13-06-2011, 19:32
I część
Niebieski samochód, który tego jesiennego popołudnia wyłonił się zza zakrętu na drodze nr 17, zmienił życie Teda o sto osiemdziesiąt stopni. Gdyby pojawił się tam kilka sekund wcześniej lub później, z pewnością nic by się nie wydarzyło, ale los czasami bywa okrutny. Honda pojawiła się na drodze dokładnie w tej samej chwili, gdy Ted opuścił niewielkie centrum handlowe w Deerfield, trzymając Carolyn za rękę. Zmierzali w kierunku przystanku autobusowego, znajdującego się po drugiej stronie siedemnastki. Początkowo nie zorientowali się, że coś jest nie tak, ponieważ wszystko działo się zbyt szybko. Pojazd zjechał na pobocze, wzbijając spod opon tumany kurzu. Ted dostrzegł przerażony wzrok młodego chłopaka siedzącego za kierownicą, nie starczyło mu jednak czasu na jakąkolwiek reakcję. Honda wjechała w nich z ogromną prędkością, wyrzucając oboje w powietrze. To był początek końca. Krzyk Carolyn rozległ się po całym parkingu przed centrum, zaskakująco pustym o tej porze. Był to krzyk zaskoczenia i bólu. Ted wykonał w powietrzu podwójne salto, po czym upadł na pobocze. Coś trzasnęło mu w ręce, którą wyciągnął przed siebie w automatycznym geście. Fala bólu rozeszła się wzdłuż ramienia. Krzyknął, jednocześnie rozglądając się za swoją dziewczyną. Tymczasem samochód wyraźnie zwolnił, by po chwili zatrzymać się jakieś piętnaście metrów dalej. Ted spróbował się podnieść, wciąż nie mogąc dostrzec Carolyn. Tuż przed jego lewym okiem wykwitła czerwona plama krwi. Przetarł je zdrową dłonią. Przez moment stał w absolutnej ciszy, rozglądając się dookoła.
Kilka osób, zaniepokojonych hałasem, wybiegło z centrum handlowego. Starszy mężczyzna w czerwonej, flanelowej koszuli z gracją doskoczył do Teda, uprzednio sprawdzając, czy drogą nie nadjeżdża kolejny pojazd. Odcinek siedemnastki w tym miejscu był bardzo niebezpieczny, już kilka razy dochodziło na nim do drobnych incydentów. Nigdy jednak nikogo nie potrącono.
- Synu, nic ci nie jest? – zapytał facet. Ted wpatrywał się w niego nieobecnym wzrokiem. Kiedy spróbował przejść kilka kroków, jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Zachwiał się i gdyby nie staruszek, ponownie upadłby na ziemię. Mężczyzna złapał go w odpowiedniej chwili.
- Ca… Carol – wyszeptał Ted, plując śliną i krwią. Czuł, że za moment straci przytomność. Musiał wiedzieć, gdzie jest jego dziewczyna. – Co z nią?
Mężczyzna we flanelowej koszuli trzymał Teda mocno w ramionach. Nerwowo przebiegł wzrokiem po zgromadzonych z przeciwnej strony, ale nikt nie kwapił się mu pomóc. Musiał więc wrzasnąć i dopiero wtedy w ich stronę ruszyła grupa osób. W tym samym momencie drzwi hondy otworzyły się. Ze środka wyszedł kierowca – wysoki, chudy młodzieniec o pociągłej twarzy i rozbieganych jasnych oczach. Rude włosy niedbale opadały mu na czoło. Był wyraźnie przestraszony, ale chyba nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co zrobił.
Ted odwrócił się, mimo wysiłku, jaki go to kosztowało. Spojrzał na chłopaka wzrokiem pełnym nienawiści. Wiedział, że odpływa, dlatego musiał sie maksymalnie skoncentrować.
- Carol – powtórzył, starając się aby jego głos zabrzmiał wyraźnie. Chciał wyrwać się z objęć starszego mężczyzny, jednak ten mu na to nie pozwolił. – Co z nią zrobiłeś?
Rudzielec uczynił kilka kroków w ich kierunku. Od strony centrum podeszło dwoje ludzi, aby pomóc staruszkowi z szarpiącym się Tedem. Dwa samochody, przejeżdżające jeden za drugim, nawet nie zwolniły.
- Carol! Carolyn! – wrzeszczał Ted. – Gdzie jest Carolyn?! Co z nią zrobiłeś, sukinsynu?!
