08-06-2011, 19:37
Takie małe opowiadanie zaczęte jak miałem ogromną fazę na wiedźmaka.
Statek Łowca wylądował w dokach cytadeli. Fertris musiał przyznać - Frank się spisał. Jego wahadłowiec latał teraz trzy razy szybciej.
Odczekał, aż ciśnienie na lądowisku się wyrówna. Wyszedł ze statku. Miecz zostawił w środku, wziął ze sobą tylko dwa laserowe pistolety. Nieraz już ktoś go tutaj atakował. Zresztą wyglądał niepozornie. Był niski, miał krótkie włosy i lekki, trzydniowy zarost. Lat miał dwadzieścia trzy. I umiał się bronić, w końcu był Wiedźminem, zabójcą potworów. Jego umiejętności dowodził amulet w kształcie głowy smoka. Tylko najtwardsi kończyli szkolenie bojowe. A on był jednym z nich.
Szybkim krokiem ruszył w stronę kontroli.
- Witaj Fertris – przywitał go jeden z ochroniarzy.
- Witaj Drake. A cóż to, specjalny stan ochrony? – spytał lekko zdziwiony.
- Tak. Zamach na władcę cytadeli… Ale nieważne. Mam nakaz każdego przeszukać. Nie masz chyba nic przeciwko?
- Jasne, że nie, ale od razu ostrzegam, mam dwa laserowe pistolety.
- Rozumiem. Ale jednak musisz mi je oddać. - Wyciągnął rękę. Wiedźmin zgodził się i wyjął je z kabury podając Drake'owi.
Fertris spojrzał na drugiego z ochroniarzy. Wyglądał jak gbur.
- Nowy?
- Owszem - usłyszał w odpowiedzi.
- A czemu się nie odzywa?
- Jest tylko zbyt nieśmiały… Tylko zbyt nieśmiały…
Wiedźmin jeszcze raz spojrzał na gburowatego. „Taaak, tylko zbyt nieśmiały…” – pomyślał i ruszył przed siebie.
Szedł kilkanaście minut i zatrzymał się przy fontannie. Zamurowało go. Na ławeczce obok siedział Frank, ale nie był sam. Był z jakąś kobietą. Jako że nie chciał im przeszkadzać zawrócił w stronę stoisk z roślinami doniczkowymi. Tutaj to była prawdziwa rzadkość. Pomyślał, że podaruje Frankowi jedną z takich roślin gdy odwiedzi go w domu.
Już sobie wyobrażał jego minę i pytanie, z jakiej to okazji. Wziął poleconą mu roślinkę, zapłacił i ruszył dalej. W stronę pubu „Tańczący wahadłowiec”. Żałował, że nie żyje w starych czasach. Z tego co czytał w 2034 roku były jeszcze normalne nazwy. Dalej już było coraz gorzej.
Z historii najbardziej lubił mowę o Polsce. Bawiło go jak jeszcze w 2010 roku religia stanowiła podstawę do tego stopnia, że ludzie stali bronić krzyża pod siedzibą głowy ich państwa. Uśmiechnął się, czego zwykle nie robił tygodniami…
Wszedł do pubu. Muzyka grała cicho. Spojrzał na tablicę ogłoszeń. Zauważył coś o nazwie „Spiskowcy. Informacja u władcy cytadeli”.
Skopiował ogłoszenie na swój zegarek, chociaż trudno to było nazwać zegarkiem. Posiadało funkcje nie tylko godziny, miejsca i pamięci, ale także system operacyjny najnowszej generacji, komunikator z zestawem głośnomówiącym, gry i inne „bajery”.
Pomyślał, jakie szczęście mieli ludzie w dawnych czasach. Internet. Teraz go nie ma, choć powinien być. Ale cóż, nie ma nieskończoności adresów IP. Nikt już nie próbował zrobić nowej sieci, bo to nie miało najmniejszego sensu. Te czterdzieści lat żywotności technologii nie były tego warte. Praca mogła trwać nawet piętnaście lat.
Miał to, czego potrzebował, zlecenie. I to dobrze płatne. Posiedział jeszcze kilka godzin. Pograł w kosmicznego pinball'a, jeden ze stałych klientów wyzwał go na partyjkę gry w lotki, którą wygrał. W zamian dostał najmocniejszego drinka w lokalu.
