26-06-2011, 17:52
Ciemna noc. Przed drzwiami dobrze utrzymanego, starego domu w górach stoi mężczyzna.
Dyszy z podniecenia, ale stara się wyglądać na opanowanego. Powoli wyciąga drżącą rękę i naciska na dzwonek.
Po domu rozchodzi się odgłos wiwatujących tłumów, oklasków, owacji na stojąco. Dźwięk powtarza się, wnika w strukturę budynku. Za każdym powtórzeniem budynek zdaje się być niewzruszony, jednak gdyby przyłożyć rękę do lekko zbutwiałych desek trudno byłoby nie wyczuć narastającego napięcia, przyspieszającego pulsu życia.
Kiedy oklaski cichną, da się w domu słyszeć jakieś wewnętrzne poruszenie. Po krótkiej chwili drzwi zaczynają się uchylać. Powoli. Bardzo powoli, jakby osoba wykonująca tę czynność była wyjątkowo znużona.
Czekający mężczyzna nie wytrzymuje i otwiera je na siłę szybkim ruchem. Jego oczom ukazuje się lekko zgarbiony starzec podpierający się laską. Starzec milczy, ale wbija w "agresora" swój wzrok, żądając wyjaśnień.
- Grzegorz Duszyński?! - słowa zostają nieomal wykrzyczane.
Osoba, do której są kierowane, nie odpowiada, stoi nieruchomo.
- PAN Grzegorz Duszyński....? - Młodszy mężczyzna stara się opanować. Widać, że przychodzi mu to z trudem, nawykł do energii młodości. Szalonej energii.
- Tak, to ja. - brzmi krótka, acz stanowcza odpowiedź.
- Czy... - głęboki wdech - ...czy chciałby pan poprowadzić naszą wycieczkę w świt?
Zapada głęboka cisza. Trwa jednak tylko trzy uderzenia serca.
- Młody człowieku, nie nauczono cię chyba manier. Pukając do mych drzwi winieneś najpierw poczekać aż ci otworzę, potem zaś przedstawić swoje imię... - Starzec przestaje mówić i wymownie patrzy młodemu prosto w oczy.
- Jestem...jestem tylko posłańcem proszę Pana, moje imię się nie liczy. Jest nas wszak wielu. Potrzebujemy Pana.
- Ażeby wprowadzić was w świt? Na cóż wam moja pomoc? Że nie dacie sobie sami rady?
- Potrzebujemy Pana. - Puls staje się coraz bardziej wyczuwalny.
Starzec patrzy jeszcze przez chwilę na młodego, po czym kręci głową i powoli zaczyna zamykać drzwi.
* Nie! * chce krzyknąć, chce się wcisnąć, zatrzymać, eksplodować....!
Grzegorz Duszyński jest jednak niewzruszony, to on jest panem domu, to on tu rządzi.
- Musi Pan! Tak nie można! Nie można odmawiać, kiedy proszą! - Chłopak, dźgany laską, wychodzi przed dom.
- Wracaj skądś przyszedł, jesteś przecież dzieckiem nocy! - Czuć teraz w głosie starca emocje, energia zaczyna się mu udzielać. Dźga dalej, chaotycznie, zmuszając młodego do wycofywania się.
- Dlatego właśnie potrzebujemy kogoś, kto żył jeszcze wczoraj! Potrzebujemy Pana!
- Należysz do tych, co gdy tylko ujrzą świt oślepną. Zaczną wielbić gamę barw, o których nie mają pojęcia. Nie będą wiedzieli, co ze światłem począć!
- A więc...
- Więc milcz! - Po policzku Duszyńskiego zaczynają spływać powstrzymywane łzy.
- Proszę, bardzo Pana proszę! - Starzec zatrzymuje się, oczy ma już krwiście czerwone. Nagle łapie się za serce. Laska wypada mu z jednej ręki, drugą zaczyna gwałtowanie miąć swoją koszulę. Pada na ziemię, jego ciałem zaczynają wstrząsać nieznane siły. Jeszcze kilka drgawek i starzec nieruchomieje.
Z wewnątrz domu słychać znów poruszenie, jakieś kroki, jakieś krzyki, jakieś dudnienie. W drzwiach staje tym razem człowiek w średnim wieku, z bujną czupryną, lecz dokładnie przystrzyżoną brodą. Wzrokiem szalonego Mojżesza obrzuca posłańca i donośnym głosem rzecze:
- Jam jest Grzegorz Duszyński! Jam jest ten, który walczył o zeszły świt. Jam jest ten, który zdobędzie świt przyszły!
