Via Appia - Forum

Pełna wersja: Dzień sądu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Siedział w swoim mieszkaniu. Jeżeli w ogóle można to było nazwać mieszkaniem. Był to po prostu jeden brudny pokoik, który właściwie wyprosił o wynajęcie. Biedna starsza pani zlitowała się kiedyś nad zziębniętym i przemoczonym do suchej nitki mężczyzną, który stanął w jej drzwiach któregoś dnia. Gdyby wiedziała z kim tak naprawdę zamieszka pod jednym dachem...
Zed, bo tak nazywał się ten mężczyzna, siedział na łóżku i rozmyślał o swej nowej potencjalnej ofierze. W ręku trzymał brzytwę . Jej dotyk podniecał go. Nic go tak nie podniecało, jak jej dotyk i dreszczyk towarzyszący zabijaniu każdej ofiary. Spojrzał na zegarek. Dochodził kwadrans po dwudziestej pierwszej. W drogę - pomyślał.
Założył buty. Czarne, ciężkie wojskowe trepy, skórzaną kurtkę i rękawiczki. Podszedł do drzwi i uchylił je. Starsza pani spała. W drogę - mruknął do siebie i wyszedł.
Z domu, w którym mieszkał ze starszą panią do pobliskiego miasteczka było około piętnastu minut drogi. Dla zdrowego i silnego Zeda taki marsz to bułka z masłem.
W miasteczku.
Poruszał się opustoszałym chodnikiem jak cień. Niczym drapieżnik, który wyszedł na nocne łowy ze swej kryjówki. Krążył już dobre dziesięć minut , a nikt nie pojawiał się w jego polu widzenia. Zaczynał już kląć wszystkich ludzi, a tych bardzo nienawidził, kiedy nagle z pobliskiego domu wyszła jakaś postać i ruszyła w jego kierunku. Nie zauważyła go jeszcze, więc schował się szybko w bramie. Teraz już tylko czekał. Czekał, aż nieznajoma osoba go minie, a wtedy on za nią ruszy. Gdy postać go mijała, rozpoznał w niej kobietę, młodą i ładną. Dla niego nie odgrywało to jednak żadnej różnicy, czy zabije kobietę lub mężczyznę.
Bezszelestnie i powoli podążał za swoją ofiarą, był jak wąż sunący do myszy. Już zaczynał czuć dreszczyk emocji. Dreszczyk ten porównywalny jest do dreszczyku jakim każda normalna kobieta obdarza każdego normalnego mężczyznę. Zed jednak był inny niż większość facetów.
Zbliżał się. Jego dłoń zaciśnięta była na rękojeści brzytwy. Zaczął kropić deszcz. On tego jednak nie dostrzegał. Postanowił policzyć do pięciu i podbiec do kobiety, aby zadać jej śmiertelny cios.
Sara, opiekunka z miejscowego przedszkola nie podejrzewała, że za chwilę padnie ofiarą maniakalnego mordercy. Psychopata miał już właśnie biec, gdy niespodziewanie zza załomu sklepu z antykami wyłoniła się druga postać. Zed, aczkolwiek niechętnie musiał się wycofać. Wiedział bowiem, że mógłby być potem rozpoznany.
Tak to prawda, był psychopatycznym mordercą, ale nie był głupi. Już od najmłodszych lat w domu dziecka, gdzie się wychowywał dostrzeżono w nim dużo większą inteligencję niż u jego rówieśników. W bidulu był odkąd pamiętał. Wiedział tylko tyle, że został porzucony po porodzie.
Nigdy nie szukał swej matki ani ojca. Imał się różnych zajęć i nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej.
Spokojnie i grzecznie ukłonił się swej niedoszłej ofierze kiedy ją mijał. Gdy wracał do domu był wściekły. Nie zwracał uwagi na deszcz, który rozpadał się już na dobre. Myślał tylko o tym, że nie wytrzyma do jutra. Bardzo chciał poczuć znajomy dreszczyk. Właśnie teraz. W jego chorej głowie tkwiła znikoma nadzieja, że spotka kogoś po dodze, jakąś samotną osobę, która obdarzy go tym przyjemnym dreszczykiem.
Wchodząc do domu nie zapalał światła. Wściekły i mokry rzucił się od razu na łóżko. Leżał tak kilka minut. Wyjął z kieszeni brzytwę...i właśnie wtedy przypomniał sobie o starszej pani śpiącej na parterze. Już wiedział. Miał ofiarę. Nic go przed tym nie powstrzyma. Chęć morderstwa była z każdą minutą coraz silniejsza.
