Via Appia - Forum

Pełna wersja: Pan Przepolski i Kroniki Polityki
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Pierwsza z dwóch (ewentualnie trzech) części opowiadania. Dawno nic nie pisałem, mam nadzieję, że się spodoba.

Pan Przepolski i Kroniki Polityki
część I


Wazon zleciał ze stolika, gdy pulchny polityk upadł nań bezwładnie. Przeturlał się i spadł na podłogę. Z trudem łapał oddech, nawet utrzymanie uniesionych powiek było wielkim wysiłkiem. Mętnym wzrokiem przypatrywał się temu, który go tak załatwił. Mężczyzna klasnął dwa razy, wyłączając światła w pomieszczeniu. O ile przedtem wyglądał ekscentrycznie, ale jednak jak człowiek, w mroku zdawał się czymś nienaturalnym, jakby ciemność krążyła wokół jego osoby i kleiła się do niego.
- Nie martw się. Siły niedługo powrócą. - Biel zębów była widoczna nawet po ciemku. - Ale wątpię, żebyś używał ich tak, jak dotychczas.
Cichy chichot mężczyzny przeszył polityka jak włócznia, aż wygiął się w tył, pojękując. Jego oprawca przyklęknął, choć wyglądało to bardziej, jakby jego nogi rozproszyły się w ciemności. Polity z trudem ruszył ręką, dotknął piekącej szyi. Niemal płakał, odnajdując opuszkami palców dwie niewielkie, krwawiące ranki.
- Coś ty mi zrobił? - Wysapał. - Coś ty mi zrobił... Hure!

