@Lena
Dziękuję bardzo za komentarz. Postaram się zastosować do porad. Zamieszczam ponownie poprawiony pierwszy rozdział i świeży drugi.
Rozdział pierwszy
"Obcy człowiek"
Stary Esselford siedział na wysuszonej trawie przed swoją drewnianą, rozpadającą się chałupą i niespiesznie nabijał fajkę. Poświęcał tej czynności wiele czasu, z niebywałą starannością wybierał tytoń z małego lnianego woreczka, po czym umieszczał go w fajce. Czasem tylko przerywał swoje zajęcie, aby unieść głowę i spojrzeć na bezchmurne, purpurowe wieczorne niebo. Był środek lata. Słońce całe dnie bezlitośnie oblewało wioskę Mirel falami żaru, dosłownie wyciskając ostatnie poty z pracujących w polu chłopów. Wieczorami, takimi jak ten, większość już wracała do swych domów witana radosnym szczekaniem psa, a nieliczni dopiero kończyli pracę, narzekając na spieczoną skórę. Starzec z pewnym rodzajem samozadowolenia obserwował ten czysto utopijny obraz, samemu będąc skrytym w chłodnym cieniu daszuku, zrobionego własnoręcznie ze starego czarnego płaszcza i lipowych deseczek. Tom Esselford zdawał się już nie przypominać wielkiego wojownika i awanturnika, którym był przed laty, ale mimo swojego wieku wciąż zachował krzepę i nie należał do grona tych, którzy w rozpaczy przygotowują się do wyprawy na drugi, lepszy świat. Wciąż łakomym, niezmiennym od wielu lat, wzrokiem odprowadzał młode wieśniaczki wałęsające się po wiosce.
Starzec dopiero po kilku dobrych chwilach wstał i zapalił fajkę o niedawno rozpalone łuczywko jednej z przydrożnych pochodni. Powróciwszy na swoje miejsce westchnął ze spokojem i przymknął oczy. Mimo że mężczyzna ten był człowiekiem nie znoszącym nudy, to zaczynał się w końcu przyzwyczajać do niej, jak i do sielankowego, wiejskiego życia. Każdy dzień wydawał mu się taki sam jak poprzedni, chyba że właśnie ktoś się urodził albo umarł. Tom przeciągnął się, poprawił uciskające go w kroku spodnie i powiedział lekko skrzypiącym głosem:
- Maju...
W drzwiach po niedługiej chwili stanęła niewysoka, młoda dziewczyna z długimi kruczoczarnymi włosami. Była zupełnie niepodobna do innych dziewcząt w wiosce: poruszała się z niemałą gracją i często używała niezrozumiałych dla wielu słów, przez co niechybnie, gdyby nie szacunek i strach jaki wzbudzał stary Esselford, zostałaby oczyszczona przez uwalniającą od wszelkiej demonicznej skazy kaźń ogniową. Jednym z ulubionym zajęć dziewczyny była gra na mocno nadgryzionej zębem czasu lutni. Często umilała w ten sposób czas gościom wiejskiej karczmy "Pod Lubieżnym Szlachcicem". Maja była bardką, która poświęciła się muzyce i pisaniu pieśni jeszcze jako mała dziewczynka, kiedy razem z ojcem natknęła się na wędrownych trubadurów zabawiających publikę pewnego niedużego miasteczka.
- Coś się stało? - Spytała wiecznie znudzonym głosem.
Tom przez chwilę wpatrywał się w jej szaroniebieskie oczy i spochmurniał. Spochmurniał tak samo jak miesiąc temu, gdy późną nocą przybył do niego goniec Velvhartów, przynosząc wiadomość od samego króla. Ciężko mu było uwierzyć, że ktokolwiek z tego buntowniczego rodu został władcą. Stary Esselford nigdy nie interesował się polityką czy interesami możnych, było mu to wszystko zupełnie obojętne, dopóki nie dotyczyło jego osoby. Od tamtego dnia cały czas zbierał się, żeby porozmawiać ze swoją podopieczną, ale zawsze w momencie, gdy miał wymówić pierwsze słowa głos wiązł mu w gardle i musiał szybko wyjść z domu, aby dziewczyna niczego nie podejrzewała. Teraz nie było już wyjścia, zwlekał i tak zbyt długo.
- Słyszałaś, że Konrad Velvhart został nowym władcą krainy Ariemetu? - Zadał pytanie tonem niewskazującym na zapowiedź poważniejszej rozmowy.
- Hm? Ta łajzowata chłopczyna? Nie wierzę... - odparła z nutą bezczelności w głosie.
