03-07-2011, 14:44
Pierwsza z dwóch (ewentualnie trzech) części opowiadania. Dawno nic nie pisałem, mam nadzieję, że się spodoba.
Wazon zleciał ze stolika, gdy pulchny polityk upadł nań bezwładnie. Przeturlał się i spadł na podłogę. Z trudem łapał oddech, nawet utrzymanie uniesionych powiek było wielkim wysiłkiem. Mętnym wzrokiem przypatrywał się temu, który go tak załatwił. Mężczyzna klasnął dwa razy, wyłączając światła w pomieszczeniu. O ile przedtem wyglądał ekscentrycznie, ale jednak jak człowiek, w mroku zdawał się czymś nienaturalnym, jakby ciemność krążyła wokół jego osoby i kleiła się do niego.
- Nie martw się. Siły niedługo powrócą. - Biel zębów była widoczna nawet po ciemku. - Ale wątpię, żebyś używał ich tak, jak dotychczas.
Cichy chichot mężczyzny przeszył polityka jak włócznia, aż wygiął się w tył, pojękując. Jego oprawca przyklęknął, choć wyglądało to bardziej, jakby jego nogi rozproszyły się w ciemności. Polity z trudem ruszył ręką, dotknął piekącej szyi. Niemal płakał, odnajdując opuszkami palców dwie niewielkie, krwawiące ranki.
- Coś ty mi zrobił? - Wysapał. - Coś ty mi zrobił... Hure!
*
Lider partii śpiewał pod nosem słowa piosenki, która leciała z jego empetrójki. Wszyscy schodzili mu z drogi kłaniając się grzecznie, a on każdego w zamian obdarzał uśmiechem. To był dobry dzień dla partii. I to nie pierwszy z rzędu. Doszedł do drzwi swojego gabinetu, już miał je otworzyć, gdy podbiegł do niego dysząc polityk Wazeliński.
- Panie prezesie, proszę nie wchodzić! - Wazeliński ukłonił się po japońsku.
Lider spojrzał na niego z góry.
- Chcesz mi czegoś zabronić? - Wycedził,wyjmując z uszu słuchawki, na co Wazeliński natychmiast pokręcił głową i ucałował go w rękę.
- Skądże bym śmiał! - Pozostawał przygarbiony. - Ale panie prezesie, ma pan gościa! Ja mu mówiłem, że tak nie można, że musi poczekać, ja nawet nie wiem, jak i kiedy on tu wszedł, kto go wpuścił, ja nic nie wiem, a co wiem, to panu prezesowi wszystko mówię! Zawsze!
Lider nie słuchał. Ktoś wszedł do jego gabinetu! Pod jego nieobecność! Czegoś takiego tolerować nie można! Nie w państwie prawa i nie w siedzibie praworządnej partii! Szarpnął klamkę, niemal wyrywając drzwi z zawiasów. Po tym, co zobaczył w środku, zaczerwienił się ja burak. Jakiś wymodelowany picuś-glancuś, prawdopodobnie gej, siedział na jego fotelu, chamsko wywaliwszy nogi na jego biurko, popijał kawę z jego filiżanki. Widząc lidera uśmiechnął się delikatnie.
- Witam, panie prezesie.
Lider już miał krzyknąć, gdy jedno spojrzenie nieznajomego natychmiast go uspokoiło. Wazeliński wszedł i powoli zamknął drzwi. Zdębiał, widząc, na co pozwolił sobie przybysz.
Dopiwszy kawę, mężczyzna odstawił filiżankę i wstał, niezwykle zwiewnie. Miał na sobie bordowy surdut, jasne, półdługie włosy zalizał do tyłu, niepokorne końcówki sterczały jednak na wszystkie strony. Szyderczy uśmieszek co chwile pojawiał się i znikał z jego bladej, smukłej twarzy.
- Jest pan zajętym człowiekiem, więc powiem wprost. - Mówił płynnie i bez emocji, jak lektor w telewizji. - Mam dla pana propozycję nie do odrzucenia.
Lider przygryzł wargę, zastanawiając się, co takiego urzekło go w nieznajomym, że jeszcze tu jest, zamiast zostać wykopanym na bruk.
- Słucham.
Wtem ktoś zapukał do drzwi i wszedł, nie czekając na pozwolenie. Był to polityk Ciemnosprawski.
