02-06-2011, 18:13
Tytułem wstępu. Opowiadanie (jedyne jakie napisałam) powstało jakieś 3 lata temu na łacinę. Nie ma głębszego sensu, po prostu coś tam napisałam. Dziękuję za uwagę.
Kap, kap... Ciche kapanie obudziło szewca, który nie spał tej nocy zbyt spokojnie.
„- Na bogów”- pomyślał wychodząc z łóżka „- Znowu przecieka dach”. Stanął na środku izby i nasłuchiwał... Kap, kap. Uporczywe kapanie było bliżej niż przed chwilą, ale nie dawało się zlokalizować. Nagle ucichło. „- Hmm” Była to jedyna myśl, jaka w tej chwili mogła się narodzić w umyśle zaspanego szewca. Uznając, że to był tylko sen próbował poczłapać do łóżka. KAP! Szewc podskoczył. Głośnie, kapnięcie rozległo się tuż za nim. „- Nie odwrócę się... Nic nie słyszałem” uspokajał się w myślach. Nagle poczuł coś mokrego przy swojej kostce i jedyne co wtedy usłyszał to CHLUP. Po szewcu została kałuża. To znaczy prawdopodobnie zostałaby gdyby nią była. Jednak ta nie miała w planach pozostać dłużej na swoim miejscu i z cichym pluskiem posuwała się w stronę drzwi.
- Obudź się!
Głos, który słyszał miał w sobie wrodzony talent do wydawania rozkazów, ale szewc w tej chwili mógł zignorować głos samego Zeusa. Był wstanie wypowiedzieć słowo w rodzaju „mmmmfm”.
– Hetostranie, zbudź się!
Szewc otworzył jedno oko. „Może ktoś jeszcze tu jest” – pomyślał, mając w pamięci fakt, że inaczej dano mu na imię. Nagle coś twardego co, szewc rozpoznał jako bardzo twardy sandał, wbił mu się w żebra.
- Auu – wrzasnął zaskoczony – Co do... – urwał zaskoczony. To nie była jego izba. W zasadzie miejsce, w którym się znalazł nic mu nie przypominało. Chwilę siedział oszołomiony i wpatrywał się we właściciela głosu i sandała.
- Nareszcie się obudziłeś Hetostranie.
- Yyyy przepraszam, kto?
Postać lekko się zawahała.
- Mam przyjemność z Hetostraniem kowalem z Efezu? – Spytała z nadzieją w głosie.
- Obawiam się że nie. Nazywam się Herostratos jestem szewcem, ale owszem z Efezu.
- Oh! – Postać lekko zafalowała. – Hmm, chyba nastąpiła pomyłka. No ale nic. Damy sobie radę.
- Kim jesteś? – zadał pytanie, które zadaje się zawsze jeśli nie ma się pomysłu na inne.
- Jestem, powiedzmy nic nie znaczącym bogiem, który został wysłany po Ciebie.
- Po mnie? A nie po jakiegoś Hetostrana?
Nic Nie znaczący Bóg zaczął odczuwać zirytowanie. – Nie, po CIEBIE! – tu oskarżycielsko wskazał palcem na szewca – I przestań mi to wreszcie utrudniać! No, na czym to ja skończyłem, a tak. Uśmiechnął się do Ciebie los, człowieku. Zostałeś uznany za godnego dokonywania wielkich czynów!
- Ale... – zaczął Herostratos, stwierdził jednak, że lepiej siedzieć cicho.
Nic Nie Znaczący Bóg zaczął krążyć wokół Wybrańca.
- Słuchaj mnie uważnie, człowieku. Za rok o tej porze podłożysz ogień Świątynię Artemidy.
- Słucham?! Chcesz żebym spalił Świątynię?! Przecież zabiją mnie za to! To bluźnierstwo!!Nie, ja się nie zgadzam! – wykrzykiwał Herostratos.
- Spokojnie, spokojnie. Po pierwsze bogini Artemidzie i tak się ta świątynia nie podoba, po drugie czeka Cię nieśmiertelna sława, a po trzecie nie sprzeciwisz się woli bogów. – Wyliczał bóg, wiedząc że wszystkie punkty były naciągane jak struna w harfie.
Herostratos milczał. Był zbyt prostym człowiekiem, żeby wykryć podstęp.
- Nieśmiertelna sława? – upewnił się.
- Tak – ochoczo przytaknął Nic Nie Znaczący Bóg. – Bogowie liczą na Ciebie, człowieku. A teraz wracaj do swej izby. – Na te słowa znów pojawiła się tajemnicza kałuża i z donośnym ŚLUP wciągnęła Herostratosa do swojego wnętrza.
- No, nieźle mi poszło – uśmiechnął się do siebie bóg. – Nie sądzisz Artemido?
Na te słowa z mgły wyłoniła się postać bogini.
- Tak o wielki Zeusie, nadzwyczaj dobrze. Ale dlaczego to padło na moją świątynię?
- No wiesz potrzebowałem czegoś okazałego.
- Piramidy są większe.
