Via Appia - Forum

Pełna wersja: POPOŁUDNIE
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.


Zagłębieni w fotele, wpatrywali się w ekran telewizora. Tuż przy nich stał stół, którego blat odbijał pełny zestaw śniadaniowy: dwa talerze, kubek i szklankę, łyżeczki. W jednym z talerzy leżał niedopałek papierosa. W powietrzu unosiły się drobne pyłki dymu.
Chłopak w okularach optycznych, Witek, trzymał w ręce pilota od telewizora, ręka zwisała swobodnie za oparcie fotela. Lewą nogę oparł o dywan, prawą kołysał między blatem stołu a podłogą. Ten drugi, z piegami na nosie i w krótkich szortach, drapał się bez przerwy po głowie. Nogi wyciągnął przed siebie, pięty ocierał o dywan.
- Te, Rudy, jak oni grają, co? – zapytał Witek. Pytanie dotyczyło piłkarskiej reprezentacji narodowej, dokładniej mówiąc ostatnich minut meczu Polska- Brazylia.
Rudy ukrył twarz w dłoniach, zaciskając je wokół oczu. Tak trwał przez kilka chwil. Uwolnił twarz, krzyknął, markując ból w głosie:
- Boli!!!
Chłopak w okularach zaśmiał się. Podpowiedział:
- Zrób jeszcze, Pawełku minę sędziego, który dmie w gwizdek.
Rudy-Paweł wystawił język, zatkał palcami nos. Wydobył z siebie dźwięk przypominający klekotanie bociana.
- Koniec meczu, koniec meczu, koniec!!!
Śmiali się, klaskali. Fotele uginały się pod ciężarem dzikiej, chłopięcej radości. Rudy trzy-cztery razy kopnął w wyimaginowaną piłkę. Dokładnie: w plamę słoneczną, która pojawiła się na dywanie.
- Przepraszam sąsiadów, że piłka wyleciała, ale akurat okno było otwarte.
Miał na myśli balkon: tuż przed rozpoczęciem transmisji meczu wybiegli nań i rzucili wyzwanie całemu światu:
- Polska gola! Taka jest kibiców wola! Polska, Polska, Polska!
Pierwsze minuty meczu spędzili w spokoju, nawet w zadumie. Od czasu do czasu któryś zawołał coś w rodzaju: „ Jak podajesz, ciemięgo?” albo: „ Nie tędy piłka miała lecieć”. Były to jednak spokojne, wyważone komentarze. Żarty zaczęły się pół godziny przed zakończeniem meczu: młodzi ludzie uznali, że wynik spotkania już się nie zmieni.
- Koniec meczu, panie sędzio! – Witek wołał w stronę telewizora.
- Kurde mol, nie warto grać przy takim wyniku – poparł kolegę Rudy.
Z ekranu telewizora dobiegł głos spikera:
- No, proszę państwa, nie było tak źle, jak poprzednim razem. Widzieliśmy kilka akcji w wykonaniu naszych orłów, po dwóch dość markowych strzałach padły bramki. Jak państwo słyszeliście stadion odśpiewał hymn narodowy po koniec meczu …
Witek przecierał oczy ze zdumienia:
- Co? Już koniec meczu? Ale kicha! A my tego nie zauważyliśmy!!
- Za to była zabawa – zauważył Rudy.
Witek westchnął:
- Ale ja lubię oglądać do końca meczu.
Zamiast pocieszenia, usłyszał pytanie:
- O której zaczynają się „Króliczki playboya”?
Witek szarpał nerwowo brodę:
- Ja chcę replay!!!!
