Via Appia - Forum

Pełna wersja: Przypadek Hansa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Siedział Hans w kawiarni, a ziemniaki zostały mu przyniosione na srebrnej tacy. Na zewnątrz ogromna ulewa. Kilka osób siedzi przy ścianie, obok tandentnego obrazu, Hans siedzi w głębi, sam. Żona siedzi w tym czasie w swoim mieszkaniu, a myśli Hansa wędrują to z żony, to padają na znajomych z pracy, w końcu Hansa ogarnia trwoga i już nic nie myśli, tylko wkłada kawałki jedzenia do ust, zapijając piwem. Gdybym był teraz Turcji. To była jego potrzeba chwili obecnej. Okazja jest dobra, za dwa tygodnie urlop, pomyślał. Przy sąsiednim stoliku siedzi młoda para zakochanych. Rozmawiają o życiu. Hans lubił patrzeć na zakochanych, jego własne zakochanie już odpłynęło w nicość, dwadzieścia lat minęło jak marna telenowela, teraz już nawet nie wypada się rozstać. Hans wiedział , że już musi to dociągnąć do końca. Dzieci to pierwszy argument. Co powiedzą znajomi, jak to wpłynie na moje szczęście? W końcu, teraz nie jestem szczęśliwy, ale może potem wcale nie byłoby lepiej? Czas rozdarcia, ćwierć wieku, powtarzająca się, samonapędzająca się historia. Gdybym wtedy wiedział. A w liceum znałem tą blondwłosą holenderską piękność, gdybym wtedy na przyjęciu poprosił ją wcześniej do tańca, przed tym pucybutem, o tak. Mogłaby być moja. Ziemniaki smakują zawsze tak samo, problem tylko jak się je doprawi. Tu na rogu nie są najgorsze, choć mogłyby być też lepsze. Jednak ziemniaki wszędzie, z grubsza to to samo, czasem nie da się ich przełknąć, ale to tylko w tanich knajpach. Hans wychodzi z knajpy, powietrze ciąży mu w płucach, ciężko oddycha. Wpada w lekkie otumanienie, sznyt go jednak nie zawodzi, idzie i nie zmienia się na twarzy. Spotkał niedawno kolegę, z którym nie widzial się dwadzieścia lat, zobaczył go przypadkiem. Był w Kolonii na konferencji i przechodził wtedy ulicą, Hans stał na przystanku, wcześniej musiał iść po papierosy i tak się spotkali. Jednak spotkanie nie było tak miłe jak Hans by tego oczekiwał. Dwustronna wymiana uprzejmości, nieźle wyglądasz, o ładne buty, gdzie można takie dostać? Szli chodnikiem, zdanie za zdanie, dochodzą do parku, przechodzą na drugą stronę. Nagle z Hansem dzieje się coś dziwnego, idzie nienaturalnie, człapie, a zasmucająca pokraczność jego chodu absorbuje uwagę towarzysza . Pochyla się nad trawnikiem i zaczyna wymiotować, stoi potem przez około minutę z wyrazem goryczy na twarzy, wśród pytań kolegi. Wszystko w porządku? Idą dalej wśród drzew, w rozmaitości kształtów i rozmiaru, dając się nieść przez aurę letniego popołudnia, wśród śmiechu roześmianych dwudziestolatek i okrzyków dwudziestolatków. Idą i idą przez miasto, wchodzą w dzielnicę ściśle zabudowaną, okres letni, roboty budowlane tu i gdzie indziej, prowadzone są z intensywnością, życie tętni, kurz się unosi, tam gdzie się dzieje, tam się unosi. Budowlańcy stoją na rampie. Jeden z nich wykrzykuje polecenie do podwładnego, wkładaj to wiadro kutasie! Oni idą dalej wśród budynków i rozmawiają jak to było w liceum, gdy razem do niego chodzili, o Anastazji, pięknej koleżance, która często towarzyszyła im gdy wspólnie byli na tańcach, gdy wigor jeszcze ich nie opuścił, nie jak teraz, gdy paliwem życia jest już co innego. Wartość przeszłości, która przemianowała ich własne wartości i utworzyła podstawy dla ich obecnego ja. Teraz siedzieli w kawiarni, ponieważ na tańce nie wypadało już im iść, stali się poważni. Nie byli poważni gdy byli młodzi, powagę nabiera się z wiekiem, choć nie wiedzieli dlaczego. Hans rozkłożył gazetę i myśli, patrzy na kolegę, wydaje mu się, że wyda samodzielny osąd, choć wyda osąd z dupy, przed nim powiedziało to milion osób, trochę inaczej, choć może nawet tak samo. Obok siedzi kolega i potwierdza, tak owszem zgadza się, drugi kolega z kolei ma odmienne zdanie, nie zgadzam się. Podoba mi się ten obraz, choć nie wiem dlaczego mi się podoba, może tak po prostu wypada? Koniec końców cały kontekst, jego analiza, wszystko zostanie