*

Lider partii śpiewał pod nosem słowa piosenki, która leciała z jego empetrójki. Wszyscy schodzili mu z drogi kłaniając się grzecznie, a on każdego w zamian obdarzał uśmiechem. To był dobry dzień dla partii. I to nie pierwszy z rzędu. Doszedł do drzwi swojego gabinetu, już miał je otworzyć, gdy podbiegł do niego dysząc polityk Wazeliński.
- Panie prezesie, proszę nie wchodzić! - Wazeliński ukłonił się po japońsku.
Lider spojrzał na niego z góry.
- Chcesz mi czegoś zabronić? - Wycedził,wyjmując z uszu słuchawki, na co Wazeliński natychmiast pokręcił głową i ucałował go w rękę.
- Skądże bym śmiał! - Pozostawał przygarbiony. - Ale panie prezesie, ma pan gościa! Ja mu mówiłem, że tak nie można, że musi poczekać, ja nawet nie wiem, jak i kiedy on tu wszedł, kto go wpuścił, ja nic nie wiem, a co wiem, to panu prezesowi wszystko mówię! Zawsze!
Lider nie słuchał. Ktoś wszedł do jego gabinetu! Pod jego nieobecność! Czegoś takiego tolerować nie można! Nie w państwie prawa i nie w siedzibie praworządnej partii! Szarpnął klamkę, niemal wyrywając drzwi z zawiasów. Po tym, co zobaczył w środku, zaczerwienił się ja burak. Jakiś wymodelowany picuś-glancuś, prawdopodobnie gej, siedział na jego fotelu, chamsko wywaliwszy nogi na jego biurko, popijał kawę z jego filiżanki. Widząc lidera uśmiechnął się delikatnie.
- Witam, panie prezesie.
Lider już miał krzyknąć, gdy jedno spojrzenie nieznajomego natychmiast go uspokoiło. Wazeliński wszedł i powoli zamknął drzwi. Zdębiał, widząc, na co pozwolił sobie przybysz.
Dopiwszy kawę, mężczyzna odstawił filiżankę i wstał, niezwykle zwiewnie. Miał na sobie bordowy surdut, jasne, półdługie włosy zalizał do tyłu, niepokorne końcówki sterczały jednak na wszystkie strony. Szyderczy uśmieszek co chwile pojawiał się i znikał z jego bladej, smukłej twarzy.
- Jest pan zajętym człowiekiem, więc powiem wprost. - Mówił płynnie i bez emocji, jak lektor w telewizji. - Mam dla pana propozycję nie do odrzucenia.
Lider przygryzł wargę, zastanawiając się, co takiego urzekło go w nieznajomym, że jeszcze tu jest, zamiast zostać wykopanym na bruk.
- Słucham.
Wtem ktoś zapukał do drzwi i wszedł, nie czekając na pozwolenie. Był to polityk Ciemnosprawski.
- Panie prezesie, panie prezesie, muszę... - Zdębiał na widok przybysza. - Ale jak to? Kiedy... Czekam na pana kilka godzin przed wejściem, jak pan tu wszedł?
Mężczyzna ponownie uśmiechnął się tylko.
- Czy ktoś wyjaśni mi w końcu, co tu się do cholery dzieje?! - Lider powoli tracił cierpliwość.
Ciemnosprawski natychmiast ucałował go w dłoń, Wazeliński na wszelki wypadek ucałował drugą.
- Już wyjaśniam, już. - Ciemnosprawski podszedł do przybysza, zachowując jednak bezpieczną odległość, jakby ten był wściekłym psem na łańcuchu. - To jest pan Włodzimierz Kazimierz Mieszko XIV Przepolski , Pan Ziemi Kujawsko-Leszczyńskiej.
Lider natychmiast zwąchał okazję.
- Chce pan kandydować z naszej listy? Czy wystąpić w spocie? - Zatarł ręce. Taki szlachcic to byłaby żyła poparcia.
- Nic z tych rzeczy. - Zaprzeczył Włodzimierz Kazimierz.
- Spotkałem wczoraj pana Przepolskiego na jednym bankiecie. - Opowiadał Ciemnosprawski. - Wyjawił mi tam pewną tajemnice i zaproponował swoje usługi naszej partii, będąc pewnym, że pana prezesa to zainteresuje. I ja również tak uważam.
Lider pokiwał głową.
- A więc co pan Przepolski ma do zaoferowania? I czego chciałby w zamian?
Drugie pytanie prezesa ponownie wywołało uśmiech u Włodzimierza. Odpowiedział jednak na pierwsze.
- Pan doskonale wie, co ja potrafię. To dzięki temu jest pan dzisiaj w takim dobrym humorze.
- Nie rozumiem. - Wyznał lider.
- Ale o Aleksandrze Dokieszeńskim chyba pan słyszał.
Tym razem to prezes się wyszczerzył. Jeszcze niedawno na nazwisko znienawidzonego polityka wrogiej partii reagowałby warczeniem i zaciskaniem pięści do krwi. Teraz jednak wprawiało go w dobry nastrój, wiedząc, że ten człowiek w polityce jest skończony.
- Mówi pan zdaje się o Abrahamie Goldmanie. - Zaśmiał się lider. - Bo okazało się, że tak się nazywa naprawdę pan Dokieszeński. Jego ukochany, starszy elektorat jakoś przestał go lubić.
Przybysz wzruszył tylko ramionami.
- A Miłosz Dietębralski?
Prezes przewrócił tylko maślanymi oczyma, na myśl o swoim innym, dawnym wrogu politycznym, również nie liczącym się już w grze o stołki.
- Ma szczęście, jeśli nie spędzi reszty życia w pierdlu. Taka teczka mu niedawno wypłynęła!