Paweł powtórzył:
- „Króliczki playboya” - to o której?
Okularnik z dezaprobatą wskazał gazetę, która leżała na stole.
- Mamy jeszcze czas, pół godziny.
Rudy zaproponował:
- To może po pywku?
- Czemu nie – Witek podniósł kciuk na znak aprobaty.
Kilka chwil potem usłyszał krótkie przekleństwo dobiegające z kuchni. W lodówce nie było piwa, a trzeba uczcić mecz, prawda panie redaktorze Szpakowski? Na całe szczęście w pobliżu jest sklep, można dokupić butelczynę czy dwie.
Witek został sam w mieszkaniu. Przez moment wpatrywał się w ekran telewizora. Wybiegł na korytarz. Krokami obliczył jego długość. To był jego sposób na stres. Za trzecim razem potknął się o buty leżące tuż przy drzwiach wyjściowych. Aby nie upaść przytrzymał się najbliższej futryny. Pojemnik na obuwie stał przy dywaniku, oznaczającym strefę czystości ( wyrażenie Pawełka), Witek podniósł klapę i zobaczył przyklejone gumą do żucia na jej wewnętrznej stronie dwie prezerwatywy.
„Kurde flak! O co tu chodzi? Nie było mnie dwa dni i taka niespodzianka? Co tu się działo? Wygląda na to, że Rudy zaprosił prostytutki!” – Witek był naprawdę wściekły. - „ Ale po co przyklejać prezerwatywy do pojemnika na obuwie? To jakaś zabawa?”
W łazience umył ręce. Był wściekły, wściekły, wściekły!!! Co ten Rudy wyprawia? Co????!!!!! Do jasnej Anielci! To nie ich mieszkanie. Gdyby tak gospodarz wpadł z niezapowiedzianą wizytą? I zajrzał do szafki na obuwie? To byłoby wielce prawdopodobne: czekały tam kapcie, namiastka spokoju … Czy ten Rudy nie mógł pojechać do burdelu? Mają przecież odpowiednie adresy. A sąsiedzi – mogli przecież usłyszeć odgłosy orgii … A oni – studenci drugiego roku – muszą dbać o reputację, prawda?
Witek mimowolnie spojrzał w lustro wiszące nad umywalką. Na lewym policzku jaśniała szrama. Pamiątka po bójce. Rok temu, na wakacjach. Tamten człowiek był niezrównoważony psychicznie, tak ocenił sytuację. Chyba przyjechała po tego … karetka pogotowia, prawda? Witek za długo rozmawiał z pewną blondynką. Nie wiedział, że ma zazdrosnego brata, negatywnie nastawionego do kibiców Legii Warszawy. Szrama została. Pokazywał ją z dumą, z pewną nonszalancją. Dziewczynom opowiadał bajki o dniu, w którym pośpieszył na ratunek staruszkowi, którego otoczyli bandyci nożami. Znajomym z osiedla bajał o jakimś honorowym zakładzie, którego finałem miała być zasadzka i pocięty policzek. Prawdę, całą prawdę i tylko prawdę znał Rudy. Witek był człowiekiem honoru i tylko przyjacielowi mógł powierzyć swoją tajemnicę. To co, że ubarwiał życie? Przecież te kłamstewka o szramie wszystkim się podobały, prawda? Zwłaszcza dziewczynom, zwłaszcza im. Witek zacisnął usta: tamta dziewczyna … We wtorek … Jej się nie podobało … Miała taką minę …
Kurwa mać! W takiej chwili musiało przypomnieć się …