przestudiowane, pomyślał w tej chwili Hans, uczone głowy będą odkrywały nowe prawa, nowe teksty zostaną napisane, a do nich interpretacje. Hans przestał się zastanawiać, wiedział, że życie to tylko zbiór bodźców, na który wypada odpowiedzieć własnym bodźcem. Żona go już znudziła, namiętność opuściła, choć jego penis osiągnie erekcję zgodnie z wyznaczonym przez jego biologiczność cyklem. Resztki pożądliwości. Hans i kolega rozmawiają, słowa wydobywają się z niego, ale Hans już nie ma nad nimi kontroli, płyną jako ogólna forma, bo trafiają na takową po drugiej stronie. Jego towarzysz siedzi po drugiej stronie i rozumie go doskonale, choć w jego oczach nie widać zrozumienia. Wychodzą z baru i żegnając się życzą sobie miłego dnia, a więc do następnego razu! Przechodzi główną ulicą i trafia na bibliotekę, postanawia do niej wejść, wszak jest jeszcze przed kolacją, wtedy dobrze się czyta, umysł jest jeszcze dość jasny. Sobota o szesnastej. Hansa zawsze intersowała sztuka, gdyż mógł się w niej zatopić i zapomnieć o otaczającym go świecie, odrywał się od codziennego marazmu. W lingwistyce osiągnął sporą biegłość, dwadzieścia lat, szmat czasu, wystarczyło, codziennie średnio cztery godziny, zsumowane, jeden dzień razy pięć, funf mal vier, razy dwanaście, daje bilans. Ale sztuka jego zdaniem nie dawała się tak zredukować, była dla niego kontemplacją, potrzebą, a może nawet modlitwą, której oddawał się bez zastanowienia. Oto wchodził do biblioteki, bo czuł, że bez tego, jego życie nie byłoby pełne. Tak, jak inni dawali się pochłonąć bezmyślności, tak on oddawał się żywiołowi sztuki. Kochał piękno, a z pięknym głupcem mógłby rozmawiać wiele dłużej niż z biegłym inteligentem, którego wewnętrzne oko skierowane było tylko na zewnątrz. Inteligent był bezpieczny w swojej przystani rozumu, a on kochał tragicznych bohaterów. Sam jednak nie uważał się za takiego. Ostatecznie tylko niekiedy podróżował w obszary nieobjęte definicją. Tak jak dziś, przed kolacją, a wieczorem znowu zajmie się pracą, jutro rano wstanie o szóstej i weźmie prysznic, pocałuje żonę, pożegnają się, wieczorem pójdzie z nią na kawę i tak domknie się kolejny tydzień jego czterdziestoleniego trwania. Kiedy wrócił do mieszkania i położył gazetę na blacie żona już spała, położył się obok niej i dopiero rano przy śniadaniu próbował odtworzyć strzępki snu, który pojawił się w jego głowie, poprzedniej nocy . Hans wszedł do pokoju, a było to pomieszczenie, niemalże oślepiająco jasne. Był to gabinet z dębowym biurkiem pośrodku, z tyłu pomieszczenia stał regał z książkami ze zniszczonymi okładkami. Przy biurku siedział mężczyzna około pięćdzięcioletni, w którym Hans rozpoznał swojego byłego licealnego nauczyciela. Widok ten był dość niezwykły, bowiem Hans zastał go w czasie golenia. Profesor początkowo nie zwrócił na niego uwagi i golił swoją brodę dalej rozrzucając fragmenty włosów na blat, wzrok miał utkwiony w jeden punkt, patrzył obojętnie, bez zażenowania. Hans spojrzał na biurko, gdzie już nagradziła się spora ilość włosów. Milczenie zawieszone pomiędzy nimi trwało, Hans obserwawał byłego nauczyciela, którego twarz była niezmieniona, taka jak przed laty, brodę natomiast miał o wiele dłuższą niż za czasów szkolnych, poza tym była ona kruczoczarna, co Hans uznał również za niezwykłe, bowiem taki wizerunek profesora różnił się od tego, który odcisnął się na pamięci Hansa. Wtedy postanowił usiąść naprzeciwko mężczyzny. Siedzieli tak przez kilka chwil, po czym profesor spojrzał prosto w jego oczy, a on zrozumiał co znaczy to spojrzenie i co znaczy ta twarz.
Oj, nie wiem nawet jak się do tego wszystkiego zabrać. Tekst jest strasznie jednolity. Nie mógłbyś go jakoś posegregować? Można się w nim utopić. Wypowiedzi i przemyślenia Hansa (i nie tylko) mieszają się z treścią narratora. Wyglądało to tak jakby narrator zmieniał osobę. Brak też dialogów, więc nie mam jak ich ocenić, a w wielu miejscach bardzo by się przydały, bo niestety, ale tekst jest przejrzysty jak rzygi po libacji.