– Lider rozłożył ręce, jakby pokazywał okaz dorodnej ryby. - Współpracował ze wszystkimi, sprzedawczyk, wygląda nawet, że ma kilka żyć na sumieniu.
Lider i jego podwładni zaśmiali się, również Przepolski zachichotał.
- To może Obiecalski?
Prezes stanął jak wryty. Nie cierpiał tego grubasa, Obiecalskiego.
- Co z nim? - Wycedził, a Kazimierz Włodzimierz pokręcił głową.
- Nic takiego. Tylko dzisiaj, w wiadomościach o dziesiątej cała Polska dowie się, że jego dziadek pochodził z Prus. Był wojskowym. Chyba wie pan, co to oznacza? On sam zresztą tez nazywa się jakoś bardziej po germańsku...
Lider niemal zemdlał z zachwyt, zaraz jednak wziął się w garść.
- Skąd pan może mieć takie informacje? - Zapytał wprost.
Przepolski wciągnął głośno powietrze nosem, jakby starając się wyłapać jakiś subtelny zapach. W dwóch krokach, nieludzko szybko, podszedł do Ciemnosprawskiego, tak, że ten nawet nie zdążył się odsunąć. Otworzył tylko szeroko usta i oczy, gdy Włodzimierz Kazimierz zbliżył swoją twarz do jego i dokładnie obwąchał szyję. Prezes wzdrygnął się, jednocześnie zniesmaczony, jak i zadowolony, że wciąż bezbłędnie potrafi ocenić po wyglądzie preferencje seksualne ludzi. Przepolski odsunął głowę, spojrzał jeszcze Ciemnosprawskiemu głęboko w oczy i uśmiechnął się, tym razem absolutnie szczerze, ukazując perliste zęby.
- Z pana niewiele by zostało. - Ocenił. - Poparcie dla imigrantów i budowy meczetów w Polsce...
Liderem zatrzepotało.
- Ciemnosprawski, o czym on mówi? To chyba nie są twoje poglądy?
- Siostra uciekła z Turczynem. - Powiedział na koniec Przepolski i zamaszystym krokiem odstąpił od zdębiałego Ciemnosprawskiego.
- Panie prezesie, ja... - Polityk powoli przeniósł wzrok na lidera. - Ja jej mówiłem, że to będzie wstyd dla rodziny...
Lider nie słuchał. Wybałuszył oczy, gdy nie wiadomo kiedy Przepolski znalazł się obok niego, obwąchując tym razem Wazelińskiego, który już przedtem, przerażony, przywarł plecami do drzwi, niemal płacząc.
- Ach, te młode pokolenie... - Oblizał się Włodzimierz. - Ciągle tylko komputery i internet. Na jakie to strony cie ciągnie... Czekoladki.com?
Lider poczuł ukłucie w sercu.
- Wazeliński, co to ma znaczyć... Przecież organizowałeś konkurs urody polskiej... Przecież polskie kobiety są najpiękniejsze... A ty... - Złapał się za pierś. - Co to wszystko ma być... Panie Przepolski!
Włodzimierz Kazimierz odszedł powoli od Wazelińskiego, który osunął się na podłogę i schował twarz w dłoniach.
- Niech się pan nie boi, panie prezesie. - Znów był spokojny, flegmatycznie przechadzał się po pokoju. - Nie mówię o pana ludziach. Mówię o tym, jacy by byli, gdyby czegoś ich pozbawić. O ich skrywanych pragnieniach i tajemnicach, które wcale nie muszą wyjść na światło dzienne. Jeśli będę po pańskiej stronie, oczywiście.
Ciemnosprawski trzęsącymi się jeszcze rękoma poprawił krawat, uśmiechnął się nieporadnie.
- Panie prezesie... Pan Przepolski jest... On nie jest... Znaczy, wiem, że to może się wydawać niedorzeczne, mi się w każdym razie wydaję... Wczoraj na zabawie jakoś to miało sens, a dzisiaj? Chociaż po tym, co się stało... Nie mówię, ze to prawda, ale...
- Cholera, Ciemnosprawski, weź się w garść! - Wydarł się lider. - Mów składnie! I niech ktoś w końcu mi to wszystko wyjaśni, zanim mnie szlak jasny trafi!
Ciemnosprawski przełknął głośno ślinę.
- Pan Przepolski nie jest człowiekiem.
Wszyscy spojrzeli na Włodzimierza, który stał do nich tyłem, nalewając sobie kolejną filiżankę kawy. Odwrócił lekko głowę, posyłając im spokojne spojrzenie, z uśmiechem powąchał aromatyczny napój.
- To kim on kurwa jest, jak nie jest człowiekiem? - Spytał lider.
- Jestem wampirem, panie prezesie. - Wyznał Przepolski.
Lider cofnął się o krok, za późno przypominając sobie, że wampiry nie istnieją. Zmylił go cały ten cyrk, ale przecież to niedorzeczne. Wampiry? Uśmiechnął się lekko, widząc, ze ma po prostu do czynienia z charyzmatycznym wariatem, który najpierw zakręcił sobie wokół palca Ciemnosprawskiego, a teraz próbował jego.
- I co, pije pan krew, tak? A czosnku się pan boi?
Przepolski zachichotał, pusta filiżanka stuknęła dnem o spodek.
- Nic z tych rzeczy, panie prezesie. Krew jest dobra dla poślednich wampirów. A ja pochodzę z najstarszego wampirzego rodu w tym kraju. I karmię się tym, bez czego ten kraju by nie było. - W nieludzko szerokim uśmiechu pokazał długie kły, których jeszcze chwilę temu nie było. - Karmię się... Polskością!