- Panie prezesie, panie prezesie, muszę... - Zdębiał na widok przybysza. - Ale jak to? Kiedy... Czekam na pana kilka godzin przed wejściem, jak pan tu wszedł?
Mężczyzna ponownie uśmiechnął się tylko.
- Czy ktoś wyjaśni mi w końcu, co tu się do cholery dzieje?! - Lider powoli tracił cierpliwość.
Ciemnosprawski natychmiast ucałował go w dłoń, Wazeliński na wszelki wypadek ucałował drugą.
- Już wyjaśniam, już. - Ciemnosprawski podszedł do przybysza, zachowując jednak bezpieczną odległość, jakby ten był wściekłym psem na łańcuchu. - To jest pan Włodzimierz Kazimierz Mieszko XIV Przepolski , Pan Ziemi Kujawsko-Leszczyńskiej.
Lider natychmiast zwąchał okazję.
- Chce pan kandydować z naszej listy? Czy wystąpić w spocie? - Zatarł ręce. Taki szlachcic to byłaby żyła poparcia.
- Nic z tych rzeczy. - Zaprzeczył Włodzimierz Kazimierz.
- Spotkałem wczoraj pana Przepolskiego na jednym bankiecie. - Opowiadał Ciemnosprawski. - Wyjawił mi tam pewną tajemnice i zaproponował swoje usługi naszej partii, będąc pewnym, że pana prezesa to zainteresuje. I ja również tak uważam.
Lider pokiwał głową.
- A więc co pan Przepolski ma do zaoferowania? I czego chciałby w zamian?
Drugie pytanie prezesa ponownie wywołało uśmiech u Włodzimierza. Odpowiedział jednak na pierwsze.
- Pan doskonale wie, co ja potrafię. To dzięki temu jest pan dzisiaj w takim dobrym humorze.
- Nie rozumiem. - Wyznał lider.
- Ale o Aleksandrze Dokieszeńskim chyba pan słyszał.
Tym razem to prezes się wyszczerzył. Jeszcze niedawno na nazwisko znienawidzonego polityka wrogiej partii reagowałby warczeniem i zaciskaniem pięści do krwi. Teraz jednak wprawiało go w dobry nastrój, wiedząc, że ten człowiek w polityce jest skończony.
- Mówi pan zdaje się o Abrahamie Goldmanie. - Zaśmiał się lider. - Bo okazało się, że tak się nazywa naprawdę pan Dokieszeński. Jego ukochany, starszy elektorat jakoś przestał go lubić.
Przybysz wzruszył tylko ramionami.
- A Miłosz Dietębralski?
Prezes przewrócił tylko maślanymi oczyma, na myśl o swoim innym, dawnym wrogu politycznym, również nie liczącym się już w grze o stołki.
- Ma szczęście, jeśli nie spędzi reszty życia w pierdlu. Taka teczka mu niedawno wypłynęła!
– Lider rozłożył ręce, jakby pokazywał okaz dorodnej ryby. - Współpracował ze wszystkimi, sprzedawczyk, wygląda nawet, że ma kilka żyć na sumieniu.
Lider i jego podwładni zaśmiali się, również Przepolski zachichotał.
- To może Obiecalski?
Prezes stanął jak wryty. Nie cierpiał tego grubasa, Obiecalskiego.
- Co z nim? - Wycedził, a Kazimierz Włodzimierz pokręcił głową.
- Nic takiego. Tylko dzisiaj, w wiadomościach o dziesiątej cała Polska dowie się, że jego dziadek pochodził z Prus. Był wojskowym. Chyba wie pan, co to oznacza? On sam zresztą tez nazywa się jakoś bardziej po germańsku...
Lider niemal zemdlał z zachwyt, zaraz jednak wziął się w garść.
- Skąd pan może mieć takie informacje? - Zapytał wprost.
Przepolski wciągnął głośno powietrze nosem, jakby starając się wyłapać jakiś subtelny zapach. W dwóch krokach, nieludzko szybko, podszedł do Ciemnosprawskiego, tak, że ten nawet nie zdążył się odsunąć. Otworzył tylko szeroko usta i oczy, gdy Włodzimierz Kazimierz zbliżył swoją twarz do jego i dokładnie obwąchał szyję. Prezes wzdrygnął się, jednocześnie zniesmaczony, jak i zadowolony, że wciąż bezbłędnie potrafi ocenić po wyglądzie preferencje seksualne ludzi. Przepolski odsunął głowę, spojrzał jeszcze Ciemnosprawskiemu głęboko w oczy i uśmiechnął się, tym razem absolutnie szczerze, ukazując perliste zęby.
