło go światło. Światło bardzo jasne. Nie słyszał już muzyki. Nie słyszał i nie czuł nic poza bólem nadgarstka. Jednak rozumiał. Rozumiał, że było błędem targnięcie się na własne życie. Przecież nie z takich kłopotów ludzie wychodzą. Rozumiał, że jest za późno.
Po kilkunastu sekundach światło zaczęło się oddalać, a wraz z nim on sam. Bezcielesny. Nagle coś usłyszał. Jakby dzwony. - Czy to anioły dzwonią na moje powitanie? - resztkami sił zdążył pomyśleć i stracił całkowicie przytomność. To dla niego koniec...
Tymczasem dźwięk dzwonów przerodził się w odgłos klucza w zamku drzwi, otwieranych przez jego ojca, który wcześniej wrócił z pracy.
- Synu, coś Ty zrobił?! - krzyknął, gdy zajrzał do pokoju swego dziecka. - Boże, pomóż... - jęknął i rzucił się na ratunek. Potem telefon, karetka, szpital. Lekarz, który mówił, że chłopak miał dużo szczęścia. Ojciec długo jeszcze modlił się w kaplicy szpitalnej o nowy początek dla swego pierworodnego...