Cytat:Budowlańcy stoją na rampie. Jeden z nich wykrzykuje polecenie do podwładnego, wkładaj to wiadro kutasie!

Czy nie lepiej napisać to tak?:

Budowlańcy stoją na rampie.
- Wkładaj to wiadro, kutasie! - wykrzykuje jeden z nich do podwładnego.

Cytat:Kilka osób siedzi przy ścianie, obok tandentnego obrazu, Hans siedzi w głębi, sam. Żona siedzi w tym czasie w swoim mieszkaniu, a myśli Hansa wędrują to z żony, to padają na znajomych z pracy, w końcu Hansa ogarnia trwoga i już nic nie myśli, tylko wkłada kawałki jedzenia do ust, zapijając piwem.

Powtórzenie.

Cytat:Idą dalej wśród drzew, w rozmaitości kształtów i rozmiaru, dając się nieść przez aurę letniego popołudnia, wśród śmiechu roześmianych dwudziestolatek i okrzyków dwudziestolatków.

końcowka jest śmieszna Big Grin.

Tego typu błędów jest wiele. Czytając to miałem wrażenie, że chciałeś napisać coś bardzo trudnego nie znając nawet podstaw warsztatu pisarskiego.
Fabułę skomentuję innym razem, chyba że ktoś inny zrobi to za mnie. Jeszcze wiele pracy przed tobą. Oczywiście czytaj dużo książek i komentuj prace innych, to naprawdę pomaga Smile.

Pozdrawiam.
A gdzie są akapity?
Strasznie to rozmyte, bez płci ...
I nie ma dialogów ..
nie wiem, wydaje mi sie, ze brak dialogow to slaby zarzut. takie bylo moje zalozenie, zeby calosc narracji ograniczyc do przezyc wewnetrznych bohatera. to, ze chaotyczne i nieuporzadkowane to prawda, takie mialo byc, bo byl to w moim wypadku eksperyment inspirowany strumieniem swiadomosci.

pozdrawiam.
A może by tak podzielić na akapity czy cuś? Ciężko się czyta. I za dużo powtórzeń, jak tutaj:

Cytat:Siedział Hans w kawiarni, a ziemniaki zostały mu przyniosione na srebrnej tacy. Na zewnątrz ogromna ulewa. Kilka osób siedzi przy ścianie, obok tandentnego obrazu, Hans siedzi w głębi, sam. Żona siedzi w tym czasie w swoim mieszkaniu, a myśli Hansa wędrują to z żony, to padają na znajomych z pracy, w końcu Hansa ogarnia trwoga i już nic nie myśli, tylko wkłada kawałki jedzenia do ust, zapijając piwem.

Ja bym Ci radziła niektóre zdania skrócić i unikać takich powtórzeń. Wyszedłby zgrabny tekst, bo piszesz całkiem nieźle.
Hm...gdzie się podziały akapity? Straszna cegła Ci z tego wyszła.