- Już jestem – usłyszał tymczasem głos Rudego.
- Fajnie – Witek stanął w drzwiach łazienki. Głos lekko mu drżał.
- Piwko kupiłem – Paweł uniósł dwie butelki. Uśmiechał się oczekując pochwały.
- Fajnie, że jesteś – powtórzył Witek ostrym tonem.
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Wiesz co znalazłem w pudle na obuwie? Prezerwatywy owinięte gumą do żuci! Sam zobacz! Co tu się wczoraj wyrabiało?!
Paweł opuścił butelki piwa. Naiwnie stwierdził:
- Gdy wróciłeś o pierwszej w nocy, nie przeszkadzało ci to, że guma do żucia wisi na ścianie.
Witek przypomniał:
- O pierwszej w nocy byłem zbyt zmęczony, żeby oglądać pojemnik na buty!
Paweł ruszył w stronę kuchni:
- Co ci się znowu stało? Czekaj no, ja tu mam piwo, do licha, nie?

- Mamy umowę! Żadnych dziwek, żadnych domów rozpusty – Witek mówił ostro, z emocją w głosie.
- To nie była dziwka – bronił się Paweł – to ktoś inny.
- Kto? - spytał Witek.
- Alinka z mięsnego – Rudy wypuścił powietrze.
- Kto?
- No, ta laska, co pracuje na dziale mięsnym w sklepie na Nicejskiej.
- I ty ją?… Nie mogłeś pojechać do burdelu?
- A co? Znamy się przecież … A do burdelu nie mogłem skoczyć – zabrakło kasy …
Fotel, na którym siedział Witek, ugiął się pod naporem westchnienia:
- I tak bez niczego weszła ci do łóżka?
Teraz Paweł głęboko odetchnął:
- Przecież my romansujemy od kilku miesięcy, nie zauważyłeś?
Witek machnął ręką: rozmowa szła w złą stronę, Rudy wymiguje się od odpowiedzialności: trzeba to ukrócić:
- A te prezerwatywy w szafce na buty?
Paweł zrobił minę niegrzecznego chłopczyka:
- To nie ja, to Alinka, dobra?
- Co: Alinka?
- No, wrzuciła je do tego cholernego pojemnika … Tak myślę. Ja ją prosiłem o wyrzucenie do kosza ….
Witek złapał się za głowę:
- Przecież pojemnik na buty to nie kosz na śmieci?!
- Była trochę napita – wyjaśnił zniecierpliwiony Rudy.


Nad sylwetą budynku zobaczył tętniące swoim życiem jasnokremowe słońce. Miało kształt kuli, lecz sam blask utworzył muszlę. Wąskim końcem dotykał anten telewizyjnych, szerszym kręgiem rozpływał się po niebie, dając wrażenie nieskończoności. Poprzez chmurę, która pojawiła się w pobliżu, rozsypały się promienie słoneczne. To z kolei przypominało ogon pawia - tak było strzeliste, niebosiężne. Nieposkromione.
Budynek jaśniał oknami: ludzie nie dowierzali słońcu: pomagali mu żyrandolami, lampkami nocnymi, kinkietami. Widział cienie na ścianach, nieokreślone ruchy. Zabieganie o dobry, spokojny wieczór.
Witek odwrócił się od okna. Nie mógł patrzeć: znowu tamta dziewczyna przypomniała się … Kojarzyła mu się z wieczorem, barwami zachodzącego słońca. Z zapachem jaśminu, szczekaniem psa.
Nie, nie zobaczył jej. Przy stole siedział Rudy, jadł kanapkę. Spokojnie, jakby nic się nie stało.
- Chcesz łyknąć kolację? – podniósł talerz.
- Może nie teraz, wiesz? – zaproponował Witek – mamy ważniejsze sprawy do omówienia.
- Przecież jest czysto na stole – Rudy wzruszył ramionami. – Posprzątaliśmy.
- Mnie nie o to chodzi – Witek oparł się o blat stołu.
Paweł westchnął:
- Wiem, wiem, o „gumkę” ci chodzi. Skąd mogłem przypuszczać, że Alinka okaże się taka rozkojarzona? …
Witek prychnął śmiechem:
-Rozkojarzona? Ty to nazywasz rozkojarzeniem? Mój drogi, żadnego ciupciania pod tym dachem, kapisko? Zwłaszcza po pijaku. Możecie pójść do niej – chyba ma jakieś lokum?
- Ma, przecież, że ma … - Rudy zawiesił głos, po kilku sekundach zmienił wątek rozmowy – A przecież gospodarz przychodzi tylko przed pierwszym, a dziś jest, jeśli można tak powiedzieć, środek miesiąca, hę ….