Starzec ledwo powstrzymał się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Majowe podejście do świata zawsze było dla niego cudowne w swojej beztroskiej mieszance naiwności, spokoju i powagi, a także nie wykazywaniu tak naprawdę większego zainteresowania żadną zaistniałą sytuacją. Tom postanowił powiedzieć wszystko wprost, bez zabawy słowem i wodzenia za nos.
- Niedługo na stałe zamieszkasz na Zamku Żmijoboru. Nie mogę nic zrobić. - Poczuł jak zaczyna coś go drapać w gardle, a wzrok staje się mglisty.
Maja szeroko rozwarła oczy i przez chwilę zastygła w bezruchu. W końcu udało jej się złapać oddech i powrócić do żywych.
- Jak to na zamku? Niby z jakiego powodu? Nie, ja się nigdzie się nie wybieram, nie czuję potrzeby powrotu do widoku szlacheckich mord, co rusz oglądających się za moim tyłkiem i wszystko wiedzących dam dworu. - Przez chwilę zdawało jej się, że wypowiada te słowa jak we śnie. Teraz biła od nich nie dziewczęca buta, ale niepewność i strach.
- Na początku czerwca przybył do mnie posłaniec od samego króla. Dokładnie wtedy, kiedy była ta okropna burza, a ty leżałaś jak ścięta. W skrócie: w ciągu następnych dwóch tygodni masz się zjawić w Żmijoborze. - Mówił, zdawało się bez emocji, ale czuł, że to kwestia czasu nim się złamie. Mimo że nie cierpiał zachowania tej hardej i czasem złośliwej dziewczyny, to w rzeczywistości kochał ją jak rodzoną córkę. W gruncie rzeczy, stanowiła całość jego rodziny.
- Król, gadasz? Moja odpowiedź brzmi następująco: jeśli ten cały "król" koniecznie potrzebuje upustu dla swojej chuci to niech sobie przerżnie służkę, których na pewno w swoim otoczeniu posiada krocie. Koniec, kropka.
- Maju! - Krzyknął, ale jego głos szybko opadł. - To są rozkazy od samego Konrada, mimo że nie chcę, muszę być im posłuszny.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską kreskę i w mileczeniu zdawała się obmyślać jakiś plan wyjścia z całej sytuacji. W końcu odrzekła z pogardą:
- Doceniam królewską łaskę i zainteresowanie, ale ciężko mi uwierzyć, że sam Tom Esselford, wielki awanturnik jest posłuszny rozkazom jakiegoś laleczkowatego chłopca, który nawet nie ma siły, aby utrzymać miecz w dłoni.
Mężczyzna poczuł, że coś się w nim zagotowało, a cały smutek i żal odszedł w niepamięć.
- Przymknij się, dziewczyno. Są na tym świecie siły, o których potędze i wpływie na życie prostych ludzi nawet nie masz pojęcia. - Warknął.
Maja uśmiechnęła się kwaśno.
- Pieprzysz. Boisz się jedynie o własną dupę i wpływy na królewskim dworze, choć doskonale sobie bez nich radzisz.
- Stul pysk! - Tom zerwał się z ziemi i zamachnął się do uderzenia dziewczyny w twarz. Ta jednak szybko odskoczyła do tyłu, a ręka starca uderzyła głucho w ścianę chałupy. Natychmiastowo poczuł palący ból na wewnętrznej stronie dłoni i cicho jęknął. Z wyrzutem spojrzał na dziewczynę, a potem usiadł z powrotem na swoim poprzednim miejscu. Zapadła cisza. Po kilku dłuższych chwilach wzajemnego obrzucania się wzrokiem ze smutkiem ozwał się starzec:
- Wierz mi albo nie, ale jesteś dla mnie jak rodzona córka. Nie chcę oddawać cię temu sukinkotowi, ale muszę dotrzymać warunków zawartej niegdyś umowy.
- Jak rodzona córka? Coś takiego, poza tym nie opowiadałeś mi nigdy o żadnej umowie, ale uprzedzam, że jeśli okaże się, że sprzedałeś mnie za mieszek złotych monet to wepchnę ci tę fajkę do gardła. - Parsknęła dziewczyna. Esselford wstał, otrzepał spodnie z trawy i wszechobecnego pyłu.
- Wejdźmy do chaty, to opowieść na całą noc, a mnie już boli tyłek od siedzenia na ziemi. Muszę się z tobą zgodzić w jednej kwestii - zwykłem bać się o swoją dupę...