Ciąg dalszy nastąpi...
Polity z trudem ruszył ręką, dotknął piekącej szyi. Niemal płakał, odnajdując opuszkami palców dwie niewielkie, krwawiące ranki. - literówka

Lider nie słuchał. Ktoś wszedł do jego gabinetu! Pod jego nieobecność! Czegoś takiego tolerować nie można! Nie w państwie prawa i nie w siedzibie praworządnej partii! Szarpnął klamkę, niemal wyrywając drzwi z zawiasów. - nie jestem przekonany, czy taka masa wykrzykników w czymś tutaj pomaga. Bez nich byłoby chyba nawet lepiej. To tylko sugestia - jako Autor swoje prawa maszSmile

Szyderczy uśmieszek co chwile pojawiał się i znikał z jego bladej, smukłej twarzy. - zjadłeś ogonekSmile

- Jest pan zajętym człowiekiem, więc powiem wprost. - Mówił płynnie i bez emocji, jak lektor w telewizji. - Mam dla pana propozycję nie do odrzucenia. - błędny zapis dialogu, zresztą niejedyny w tekście.

Podsumowując: tekst dość zabawny, można nawet znaleźć pewne odniesienia do rzeczywistości. Ciekawy pomysł, mówiąc wprost. To na plus. Minusem jest, że to tylko fragment, wolałbym przeczytać całość, wtedy pokusiłbym się o ocenę. Poza tym tekst zbudowany jest praktycznie na dialogach, przydałoby się więcej opisów. No i najbardziej denerwujące jest - o czym wspomniałem powyżej - błędne zapisywanie dialogów. Powinieneś nad tym popracować, bo to ważne. W Kąciku Literata znajdziesz temat, jak technicznie zapisywać dialogi.
Pozdrawiam
Dzięki za komentarz. To moje pierwsze opowiadanie po długiej przerwie, więc bałem się różnorakich błędów. Postaram się, żeby następna część była napisana poprawniej. Będzie też więcej akcji, tutaj jest praktycznie tylko scena rozmowy. Ale nie chciałem już przeciągać, myślę, że długość fragmentu jest odpowiednia, żeby zainteresować potencjalnego czytelnika.
Cytat:Wazon zleciał ze stolika, gdy pulchny polityk upadł nań bezwładnie.
Napisałabym to zdanie inaczej. To 'zleciał' jest, moim zdaniem, zbyt potoczne.

Cytat:Lider partii śpiewał pod nosem słowa piosenki, która leciała z jego empetrójki.
Jak wyżej.

Cytat:Lider niemal zemdlał z zachwytu, zaraz jednak wziął się w garść.
Literówka

Co do tekstu:
Całkiem sprawnie napisany, wciągający i momentami naprawdę zabawny. Fajna gra słów z nazwiskami - Dokieszeński, Dietębralski itd. Czekam na kolejną część. Pomysł jest świetny, ale trzeba go rozwinąć, a w pierwszym fragmencie mało się jeszcze dzieje.

Wymyśliłeś coś oryginalnego - ciekawa jestem i oczekuję, co będzie dalej Wink Tak jak Mestari, mnie też bardzo spodobały się nazwiska i uważam, że trafnie przedstawiłeś świat polityki.
Pan Przepolski wampirem - przyznam, że osobiście mam lekką awersję do wampirów, bo wszędzie teraz ich pełno - w powieściach, w serialach, filmach...te postacie są same w sobie bardzo fascynujące, ja rozumiem...ale teraz jest ich znacznie za dużo, a co za dużo to nie zdrowo - jednak to jest tylko takie moje odczucie i nie bierz tego do siebie. Twój wampir jest inny, nietypowy i chwała Ci za to - nie taki mhhhhroczny potępieniec, no i żywiący się "polskością" Big Grin
Aha, przyłączam się do apelu o wprowadzenie opisów.
Ogólnie bardzo pozytywne wrażenie.
Nie będę wypisywała błędów, jakie popełniłeś, bo czytając, nie czepiałam się szczegółów (inni zrobili to już za mnie Smile).
Masz rację: tekst jest odpowiedni, by zaintrygować czytelnika. W twoim utworze najbardziej zaciekawiło mnie to, że wreszcie pojawiły się jakieś polskie nazwiska i chociaż jeden patriota (to nic, że jest on wampirem Wink). Poza tym wydaje mi się, że polityka to jeden z trudniejszych tematów na powieści, ale cieszę się, że ją piszesz. Interesuje mnie też dalszy przebieg wydarzeń, więc czekam na kolejną część.
Pozdrawiam,
Verdi
Cały koncept rozwinął się nieco w mojej głowie i zajmie nieco więcej, niż te dwie, trzy części, jak pisałem w pierwszym poście. Chyba, że część druga i trzecia byłyby naprawdę obszerne. W każdym razie oto dalsze losy naszych ulubieńców.