Żyrandol oświetlał stół: krąg światła padał na talerz, pusty teraz, bez najmniejszego kawałka chleba. Siedzieli w fotelach, po obu stronach blatu: wyglądali jak rozmówcy w studio radiowym. Gdzie były usadzone mikrofony? W uchu?
- Z tobą nie da się rozmawiać – Witek naprawdę miał dość tłumaczenia.
- Ale tyś napalony: co się stało? – Rudy wzruszył ramionami.
- Mógłbyś się zainteresować naszymi finansami – Witek zmienił nagle temat.
- To oto ci chodzi? – jeszcze jedno wzruszenie ramion.
- Jak nie potrafimy rozmawiać o zasadach naszego mieszkania, to przejdźmy do finansów …
- Właśnie, właśnie – Paweł był jednak zadowolony ze zmiany tematu – nie było cię dwa dni i co? Coś załatwił?
Witek rozsiadł się w fotelu:
- No, to posłuchaj ….

Tłumaczył ponad godzinę. Napięcie spowodowane prezerwatywą uleciało gdzieś, w gwiazdy, w noc. Żyrandol mrugał światłem, ludzkie cienie kołysały się w rytm słów.
- Dziwnie się zachowujesz – powiedział w pewnym momencie Rudy.
- A co ci się nie podoba? – zapytał Witek – mój plan biznes …
- Twój biznes-plan jest git. Idę na to. Ale gdy wypowiadasz nazwisko tego człowieka, z którym robisz interesy, zawsze dotykasz blizny – wytłumaczył Paweł. – Po chwili zapytał: - Przypominał tamtego?
Witek przez dłuższą chwilę siedział nieruchomo jak model malarza, po czym machinalnie pokręcił głową.
- To nie o to chodzi: ech, to głupia sytuacja. I taka … z dziewczyną. I trochę z tą moją blizną …
Rudy aż podskoczył na fotelu:
- No, opowiadaj, opowiadaj, ja lubię nietypowe sytuacje. W dodatku z dziewczynami.
Witek pogroził palcem:
- Myślisz, że zapomniałem? …
Paweł machnął ręką:
- Oj, tam, znowu zaczynasz … dawaj, dawaj tą laskę, no.
Witek zajrzał głęboko w oczy przyjaciela.
- Naprawdę chcesz?
- O, rany! – Rudy klepnął się w udo – no chyba, że chcę!
Po chwili zaczęła się opowieść:
- Ten facet, mój „partner biznesowy” zaprosił mnie do siebie, do domu. Wiesz, Konstancin, osiedle domków jednorodzinnych, coraz więcej wolnej przestrzeni, takie oto klimaty. Podał mi adres, godzinę - no to w drogę.
Osiedle domków jednorodzinnych, ciemno jak w nosie u Murzyna. Pora jesienna, wieczorna – jak tu trafić? Ścieżki osiedla pokręcone, niby jakiś labirynt ze starożytnego mitu.
Nikogo na ulicy, kto powie gdzie jest ta ulica, której szukam? Trzeba zapukać w pierwsze lepsze drzwi.
Otworzyła je dziewczyna. Na wózku inwalidzkim. Tak około osiemnaście lat. Nie krzyw się, dobra? Przecież pomogła, chociaż jednocześnie zalazła mi za skórę. No, zaprosiła do środka, nie można powiedzieć, ale ta je mina … i to co powiedziała …
Korytarz to jedna, wielka iluminacja świetlna. Dzięki niej przyjrzałem się panience bardzo dokładnie. Choć na wózku, to w miniówie i w taaaaakim dekolcie. Nie rób takiej miny – już cię prosiłem, mówię – była miła.
Zapytała jaki mam kłopot. Wyjaśniła jak dojść pod wskazany adres. Nawet chciała poczęstować kubkiem herbaty – tak się wyraziła, ale podziękowałem.
I tu się zaczyna ta część opowieści, która nie wywołuje u mnie dobrych skojarzeń. Wiesz, ja tak mimowolnie, bezwiednie dotknąłem blizny, dziewczyna zauważyła ten gest, i wiesz co powiedziała? „ Ja też miałam operację niedawno i został po niej ślad” – tak powiedziała. I od razu zawstydziła się. Spuściła oczy, zacisnęła dłonie.
Kurczę, nie wiedziałem co robić. Na całe szczęście z wnętrza domu dobiegł tubalny głos: „ Aniu, kto to przyszedł?” W korytarzu pojawił się dwumetrowy facet, prawdopodobnie ojciec niepełnosprawnej.
Wyjaśniłem cel wizyty. Po krótkiej chwili uprzejmości, pożegnałem córkę i ojca. Pięć minut i byłem u mojego znajomego.
I wiesz co? To boli – porównanie blizny po bójce z operacją niepełnosprawnej. Jeszcze tego nie miałem.
Zaległa cisza. Nie trwała długo: Paweł podrapał się po głowie i zapytał:
- A czy niepełnosprawne laski mogą być seksi? Czy one potrafią być seksi?
Witek rozłożył ręce. Rudy przyjął to za dobrą monetę:
- A widzisz, widzisz, widzisz – nie przejmuj się tą laską. Nie warto. Lepiej powiedz, gdzie ty byłeś przez te dwa dni? W sms –ach mówiłeś o jakieś cioci co mieszka w Konstancinie …
- No, tak: co miałem się tłuc po nocy na Żoliborz z Konstancina? A ciocia ma pokoje gościnne, więc skorzystałem.
- O, właśnie: to jest temat! Ciocia z Konstancina! Dlaczego ja nic o niej nie wiem? A tamtą zostaw – nie poznała się …
- Mówisz?
Paweł pokiwał głową. Machnął ręką. Zaśmiał się.
aż tak złe????
dosc banalny tekst. brak metafor, porownan - tekst ubogi jezykowo. cos w stylu harry'ego potter'a, czyli prosty opis rzeczywistosc spreparowany glownie poprzez dialog miedzy bezplciowymi postaciami. w ramach literatury mlodziezowej mogloby sie sprawdzic, moze wyzej nie aspirujesz...