Kiedy znaleźli się w środku, Maja spojrzała na ledwo trzymający się, brudny stół i towarzyszącą mu parę krzeseł, także w podobnym stanie. Spędziła w tym miejscu kilka lat, ale tego dnia wszystko wydawało jej się obce i nieprzyjemne. Sztywno podeszła, usiadła przy krześle najbliżej drzwi i podparła głowę ręką, z irytacją czekając aż stary człowiek zacznie mówić. Esselford, zanim zajął swoje miejsce, zdjął wełnianą płachtę z łóżka, która służyła mu za kołdrę, zwinął ją, ułożył na krześle, po czym wygodnie usiadł. Tom podrapał się po policzku, mlasnął, żeby w końcu rozpocząć opowieść.
Rozdział drugi
"Rwana opowieść"
Dobre kilkanaście lat temu zawitałem na dwór Velvhartów jako jeden z gości zaproszonych na przyjęcie z okazji narodzin piątej córy Adeli i Itana. Byłaś wtedy jeszcze małą dziewczynką, miałaś za sobą dopiero siódmą wiosnę. Pamiętam dobrze, że kiedy wszystkie inne dzieciaki bawiły się ze sobą, ty znalazłaś sobie miejsce gdzieś z boku i intensywnie wpatrywałaś się w dziecko na rękach matki.
Siedziałem niedaleko ciebie, na końcu stołu, tuż obok łowczego. Rozmawialiśmy na temat sposobów zwalczania kryptołazów, czyli przerośniętych, tłustych pająków żywiącymi się ciałami zmarłych na opuszczonych, niezadbanych cmentarzach. Jeden z kapłanów Kościoła Wiekuistych wymyślił sobie, żeby ponownie otworzyć pewną starą nekropolię opanowaną przez te stwory i obiecał mi całe skarbce jeśli znajdę sposób na pozbycie się tych stworów. Nie widziałem wcześniej tego diabelskiego pomiotu, więc wolałem zasięgnąć rady kogoś, kto z różnorakimi dziwadłami krążącymi się po tym świecie obcuje nader często. Odkąd opuściłem regularną armię, zabierając cały swój sprzęt, pracowałem jako najemnik. Wolałem nadstawiać karku, zamiast harować w polu. Świństwa, które widziałem, począwszy od gigantycznych robali, a na chodzących trupach kończąc, stanowiły moje jedyne źródło utrzymania. Moją ulubioną częścią każdego zlecenia był moment, kiedy już udało mi się zażegnać jakieś zagrożenie ze strony potwora, a mieszkańcy byli w niebo wzięci. Nie potrafiłem zliczyć złotych monet, które wsypywano do przepasnych worów, miałem najmiękksze łóżka w gospodzie, dawali mi najlepsze żarcie i przyprowadzano do mnie najgorętsze dziwki z największymi cycami w okolicy. Mówię ci, dziewczyno, piękne czasy.
Wszyscy goście byli naprani bardziej lub mniej, pieprząc przy tym o tak beznadziejnych i banalnych sprawach aż człowiekowi się flaki przewracały. Nagle zauważyłem, że malcowi w rękach Adeli wystają z gęby szeregi ostrych kłów. Pomyślałem, iż znowu się nawaliłem jak świnia i mam jakieś pieruńskie zwidy, ale kobieta, kiedy spojrzała na swą latorośl, z krzykiem rzuciła córką za siebie. Łowczy obok mnie, na ten widok, zaczął się zanosić gromkim śmiechem. No, psia krew, ubaw po pachy!
