04-06-2011, 07:27
Tabletki. Kolorowe drażetki o zmiennych kolorach, kształtach, fakturze, materii, składzie. Na świecie są ich przecież miliony, więcej niż samych ludzi czy chorób. Pomimo swoich rozmiarów potrafią naprawdę dużo. Potrafią obniżać gorączkę, uśmierzyć ból. Potrafią zabijać. Wszystko zależy od tego w jaki sposób zostaną użyte. Człowiek, choroba i lekarstwo w równym stopniu należą do siebie. Wchodzą w interakcje i mogą sobie nawzajem szkodzić. Przyczyna-skutek. Człowiek-choroba. Choroba-lekarstwo. Lekarstwo-człowiek.
Dla małej dziewczynki imieniem Kyoko relacja ta wyglądała o wiele prościej. Umysł dziecka, niezaśmiecony i bezpośredni nie poszukuje zawiłych definicji kiedy wszystko da się wytłumaczyć w słowach banalnie prostych, opierających się na podstawowych mechanizmach. Papier, nożyczki, głaz. Człowiek, choroba, lekarstwo.
Kyoko patrzyła to na tabletki, to na tatę, a gdy nadszedł punkt kulminacyjny połączenia wszystkich trzech podmiotów tej zabawy, odwróciła odruchowo wzrok. To nie było dobre, kiedy on musiał brać lekarstwo. Nie było dobre gdy chorował. Kyoko nie rozumiała wszystkiego co czasem robił tata i dorośli wokół niej, jednak jeszcze bardziej nie utożsamiała się ze swoimi rówieśnikami – naiwnymi, zapatrzonymi w świat swoich egoistycznych potrzeb. Ona taka nie była, nie mogła być. Różnica pomiędzy dorastaniem, a dorosłością najwyraźniej była widoczna wśród dzieci. Niektóre dorastały szybciej, bo zmusiło ich do tego życie. Bo zniszczyło ich życie. Niektóre pozostawały gówniarzami przed długi, długi czas, bo zniszczyli ich rodzice.
Chciała zrozumieć tatę; wszystko co dobre pochodziło zawsze od niego. Zaś to co zabierało jej tego jedynego, czystego anioła stróża to… tabletki? Zmrużyła groźnie powieki, a jej ręka zsunęła się bezwiednie ze stołu. Patrzyła na puste opakowanie i ukrytego w niej niewidzialnego wroga, który śmiał się we wszystkich czterech kątach swojego papierowego królestwa. W jej umyśle już od dawna zakwitała myśl, że tabletki to coś niedobrego, złego. Zagryzła delikatnie wargę i spojrzała w końcu na ojca. Wybierz mnie…
-Wybierz mnie – powtórzyła cicho w myślach, a jej typowo dziecięca natura dała o sobie znać. Spozierała z piwnych oczu, wilgotnych od niechcianych pół-łez, które siłą zmusiła do pozostania pod powiekami. Wychodziła z uszu, łasych na słowne pieszczoty i dłoni, zaciskanych nerwowo na kolanach aż do białości palców. Nieświadomy niczego mężczyzna uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Tato… - zaczęła niepewnie, nadal wpatrzona w niego. Zawsze gdy się uśmiechał widziała na jego twarzy małe światło, bardzo kruche i wątłe, ale za to okropnie przyjemne.
- Tak…? – odpowiedział uprzejmie, a uśmiech nie schodził z jego twarzy, podsycając miliony małych iskierek w sercu małej dziewczynki.
- Dlaczego krzyczałeś w nocy? – spytała cicho, spuszczając głowę. Nie chciała patrzeć jak ten uśmiech znika. Czuła się wtedy jakby ciężka wina spadała nagle na nią z niebios, a wiekuisty pan i władca świata kiwał na nią palcem w nieprzychylnym geście. Jak nikt inny tylko ona niszczyła jego radość. Tylko ona. Z nikim innym przecież nie przebywał. A co jeśli to przez nią brał tabletki? Nie chciał już jej widzieć? Rozmawiać z nią? Powinna obrócić się w nicość?
- Miałem zły sen.
- Uhum… - chwila ciszy. Tak głębokiej, że wręcz namacalnej. Nieznośnej, nieznośnej. Kąciki ust zmierzające uparcie w dół – Też tak czasem mam. Gdy zdarza mi się brzydki sen to wyobrażam sobie coś dobrego… pięknego. Że latamy pod jasnym niebem. Że łapiemy razem gwiazdy.
Mężczyzna zaśmiał się cicho i przykucnął przy małej, unosząc lekko jej brodę wierzchem dłoni.
- Nie wiem… czy jeszcze potrafię marzyć w ten sposób.
- A to dorośli nie mają wyobraźnie – spytała z mieszaniną zaskoczenia i ciekawości.