Zdjął buty i na palcach wyszedł na schody. W ręku trzymał brzytwę. Cicho zszedł po schodach w dół. Ogarniało go coraz większe podniecenie. Spokojnym ruchem otworzył drzwi sypialni swej gospodyni i wślizgnął się do środka. Stanął przy łóżku staruszki. Chwilę obserwował. Starsza pani spała, jej klatka piersiowa miarowo wzosiła się i opadała pod kołdrą. Nikt nigdy nie dowie się, jaki był jej ostatni sen...
Mężczyzna nie mógł już dłużej czekać. Lewą ręką zatkał usta kobiecie tak, aby nie mogła krzyczeć. Ta przebudziła się i zaczęła szamotać. Nic to nie znaczyło dla Zeda, który teraz był jak rozwścieczony zwierz. Jego oczy stały się krwiste, z ust sączyła się ślina, bardziej teraz przypominał bestię z jakigoś horroru niż człowieka. Krzyczał i śmiał się na przemian. - Giń! Ty stara jędzo! - śmiech - Nadszedł dzień sądu! - znowu śmiech - Dzień sądu, rozumiesz dziwko?! - i znowu...
W końcu, całkiem bezceremonialnie podciął gardło biednej, starszej pani. Krew, silnym strumieniem strzeliła na jego twarz i tors. On śmiał się i krzyczał. Zlizywał ciepłą, słodką krew ze swoich warg, podczas gdy czerwona plama krwi szybko się powiększała na śnieżnobiałej pościeli. Oprawca po może jakiejś minucie uspokoił się, mruknął ostatni raz "dzień sądu" i spojrzał na bladą jak ściana twarz nieżyjącej starszej pani. Następnie wyszedł z jej pokoju. Zapalił światło i chciał iść do siebie na górę zeby położyć się do łóżka, wyczerpany emocjami wieczoru. Przed schodami pod ścianą stał niewielki stolik ze sztucznymi kwiatami w wazonie, o który była oparta biała koperta. Zbliżając się Zed nie zwrócił na nią uwagi, ale gdy był blisko zainteresowała go pieczątka na kopercie. Wziął ją do ręki. Nie mylił się. To była pieczątka domu dziecka, w którym się wychowywał. Miejscowość też się zgadzała. Niemalże wydarł list ze środka, zaciekawiony kto napisał do starszej pani i w dodatku z jego "bidula". Zaczął czytać, a w miarę jak głębiej zanurzał się w tekst, jego oczy robiły się bardziej szkliste, a usta coraz więcej rozdziawione ze zdumienia. Na zakończenie, wielka łza z oka Zeda kapnęła na papier i trafiła w nazwisko nadawcy listu. Był nim dyrektor pańswowego sierocińca. Jak na ironię druga łza trafiła w pozdrowienia, które dyrektor przesyłał starszej pani. List wypadł z dłoni Zedowi, który patrzył tępo w ścianę nie rozumiejąc, dlaczego staruszka zwlekała z jego otwarciem. Może zapomniała, a gdyby tak się nie stało, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej...
- Mama... - Powiedział cicho Zed i wybuchł dziecięcym, histerycznym płaczem...
fajny, szybki tekst, ale dlaczego "mama"? To zbyt naciągane, tak mi się wydaje. OK.




Pozdrawiam.
Właściwie to ten tekst powstał jakieś 10 lat temu albo lepiej. Nie wiem czemu mama. Po prostu.
Pozdrawiam.
Tekst ma emocje, ma fajne tempo, nie ma chyba błędów. Troszkę brakuje mi wyjaśnienia psychologicznych pobudek bohatera - mordercy. Za to podoba mi się "mama", pokazuje, co stało się z Zedem w tym momencie, tak ważnym i okrutnym, który na mój gust jest wyrazem życiowej harmonii i sprawiedliwości. Podoba mi się.

Pozdrawiam.
Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie zapraszając do innych moich tekstów Smile
Cytat:Krew, silnym strumieniem strzeliła na jego twarz i tors. On śmiał się i krzyczał. Zlizywał ciepłą, słodką krew ze swoich warg, podczas gdy czerwona plama krwi

Powtórzenia.
Fajnie jakbyś trochę bardziej zagłębił się w bohatera, w jego historię, a także w psychikę. Zakończenie mnie poruszyło. A ta "mama" mi pasuje, takie dziecko ukryte w dorosłym psychopacie. Ogólnie ciekawa rzecz.

Dziękuję i pozdrawiam.