Oddalił się. Skierował kroki w stronę głównego zarządu cytadeli. Minął stoiska, mostki, rzeczkę, aż w końcu dotarł do dużej windy. Wszedł do niej i nacisnął przycisk numer siedem, ostatni.
Minęło równo siedem sekund i już był na górze. Podszedł do sekretarki władcy cytadeli.
- Dzień dobry, ja w sprawie tego ogłoszenia – powiedział.
- Rozumiem, zapraszam do gabinetu pana Triska – usłyszał w odpowiedzi.
Sekretarką okazała się ta kobieta, która była z Frankiem. Musiał przyznać, była piękna. Miała złote, długie, sięgające do pasa włosy, brązowe oczy i delikatne usta. O innych walorach nie wspominając.
- Dziękuję – odparł, spojrzał ostatni raz na kobietę i ruszył do gabinetu.
- Czekaj – powiedział Fertris. – Niech to uporządkuję. Czyli twierdzisz, że zamach jest częścią czegoś większego, a ja mam dowiedzieć się co to jest i przeszkodzić temu. A gdzież tu potwory, panie Trisk? Jestem przecież Wiedźminem.
- Sam sobie wybrałeś zlecenie.
- Zainteresowała mnie nagroda. Zwykle dają taką za szarańczę. Tej jest nawet pełno w Ramieniu Łabędzia. A tamta okolica jest pozbawiona potworów. I jeszcze pozostaje sprawa spiskowców. Są chociaż jakieś ślady?
- Tak, ten sztylet – Podał Wiedźminowi broń. – Posłuchaj, nie wykluczam udziału potworów. Jeśli będą jakieś utrudnienia wystarczy, że przyniesiesz dowód, a dam ci więcej kredytów. To jak, podejmiesz się zadania?
Fertris musiał przemyśleć sprawę. Oceniał wszystkie za i przeciw. Nie mógł się przecież podjąć zlecenia przeczącego jego profesji. W końcu specjalizował się w walce z potworami. Myślał.
- Czas nagli Wiedźminie. – Władca cytadeli wyrwał go z zadumy. – Podejmiesz się zadania?
- Tak. Wytropię spiskowców…
I
Statek Łowca wylądował w dokach cytadeli. Fertris musiał przyznać - Frank się spisał. Jego wahadłowiec latał teraz trzy razy szybciej.
Odczekał, aż ciśnienie na lądowisku się wyrówna. Wyszedł ze statku. Miecz zostawił w środku, wziął ze sobą tylko dwa laserowe pistolety. Nieraz już ktoś go tutaj atakował. Zresztą wyglądał niepozornie. Był niski, miał krótkie włosy i lekki, trzydniowy zarost. Lat miał dwadzieścia trzy. I umiał się bronić, w końcu był Wiedźminem, zabójcą potworów. Jego umiejętności dowodził amulet w kształcie głowy smoka. Tylko najtwardsi kończyli szkolenie bojowe. A on był jednym z nich.
Szybkim krokiem ruszył w stronę kontroli.
- Witaj Fertris – przywitał go jeden z ochroniarzy.
- Witaj Drake. A cóż to, specjalny stan ochrony? – spytał lekko zdziwiony.
- Tak. Zamach na władcę cytadeli… Ale nieważne. Mam nakaz każdego przeszukać. Nie masz chyba nic przeciwko?
- Jasne, że nie, ale od razu ostrzegam, mam dwa laserowe pistolety.
- Rozumiem. Ale jednak musisz mi je oddać. - Wyciągnął rękę. Wiedźmin zgodził się i wyjął je z kabury podając Drake'owi.
Fertris spojrzał na drugiego z ochroniarzy. Wyglądał jak gbur.
- Nowy?
- Owszem - usłyszał w odpowiedzi.
- A czemu się nie odzywa?
- Jest tylko zbyt nieśmiały… Tylko zbyt nieśmiały…
Wiedźmin jeszcze raz spojrzał na gburowatego. „Taaak, tylko zbyt nieśmiały…” – pomyślał i ruszył przed siebie.
