Via Appia - Forum

Pełna wersja: SZKLANKA
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Oparty o drzwi pokoju, przyglądałem się swojemu przyjacielowi, Markowi. Starszy o pięć lat, łysiejący na czubku głowy, w okularach o modnej oprawce. Siedząc głęboko w fotelu, bawił się szklanką, wypełnioną do połowy wodą: podnosił ją, pstrykał palcami w ściankę naczynia, udawał, że miesza cukier łyżeczką.
Niepokoiła mnie cisza, nie dowierzałem jej. Marek lubił bajać, opowiadać, relacjonować zdarzenia. Były to mniej lub bardziej prawdopodobne historie, wzbogacone osobliwym komentarzem. Gdy zapytałem go któregoś dnia o choćby próbę zapisu na kartce papieru, odpowiedział z miną wykładowcy:
- Czuję się spadkobiercą Celtów, Celtowie zaś nigdy nie zapisywali swoich opowieści.
I od razu dodawał, puszczając oko:
- Nie marudź mi tutaj, moje opowieści są jak te autobusy na pętli: jedne odjeżdżają, inne przyjeżdżają, rozumiesz? Są potrzebne na chwilę, na parę przystanków, jeśli mamy trzymać się porównań transportowych. Ty jesteś zadowolony, że czas minął z miłym kolegą, ja poczuję satysfakcję, że wyrzuciłem z siebie tych parę scen z życia Warszawy.
Cisza pogłębiała się, sięgała sufitu. Marek postawił szklankę na dywanie. „Nowy sprzęt w pokoju, pomyślałem, tym razem dla krasnali, gnomów. Zraszacz powietrza. A może wodotrysk? Gnomy uwielbiają budować, tak mówi J.R.R. Tolkien, z pewnością użyłyby szklanki do swoich celów”. Taki oto wątek plotłem, nić skojarzeń. Aby przeżyć tę chwilę, moment ciszy.
W pewnym momencie usłyszałem swój głos:
- Mareczku, uważaj z tą szklanką, dobrze?
Spojrzał w moim kierunku. Zmrużył oczy, wyszeptał:
- Niedawno słyszałem podobne zdanie: uważaj z tą szklanką.
Zapytałem, mając nadzieję na opowiadanie:
- Kiedy?
Rzeczywiście, po krótkiej chwili, podjął temat:
- To wydarzyło się w ubiegły czwartek. Wracałem ze spotkania, wiesz: małe co nie co z winkiem w gronie przyjaciół. Zabawa na drugim końcu miasta, u Maćka Kiełbusa. Na autobus czekałem coś z pół godziny. Zanim dojechałem na „moją” pętlę – była trzecia nad ranem. Może w pół do drugiej, dokładnie nie pamiętam.
Osiedle nie jest dobrze oświetlone, kilka żółtych plam na chodniku, tylko to. Bez trudu jednak znalazłem ścieżkę, która doprowadziła mnie do klatki schodowej – mieszkam na tym osiedlu od dziewiątego roku życia. I było trochę gwiazd na niebie.
Wchodziłem już na klatkę schodową, która jest iluminacją świetlną wobec reszty osiedla, gdy usłyszałem za sobą kobiecy głos:
- Szklanka, uważaj.
Odpowiedzią było donośne charczenie, nie mogłem ustalić jakiego rodzaju: żeńskiego czy męskiego.
Ten pierwszy, jeśli można tak go określić, „zdrowy” głos tłumaczył.
- Trzymaj ją, to przecież ulubiona twoja zabawka.
Odwróciłem się: z ciemności alejki osiedlowej wyłoniła się dziwna para ( tak by to określił Stefan Zweig): kobieta, niemłoda już, niedbale uczesana, postękująca pod naporem mijających lat, i dziewczyna, tak na oko osiemnaście, dziewiętnaście lat (pamiętaj o iluminacji klatki schodowej, stąd tak dobra charakterystyka obu pań). Ta pierwsza pchała wózek inwalidzki, ta druga siedziała w nim, przypięta pasami, jak w samochodzie czy samolocie. Szczupłe nogi zwisały za oparcie, podskakiwały pod wpływem jednostajnego ruchu pojazdu. Powinienem teraz powiedzieć, że w prawej ręce trzymała szklankę, byłoby to jednak wbrew temu, co zobaczyłem. Jak to powiedzieć? Wiesz jak kibice machają flagami swojej ukochanej drużyny? Masz ten obraz przed oczyma? Dziewczyna tak postępowała ze szklanką. Jakby to była jakiś sztandar, cenna chorągiew. Oczywiście: miała granicę ruchu poprzez swoją niepełnosprawność, ale ten obraz kibica z szalikiem pasuje jak ulał. Chodzi mi o stosunek, postawę wobec tej szklanki. O nic więcej.
Dla porządku powiem, że lewa ręka nie była już tak aktywna. Opierała się o brzuch, a nawet łono dziewczyny. Głowa wyprostowana, usta otwarte. Miałem wrażenie jakby coś chciała powiedzieć, ale z ust wydobywał się jedynie bełkot, jakieś chrrrrr, grrrrrrr, brrrrrr.