Był w coraz gorszej formie. Nie widział już prawie nic poprzez tą czerwoną mgiełkę. Złamany nadgarstek piekł żywym ogniem. Ktoś położył go na ziemi, ktoś inny zadzwonił na 911. Nie obchodziło go to, ponieważ wciąż nie wiedział, gdzie jest…
- Proszę pana! – usłyszał głos. – Proszę tutaj spojrzeć.
- O mój Boże! – wykrzyczał ktoś inny.
- Ja naprawdę nie…
Ted podniósł się ostatkiem sił, w czym nikt nie miał zamiaru mu przeszkodzić. Podpierając się lekko na nieuszkodzonej ręce, rozejrzał się na tyle, na ile pozwalał mu wzrok.
Dostrzegł kilka osób, stojących na skraju niewielkiego lasku, od strony przystanku. Wskazywali na coś, Ted nie wiedział, co to było. Tymczasem rudowłosy chłopak usiadł tuż obok niego.
- Jestem Jake – powiedział drżącym głosem. Patrzył wprost przed siebie. – To ja cię potrąciłem. – Umilkł na moment, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, po czym dodał: – Przepraszam
Ted nie odpowiedział. Opuścił rękę i ułożył się na ziemi. Teraz widział tylko krwistoczerwone niebo i przesuwające się po nim z wolna różowe obłoki. Kręciło mu się w głowie. Nie miał zamiaru rozmawiać z człowiekiem, którego najchętniej udusiłby gołymi rękoma, gdyby tylko mógł. Chciał tylko wiedzieć, co dzieje się z Carolyn. Słyszał jej głośny krzyk, kiedy obracał się w powietrzu. Potem… znikła.
- To działo się tak szybko – oznajmił Jake przez łzy. – Naprawdę strasznie mi przykro.
Staruszek w koszuli podszedł do nich wolnym krokiem. Ted nawet nie zauważył jego zniknięcia. Mężczyzna spojrzał na leżącego na poboczu, po czym spuścił wzrok.
- Dziewczyna... jest tam – powiedział, wskazując na lewo. – Upadła przed lasem. Niestety, nie…
Ted jęknął, przy czym z jego ust wyleciało jeszcze więcej krwi. Jake – sprawca całego wydobył z siebie zduszony okrzyk.
- Nie przeżyła – dokończył mężczyzna, ale wcale nie musiał tego robić, ponieważ już wiedzieli. – Przykro mi.
Serce Teda wykonało kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt niemiarowych uderzeń. Przed oczami pojawiły się następne czerwone kropki.
To jakaś pomyłka, przemknęło mu przez myśl. Przecież to moja Carol. To musi być żart.
Nie zdołał pomyśleć nic więcej, ponieważ jego osłabione ciało, dobite wstrząsem emocjonalnym w końcu odmówiło posłuszeństwa. Nie słyszał szeptów zgromadzonych wokół niego osób, syreny nadjeżdżającej karetki oraz cichego łkania rudowłosego Jake’a. Ted przestał walczyć. Zamknął oczy i na odpłynął na dobre.
II część
Obrażenia jakich doznał Ted okazały się niegroźne. Skończyło się na złamaniu prawego nadgarstka oraz nielicznych stłuczeniach. Widział już prawie całkiem normalnie, lecz na jednym oku musiał jeszcze przez jakiś czas nosić specjalny opatrunek. Gdy przeglądał się w lustrze, z zaskoczeniem stwierdził, że przypomina kulawego faceta, który zaczepił ich dzień przed wypadkiem. Nie bardzo pamiętał, czego chciał ten włóczęga, ale nie było to chyba istotne. Zresztą, nie potrafił skoncentrować myśli na czymkolwiek innym, prócz Carolyn. Ciągle wspominał moment, kiedy zauważył samochód, jadący wprost na nich. Ganił się za to, że nie zrobił nic, aby uratować ukochaną. To wszystko wydarzyło się zbyt szybko.
Ted opuścił szpital już następnego dnia po wypadku. Czterdzieści osiem godzin później odbył się pogrzeb Carolyn. Nie pamiętał z niego zbyt wiele, prócz ciągłego płaczu jej matki. Sam nie uronił ani jednej łzy. Prawdopodobnie z powodu szoku.
Kiedy ciało dziewczyny złożono w ziemi, Ted oddalił się od cmentarza, aby pomyśleć. Stojąc pod ogromnym starym dębem, zapalił papierosa, wpatrując się w ciemniejące niebo. Powietrze było gęste i nieruchome.