Ale dopiero teraz będzie najlepsze. Wydawało się, że śmierć tak małego dziecka, które przywaliło w kamienną posadzkę sali jest nieunikniona, ale ono, najzwyczajniej w świecie, powstało z podłogi, wyszczerzyło te swoje zębiska i stanęło w pozie jakby właśnie gotowało się do skoku na matkę. Na szczęście gówniarza, Opeth, mag ognia, który jako jedyny nie stał gapiąc się bezmyślnie na całą sytuację, wychrypiał jakieś zaklęcie, nakreślił dłonią w powietrzu jakiś dziwaczny znak i otoczył to diabelstwo pierścieniem płomieni. Po chwili ciszy każdy w mgnieniu oka stał się specjalistą od potworów oraz zjawisk paranormalnych, a oprócz tego zaczął się na całe gardło wydzierać ze swoimi idiotycznymi pomysłami, które miały pomóc dziecku. Nikt z gości nawet nie zauważył jak stanęłaś za mną, zdjęłaś z oparcia lutnię, na której lubiłem sobie przygrywać wieczorami, i podreptałaś w kierunku ognistego pierścienia. We wszechobecnym gwarze tylko ja i ten czarownik zwróciliśmy na to uwagę. Będąc niedaleko od płomiennych sideł, złapałaś jakieś nieznane nikomu akordy i zaintonowałaś dziwną, nieco melancholijną melodię. Kiedy tak grałaś, skierowałem wzrok na Opetha. Facet zbielał jak ściana. Spytałem go, co przeraziło wielkiego maga, odparł jakoś tak: "Pieśń dla Potępionych. Słowa tego utworu zawierają przysięgę składaną przez adeptów nekromancji w zakazanych cechach praktykujących tego rodzaju sztuki magiczne.". To był chyba jedyny moment w moim życiu, w którym myslałem, że zeszczę się ze strachu w gacie. Gdzie taki brzdąc jak ty mógł nauczyć się to grać? Potem okazało się, że twoja piastunka Helga nuciła ci to jako kołysankę. Tłumaczyła się swoją matką, która miała ją usypiać tą piosenką. Paladyni Wiekuistych zamordowali ją któregoś dnia za rzekome uprawianie czarnej magii.
Ale do rzeczy. Niedługo po twoim, że tak pozwolę sobie to nazwać, "występie" oczy każdego na sali były zwrócone na ciebie. W pewnym momencie zamiast charczenia i zgrzytów, ze środka pierścienia zaczął dochodzić żałosny płacz dziecka. Szybko oprzytomniałem, strzeliłem Opetha w pysk, żeby przestał błądzić myślami i zneutralizował czar. Mało brakowało, a twoja siostra – Magdalena – zostałaby spalona żywcem. Po zdjęciu czaru, Adela szybko porwała dziecko z podłogi i kazała posłać po medyka. Na szczęście, oparzenia nie były zbyt duże. Po całym zajściu zemdlałaś, a kiedy się obudziłaś nie pamiętałaś zupełnie nic z tego wydarzenia. Wkrótce spotkaliśmy się we trójkę: ja, Opeth i Itan. Mag ognia kazał nam wysłać cię do Wieży na jakimś zadupiu, gdzie miałabyś rozwijać swój talent małej egzorcystki. Itan zgodził się od razu, bez gadania.
W tej chwili Maja ocknęła się jakby ze snu i krzyknęła:
- Co, do cholery!? Ojciec chciał mnie oddać jakiemuś zgrzybiałemu dziadowi tak, o? Za nic, bez dyskusji? Ma szczęście, że już dawno gryzie ziemię inaczej osobiście wysłałabym go do diabła, gdzie, mam głęboką nadzieję, dawno już jest.
Tom tylko uśmiechnął się kwaśno i powiedział:
- Proszę cię, nie przerywaj. Za chwilę wszystkiego się dowiesz. Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, ale daj mi skończyć.
Dziewczyna fuknęła i odparła:
- Delikatne określenie. Niech ci będzie, wybacz.
Jak już mówiłem, mieliśmy, pod groźbą interwencji Łowców Magów, takich nieprzyjemnych typów mających za zadanie wycinać w pień osoby niezapisane w Królewskim Spisie, ale mimo to posługjące się czarami, wysłać cię do Wieży, gdzie miałabyś pobierać nauki w dziedzinie magii. Wspomniałem, że twój ojciec zgodził się bezapelacyjnie, co mnie samego zdziwiło, a wierz mi, że w czasach, kiedy byłem jeszcze zadufanym w sobie baranem niewiele rzeczy mogło mnie zadziwić. W końcu, głupio zadowolony, Opeth opuścił pokój, musiał załatwić jakieś sprawy związane z wyjazdem. Niemal w tym samym momencie, gdy drzwi zamknęły się za magiem ognia, Itan dopadł mnie i zaczął szarpać za szmaty. Prosił, a właściwie to błagał, żebym zabrał cię ze sobą i wywiózł gdzieś daleko. Co ciekawe, twój ojciec nie bał się o ciebie, a o siebie. Itan był wampirem, a magowie, którzy przeprowadziliby na tobie badania bez problemu natrafiliby na ślad Skazy we krwi.
Tego było już za wiele, Maja gwałtownie zerwała się z krzesła, uderzyła z całej siły w stół i krzyknęła:
- Nie, wystarczy! Ojciec wąpierz, a matka zapewne była smoczycą. Muszę pogadać z tą starą guślarką, bo dosypuje ci czegoś do tego tytoniu.
Tom zaśmiał się, a następnie odrzekł rozbawionym głosem:
- Nieco chybiona ironia, bo Adela pewnego dnia okazała się jaszczurołakiem.