***
Szedł kilkanaście minut i zatrzymał się przy fontannie. Zamurowało go. Na ławeczce obok siedział Frank, ale nie był sam. Był z jakąś kobietą. Jako że nie chciał im przeszkadzać zawrócił w stronę stoisk z roślinami doniczkowymi. Tutaj to była prawdziwa rzadkość. Pomyślał, że podaruje Frankowi jedną z takich roślin gdy odwiedzi go w domu.
Już sobie wyobrażał jego minę i pytanie, z jakiej to okazji. Wziął poleconą mu roślinkę, zapłacił i ruszył dalej. W stronę pubu „Tańczący wahadłowiec”. Żałował, że nie żyje w starych czasach. Z tego co czytał w 2034 roku były jeszcze normalne nazwy. Dalej już było coraz gorzej.
Z historii najbardziej lubił mowę o Polsce. Bawiło go jak jeszcze w 2010 roku religia stanowiła podstawę do tego stopnia, że ludzie stali bronić krzyża pod siedzibą głowy ich państwa. Uśmiechnął się, czego zwykle nie robił tygodniami…
Wszedł do pubu. Muzyka grała cicho. Spojrzał na tablicę ogłoszeń. Zauważył coś o nazwie „Spiskowcy. Informacja u władcy cytadeli”.
Skopiował ogłoszenie na swój zegarek, chociaż trudno to było nazwać zegarkiem. Posiadało funkcje nie tylko godziny, miejsca i pamięci, ale także system operacyjny najnowszej generacji, komunikator z zestawem głośnomówiącym, gry i inne „bajery”.
Pomyślał, jakie szczęście mieli ludzie w dawnych czasach. Internet. Teraz go nie ma, choć powinien być. Ale cóż, nie ma nieskończoności adresów IP. Nikt już nie próbował zrobić nowej sieci, bo to nie miało najmniejszego sensu. Te czterdzieści lat żywotności technologii nie były tego warte. Praca mogła trwać nawet piętnaście lat.
Miał to, czego potrzebował, zlecenie. I to dobrze płatne. Posiedział jeszcze kilka godzin. Pograł w kosmicznego pinball'a, jeden ze stałych klientów wyzwał go na partyjkę gry w lotki, którą wygrał. W zamian dostał najmocniejszego drinka w lokalu.
Oddalił się. Skierował kroki w stronę głównego zarządu cytadeli. Minął stoiska, mostki, rzeczkę, aż w końcu dotarł do dużej windy. Wszedł do niej i nacisnął przycisk numer siedem, ostatni.
Minęło równo siedem sekund i już był na górze. Podszedł do sekretarki władcy cytadeli.
- Dzień dobry, ja w sprawie tego ogłoszenia – powiedział.
- Rozumiem, zapraszam do gabinetu pana Triska – usłyszał w odpowiedzi.
Sekretarką okazała się ta kobieta, która była z Frankiem. Musiał przyznać, była piękna. Miała złote, długie, sięgające do pasa włosy, brązowe oczy i delikatne usta. O innych walorach nie wspominając.
- Dziękuję – odparł, spojrzał ostatni raz na kobietę i ruszył do gabinetu.
***
- Czekaj – powiedział Fertris. – Niech to uporządkuję. Czyli twierdzisz, że zamach jest częścią czegoś większego, a ja mam dowiedzieć się co to jest i przeszkodzić temu. A gdzież tu potwory, panie Trisk? Jestem przecież Wiedźminem.
- Sam sobie wybrałeś zlecenie.
- Zainteresowała mnie nagroda. Zwykle dają taką za szarańczę. Tej jest nawet pełno w Ramieniu Łabędzia. A tamta okolica jest pozbawiona potworów. I jeszcze pozostaje sprawa spiskowców. Są chociaż jakieś ślady?
- Tak, ten sztylet – Podał Wiedźminowi broń. – Posłuchaj, nie wykluczam udziału potworów. Jeśli będą jakieś utrudnienia wystarczy, że przyniesiesz dowód, a dam ci więcej kredytów. To jak, podejmiesz się zadania?
Fertris musiał przemyśleć sprawę. Oceniał wszystkie za i przeciw. Nie mógł się przecież podjąć zlecenia przeczącego jego profesji. W końcu specjalizował się w walce z potworami. Myślał.
- Czas nagli Wiedźminie. – Władca cytadeli wyrwał go z zadumy. – Podejmiesz się zadania?
- Tak. Wytropię spiskowców…