Niby studenci piątego roku a miałem wrażenie, jakbym czytał o gimnazjalistach. Te postacie są wg mnie dziecinne. Ten motyw z prezerwatywami, domaganie się piwa itd - to wszystko wygląda jak poczynania nastolatków, chcących wszystkim dookoła oraz samym sobie udowodnić, że są dorośli. W ogóle opowiadanie jest napisane stylem charakterystycznym dla literatury młodzieżowej.
Trochę przeszkadzają mi rozłożone gdzieniegdzie zwroty zaczerpnięte z języka typowo "mówionego" - w prozie powinno się takich unikać.
Generalnie czytanie tego tekstu nie boli, ale mogłoby być lepiej, ciekawiej, staranniej. No i nieco bardziej przekonująco, ja nie kupuję tego, że to studenci, naprawdę Tongue
"To nie ich mieszkanie. Gdyby tak gospodarz wpadł z niezapowiedzianą wizytą? I zajrzał do szafki na obuwie? To byłoby wielce prawdopodobne: czekały tam kapcie, namiastka spokoju … Czy ten Rudy nie mógł pojechać do burdelu? Mają przecież odpowiednie adresy. A sąsiedzi – mogli przecież usłyszeć odgłosy orgii … A oni – studenci drugiego roku – muszą dbać o reputację, prawda?"

A zatem drugiego roku, nie piątego. Proszę czytać dokładnie.
Oczywiście zachowanie, zwłaszcza tego od prezerwatywy jest dziecinne. Kolega może zna innych studentów, ja innych. Kwestia doświadczeń życiowych.