- Panie Stevens – usłyszał nagle jakiś głos. Odwrócił się i zobaczył młodego policjanta w zielonym mundurze. – Można na słówko?
Ted skinął głową, obserwując ludzi wychodzących powoli z cmentarza. Schował się w cień starego drzewa, aby nikt więcej go nie zobaczył. Stróż prawa podążył za nim.
- Michael Simmons, zastępca Szeryfa hrabstwa Jewell.
Ted uścisnął mu dłoń.
- Wiem, że pora nie jest zbyt odpowiednia, ale… jest kilka spraw, o których muszę z panem porozmawiać.
Ted uniósł pytająco brwi.
- Wydaje nam się, że w chwili wypadku w samochodzie pana Phillipsa mógł znajdować się ktoś jeszcze.
- Co takiego?
- Przeszukaliśmy auto cal po calu. Nie mam stu procent pewności, ale doszło tam chyba do jakiejś szarpaniny. W dodatku, na tylnym siedzeniu znaleźliśmy to. – Wyciągnął mały przedmiot, zawinięty w folię.
- Obrączka?
- Taa. Panie Stevens… dużo pan pamięta?
Nie odrywając wzroku od srebrnej obrączki, Ted odparł: - Nie do końca. Pamiętam jadący samochód. Potem wszystko skryło się za mgłą.
- Nie może więc pan stwierdzić, że kiedy Phillips was potrącił…
- Nie było tam nikogo więcej – zaprzeczył szybko Ted. – Tylko on.
Simmons zamyślił się. Nieoczekiwanie, wśród opuszczających cmentarz Ted dostrzegł osobę, na której widok serce podeszło mu do gardła, a na szyi pojawiła się żyła. Z upiornym grymasem twarzy, zakrytym okiem oraz kilkoma szwami na czole, przypominał teraz postać z filmu grozy. Postać idąca wzdłuż alejki przed bramą, była pod eskortą mundurowego.
- Co on tutaj robi? – warknął Ted. Powinien siedzieć w pierdlu.
Michael Simmons wzruszył ramionami. – No właśnie, dlatego też z panem rozmawiam. To było wyraźne życzenie Phillipsa, aby się tutaj znaleźć. Spełniliśmy je. Chłopak przez całą uroczystość płakał. Ktoś mógłby pomyśleć, że żałuje tego co zrobił, ale…
- Ale co?
- Po prostu coś mi w tym wszystkim nie pasuje.
Rudowłosa postać wsiadła do policyjnego radiowozu i Ted przeniósł wzrok na swojego rozmówcę. Gdzieś w oddali cicho zagrzmiało.
- Naprawdę uważa pan, że w hondzie był ktoś jeszcze?
Zastępca Szeryfa potwierdził.
- Nie możecie go zwyczajnie zapytać?
- Phillips zaprzecza. Jednak wyraźnie się zdenerwował, gdy o tym wspomniałem.
- Czyli może coś ukrywać?
- Na to wygląda. Na razie nad tym pracujemy, ale prędzej czy później dowiemy się całej prawdy. Obrączka może być dowodem.
Ted nagle przypomniał sobie, że widział gdzieś już wcześniej ten okrągły, srebrny przedmiot. Nie pamiętał jednak, gdzie. Na razie postanowił zachować to dla siebie.
- Czy to wszystko, panie Simmons? – zapytał, zaciągając się papierosem po raz ostatni.
- Chyba tak. Gdyby coś się działo, będziemy z panem w kontakcie. Składam panu najszczersze wyrazy współczucia.
- Dziękuję.
Zastępca Szeryfa odszedł niespiesznym krokiem do radiowozu, tego samego, do którego zaprowadzono wcześniej Jake’a. Ted stał jeszcze przez parę minut pod drzewem, pozwalając myślom odpłynąć. Łzy ciągle nie nadchodziły i zaczął zastanawiać się, kiedy i czy w ogóle się pojawią. Prawdopodobnie wtedy, gdy do jego umysłu dotrze straszliwa prawda o śmierci Carol.
Z cmentarza wychodzili już ostatni żałobnicy. Ted postanowił wrócić tam i pożegnać się jeszcze raz z ukochaną. Z północy nadciągały ciemne chmury. W powietrzu unosił się niewyraźny zapach deszczu.
- Zanosi się na niezłą burzę – powiedział na głos, a następnie udał się w kierunku miejsca spoczynku Carolyn.