- Z pana niewiele by zostało. - Ocenił. - Poparcie dla imigrantów i budowy meczetów w Polsce...
Liderem zatrzepotało.
- Ciemnosprawski, o czym on mówi? To chyba nie są twoje poglądy?
- Siostra uciekła z Turczynem. - Powiedział na koniec Przepolski i zamaszystym krokiem odstąpił od zdębiałego Ciemnosprawskiego.
- Panie prezesie, ja... - Polityk powoli przeniósł wzrok na lidera. - Ja jej mówiłem, że to będzie wstyd dla rodziny...
Lider nie słuchał. Wybałuszył oczy, gdy nie wiadomo kiedy Przepolski znalazł się obok niego, obwąchując tym razem Wazelińskiego, który już przedtem, przerażony, przywarł plecami do drzwi, niemal płacząc.
- Ach, te młode pokolenie... - Oblizał się Włodzimierz. - Ciągle tylko komputery i internet. Na jakie to strony cie ciągnie... Czekoladki.com?
Lider poczuł ukłucie w sercu.
- Wazeliński, co to ma znaczyć... Przecież organizowałeś konkurs urody polskiej... Przecież polskie kobiety są najpiękniejsze... A ty... - Złapał się za pierś. - Co to wszystko ma być... Panie Przepolski!
Włodzimierz Kazimierz odszedł powoli od Wazelińskiego, który osunął się na podłogę i schował twarz w dłoniach.
- Niech się pan nie boi, panie prezesie. - Znów był spokojny, flegmatycznie przechadzał się po pokoju. - Nie mówię o pana ludziach. Mówię o tym, jacy by byli, gdyby czegoś ich pozbawić. O ich skrywanych pragnieniach i tajemnicach, które wcale nie muszą wyjść na światło dzienne. Jeśli będę po pańskiej stronie, oczywiście.
Ciemnosprawski trzęsącymi się jeszcze rękoma poprawił krawat, uśmiechnął się nieporadnie.
- Panie prezesie... Pan Przepolski jest... On nie jest... Znaczy, wiem, że to może się wydawać niedorzeczne, mi się w każdym razie wydaję... Wczoraj na zabawie jakoś to miało sens, a dzisiaj? Chociaż po tym, co się stało... Nie mówię, ze to prawda, ale...
- Cholera, Ciemnosprawski, weź się w garść! - Wydarł się lider. - Mów składnie! I niech ktoś w końcu mi to wszystko wyjaśni, zanim mnie szlak jasny trafi!
Ciemnosprawski przełknął głośno ślinę.
- Pan Przepolski nie jest człowiekiem.
Wszyscy spojrzeli na Włodzimierza, który stał do nich tyłem, nalewając sobie kolejną filiżankę kawy. Odwrócił lekko głowę, posyłając im spokojne spojrzenie, z uśmiechem powąchał aromatyczny napój.
- To kim on kurwa jest, jak nie jest człowiekiem? - Spytał lider.
- Jestem wampirem, panie prezesie. - Wyznał Przepolski.
Lider cofnął się o krok, za późno przypominając sobie, że wampiry nie istnieją. Zmylił go cały ten cyrk, ale przecież to niedorzeczne. Wampiry? Uśmiechnął się lekko, widząc, ze ma po prostu do czynienia z charyzmatycznym wariatem, który najpierw zakręcił sobie wokół palca Ciemnosprawskiego, a teraz próbował jego.
- I co, pije pan krew, tak? A czosnku się pan boi?
Przepolski zachichotał, pusta filiżanka stuknęła dnem o spodek.
- Nic z tych rzeczy, panie prezesie. Krew jest dobra dla poślednich wampirów. A ja pochodzę z najstarszego wampirzego rodu w tym kraju. I karmię się tym, bez czego ten kraju by nie było. - W nieludzko szerokim uśmiechu pokazał długie kły, których jeszcze chwilę temu nie było. - Karmię się... Polskością!