Pan Przepolski i Kroniki Polityki
część II

Lider zmarszczył brwi. Patrząc teraz na Przepolskiego nie widział już człowieka. Te potworne zęby, przerażający uśmiech i oczy, którymi robił z innymi co chciał. Jednym spojrzeniem potrafił człowieka okiełznać lub przestraszyć. Nie, on zdecydowanie był inny. Lider, chcąc nie chcąc, musiał uwierzyć w jego słowa, jak nieprawdziwie by nie brzmiały. Wszystko układało się w logiczną - o ile można tak mówić w przypadku spotkania z wampirem - całość. Te wszystkie historie z wrogami politycznymi partii. Nic nie łączy tego, co na ich temat wypłynęło, poza jednym. W oczach wielu ludzi stracili prawo do miana Polaka. A sprawa Obiecalskiego? Niemal na pewno okażę się prawdą.
- Wysysa pan z ludzi polskość? - upewnił się lider.
- Rozumiem pańskie przerażenie - zapewnił Przepolski. Jego kły wróciły do normalnych rozmiarów, a on oblizał się. - Ale jak mówiłem, nie ma pan się czego bać, skoro jestem po pańskiej stronie. O ile pan się zgadza.
Lider spojrzał najpierw pod nogi, na szarpanego drgawkami Wazelińskiego, cicho płaczącego na podłodze, potem na Ciemnosprawskiego, przyglądającego się dokładnie Włodzimierzowi. Polityk najwyraźniej dochodził do wniosku, że sprowadzenie wampira nie było dobrym pomysłem.
Lider westchnął.
- Niech pan mówi.
Włodzimierz, który w czasie rozmowy obszedł cały gabinet, wrócił teraz na fotel lider. Ten nie zareagował.
- Od czego by tu zacząć... - Pan Przepolski ułożył się wygonie i odchylił głowę. Myśli skierował w sobie tylko wiadomym kierunku.