- Mają, ale raczej… - po chwili westchnął, kręcąc uparcie głową. Dlaczego dzieci zadają zawsze takie trudne, oczywiste pytania?
- Raczej…? – ponagliła, patrząc mu w oczy.
- Raczej wyobrażają sobie zło, któremu muszą przeciwdziałać – zakończył krótko i wstał – powinnaś już iść. Jeszcze spóźnisz się do szkoły.
Dla małej dziewczynki imieniem Kyoko relacja ta wyglądała o wiele prościej. Umysł dziecka, niezaśmiecony i bezpośredni nie poszukuje zawiłych definicji kiedy wszystko da się wytłumaczyć w słowach banalnie prostych, opierających się na podstawowych mechanizmach. Papier, nożyczki, głaz. Człowiek, choroba, lekarstwo.
Kyoko patrzyła to na tabletki, to na tatę, a gdy nadszedł punkt kulminacyjny połączenia wszystkich trzech podmiotów tej zabawy, odwróciła odruchowo wzrok. To nie było dobre, kiedy on musiał brać lekarstwo. Nie było dobre gdy chorował. Kyoko nie rozumiała wszystkiego co czasem robił tata i dorośli wokół niej, jednak jeszcze bardziej nie utożsamiała się ze swoimi rówieśnikami – naiwnymi, zapatrzonymi w świat swoich egoistycznych potrzeb. Ona taka nie była, nie mogła być. Różnica pomiędzy dorastaniem, a dorosłością najwyraźniej była widoczna wśród dzieci. Niektóre dorastały szybciej, bo zmusiło ich do tego życie. Bo zniszczyło ich życie. Niektóre pozostawały gówniarzami przed długi, długi czas, bo zniszczyli ich rodzice.
Chciała zrozumieć tatę; wszystko co dobre pochodziło zawsze od niego. Zaś to co zabierało jej tego jedynego, czystego anioła stróża to… tabletki? Zmrużyła groźnie powieki, a jej ręka zsunęła się bezwiednie ze stołu. Patrzyła na puste opakowanie i ukrytego w niej niewidzialnego wroga, który śmiał się we wszystkich czterech kątach swojego papierowego królestwa. W jej umyśle już od dawna zakwitała myśl, że tabletki to coś niedobrego, złego. Zagryzła delikatnie wargę i spojrzała w końcu na ojca. Wybierz mnie…
-Wybierz mnie – powtórzyła cicho w myślach, a jej typowo dziecięca natura dała o sobie znać. Spozierała z piwnych oczu, wilgotnych od niechcianych pół-łez, które siłą zmusiła do pozostania pod powiekami. Wychodziła z uszu, łasych na słowne pieszczoty i dłoni, zaciskanych nerwowo na kolanach aż do białości palców. Nieświadomy niczego mężczyzna uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Tato… - zaczęła niepewnie, nadal wpatrzona w niego. Zawsze gdy się uśmiechał widziała na jego twarzy małe światło, bardzo kruche i wątłe, ale za to okropnie przyjemne.
- Tak…? – odpowiedział uprzejmie, a uśmiech nie schodził z jego twarzy, podsycając miliony małych iskierek w sercu małej dziewczynki.
- Dlaczego krzyczałeś w nocy? – spytała cicho, spuszczając głowę. Nie chciała patrzeć jak ten uśmiech znika. Czuła się wtedy jakby ciężka wina spadała nagle na nią z niebios, a wiekuisty pan i władca świata kiwał na nią palcem w nieprzychylnym geście. Jak nikt inny tylko ona niszczyła jego radość. Tylko ona. Z nikim innym przecież nie przebywał. A co jeśli to przez nią brał tabletki? Nie chciał już jej widzieć? Rozmawiać z nią? Powinna obrócić się w nicość?
- Miałem zły sen.
- Uhum… - chwila ciszy. Tak głębokiej, że wręcz namacalnej. Nieznośnej, nieznośnej. Kąciki ust zmierzające uparcie w dół – Też tak czasem mam. Gdy zdarza mi się brzydki sen to wyobrażam sobie coś dobrego… pięknego. Że latamy pod jasnym niebem. Że łapiemy razem gwiazdy.
Mężczyzna zaśmiał się cicho i przykucnął przy małej, unosząc lekko jej brodę wierzchem dłoni.
- Nie wiem… czy jeszcze potrafię marzyć w ten sposób.
- A to dorośli nie mają wyobraźnie – spytała z mieszaniną zaskoczenia i ciekawości.
- Mają, ale raczej… - po chwili westchnął, kręcąc uparcie głową. Dlaczego dzieci zadają zawsze takie trudne, oczywiste pytania?
- Raczej…? – ponagliła, patrząc mu w oczy.
- Raczej wyobrażają sobie zło, któremu muszą przeciwdziałać – zakończył krótko i wstał – powinnaś już iść. Jeszcze spóźnisz się do szkoły.