Ciąg dalszy nastąpi...
Pan Przepolski i Kroniki Polityki
część I
część I
Wazon zleciał ze stolika, gdy pulchny polityk upadł nań bezwładnie. Przeturlał się i spadł na podłogę. Z trudem łapał oddech, nawet utrzymanie uniesionych powiek było wielkim wysiłkiem. Mętnym wzrokiem przypatrywał się temu, który go tak załatwił. Mężczyzna klasnął dwa razy, wyłączając światła w pomieszczeniu. O ile przedtem wyglądał ekscentrycznie, ale jednak jak człowiek, w mroku zdawał się czymś nienaturalnym, jakby ciemność krążyła wokół jego osoby i kleiła się do niego.
- Nie martw się. Siły niedługo powrócą. - Biel zębów była widoczna nawet po ciemku. - Ale wątpię, żebyś używał ich tak, jak dotychczas.
Cichy chichot mężczyzny przeszył polityka jak włócznia, aż wygiął się w tył, pojękując. Jego oprawca przyklęknął, choć wyglądało to bardziej, jakby jego nogi rozproszyły się w ciemności. Polity z trudem ruszył ręką, dotknął piekącej szyi. Niemal płakał, odnajdując opuszkami palców dwie niewielkie, krwawiące ranki.
- Coś ty mi zrobił? - Wysapał. - Coś ty mi zrobił... Hure!
*
Lider partii śpiewał pod nosem słowa piosenki, która leciała z jego empetrójki. Wszyscy schodzili mu z drogi kłaniając się grzecznie, a on każdego w zamian obdarzał uśmiechem. To był dobry dzień dla partii. I to nie pierwszy z rzędu. Doszedł do drzwi swojego gabinetu, już miał je otworzyć, gdy podbiegł do niego dysząc polityk Wazeliński.
- Panie prezesie, proszę nie wchodzić! - Wazeliński ukłonił się po japońsku.
Lider spojrzał na niego z góry.
- Chcesz mi czegoś zabronić? - Wycedził,wyjmując z uszu słuchawki, na co Wazeliński natychmiast pokręcił głową i ucałował go w rękę.
- Skądże bym śmiał! - Pozostawał przygarbiony. - Ale panie prezesie, ma pan gościa! Ja mu mówiłem, że tak nie można, że musi poczekać, ja nawet nie wiem, jak i kiedy on tu wszedł, kto go wpuścił, ja nic nie wiem, a co wiem, to panu prezesowi wszystko mówię! Zawsze!
Lider nie słuchał. Ktoś wszedł do jego gabinetu! Pod jego nieobecność! Czegoś takiego tolerować nie można! Nie w państwie prawa i nie w siedzibie praworządnej partii! Szarpnął klamkę, niemal wyrywając drzwi z zawiasów. Po tym, co zobaczył w środku, zaczerwienił się ja burak. Jakiś wymodelowany picuś-glancuś, prawdopodobnie gej, siedział na jego fotelu, chamsko wywaliwszy nogi na jego biurko, popijał kawę z jego filiżanki. Widząc lidera uśmiechnął się delikatnie.
- Witam, panie prezesie.
Lider już miał krzyknąć, gdy jedno spojrzenie nieznajomego natychmiast go uspokoiło. Wazeliński wszedł i powoli zamknął drzwi. Zdębiał, widząc, na co pozwolił sobie przybysz.
Dopiwszy kawę, mężczyzna odstawił filiżankę i wstał, niezwykle zwiewnie. Miał na sobie bordowy surdut, jasne, półdługie włosy zalizał do tyłu, niepokorne końcówki sterczały jednak na wszystkie strony. Szyderczy uśmieszek co chwile pojawiał się i znikał z jego bladej, smukłej twarzy.
- Jest pan zajętym człowiekiem, więc powiem wprost. - Mówił płynnie i bez emocji, jak lektor w telewizji. - Mam dla pana propozycję nie do odrzucenia.
Lider przygryzł wargę, zastanawiając się, co takiego urzekło go w nieznajomym, że jeszcze tu jest, zamiast zostać wykopanym na bruk.
- Słucham.
Wtem ktoś zapukał do drzwi i wszedł, nie czekając na pozwolenie. Był to polityk Ciemnosprawski.