W pewnym momencie kobieta zobaczyła mnie: nie była zadowolona z mojej obecności przed klatką, można to było wyczytać z jej miny. Zacisnęła usta, uniosła brwi. Zatrzymała wózek, jakby czekając na mój ruch. Ciało dziewczyna bezwiednie poddało się temu ruchowi ( to chyba również Zweig), z ust wydobył się dźwięk podobny do bulgotu cietrzewia.
Marek zamilkł. Oddychał szybko, równomiernie. W ten sposób przeżywał swą opowieść. Podniósł szklankę z podłogi, przechylił ją. Pił krótko, dużymi haustami. Ochlapał się, sięgnął po chusteczkę.
Wykorzystałem przerwę w opowiadaniu: usiadłem na podłodze, plecy oparłem o ścianę, nogi wyprostowałem ku Markowi.
Gdy ponowił opowiadanie, był o wiele bardziej spokojny, przytłumiony:
- … podobny do bulgotu cietrzewia. Nikogo nie chcę obrazić, ale ten dźwięk nic innego nie przypominał. Bulgot cietrzewia. I nic innego. Kiedy wypowiadam te słowa, jest mi głupio, porównywać głos dziewczyny do ptaka to raczej obraźliwe porównanie, prawda? Ale ten o d g ł o s tak brzmiał …
Marek na chwilę zadumał się. Spojrzał na szklankę.
… wracajmy do opowiadania: dziewczyna, kiedy zorientowała się, że obcy mężczyzna jest w pobliżu, szklankę szybkim ruchem położyła na brzuchu. Kobieta zauważyła ten gest, powiedziała z nieskrywaną satysfakcją:
- To obcy, to obcy, córuś – jednocześnie odebrała ulubiony gadżet ( chyba nie mylę się?) dziewczynie.
Cóż było robić? Jak mogłem zareagować na takie dictum acerbum ?
- Dzień dobry.
Niepełnosprawna zabulgotała w swoim języku ( jeszcze raz przepraszam), kobieta z wyniosłością godną królowej Elżbiety II powiedziała:
- Jak już jest, to niech pomoże. Drzwi.
Wiesz, co, Michałku? Nawet mój szef kompanii w wojsku tak nie odzywał się do mnie. Tak obcesowo. Tak prymitywnie. Oczywiście pomogłem paniom, jakżeby inaczej? Być dżentelmenem o każdej porze dnia i nocy, w każdych okolicznościach – to moja zasada. Otworzyłem drzwi. Dziewczyna odpowiedziała na mój gest swoim bulgotaniem, kobieta wtoczyła wózek na klatkę schodową.
- Jak to dobrze, że nie ma schodów – słowa wypowiadałem szeptem, mając na uwadze lokatorów, którzy zapewne przewracali się na drugi bok. – Jak to dobrze, prawda?
- Jest dobrze, co córuś? – odpowiedziała kobieta głaszcząc włosy dziewczyny. Rozumiem: mnie nie ma, ja tylko jestem od otwierania drzwi – prowadzę usługi lokatorskie. O, właśnie – winda przyjechała.
- Proszę bardzo, panie pierwsze – chciałem być do końca dżentelmenem.
- Widzisz córuś, są na świecie ludzie – to chyba miało być podziękowanie?
Weszliśmy do kabiny, drzwi zamknęły się trzaskiem niepożądanym o tej godzinie.
- Obudzimy sąsiadów – zauważyłem.
- Ich strata – oburknęła, nie muszę mówić kto, prawda?
Ich strata? Ich strata? Kurczę, szukam nawiązania, punktu zaczepienia. Strata? Po kilku sekundach myślenia złapałem wątek:
- A moja strata będzie, gdy nie dowiem się, gdzie panie były o tak n i e t y p o w e j porze?
- Na spacerze, nie widać? – padła odpowiedz.
Tak powiedziała: na spacerze! I co ty na to, Michałku?
Zamilkł. Westchnął, rozłożył ręce. Zrozumiałem: pytanie nie było czysto retoryczne.
- Ja wolę słońce i pogodę, słońce i pogodę – zacytowałem słowa piosenki.
- No, dokładnie – Marek ponownie rozłożył ręce – ta dziewczyna ma pokręcone życie. W nocy spaceruje, w dzień śpi, tak myślę.
- A co było dalej? To jeszcze nie koniec opowieści? – zapytałem.
- Wysiadły na ósmym piętrze – Marek kiwał głową – ani do widzenia, ani pocałuj w nos. Jedynie dziewczyna coś zabulgotała … Ech, mówię ci: dziwną przygodę miałem.
- To wszystko? To już koniec? – byłem trochę zawiedziony.
- Wiesz, co? Kiedy otwierałem drzwi do mieszkania, wydawało mi się, że dwie kobiety wciąż stoją na korytarzu. Kilka chwil potem ( już na przedpokoju) usłyszałem chrzęst windy. To tak wyglądało, jakby chciały mnie zmylić, wiesz: wysiadły nie na swoim piętrze. A dopiero, gdy mnie nie było w zasięgu oka, pojechały na właściwe piętro.
- Dziecinada – zakończyłem temat.
Marek westchnął, co miało oznaczać: zgadzam się z tobą, stary.
- Trzeba się poruszać – zauważyłem po chwili milczenia – może pójdziemy na lody?
- Masz rację, trzeba się poruszać – przytaknął Marek.
Poszukałem zwrokiem szwedki: stała oparta o najbliższy fotel. Uśmiechnąłem się, miałem powód: nikt mi nie wmówił, że noc jest dl inwalidy najlepszym momentem na spacer.