Niebieski samochód, który tego jesiennego popołudnia wyłonił się zza zakrętu na drodze nr 17, zmienił życie Teda o sto osiemdziesiąt stopni. Gdyby pojawił się tam kilka sekund wcześniej lub później, z pewnością nic by się nie wydarzyło, ale los czasami bywa okrutny. Honda pojawiła się na drodze dokładnie w tej samej chwili, gdy Ted opuścił niewielkie centrum handlowe w Deerfield, trzymając Carolyn za rękę. Zmierzali w kierunku przystanku autobusowego, znajdującego się po drugiej stronie siedemnastki. Początkowo nie zorientowali się, że coś jest nie tak, ponieważ wszystko działo się zbyt szybko. Pojazd zjechał na pobocze, wzbijając spod opon tumany kurzu. Ted dostrzegł przerażony wzrok młodego chłopaka siedzącego za kierownicą, nie starczyło mu jednak czasu na jakąkolwiek reakcję. Honda wjechała w nich z ogromną prędkością, wyrzucając oboje w powietrze. To był początek końca. Krzyk Carolyn rozległ się po całym parkingu przed centrum, zaskakująco pustym o tej porze. Był to krzyk zaskoczenia i bólu. Ted wykonał w powietrzu podwójne salto, po czym upadł na pobocze. Coś trzasnęło mu w ręce, którą wyciągnął przed siebie w automatycznym geście. Fala bólu rozeszła się wzdłuż ramienia. Krzyknął, jednocześnie rozglądając się za swoją dziewczyną. Tymczasem samochód wyraźnie zwolnił, by po chwili zatrzymać się jakieś piętnaście metrów dalej. Ted spróbował się podnieść, wciąż nie mogąc dostrzec Carolyn. Tuż przed jego lewym okiem wykwitła czerwona plama krwi. Przetarł je zdrową dłonią. Przez moment stał w absolutnej ciszy, rozglądając się dookoła.
Kilka osób, zaniepokojonych hałasem, wybiegło z centrum handlowego. Starszy mężczyzna w czerwonej, flanelowej koszuli z gracją doskoczył do Teda, uprzednio sprawdzając, czy drogą nie nadjeżdża kolejny pojazd. Odcinek siedemnastki w tym miejscu był bardzo niebezpieczny, już kilka razy dochodziło na nim do drobnych incydentów. Nigdy jednak nikogo nie potrącono.
- Synu, nic ci nie jest? – zapytał facet. Ted wpatrywał się w niego nieobecnym wzrokiem. Kiedy spróbował przejść kilka kroków, jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Zachwiał się i gdyby nie staruszek, ponownie upadłby na ziemię. Mężczyzna złapał go w odpowiedniej chwili.
- Ca… Carol – wyszeptał Ted, plując śliną i krwią. Czuł, że za moment straci przytomność. Musiał wiedzieć, gdzie jest jego dziewczyna. – Co z nią?
Mężczyzna we flanelowej koszuli trzymał Teda mocno w ramionach. Nerwowo przebiegł wzrokiem po zgromadzonych z przeciwnej strony, ale nikt nie kwapił się mu pomóc. Musiał więc wrzasnąć i dopiero wtedy w ich stronę ruszyła grupa osób. W tym samym momencie drzwi hondy otworzyły się. Ze środka wyszedł kierowca – wysoki, chudy młodzieniec o pociągłej twarzy i rozbieganych jasnych oczach. Rude włosy niedbale opadały mu na czoło. Był wyraźnie przestraszony, ale chyba nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co zrobił.
Ted odwrócił się, mimo wysiłku, jaki go to kosztowało. Spojrzał na chłopaka wzrokiem pełnym nienawiści. Wiedział, że odpływa, dlatego musiał sie maksymalnie skoncentrować.
- Carol – powtórzył, starając się aby jego głos zabrzmiał wyraźnie. Chciał wyrwać się z objęć starszego mężczyzny, jednak ten mu na to nie pozwolił. – Co z nią zrobiłeś?
Rudzielec uczynił kilka kroków w ich kierunku. Od strony centrum podeszło dwoje ludzi, aby pomóc staruszkowi z szarpiącym się Tedem. Dwa samochody, przejeżdżające jeden za drugim, nawet nie zwolniły.
- Carol! Carolyn! – wrzeszczał Ted. – Gdzie jest Carolyn?! Co z nią zrobiłeś, sukinsynu?!