- Panie prezesie, panie prezesie, muszę... - Zdębiał na widok przybysza. - Ale jak to? Kiedy... Czekam na pana kilka godzin przed wejściem, jak pan tu wszedł?
Mężczyzna ponownie uśmiechnął się tylko.
- Czy ktoś wyjaśni mi w końcu, co tu się do cholery dzieje?! - Lider powoli tracił cierpliwość.
Ciemnosprawski natychmiast ucałował go w dłoń, Wazeliński na wszelki wypadek ucałował drugą.
- Już wyjaśniam, już. - Ciemnosprawski podszedł do przybysza, zachowując jednak bezpieczną odległość, jakby ten był wściekłym psem na łańcuchu. - To jest pan Włodzimierz Kazimierz Mieszko XIV Przepolski , Pan Ziemi Kujawsko-Leszczyńskiej.
Lider natychmiast zwąchał okazję.
- Chce pan kandydować z naszej listy? Czy wystąpić w spocie? - Zatarł ręce. Taki szlachcic to byłaby żyła poparcia.
- Nic z tych rzeczy. - Zaprzeczył Włodzimierz Kazimierz.
- Spotkałem wczoraj pana Przepolskiego na jednym bankiecie. - Opowiadał Ciemnosprawski. - Wyjawił mi tam pewną tajemnice i zaproponował swoje usługi naszej partii, będąc pewnym, że pana prezesa to zainteresuje. I ja również tak uważam.
Lider pokiwał głową.
- A więc co pan Przepolski ma do zaoferowania? I czego chciałby w zamian?
Drugie pytanie prezesa ponownie wywołało uśmiech u Włodzimierza. Odpowiedział jednak na pierwsze.
- Pan doskonale wie, co ja potrafię. To dzięki temu jest pan dzisiaj w takim dobrym humorze.
- Nie rozumiem. - Wyznał lider.
- Ale o Aleksandrze Dokieszeńskim chyba pan słyszał.
Tym razem to prezes się wyszczerzył. Jeszcze niedawno na nazwisko znienawidzonego polityka wrogiej partii reagowałby warczeniem i zaciskaniem pięści do krwi. Teraz jednak wprawiało go w dobry nastrój, wiedząc, że ten człowiek w polityce jest skończony.
- Mówi pan zdaje się o Abrahamie Goldmanie. - Zaśmiał się lider. - Bo okazało się, że tak się nazywa naprawdę pan Dokieszeński. Jego ukochany, starszy elektorat jakoś przestał go lubić.
Przybysz wzruszył tylko ramionami.
- A Miłosz Dietębralski?
Prezes przewrócił tylko maślanymi oczyma, na myśl o swoim innym, dawnym wrogu politycznym, również nie liczącym się już w grze o stołki.
- Ma szczęście, jeśli nie spędzi reszty życia w pierdlu. Taka teczka mu niedawno wypłynęła!
– Lider rozłożył ręce, jakby pokazywał okaz dorodnej ryby. - Współpracował ze wszystkimi, sprzedawczyk, wygląda nawet, że ma kilka żyć na sumieniu.
Lider i jego podwładni zaśmiali się, również Przepolski zachichotał.
- To może Obiecalski?
Prezes stanął jak wryty. Nie cierpiał tego grubasa, Obiecalskiego.
- Co z nim? - Wycedził, a Kazimierz Włodzimierz pokręcił głową.
- Nic takiego. Tylko dzisiaj, w wiadomościach o dziesiątej cała Polska dowie się, że jego dziadek pochodził z Prus. Był wojskowym. Chyba wie pan, co to oznacza? On sam zresztą tez nazywa się jakoś bardziej po germańsku...
Lider niemal zemdlał z zachwyt, zaraz jednak wziął się w garść.
- Skąd pan może mieć takie informacje? - Zapytał wprost.
Przepolski wciągnął głośno powietrze nosem, jakby starając się wyłapać jakiś subtelny zapach. W dwóch krokach, nieludzko szybko, podszedł do Ciemnosprawskiego, tak, że ten nawet nie zdążył się odsunąć. Otworzył tylko szeroko usta i oczy, gdy Włodzimierz Kazimierz zbliżył swoją twarz do jego i dokładnie obwąchał szyję. Prezes wzdrygnął się, jednocześnie zniesmaczony, jak i zadowolony, że wciąż bezbłędnie potrafi ocenić po wyglądzie preferencje seksualne ludzi. Przepolski odsunął głowę, spojrzał jeszcze Ciemnosprawskiemu głęboko w oczy i uśmiechnął się, tym razem absolutnie szczerze, ukazując perliste zęby.