-




















"w okularach w modnej oprawce" - zastąp drugie 'w' przez 'o', nie będzie powtórzenia,

"Gdy zapytałem go któregoś dnia o choćby próbę zapisu" - przecinek przed 'któregoś', chyba,

"ja satysfakcję, że wyrzuciłem z siebie tych parę scen z życia Warszawy." - albo brakuje 'mam', albo usatysfakcjonowany,

"Trzymaj ją, to przecież ulubiona twoja zabawka." - twoja ulubiona,

"porównywać głos dziewczyny do ptaka to raczej obraźliwe porównanie, prawda? Ale ten o d g ł o s tak wyglądał …" - po ptaka chyba przecinek, odgłos nie wygląda raczej Wink i bez spacji przed wielokropkiem,

"się trzaskiem nieprzewidzianym o tej godzinie." - nie lepiej niepożądanym?,

"Poszukałem zwrokiem szwedki" - wzrokiem

Opowiadanie może nie do końca lekko się czyta, ale nawet mi się podobało, zważając na fakt, że w tym gatunku nie gustuję. Powiedziałbym nawet, że pod koniec taki dreszczyk emocji dało się poczuć Wink Wydaje mi się też, że trochę mieszasz osoby opowiadające, przydałoby się wyszczególnić fragmenty opowiadania w opowiadaniu czy coś, ale to tylko moja opinia, nie koniecznie to jest błąd (zresztą, te wyżej to też moje zdanie tylko).

Pozdrawiam Wink
To co zauważyłeś, poprawiłem. Oprócz jednej rzeczy: "odgłosu". Zostawiam to słowo, innego, bardziej odpowiedniego, nie znalazłem. Zresztą wydaje mi się, że jest adekwatne do tych dżwięków, które wydają z siebie niepełnosprawni. Sam jestem niepełnosprawny, i naprawdę nie znalazłem innego sposobu na nazwanie tych dzwięków.
I zostawiłem jeszcze szyk przestawny w zdaniu "ulubiona twoja zabawka" - wiesz, osoba, która wypowiada to zdanie nie zna reguł języka polskiego ( tak ją wymyśliłem).
Co do zapisu: są dwie szkoły: można zastosować cudzysłów, tam gdzie jest opowiadanie Marka - chyba Lem tak zapisywał, a można nie używać go - tak robił Maupassant. J wolę metodę pana M.

pozdr serdecznie Czytacz 1967
Teraz jest jak należy.
Opowiadanie czyta się płynnie, spokojnie, idzie ono konsekwentnie ku pewnemu zakończeniu, bez dłużyzn i rwania się akcji.
Błędów praktycznie nie stwierdziłem, a to już coś znaczy.
W jednym miejscu interpunkcja dialogu:

- No, dokładnie – Marek ponownie rozłożył ręce – ta dziewczyna ma pokręcone życie. (po ręce kropka).

Podobało mi się.
Lubię te twoje migawki z życia, naturalnie brzmiące i niewydumane.

Pozdrawiam
Dzięki wielkie. W poprzednim poście zapomniałem napisać. To wydarzyło się naprawdę. Mój kolega to zdarzenie mi opowiadał.
Czytaczu, co do odgłosu miałem na myśli, że nie wygląda, ale brzmi, czyli wg mnie lepiej byłoby "porównywać głos dziewczyny do ptaka to raczej obraźliwe porównanie, prawda? Ale ten o d g ł o s tak brzmiał" czy coś takiego, żeby ładnie wyglądało.

Pozdrawiam Smile
Rozumiem już, dzięki za post Rolleyes. Masz rację. Poprawiłem.