Był w coraz gorszej formie. Nie widział już prawie nic poprzez tą czerwoną mgiełkę. Złamany nadgarstek piekł żywym ogniem. Ktoś położył go na ziemi, ktoś inny zadzwonił na 911. Nie obchodziło go to, ponieważ wciąż nie wiedział, gdzie jest…
- Proszę pana! – usłyszał głos. – Proszę tutaj spojrzeć.
- O mój Boże! – wykrzyczał ktoś inny.
- Ja naprawdę nie…
Ted podniósł się ostatkiem sił, w czym nikt nie miał zamiaru mu przeszkodzić. Podpierając się lekko na nieuszkodzonej ręce, rozejrzał się na tyle, na ile pozwalał mu wzrok.
Dostrzegł kilka osób, stojących na skraju niewielkiego lasku, od strony przystanku. Wskazywali na coś, Ted nie wiedział, co to było. Tymczasem rudowłosy chłopak usiadł tuż obok niego.
- Jestem Jake – powiedział drżącym głosem. Patrzył wprost przed siebie. – To ja cię potrąciłem. – Umilkł na moment, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, po czym dodał: – Przepraszam
Ted nie odpowiedział. Opuścił rękę i ułożył się na ziemi. Teraz widział tylko krwistoczerwone niebo i przesuwające się po nim z wolna różowe obłoki. Kręciło mu się w głowie. Nie miał zamiaru rozmawiać z człowiekiem, którego najchętniej udusiłby gołymi rękoma, gdyby tylko mógł. Chciał tylko wiedzieć, co dzieje się z Carolyn. Słyszał jej głośny krzyk, kiedy obracał się w powietrzu. Potem… znikła.
- To działo się tak szybko – oznajmił Jake przez łzy. – Naprawdę strasznie mi przykro.
Staruszek w koszuli podszedł do nich wolnym krokiem. Ted nawet nie zauważył jego zniknięcia. Mężczyzna spojrzał na leżącego na poboczu, po czym spuścił wzrok.
- Dziewczyna... jest tam – powiedział, wskazując na lewo. – Upadła przed lasem. Niestety, nie…
Ted jęknął, przy czym z jego ust wyleciało jeszcze więcej krwi. Jake – sprawca całego wydobył z siebie zduszony okrzyk.
- Nie przeżyła – dokończył mężczyzna, ale wcale nie musiał tego robić, ponieważ już wiedzieli. – Przykro mi.
Serce Teda wykonało kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt niemiarowych uderzeń. Przed oczami pojawiły się następne czerwone kropki.
To jakaś pomyłka, przemknęło mu przez myśl. Przecież to moja Carol. To musi być żart.
Nie zdołał pomyśleć nic więcej, ponieważ jego osłabione ciało, dobite wstrząsem emocjonalnym w końcu odmówiło posłuszeństwa. Nie słyszał szeptów zgromadzonych wokół niego osób, syreny nadjeżdżającej karetki oraz cichego łkania rudowłosego Jake’a. Ted przestał walczyć. Zamknął oczy i na odpłynął na dobre.
II część
Obrażenia jakich doznał Ted okazały się niegroźne. Skończyło się na złamaniu prawego nadgarstka oraz nielicznych stłuczeniach. Widział już prawie całkiem normalnie, lecz na jednym oku musiał jeszcze przez jakiś czas nosić specjalny opatrunek. Gdy przeglądał się w lustrze, z zaskoczeniem stwierdził, że przypomina kulawego faceta, który zaczepił ich dzień przed wypadkiem. Nie bardzo pamiętał, czego chciał ten włóczęga, ale nie było to chyba istotne. Zresztą, nie potrafił skoncentrować myśli na czymkolwiek innym, prócz Carolyn. Ciągle wspominał moment, kiedy zauważył samochód, jadący wprost na nich. Ganił się za to, że nie zrobił nic, aby uratować ukochaną. To wszystko wydarzyło się zbyt szybko.
Ted opuścił szpital już następnego dnia po wypadku. Czterdzieści osiem godzin później odbył się pogrzeb Carolyn. Nie pamiętał z niego zbyt wiele, prócz ciągłego płaczu jej matki. Sam nie uronił ani jednej łzy. Prawdopodobnie z powodu szoku.
Kiedy ciało dziewczyny złożono w ziemi, Ted oddalił się od cmentarza, aby pomyśleć. Stojąc pod ogromnym starym dębem, zapalił papierosa, wpatrując się w ciemniejące niebo. Powietrze było gęste i nieruchome.