- Z pana niewiele by zostało. - Ocenił. - Poparcie dla imigrantów i budowy meczetów w Polsce...
Liderem zatrzepotało.
- Ciemnosprawski, o czym on mówi? To chyba nie są twoje poglądy?
- Siostra uciekła z Turczynem. - Powiedział na koniec Przepolski i zamaszystym krokiem odstąpił od zdębiałego Ciemnosprawskiego.
- Panie prezesie, ja... - Polityk powoli przeniósł wzrok na lidera. - Ja jej mówiłem, że to będzie wstyd dla rodziny...
Lider nie słuchał. Wybałuszył oczy, gdy nie wiadomo kiedy Przepolski znalazł się obok niego, obwąchując tym razem Wazelińskiego, który już przedtem, przerażony, przywarł plecami do drzwi, niemal płacząc.
- Ach, te młode pokolenie... - Oblizał się Włodzimierz. - Ciągle tylko komputery i internet. Na jakie to strony cie ciągnie... Czekoladki.com?
Lider poczuł ukłucie w sercu.
- Wazeliński, co to ma znaczyć... Przecież organizowałeś konkurs urody polskiej... Przecież polskie kobiety są najpiękniejsze... A ty... - Złapał się za pierś. - Co to wszystko ma być... Panie Przepolski!
Włodzimierz Kazimierz odszedł powoli od Wazelińskiego, który osunął się na podłogę i schował twarz w dłoniach.
- Niech się pan nie boi, panie prezesie. - Znów był spokojny, flegmatycznie przechadzał się po pokoju. - Nie mówię o pana ludziach. Mówię o tym, jacy by byli, gdyby czegoś ich pozbawić. O ich skrywanych pragnieniach i tajemnicach, które wcale nie muszą wyjść na światło dzienne. Jeśli będę po pańskiej stronie, oczywiście.
Ciemnosprawski trzęsącymi się jeszcze rękoma poprawił krawat, uśmiechnął się nieporadnie.
- Panie prezesie... Pan Przepolski jest... On nie jest... Znaczy, wiem, że to może się wydawać niedorzeczne, mi się w każdym razie wydaję... Wczoraj na zabawie jakoś to miało sens, a dzisiaj? Chociaż po tym, co się stało... Nie mówię, ze to prawda, ale...
- Cholera, Ciemnosprawski, weź się w garść! - Wydarł się lider. - Mów składnie! I niech ktoś w końcu mi to wszystko wyjaśni, zanim mnie szlak jasny trafi!
Ciemnosprawski przełknął głośno ślinę.
- Pan Przepolski nie jest człowiekiem.
Wszyscy spojrzeli na Włodzimierza, który stał do nich tyłem, nalewając sobie kolejną filiżankę kawy. Odwrócił lekko głowę, posyłając im spokojne spojrzenie, z uśmiechem powąchał aromatyczny napój.
- To kim on kurwa jest, jak nie jest człowiekiem? - Spytał lider.
- Jestem wampirem, panie prezesie. - Wyznał Przepolski.
Lider cofnął się o krok, za późno przypominając sobie, że wampiry nie istnieją. Zmylił go cały ten cyrk, ale przecież to niedorzeczne. Wampiry? Uśmiechnął się lekko, widząc, ze ma po prostu do czynienia z charyzmatycznym wariatem, który najpierw zakręcił sobie wokół palca Ciemnosprawskiego, a teraz próbował jego.
- I co, pije pan krew, tak? A czosnku się pan boi?
Przepolski zachichotał, pusta filiżanka stuknęła dnem o spodek.
- Nic z tych rzeczy, panie prezesie. Krew jest dobra dla poślednich wampirów. A ja pochodzę z najstarszego wampirzego rodu w tym kraju. I karmię się tym, bez czego ten kraju by nie było. - W nieludzko szerokim uśmiechu pokazał długie kły, których jeszcze chwilę temu nie było. - Karmię się... Polskością!
Ciąg dalszy nastąpi...