Ciało starca rozwiewa wiatr. Promienie jutrzenki muskają szczyty gór.
Dyszy z podniecenia, ale stara się wyglądać na opanowanego. Powoli wyciąga drżącą rękę i naciska na dzwonek.
Po domu rozchodzi się odgłos wiwatujących tłumów, oklasków, owacji na stojąco. Dźwięk powtarza się, wnika w strukturę budynku. Za każdym powtórzeniem budynek zdaje się być niewzruszony, jednak gdyby przyłożyć rękę do lekko zbutwiałych desek trudno byłoby nie wyczuć narastającego napięcia, przyspieszającego pulsu życia.
Kiedy oklaski cichną, da się w domu słyszeć jakieś wewnętrzne poruszenie. Po krótkiej chwili drzwi zaczynają się uchylać. Powoli. Bardzo powoli, jakby osoba wykonująca tę czynność była wyjątkowo znużona.
Czekający mężczyzna nie wytrzymuje i otwiera je na siłę szybkim ruchem. Jego oczom ukazuje się lekko zgarbiony starzec podpierający się laską. Starzec milczy, ale wbija w "agresora" swój wzrok, żądając wyjaśnień.
- Grzegorz Duszyński?! - słowa zostają nieomal wykrzyczane.
Osoba, do której są kierowane, nie odpowiada, stoi nieruchomo.
- PAN Grzegorz Duszyński....? - Młodszy mężczyzna stara się opanować. Widać, że przychodzi mu to z trudem, nawykł do energii młodości. Szalonej energii.
- Tak, to ja. - brzmi krótka, acz stanowcza odpowiedź.
- Czy... - głęboki wdech - ...czy chciałby pan poprowadzić naszą wycieczkę w świt?
Zapada głęboka cisza. Trwa jednak tylko trzy uderzenia serca.
- Młody człowieku, nie nauczono cię chyba manier. Pukając do mych drzwi winieneś najpierw poczekać aż ci otworzę, potem zaś przedstawić swoje imię... - Starzec przestaje mówić i wymownie patrzy młodemu prosto w oczy.
- Jestem...jestem tylko posłańcem proszę Pana, moje imię się nie liczy. Jest nas wszak wielu. Potrzebujemy Pana.
- Ażeby wprowadzić was w świt? Na cóż wam moja pomoc? Że nie dacie sobie sami rady?
- Potrzebujemy Pana. - Puls staje się coraz bardziej wyczuwalny.
Starzec patrzy jeszcze przez chwilę na młodego, po czym kręci głową i powoli zaczyna zamykać drzwi.
* Nie! * chce krzyknąć, chce się wcisnąć, zatrzymać, eksplodować....!
Grzegorz Duszyński jest jednak niewzruszony, to on jest panem domu, to on tu rządzi.
- Musi Pan! Tak nie można! Nie można odmawiać, kiedy proszą! - Chłopak, dźgany laską, wychodzi przed dom.
- Wracaj skądś przyszedł, jesteś przecież dzieckiem nocy! - Czuć teraz w głosie starca emocje, energia zaczyna się mu udzielać. Dźga dalej, chaotycznie, zmuszając młodego do wycofywania się.
- Dlatego właśnie potrzebujemy kogoś, kto żył jeszcze wczoraj! Potrzebujemy Pana!
- Należysz do tych, co gdy tylko ujrzą świt oślepną. Zaczną wielbić gamę barw, o których nie mają pojęcia. Nie będą wiedzieli, co ze światłem począć!
- A więc...
- Więc milcz! - Po policzku Duszyńskiego zaczynają spływać powstrzymywane łzy.
- Proszę, bardzo Pana proszę! - Starzec zatrzymuje się, oczy ma już krwiście czerwone. Nagle łapie się za serce. Laska wypada mu z jednej ręki, drugą zaczyna gwałtowanie miąć swoją koszulę. Pada na ziemię, jego ciałem zaczynają wstrząsać nieznane siły. Jeszcze kilka drgawek i starzec nieruchomieje.
Z wewnątrz domu słychać znów poruszenie, jakieś kroki, jakieś krzyki, jakieś dudnienie. W drzwiach staje tym razem człowiek w średnim wieku, z bujną czupryną, lecz dokładnie przystrzyżoną brodą. Wzrokiem szalonego Mojżesza obrzuca posłańca i donośnym głosem rzecze:
- Jam jest Grzegorz Duszyński! Jam jest ten, który walczył o zeszły świt. Jam jest ten, który zdobędzie świt przyszły!
Ciało starca rozwiewa wiatr. Promienie jutrzenki muskają szczyty gór.