- To nie mój region – uśmiechnął się Zeus.
- Aha.
Dwójka bóstw rozpłynęła się we mgle.
Kap, kap... Ciche kapanie obudziło szewca, który nie spał tej nocy zbyt spokojnie.
„- Na bogów”- pomyślał wychodząc z łóżka „- Znowu przecieka dach”. Stanął na środku izby i nasłuchiwał... Kap, kap. Uporczywe kapanie było bliżej niż przed chwilą, ale nie dawało się zlokalizować. Nagle ucichło. „- Hmm” Była to jedyna myśl, jaka w tej chwili mogła się narodzić w umyśle zaspanego szewca. Uznając, że to był tylko sen próbował poczłapać do łóżka. KAP! Szewc podskoczył. Głośnie, kapnięcie rozległo się tuż za nim. „- Nie odwrócę się... Nic nie słyszałem” uspokajał się w myślach. Nagle poczuł coś mokrego przy swojej kostce i jedyne co wtedy usłyszał to CHLUP. Po szewcu została kałuża. To znaczy prawdopodobnie zostałaby gdyby nią była. Jednak ta nie miała w planach pozostać dłużej na swoim miejscu i z cichym pluskiem posuwała się w stronę drzwi.
- Obudź się!
Głos, który słyszał miał w sobie wrodzony talent do wydawania rozkazów, ale szewc w tej chwili mógł zignorować głos samego Zeusa. Był wstanie wypowiedzieć słowo w rodzaju „mmmmfm”.
– Hetostranie, zbudź się!
Szewc otworzył jedno oko. „Może ktoś jeszcze tu jest” – pomyślał, mając w pamięci fakt, że inaczej dano mu na imię. Nagle coś twardego co, szewc rozpoznał jako bardzo twardy sandał, wbił mu się w żebra.
- Auu – wrzasnął zaskoczony – Co do... – urwał zaskoczony. To nie była jego izba. W zasadzie miejsce, w którym się znalazł nic mu nie przypominało. Chwilę siedział oszołomiony i wpatrywał się we właściciela głosu i sandała.
- Nareszcie się obudziłeś Hetostranie.
- Yyyy przepraszam, kto?
Postać lekko się zawahała.
- Mam przyjemność z Hetostraniem kowalem z Efezu? – Spytała z nadzieją w głosie.
- Obawiam się że nie. Nazywam się Herostratos jestem szewcem, ale owszem z Efezu.
- Oh! – Postać lekko zafalowała. – Hmm, chyba nastąpiła pomyłka. No ale nic. Damy sobie radę.
- Kim jesteś? – zadał pytanie, które zadaje się zawsze jeśli nie ma się pomysłu na inne.
- Jestem, powiedzmy nic nie znaczącym bogiem, który został wysłany po Ciebie.
- Po mnie? A nie po jakiegoś Hetostrana?
Nic Nie znaczący Bóg zaczął odczuwać zirytowanie. – Nie, po CIEBIE! – tu oskarżycielsko wskazał palcem na szewca – I przestań mi to wreszcie utrudniać! No, na czym to ja skończyłem, a tak. Uśmiechnął się do Ciebie los, człowieku. Zostałeś uznany za godnego dokonywania wielkich czynów!
- Ale... – zaczął Herostratos, stwierdził jednak, że lepiej siedzieć cicho.
Nic Nie Znaczący Bóg zaczął krążyć wokół Wybrańca.
- Słuchaj mnie uważnie, człowieku. Za rok o tej porze podłożysz ogień Świątynię Artemidy.
- Słucham?! Chcesz żebym spalił Świątynię?! Przecież zabiją mnie za to! To bluźnierstwo!!Nie, ja się nie zgadzam! – wykrzykiwał Herostratos.
- Spokojnie, spokojnie. Po pierwsze bogini Artemidzie i tak się ta świątynia nie podoba, po drugie czeka Cię nieśmiertelna sława, a po trzecie nie sprzeciwisz się woli bogów. – Wyliczał bóg, wiedząc że wszystkie punkty były naciągane jak struna w harfie.
Herostratos milczał. Był zbyt prostym człowiekiem, żeby wykryć podstęp.
- Nieśmiertelna sława? – upewnił się.
- Tak – ochoczo przytaknął Nic Nie Znaczący Bóg. – Bogowie liczą na Ciebie, człowieku. A teraz wracaj do swej izby. – Na te słowa znów pojawiła się tajemnicza kałuża i z donośnym ŚLUP wciągnęła Herostratosa do swojego wnętrza.
- No, nieźle mi poszło – uśmiechnął się do siebie bóg. – Nie sądzisz Artemido?
Na te słowa z mgły wyłoniła się postać bogini.
- Tak o wielki Zeusie, nadzwyczaj dobrze. Ale dlaczego to padło na moją świątynię?
- No wiesz potrzebowałem czegoś okazałego.
- Piramidy są większe.
- To nie mój region – uśmiechnął się Zeus.
- Aha.
Dwójka bóstw rozpłynęła się we mgle.