Dziewczyna złapała się za głowę i łąmiącym się z zażenowania głosem powiedziała:
- Wytłumacz mi w takim razie, w jaki sposób wampir, u którego pewne organy nie powinny funkcjonować normalnie, mógł dorobić się potomstwa z jaszczurką!? Co to w ogóle za brednie?
Starzec westchnął.
- Widzę, że będziesz potrzebowała czasu, aby zaakceptować niektóre fakty. Zanim rozniesiesz moją chatę na kawałki chciałbym, abyś wysłuchała do końca, dobrze?
Maja zdawała się rozważać propozycję Esselforda, w końcu osunęła się na krzesło.
- Jeśli znowu zamierzasz mi opowiadać bajki, to możesz sobie odpuścić i powiedzieć mi od razu co to była za umowa.
Esselford przez chwilę gładził się po brodzie. W końcu powiedział:
- Jak sobie życzysz, pominę niektóre mniej ciekawe informacje.
Zgodziłem się zabrać cię ze sobą. Dostałem od Velvhartów trochę pieniędzy na zakup domu i, kiedy dotarliśmy już do Mirel, udało mi się za śmieszną cenę dostać tę chałupę, która była wówczas jeszcze w nienajgorszym stanie. Umowa między mną, a twoim ojcem mówiła: jeśli ktoś z twojego rodu przejmie władzę, to mam obowiązek bezzwłocznie odesłać cię na królewski dwór. Niemal wyśniony warunek, prawda? Niedługo potem doszły mnie wieści, że cała twoja rodzina została wyrżnięta przez Łowców Magów, ale jak widać Konradowi udało się jakoś przeżyć. Wypełniała go żądza sprawiedliwej zemsty. Dosłownie tydzień po zdobyciu tronu wydał wyrok śmierci na starego Zefira, a przy okazji na cały zakon Łowców. Ich forteca na Splamionym Wzgórzu została zrównana z ziemią, a cała jej załoga wymordowana. Królewscy wojownicy nie oszczędzili nawet przetrzymywanych w lochach wieźniów. Konrad kazał oczyścić to miejsce do rdzenia. Nie wiadomo co zrobiono z przywódcą, jedni mówią, że widząc porażkę swoich podwładnych przebił się mieczem, a inni, że udało mu się zbiec tajnym przejściem.
Król, przez swoich informatorów, dowiedział się o twoim istnieniu. Rozkazał sprowadzić cię na zamek natychmiast. Wiesz dlaczego tego nie zrobiłem? Konrad liże stopy fanatycznemu Kościołowi Srebroświatła, a oni, uwierz mi, są o wiele gorsi od Łowców Magów. Najchętniej wytłukliby czarodziejów co do jednego, ale boją się wśród nich zorganizowanego powstania. Krążą jednak plotki, że posiadają ukrytą siedzibę, gdzie poddają szkoleniu nową generację żołnierzy przystosowanych do zwalczania czarnoksiężników i innych takich. Doszły mnie słuchy, że jeden z ich przywódców został doradcą Konrada. To kwestia czasu zanim zacznie pociągać za sznurki.
Maja zasępiła się i ponurym głosem powiedziała:
- Więc jeśli się tam dostanę grozi mi niechybnie śmierć? No, chybaże nasz wielki, miłościwy władca zdecyduje się na kaziorodczy związek.
Starzec przytaknął niezadowolony.
- To drugie wcale nie jest takie nieprawdopodobne. Podobno na zamku Konrad odprawia po zmroku wyjątkowo paskudne orgie.
Dziewczyna westchęnęła i bezsilnie położyła głowę na stole.
- Podobno, doszły mnie słuchy, plotki... Powiedz mi szczerze, wiesz co może mnie tam czekać?
Esselford spuścił oczy.
- Nie, ale pewne jest, że coś złego. Jest jednak mała szansa, zgodnie z umową po dostarczeniu ciebie na zamek mam dostać uprzywilejowane miejsce wśród przydupasów króla. Jeśli mi się uda, postaram się ci pomóc. Może nawet sam Konrad cię polubi.
Bardka podniosła się lekko i spytała:
- Powiedz mi jeszcze, kiedy wyruszamy?
Tom odparł sucho i rzeczowo:
- Jutro, o świcie.
Starzec kontynuował monolog o frakcjach mających wpływ na rząd, stosunkach z innymi krajami i najważniejszych osobach na dworze. Maja już nie słuchała. Usnęła ze zmęczenia, rezygnacji i strachu.