*

Biesiada trwała na całego. Gospodarze wznosili toasty krwią, goście zaś raczyli się winem, przy każdym sięgnięciu po kielich sprawdzając jego zawartość koniuszkiem język. Jednemu z nich, bogato ubranemu, najwyraźniej już trochę za mocno szumiało pod czaszką, za późno zrozumiał swój błąd i parsknął w powietrze krwią. Dostało się jednej z siedzących wokół niego Cyganeczek. Przerażona spojrzała na siebie, cała w czerwonej posoce, szybko jednak uśmiechnęła się i powróciła do roli całkowicie zadowolonej ze swojego miejsca na ziemi kobiety. Inna dziewczyna otarła usta mężczyzny haftowaną chusteczką, a on, jak gdyby nigdy nic, sięgnął po właściwy kufel i pociągnął solidnie.
- Wyborne, Kazimierzu! - zwrócił się do siedzącego obok gospodarza – Jak zwykle gościsz mnie jak króla! Oj, ja przecież jestem królem! Hohohohoho!
Wszyscy którzy go usłyszeli parsknęli śmiechem, zwłaszcza przybyli z nim goście. Kazimierz poczekał aż cyganeczki przestaną chichotać i kleić się do mężczyzny, po czym stuknął się z nim i obaj się napili. Kazimierz, blady mężczyzna, wyglądał nieludzko dostojnie, choć i oryginalnie. Jego zmarszczki wyglądały jakby artysta malarz pociągnął delikatnie pędzlem po marmurowym posągu. Długi warkocz w kolorze słomy zawinął sobie wokół szyi niczym szal. Strzepnął jakiś paproch z karmazynowego kontuszu i uśmiechnął się delikatnie.
- Oczywiście, Don Taborescu. Ja i moja rodzina zawsze jesteśmy uradowani, gdy przyjeżdżasz z wizytą.
Zebrani w sali krewni Kazimierza potwierdzili i wypili toast gości, a szczególnie ich przywódcy, Dona Taborescu, Króla Cyganów. Ten zasłonił usta dłonią i spuścił wzrok, zawstydzony.
- Opowiedz, proszę, na czym świat teraz stoi? Gdzie bywaliście?
- Świat stoi jak stał – Don odzyskał śmiałość po tym, jak jego dziewczęta obsypały go pocałunkami – Omijaliśmy wielkie miasta. A co się tyczy najbliższych okolic, sam pewnie wiesz najlepiej.
Kazimierz pokiwał głową. Tak, domyślał się tego, co się dzieję. I co się stanie. Dużo patriotów ostatnio na świecie, w loszku miał już zapas na przyszły rok dla całej rodziny. A to musiało oznaczać jedno – szykowało się powstanie. Pociągnął łyk krwi, wtem zauważył, że ktoś wchodzi do sali.
- Synu! Podejdź do nas!
Na oko dziesięcioletni chłopczyk o jasnych loczkach zbliżył się do stołu.
- Pamiętasz mojego syna, Włodzimierza?
- Oczywiście! - Don wskoczył na stół, brzdąkając cekinami, wziął chłopca w ramiona i obróciwszy się kilka razy wokół własnej osi ucałował w czółko – Mały cherubinek!
- Może mu powróżycie? - zaśmiał się Kazimierz.
Król Cyganów rzucił chłopczyka na stertę poduch, na której przedtem siedział, do małego w mik dobrały się Cyganeczki, całując i głaszcząc jego ciało. Don zaklaskał i wykrzyczał coś po romsku. Z tłumu cygańskich gości wyszła pulchna kobieta w chuście, wyrwała Włodzimierza z grupy dziewcząt, których ręce wystrzeliły za nim jak macki ośmiornicy. Kobieta wyniosła go pod pachą z dworku szlacheckiego i weszła z nim do jednego z licznie stojących tu i ówdzie kolorowych wozów. W środku co kilka centymetrów były rozwieszone kolorowe chusty, które Cyganka odsuwała zamaszystym ruchem reki.. Wchodzili coraz głębiej, głębiej i głębiej, jakby wóz był nieskończenie długi. Nagle ukazały się dwa taborety, stół, na stole zdobiony obrus, a na zdobionym obrusie kryształowa kula. Chłopczyk wylądował na jednym siedzisku, kobieta zajęła drugie i natychmiast zaczęła zerkać do kuli. Włodzimierz wykorzystał chwilę, by doprowadzić się do porządku, zapiął spodnie i włożył doń pomarszczoną koszulę.
- Ubni! - krzyknęła nagle Cyganka – Zapomniałam, że wampirom się nie wróży z kuli! Dawaj dłoń!
Tak pociągnęła rękę chłopczyka, że ten wylądował na stole, omal nie strącając kuli. Kobieta prześledziła wnętrze dłoni Włodzimierza, tak jak przegląda się stronę w gazecie. Nagle jej wzrok się zatrzymał.
- Co za kar jebano? - Zmrużyła oczy, zastygła na chwilę, po czym odsunęła się przerażona.
Chłopak nie wiedział, co robić. Nim jednak się namyślił, Cyganka złapała go oburącz za głowę i podciągnęła tak, że spojrzeli sobie w oczy.
- Słuchaj mnie teraz, dziecko. Tego, co ci powiem, nie powtarzaj ani tacie, ani krewnym, ani najlepiej nikomu. Tylko zapamiętaj dokładnie – I wyszeptała mu do ucha najważniejsze słowa w życiu – Rozumiesz? Dobrze. Hamrejare!
Wypuszczony ze szponiastych dłoni chłopiec stanął na własne nogi i pobiegł przed siebie przez morze kolorowych chust.

Ciąg dalszy nastąpi...