- Panie Stevens – usłyszał nagle jakiś głos. Odwrócił się i zobaczył młodego policjanta w zielonym mundurze. – Można na słówko?
Ted skinął głową, obserwując ludzi wychodzących powoli z cmentarza. Schował się w cień starego drzewa, aby nikt więcej go nie zobaczył. Stróż prawa podążył za nim.
- Michael Simmons, zastępca Szeryfa hrabstwa Jewell.
Ted uścisnął mu dłoń.
- Wiem, że pora nie jest zbyt odpowiednia, ale… jest kilka spraw, o których muszę z panem porozmawiać.
Ted uniósł pytająco brwi.
- Wydaje nam się, że w chwili wypadku w samochodzie pana Phillipsa mógł znajdować się ktoś jeszcze.
- Co takiego?
- Przeszukaliśmy auto cal po calu. Nie mam stu procent pewności, ale doszło tam chyba do jakiejś szarpaniny. W dodatku, na tylnym siedzeniu znaleźliśmy to. – Wyciągnął mały przedmiot, zawinięty w folię.
- Obrączka?
- Taa. Panie Stevens… dużo pan pamięta?
Nie odrywając wzroku od srebrnej obrączki, Ted odparł: - Nie do końca. Pamiętam jadący samochód. Potem wszystko skryło się za mgłą.
- Nie może więc pan stwierdzić, że kiedy Phillips was potrącił…
- Nie było tam nikogo więcej – zaprzeczył szybko Ted. – Tylko on.
Simmons zamyślił się. Nieoczekiwanie, wśród opuszczających cmentarz Ted dostrzegł osobę, na której widok serce podeszło mu do gardła, a na szyi pojawiła się żyła. Z upiornym grymasem twarzy, zakrytym okiem oraz kilkoma szwami na czole, przypominał teraz postać z filmu grozy. Postać idąca wzdłuż alejki przed bramą, była pod eskortą mundurowego.
- Co on tutaj robi? – warknął Ted. Powinien siedzieć w pierdlu.
Michael Simmons wzruszył ramionami. – No właśnie, dlatego też z panem rozmawiam. To było wyraźne życzenie Phillipsa, aby się tutaj znaleźć. Spełniliśmy je. Chłopak przez całą uroczystość płakał. Ktoś mógłby pomyśleć, że żałuje tego co zrobił, ale…
- Ale co?
- Po prostu coś mi w tym wszystkim nie pasuje.
Rudowłosa postać wsiadła do policyjnego radiowozu i Ted przeniósł wzrok na swojego rozmówcę. Gdzieś w oddali cicho zagrzmiało.
- Naprawdę uważa pan, że w hondzie był ktoś jeszcze?
Zastępca Szeryfa potwierdził.
- Nie możecie go zwyczajnie zapytać?
- Phillips zaprzecza. Jednak wyraźnie się zdenerwował, gdy o tym wspomniałem.
- Czyli może coś ukrywać?
- Na to wygląda. Na razie nad tym pracujemy, ale prędzej czy później dowiemy się całej prawdy. Obrączka może być dowodem.
Ted nagle przypomniał sobie, że widział gdzieś już wcześniej ten okrągły, srebrny przedmiot. Nie pamiętał jednak, gdzie. Na razie postanowił zachować to dla siebie.
- Czy to wszystko, panie Simmons? – zapytał, zaciągając się papierosem po raz ostatni.
- Chyba tak. Gdyby coś się działo, będziemy z panem w kontakcie. Składam panu najszczersze wyrazy współczucia.
- Dziękuję.
Zastępca Szeryfa odszedł niespiesznym krokiem do radiowozu, tego samego, do którego zaprowadzono wcześniej Jake’a. Ted stał jeszcze przez parę minut pod drzewem, pozwalając myślom odpłynąć. Łzy ciągle nie nadchodziły i zaczął zastanawiać się, kiedy i czy w ogóle się pojawią. Prawdopodobnie wtedy, gdy do jego umysłu dotrze straszliwa prawda o śmierci Carol.
Z cmentarza wychodzili już ostatni żałobnicy. Ted postanowił wrócić tam i pożegnać się jeszcze raz z ukochaną. Z północy nadciągały ciemne chmury. W powietrzu unosił się niewyraźny zapach deszczu.
- Zanosi się na niezłą burzę – powiedział na głos, a następnie udał się w kierunku miejsca spoczynku Carolyn.